24.4.16

Przepis na wycieczkę idealną

Nie jestem ekspertem w żadnej dziedzinie. Pracuję w branży, gdzie człowiek z niczym nie nadąża i ustala ostateczną wersję z wieloma osobami często tylko po to, by upewnić się, że nie zrobił głupiego błędu, bo nie doczytał szóstej poprawki do drugiej wersji danego przepisu. Toczę żywot mało przeciętny, mam nietypowe gusta, smakują mi dziwne rzeczy i nie lubię łączyć smaków. Na dodatek ma dwie lewe ręce do wszystkiego. Zawsze niedokładnie, zawsze coś pomylę, zawsze improwizuję, by jednak było dobrze.


Jedyne, co mi w życiu wychodzi, to wycieczki. No dobra, zanim nauczyliśmy się organizować wycieczki z małym dzieckiem, musieliśmy z tatą Kluski nabrać nieco wprawy. Trzeba myśleć trochę na zapas. Ale poza tym wycieczka to wycieczka i nie ma znaczenia, czy się jedzie z dzieckiem, czy bez. Muszą być spełnione podstawowe warunki.

1. Wycieczka musi choć trochę być na łonie natury. 

Nie mówię, że od razu należy zaszyć się w lesie. Ale pola, łąki, leśne drogi, nieużytki porośnięte zielskiem, wszystko co się zieleni na wiosnę, jest dobre. Pozytywnie wpływa na nastrój i odstresowuje. Człowiek idąc przez pole pokrzyw klnie jak szewc, ale nagle problemy z pracy czy rodzinne niesnaski schodzą na drugi plan. Liczą się te cholerne chaszcze, przez które trzeba przebrnąć!

Na rozwałkę najlepsza będzie polana osłonięta od wiatru, np. w rzecznej dolinie lub na skraju gęstego lasu.



2. Na wycieczce musi być co najmniej jedna rozwałka. 

Nie pamiętam, kiedy użyłam tego słowa po raz pierwszy. Na pewno zaraził mnie nim tata Kluski. To slang SKPB, dość niszowy. Wygląda mniej więcej tak. Idą sobie ludzie przez góry. Zrypani na maksa, głodni i brudni. Właśnie przeszli przez głęboki, błotnisty jar i pole porośnięte tarniną. Ktoś rzuca hasłem rozwałka, i wszyscy padają jak dłudzy na ziemię. To znak, że wreszcie można odpocząć, wylizać rany i nareszcie zjeść coś porządnego, to znaczy kanapki, a może i obiad (o ile prowadzący wycieczkę jest fanem obiadów pośrodku dnia, a nie dopiero na wieczór).

Dobra rozwałka w systemie wycieczek krótkodystansowych oznacza po prostu piknik. Na pikniku muszą być:

a. kawa (normalna lub zbożowa, najlepiej z mlekiem)
b. herbata
c. kanapki (z serem, dżemem, oliwkami, pomidorem, ogórkiem, ziołami znalezionymi na trasie)
d. coś słodkiego (herbatniki, ciasto, jakieś inne słodycze w ilościach nieprzesadnych)
e, koc lub pled piknikowy, czasem wystarczy kurtka

Bez powyższych składników ani rusz. Rozwałkę czyli piknik można wzbogacić o dodatkowe gadgety, zwłaszcza jeśli jeździmy rowerem i nie musimy ich dźwigać. Są to:

f. hamak kilkuosobowy
g. piłki
h. kubełek z łopatką i foremkami


3. Grupa wycieczkowa.

To podstawa. Osoby niechętne wycieczkom nazywane są potocznie jako UU - czyli upierdliwy uczestnik. Zwany czasem marudą. UU zawsze jest głodny, zawsze narzeka, że kanapki są nie taki, a zupa za zimna. Nie podoba mu się trasa wycieczki, ani miejsce na rozwałkę. UU to zmora przewodników. Niektórzy UU są legendarni i opowiada się o nich przy wieczornym ognisku.

