Nie tylko my jeździmy rowerem. Gdy tylko rano temperatury zrobiły się na plusie, prócz nas zaczęło przyjeżdżać w fotelikach lub na własnych rowerkach kilkoro dzieci. Czasem przed wejściem robi się tłok. :)
Żeby odstresować młodą po wizycie z okazji badania laserem i skanerem - zabrałam ją do lasu na spontaniczny geocaching, czyli szukanie skarbów. Oczywiście chciała skarb zabrać do domu, ale jej jakoś wyjaśniłam, że trzeba schować z powrotem, ale za to można wymieniać fanty. Wymieniłyśmy szklaną kulkę na dzwonek w drugiej skrzynce. Klusce bardzo podoba się to, że skrzynek jest bardzo dużo i że za każdym razem jeździ się do innej. Jesteśmy umówione na kolejny wypad.
W ogóle mama+rower+córka to bardzo fajne trio. Zamiast się stresować i wszędzie śpieszyć, mamy dla siebie trochę czasu. Kluska do tego stopnia polubiła mamowe zwariowane pomysły, że twierdzi iż tata nam już niepotrzebny. W końcu ustaliłyśmy, że czasem go zabierzemy ze sobą, tylko koniecznie musi ze sobą zabrać jedzenie i picie, o którym mama ustawicznie zapomina, albo zabierze za mało. Tym bardziej że czasem lądujemy na ścieżce zdrowia i uprawiamy ćwiczenia, więc człowiek szybko robi się głodny. Sugestie z tablic przy kolejnych stacjach (jest ich dziewięć) już się nam dawno znudziły i wymyślamy własne. Taka zabawa!
Nie tylko mamą dziecię stoi, używa sobie też w Warszawie z babcią i wujkiem, gdzie bywają na różnorakich atrakcjach, o ile pogoda ich nie uziemi w domu. Więc to nie jest tak, że mam dzikie dziecko, co tylko po lesie lata, o nie. Powiedziałabym, że ostatnio w lesie bywamy o wiele za rzadko, niż bym chciała. No ale jakoś tak ciągle przed deszczem uciekamy i nie ma kiedy porządnego pikniku zrobić. Niby przed deszczem doskonale chroni pelerynka, ale to żadna przyjemność przebijać się przez miasto przy takiej aurze. Na szczęście prawdziwa, kwitnąca wiosna tuż tuż.
Z drugiej strony nic na siłę. Ostatnio miałam w planach krótką zabawę w leśnych ostępach, ale dziecię po przedszkolu wybrało zabawę z rówieśnikami. I tak szaleństwo trwało za krótko, bo musiałam młodą zawinąć do domu z powodu pociągu do Warszawy. No, ostatnie lata, kiedy mama jest jeszcze ważna. Za chwilę tylko koleżanki i koledzy, nikt więcej. ;)
W przyszłym tygodniu czeka nas bal, musiałam kupić sukienkę Elsy, bo na poprzednim balu w Domu Kultury Kluska napatrzyła się na Elsową mafie (serio, z pięć dziewczynek było) i ona też musi. Ania oczywiście jest fajna, ale potrzebuje odmiany. I jeszcze mam kupić skrzydełka, bo na kolejnym chce być wróżką. A to nie koniec atrakcji, bo jeszcze będziemy robić mydło na zajęciach praktycznych. Na zebraniu z rodzicami zdecydowaliśmy, że musimy się bardziej integrować i wymyśliliśmy cykliczne spotkania. Pierwsze odbyło się w sali kolumnowej i polegało na zwykłych grupowych wygłupach (był nawet czołg, niestety nie przez strumień). Ja - zwierzę totalnie aspołeczne, czułam się trochę zagubiona, ale dałam radę (tata Kluski jeszcze bardziej aspołeczny - kategorycznie odmówił udziału). To i z mydłem i balem jakoś sobie poradzę. Kiedyś na bale chodził tata, ale ma już dosyć. Co nas nie zabije... ;)