Wiecie, że już półrocznego malucha można zabrać do teatru? Są takie przedstawienia dla najmłodszych. Na przedstawienie "Śpij" albo "Nie ma, nie ma, jest" można pójść do warszawskiego
Teatru Baj (repertuar lepiej się ogląda na
stronie mobilnej, bo nie ma flasha). Bilety trzeba kupić z wyprzedzeniem, bo przedstawienia są rzadko, a popularność mają sporą.
Bajowe Najnaje mają swój
fanpejdż na Facebooku, tam można dowiedzieć się o najnowszych wydarzeniach. Oczywiście robią też przedstawienia dla starszych dzieci.
Fotkę "ukradłam" z fejsbukowej galerii,
dla zachęty i reklamy ;)
Kluska była na
"Nie ma, nie ma, jest" na jesieni. Oglądała ponoć jak zahipnotyzowana (zabrali ją wujek i babcia). Przedstawienie jest niedługie, oparte na kolorach, fakturach i dźwiękach. Podczas przedstawienia nie można robić zdjęć (organizatorzy bardzo o to prosili, by nie rozpraszać dzieci) i to jest bardzo mądre. Dlaczego? Będzie o tym niżej. Inne przedstawienie pt. "Śpij" odbywa się w ogromnym białym namiocie. Ciekawskich odsyłam do
albumu ze zdjęciami. Przed przedstawieniem dzieci mogą się pobawić w kącie z zabawkami, więc nie trzeba czekać w nudnej szatni i w kółko uspokajać znudzone oczekiwaniem dzieci.
Polecam nie tylko Warszawiakom. Klu podjechała na przedstawienie pociągiem i autobusem, mieszkamy 40 km od Warszawy, w sumie półtorej godziny jazdy. Samochodem być może szybciej, ale biorąc pod uwagę korki nie wiem, czy pociągiem i zbiorkomem nie szybciej. Dla chcącego nic trudnego!
W ostatnią sobotę poszliśmy na przedstawienie "O koniku Garbusku" do
klubu osiedlowego "Koliber". Klub w klimacie peerelowskim nie do końca mi się spodobał. Ciasne wejście, ciasne korytarze, zero kąta do zabaw dla mniejszych dzieci (poniżej 3 lat), w sali ze sceną kawałek wykładziny, małe krzesełka dla dzieci i większe dla rodziców. Trochę słabo, ale za to przedstawienie bardzo mi się podobało. Teatr lalkowy przyjechał do nas aż z Białegostoku. Bajka rosyjska, pewnie mało które współczesne dziecko ją zna w natłoku bajek z zachodu, tym bardziej było posłuchać o naiwnym Wani i zachłannym carze, i żarptaku którego pióra świecą w ciemnościach, i o wielorybie, który połknął ogromne statki. Bajkę pamiętałam z wersji książkowej, jeszcze z dzieciństwa, ale fabuła mi się nieco zapomniała, tym milej było ją sobie przypomnieć.
Zwróćcie uwagę na strój dziewczyny - wzorowany na ludowym rosysjskim
Kluska trochę się niecierpliwiła i zebrałyśmy ochrzan za latanie po kablach od reflektorów. No trudno, tak to jest jak się ma "żywe dziecko". Inne dzieci wydawały się przy niej takie anemiczne i bez życia, hihi. Przedstawienie na zmianę dziecko spędzało u mnie noszone na rękach (U taty nie!-Tata źle chodził najwyraźniej) albo biegając z tyłu za krzesłami, lub do szatni, lub chciało wyjść z budynku i tak w kółko. Trochę byłam zmęczona po tym wszystkim i spocona, bo dźwiganie ponad 11 kilogramów to jednak spory wysiłek, zwłaszcza w przegrzanych i dusznych pomieszczeniach.
Lalki były wykonane w całości z wełny, rekwizyty ze szmatek i wikliny. Pełna ekologia. Tym fajniej się to oglądało. Minimum efektów specjalnych, maksimum treści. Miła odmiana od telewizji.
Wycieczka do klubu nauczyła mnie, że dzieci poniżej trzeciego roku życia raczej są mało uważne, zwracają uwagę tylko na niektóre bodźce (Klu uwielbiała momenty, gdy latał konik Garbusek, bo wtedy była muzyka) i przedstawienia teatralne dla starszych dzieci mogą znosić różnie. Zwłaszcza gdy na etacie siedzi fotograf strzelający fleszem po oczach.Wrrr. Jeny, jak ja byłam wkurzona. Kluska jak Kluska, byle czego się nie boi, ale jakiś maluch się rozpłakał, starsze dzieci po wtargnięciu tego debila przestały zwracać uwagę na to co się dzieje na scenie, tylko gapiły się tam, gdzie strzelał flesz (albo były nim totalnie oślepione, gdy strzelał im w oczy). Ja swoim marnym sprzętem dałam radę zrobić zdjęcie ciężkim aparatem, jednocześnie trzymając dziecko na ręku. Można? Można. No nic, tu mają sporego minusa, ale to jednak prowincjonalny klub osiedlowy, a nie warszawski teatr z wieloletnim doświadczeniem, trzeba brać na to poprawkę. Dobrze, że w ogóle jest. Dzieci mieszkające na wsi mają dużo gorzej, dlatego dość marudzenia!