Jeśli chodzi o tryb UU, to owszem, bywam świetnym przykładem. Najbardziej marudzę o rozwałki. Że już przejechaliśmy 10 kilometrów i najwyższa pora. A na rozwałce marudzę, że wieje i że chleb za czerstwy. Tata Kluski ma naprawdę anielską cierpliwość, że to wszystko znosi i podaje wiktuały. Najedzona lavinka to trochę jak najedzona Kluska. Banan na buzi i zero problemów.


4. Przewodnik

Im większa grupa, tym bardziej docenia się rolę przewodnika, który często jest skarbnicą wiedzy historycznej i geograficznej. Na największym zadupiu znajdzie jakąś mogiłkę z I wojny światowej lub opuszczone ruiny młyna. Przewodnik wie, gdzie jar jest najmniej błotnisty, gdzie jest sklep z najsmaczniejszymi drożdżówkami, gdzie można nabrać wody ze źródełka i co będzie na kolację.

U nas przewodnikiem najczęściej jest tata Kluski, a ja jako prawa ręka podpowiadam w sytuacjach dramatycznych, czyli np. gdy okaże się, że zapomnieliśmy chleba z domu.


5. Atrakcje

Atrakcje wycieczkowe zależą od grupy wycieczkowej. W przypadku miłośników natury wybieramy trasę bardziej błotną i odciętą od ruchu samochodowego, w przypadku miłośników historii jeździmy od cmentarza do kościoła, a od kościoła do pałacu. W przypadku miłośników jadła i napoju staramy się zyskać na czasie opowiadając anegdoty, żeby zapomnieli o głodzie.


6. Przygody

Czym byłaby wycieczka bez przygód? Dlatego w planowaniu nie należy zapinać wszystkiego na ostatni guzik. Czasem się czegoś zapomni, czasem trzeba zmienić trasę, czasem coś odkryje się po drodze. Czasem popsuje się rower, czasem zgubi się spodnie suszące się na bagażniku i trzeba się wracać. Czasem ktoś wpadnie do kałuży, czasem ktoś sobie podrze koszulkę o drzewo. Tak ma być. Dzięki przygodom wycieczkę się pamięta.


Mam nadzieję, że pomogłam. :)

14.4.16

Daj dziecku brudny patyk

Rzadko przypieprzam się do innych rodziców. Po prostu uważam, że "wolnoć Tomku w swoim domku" i każdy niech robi to, co uważa za stosowne. Ale to, co mierzi mnie w blogosferze parentingowej, to wszechobecne straszenie. To się zaczyna już u niemowlaków. Dasz dziecku mleko modyfikowane - będzie otyłe i przygłupie oraz nie poczujesz prawdziwego macierzyństwa. Nie umyjesz podłogi, Twoje dziecko dostanie straszliwą dawkę zabójczych bakterii. Nie upierzesz ubranka po jednym użyciu - umrze z brudu, to pewne. A potem piaskownica. Brudne rączki! O matko, co robisz temu dziecku, ono ma brudne łapy w buzi, śmierć murowana. Najdalej pojutrze. Zje liścia? Koniec, w zasadzie możesz guglać białe trumienki.

Nie.


Mam dość. Mam dość wpisów o zabójczej pleśni z kaczuszek, o kocich sikach z piaskownicy, o brudnej zabójczej podłodze i trzymaniu dziecka w domu tygodniami tylko dlatego, że ma katar.


Jak to się stało, że przez ostatnie dwadzieścia lat najlepsza zabawa pod słońcem, czyli obgryzanie patyków wyjętych z ziemi, albo jedzenie trawy, albo sypanie sobie piasku na głowę - stała się śmiertelnym zagrożeniem? Jak to się stało, że dzieci na całym świecie taplają się w błocie i żyją, tylko w pierwszym świecie, w Europie, nagle to samo błoto je zabija? Pasożyty? Każdy z nas je ma i mieć będzie. Ten świat jest brudny. Ma bakterie, pasożyty i inne drobnoustroje. Im bardziej się od nich izolujemy, tym jesteśmy wobec nich bardziej bezbronni. Zwłaszcza dzieci - nienauczone bronić się przed mikroświatem brudu - w późniejszym wieku będą całkowicie nieodporne.


