To w zasadzie tylko transport do przedszkola plus parę wycieczek z tatusiem w celach edukacyjnych. To znaczy poznawanie trudnych słów typu lokomotywa bezogniowa czy spalinowa. Po kluskowemu to "pociong" i "palowuz". :)
W tym roku jacyś zdrowsi jesteśmy, tylko w jeden tydzień ferii Kluskę siekła jakaś bakteria i nas pozarażała. Jej przeszło samo bez większych wysiłków z naszej strony, takie tam ziółka czy środek na gorączkę (w praktyce tylko 2x był potrzebny i to w małej dawce). Więc kilometrów robimy więcej z racji braku przerw w chodzeniu do przedszkola.
Fajna ścianka, Kluska do niej pasuje idealnie. :)
A co do mnie, to dopadła mnie jakaś zimowa deprecha i zakopałam się pod kocem z książkami. Jedyne, do czego udało mi się zmobilizować, to dokończenie fartuszka z dziewiętnastowiecznego wykroju, który znalazłam w bibliotece cyfrowej. Kiedyś dzieci były niższe i tęższe, więc ciężko było zeskalować. W końcu dodałam falbanę i stwierdziłam, że będzie na wyrost. Od lutego Kluska chodzi na dodatkowe zajęcia plastyczne, to akurat się przyda. Ma jeszcze inny biały, ale używamy go bardziej do gotowania. Szycie mi tej zimy nie idzie, chociaż miałam wiele planów.
Mogła by się zacząć już wiosna, skoro zima znów bez śniegu, zatem i bez sensu.
I jeszcze mandarynki w parku... o ślizgających się na lodzie kaczkach nie wspominam ;-)
OdpowiedzUsuńPiękny fartuszek. Masz ogromny talent, którego po cichu zazdroszczę. Jak patrzyłam na te zdjęcia ze skrzydlami to myślałam, ze to prawdziwe stroje karnawałowe.
OdpowiedzUsuńJaki talent, szyła maszyna a nie ja. Talent rzeczywiście miał ktoś od teł, zwłaszcza z piórami wyszło niesamowicie realistycznie. To znaczy one są namalowane.
OdpowiedzUsuń