Dlatego błagam - daj dziecku ten cholerny patyk i nie zabraniaj mu się bawić w piaskownicy tylko dlatego, że piasek jest brudny. Ono tego potrzebuje. Brudu, piachu, ziemi, powietrza. A nie złotej klatki z atestem bezpieczeństwa.


Przepraszam. Ulało mi się.

6.4.16

Pelerynka rowerowa Coverover - testujemy!

Któregoś zimowego poranka dostałam wiadomość na skrzynce pocztowej. Pisała do mnie dziewczyna, mama, jak każda z nas, która znalazła blog Ale mamo przypadkiem w internecie. Pytała o współpracę w testowaniu pewnego ciekawego produktu dedykowanemu dzieciom.



Kiedy zajrzałam na stronę Coverover - oniemiałam z zachwytu. To jest dokładnie to, czego potrzebujemy przez chłodniejsze trzy czwarte roku. Czego szukam w sieci od lat, a znajduję tylko grubą, sztormiakową, nieoddychającą gumę, albo cienki i przewiewny ortalion. Och, pewnie, że przetestujemy, o niczym innym nie marzę! Tylko jak tu być obiektywnym, jeśli człowiek odnalazł ideał i zakochał się od pierwszego wejrzenia? Będzie trudno, ale spróbujemy.


Jak to jest z wożeniem dziecka rowerem cały rok, również w mrozy, możecie poczytać na blogu pod tagiem "rower". Zawsze trochę wieje. Zimą okładaliśmy młodej nogi kocem, w zimne letnie noce na Weehoo młoda była kocem wręcz owinięta ze wszystkich stron. Nadal wiało, ale przynajmniej nie marzła. Ideałem byłaby pelerynka z kapturem wkładana przez głowę, ale ortalionowe były od deszczu, a nie od zimna. I tu pojawia się nowy model Coverover, pelerynka dziecięca z kapturem, która łączy ochronę przed zimnem, wiatrem i deszczem. Jak? Za pomocą nowoczesnego materiału, używanego i w turystyce, i w sporcie, czyli impregnowanego soft shellu.


Jak to działa i wygląda? Po pierwsze - jest cienkie. Po drugie - trochę grzeje, porównywalnie do cienkiego polaru, ale też oddycha, więc dziecko się pod spodem nie poci. Po trzecie - jego specjalna struktura pozwala na ochronę przed wodą. Tata Kluski jakiś czas temu nabył softshellową kurtkę i jeździ w niej bardzo często. To nie to samo co wodoodporna guma z płaszcza przeciwdeszczowego, ale o dziwo nie przemięka. Chroni także przed lekkim deszczem i śniegiem. Spodnia część ma wyczuwalny, mięciutki meszek, wierzchnia, zewnętrzna, jest śliska. Obie są przyjemne w dotyku.


Montaż - łatwizna, pelerynka pasuje do każdego typu fotelika, także do modelu z pięciopunktowymi pasami, co mam nadzieję dobrze widać na powyższych zdjęciach. W tak otwartą pelerynę wkładamy dziecko i zakładamy pozostałą część przez głowę. Zasuwamy suwaki i w drogę. :)


Testowaliśmy pelerynkę kilka tygodni, przy zmiennej wiosennej aurze, która często powoduje, że rodzice rezygnują z wyjścia na spacer, a co dopiero wyjazdu rowerem. Boją się przeziębienia dziecka. Trudno się dziwić, zwłaszcza w przypadku dzieci w wieku przedszkolnym. Nasza Kluska jest silnym dzieckiem, byle kaszel czy katar sam przechodzi, ale przecież nie każde dziecko takie jest, więc musieliśmy podczas testów zwrócić uwagę na wszelkie "dziury", które mogą wpłynąć na dyskomfort podczas jazdy.

Wiecie co? Wszystko jest maksymalnie szczelne!



1. Dekolt.

Dzieciom zawsze wieje dekoltem, stąd rodzice stosują te wszystkie wymyślne kominki z minky czy dresówki, my akurat wolimy wiatroodporną szmatkę i wysoki kołnierz. Nowy model Coverover - COVEROVER ACTIVE COMFORT , ma zapięcie pod samą szyją, a nadto kaptur zakładany na kask. Kiedy jest cieplej, wystarczy włożyć pelerynę i się nie przejmować. Przy większej wichurze, ulewie czy gwałtownej śnieżycy - wyjmuje się kaptur z kieszeni w kształcie kotka lub misia, zapina na rzep i zawiązuje sznurkiem na kokardkę pod brodą. Trochę to trwa, ale zabezpiecza przed zimnem i wodą solidnie.

2. Ramiona i ręce.

Ach te dzieci, zawsze coś chcą trzymać w łapce podczas jazdy. A to misia, a to wafel, a to kwiatek. No muszą, nie pojadą bez ulubionej Peppy, nie ma mowy. Pelerynka działa tu w dwóch trybach. Dzięki suwakom po bokach rozsuwanych po całości i zasuwanych do końca, dziecko może mieć ręce na wierzchu, lub schowane do środka. Peleryna jest na tyle szeroka, że nawet moja trzylatka wzrostu pięciolatki mieści się w niej swobodnie. Kiedy mocniej wiało, chowaliśmy ją w ten wiosenny pokrowiec rozsuwając jednocześnie środkowy suwak, by mogła np. trafić jedzeniem do buzi.

3. Nogi.

Pelerynka jest dość długa. W przypadku zwykłego fotelika sięga Klusce niewiele wyżej kostek, mniejszemu dziecku (rzędu 1-3 r.ż.) zakryje i wierzch buta. Trafiła się nam ostatnio dziesięciominutowa jazda w rzęsistej ulewie, dacie wiarę, że buty były zupełnie suche? Lało jak z cebra, lokalne urwanie chmury, spodziewałam się butów do suszenia, a tu niespodzianka.

3. Głowa

Na głowie podczas jazdy w foteliku dzieci mają kaski. Umówmy się, że taka wersja jest najbardziej pożądana, ale na tym blogu nie odnajdziecie hejtu na dzieci wożone bez kasków. Pozostawiam to w gestii rodziców. To oni potrafią najlepiej ocenić ryzyko. Kaski mają to do siebie, że jakkolwiek chronią głowę dzieci przed urazem podczas upadku roweru, to już mniej od silnego wiatru czy deszczu. Od wiatru mamy zimową opcję kasku z osłonami na uczy, ale woda ma którędy przeciekać. Tu przydaje się wielki kaptur, który spokojnie mieści się nie tylko na zwykłym kasku rowerowym, ale też na większym, łupinowym Kluski.

Bonus: Widoczność.

Wzdłuż suwaków wszyta jest taśma odblaskowa. Nocą Wasze dziecko będzie lepiej widoczne na ulicy z boku. Bardzo polecam również opony z odblaskami, samoprzylepne taśmy odblaskowe i inne tego typu elementy mocowane na foteliku lub rowerze. Naprawdę warto być widocznym.


Producent przewidział wszystko. Od razu widać, że jest mamą wożącą swoje dzieci rowerem, prawda? Taaak, ile to byśmy mieli super produktów na rynku, gdyby to rodzice projektowali je dla swoich dzieci? :)


Reasumując, pelerynka Coverover zdaje egzamin na wszystkich polach. Dla aktywnych rodziców z aktywnym dzieckiem to strzał w dziesiątkę. Żałuję, że nie mieliśmy jej wcześniej, przydałaby się nam nie tylko na rowerze. Niewątpliwą zaletą pelerynki jest jej szeroka funkcjonalność. Nadaje się również do spacerówki, sanek czy jako koc piknikowy. Tak, dobrze czytacie, koc piknikowy! Ostatnio zrobił się upał i lato, wreszcie zapakowaliśmy nasz zestaw piknikowy, czyli walizkę z ekspresem do kawy zbożowej, piłkami do kopania, foremkami do piasku i tym razem zamiast grubego koca z polaru Coverover w zmyślnym pokrowcu, który zajmuje bardzo mało miejsca. Zwinięta pelerynka zmieści się do każdej rodzicielskiej torby czy plecaka. U nas siedziała sobie grzecznie w rowerowej sakwie.


Kiedy rozepniemy boczne suwaki i schowamy kaptur do kieszeni - kotka, otrzymujemy coś, co w praktyce może robić w terenie za kocyk piknikowy lub przewijak. Układa się pelerynę śliską stroną do ziemi, ciepłą z meszkiem do góry i nikomu już nie jest zimno, ani mokro. Oczywiście my, jak to my, natychmiast pelerynkę ufajdaliśmy liśćmi i ziemią, zalaliśmy kawą, a ona nadal wygląda jak nowa. Na szczęście soft shell jest odporny, wszelkie zabrudzenia łatwo się spierają w pralce. Tu jednak muszę dodać ważną rzecz. Syntetyków lepiej nie prać w zwykłym proszku, ponieważ po częstym praniu mogą stracić swe cudowne właściwości. Domowe polary, soft shelle i inne delikatne tkaniny pierzemy w płatkach mydlanych lub specjalistycznym preparacie (np. f-my nikwax). Płatki można kupić w drogerii, preparat w sklepach sportowych lub turystycznych. Płatki mydlane możemy zrobić też samemu z kawałka szarego mydła (które wcale nie jest szare, ale w kolorze szlachetnego ecru i pasuje do każdej łazienki), bardzo zalecane rozwiązanie w przypadku dzieci z alergiami skórnymi lub AZS.



Inna funkcja Coverover to osłona do spacerówki. Kluska nam wyrosła z wózka w zeszłym roku, więc nie możemy już tego sprawdzić. Dodam tylko, że nowy model to ma od spodu naszytą ortalionową kieszeń, która wywija się na drugą stronę i w ten sposób dziecko jest całkowicie chronione przed zdradliwym, wiosennym wiatrem. W podobny sposób będzie chronić nam malucha w zwykłych, drewnianych sankach. Zamiast kupować trzy różne pokrowce i koc, będziemy mieć jeden uniwersalny produkt. Czyż to nie cudowne?

W spacerówce:

I na sankach:


No dobra, pogadajmy o wadach. Ja to jestem taki wredny mały ludzik, który nawet w zachwycie, na cudownej wycieczce, marudzi, że coś tam boli, albo tu go gryzie. Taka ze mnie maruda, że tym razem pomarudzę za kogoś innego. W tym przypadku marudzenie oznacza poliester. Owszem, nie ma co ukrywać, soft shell jest poliestrowy. Osobiście nie przepadam za syntetykami tuż przy skórze, nie wadzą mi one jednak jako warstwa zewnętrzna. Czasami powód rezygnacji z syntetyków jest jednak zupełnie prozaiczny, pozbawiony wszelkiej ideologii. Na przykład alergia.


Proszę bardzo. Cover rover osobom unikającym tkanin syntetycznych proponuje zupełną nowość - COVEROVER ACTIVE COMFORT ECO z ekologicznej bawełny. W środku materiału znajduje się zespolona membrana przeciwdeszczowa, zatem produkt z tego materiału nie odbiega jakością od soft shellu. Zadowoleni? Moja wewnętrzna maruda odetchnęła z ulgą. Jest coś specjalnie dla niej. :)