Korzystając z wszelkich możliwych zniżek, promocji oraz tanich lotów na miejsce (a po co przepłacać) Kluska spędziła dwa tygodnie nad Morzem Czerwonym wraz z babcią i wujkiem. Była w Marsa Alam już drugi raz, z grubsza wiedziała dokąd leci, ale lot samolotem głównie przespała, więc nikt w samolocie nie narzekał na jej śpiewanie (a wierzcie mi, jest na co, jak się rozkręci). ;)
Co tam robiła? O rany, łatwiej byłoby napisać, czego nie robiła.
Może z grubsza. Była na kilku wycieczkach, ale niedalekich. Płynęła statkiem, oglądała rafę koralową, jeździła z instruktorem quadem po pustyni, taplała się w basenie i w morzu, jechała na wielbłądzie, bawiła na plaży, sączyła bezalkoholowe drinki z palemką i tańczyła do upadłego na "mini disio" oraz "sioł".
Mają też tam klubik dla dzieci w formie statku, tam trochę pomalowała i porzucała balonikami z wodą. Miły polski akcent, są napisane cyferki również po polsku.
A poza tym chyba pod koniec już trochę tęskniła, bo nazwała raz obcą panią mamą. Nie żebym miała moralniaka z tego powodu (te wyrodne to nigdy nie mają wyrzutów c;'nie) - Kluska jest teraz na etapie rozumienia i wyznaczania funkcji w stadzie. Ciekawy efekt uboczny dorastania w rodzinie wielopokoleniowej. Czyli są funkcje mamy i taty, są babcie i wujkowie, jak kogoś chwilowo zabraknie, to się innej osobie wyznacza funkcję i jest git. Zresztą rybę na powyższych zdjęciach też nazywała mamą, prawdopodobnie wzięła rybki "towarzyszące" za jej dzieci. To chyba jakaś forma symbiozy.
Co do innych spraw, babcia Kluski chyba musi mieć jakichś egzotycznych przodków, w przebraniu wygląda jak rodowita Egipcjanka, hi hi.
No i w ogóle Kluska była maskotką hotelu, każdy z obsługi ją zaczepiał, pan śpiewający podczas Wigilii nawet zadedykował jej piosenkę (głównie dlatego, że jak usiadła na schodach przy scenie, to nie odeszła, dopóki nie przestał śpiewać). Inny pan tańczył z nią na rękach taniec brzucha. Mała się coraz bardziej się uspołecznia, aż do tego stopnia że sama zaczepia dzieci i chce się z nimi bawić. Tańczyła z panią i z innymi zupełnie obcymi ludźmi na scenie, żadnego strachu czy niepewności. Uczestniczyła też jako pomagier czarodzieja, który miał występy w hotelu. Imprezowe dziecko.
Wróciła do domu i teraz uczy nas. To znaczy głównie mnie i tatę Kluski, bo babcia już umie te wszystkie tańce połamańce. Ratunku! ;)
Kiedy w 2012 rzuciłam na blogu mimochodem, że "wprowadziliśmy rodzicielstwo dalekości, czyli żadnego spania z dzieckiem", nie sądziłam, że to sformułowanie wejdzie na salony (ostatnio przypadkiem odkryłam je jako podtytuł niedawno założonej strony bloga). Pisałam, że wolę spać osobno, że karmienie piersią z zakładanych kilku miesięcy zmniejszyło się do kilku tygodni, że wystawiałam dziecko na balkon w gondolce, bo mi się nie chciało z nią łazić po osiedlu, że jak włożyłam do chusty czy nosidła, to tylko dlatego, że wolałam to niż tachać wózek z trzeciego piętra... z czystego lenistwa i wygody, tak jak wszystkie mamy z krajów trzeciego świata, gdzie nie da się wozić dziecka w wózku, bo zamiast chodnika jest dżungla, góry lub pustynia.
Lata mijały, a ja byłam jeszcze gorsza. Zamiast poświęcić każdą minutę dziecku, "sprzedawałam" je babci (i wujkowi) na tygodnie a sama wyjeżdżałam radośnie na wakacje_bez_dziecka. W zeszłym roku na długi weekend z okazji święta niepodległości każde pojechało w swoją stronę, Kluska samolotem do Egiptu, ja z tatą Kluski do Budapesztu. Z notariuszem jesteśmy już niemal po imieniu, tak często załatwiam odpowiednie pełnomocnictwa na wyjazdy dziecka. W tym roku mniejsze lub większe okazje wyjazdowe spowodowały, że święta spędzimy osobno. Klu wraca tuż po świętach, więc wspólnie spędzimy okres międzyświąteczny wraz z Nowym Rokiem, ale za to w komplecie (w zeszłym roku babcia i wujek spędzali Sylwestra osobno). Czy mam wyrzuty sumienia? Czy tęsknię? Yyy, rany, niemal śpiewam z radości! No dobra, nie śpiewam, tak naprawdę trzy dni panikowałam, bo ci cholerni terroryści, a oni w bezbronnym samolocie. Na szczęście Egipt zapowiedział powrót odzyskania zaufania turystów, więc chyba paru osobom przystawili broń do skroni i zapowiedzieli, że jeśli coś jeszcze wybuchnie do końca roku, to zamkną wszystkich i nie wypuszczą do lata ;)
Na co dzień myślę o małej ciepło i z radością, że się świetnie bawi. Wysyłam jej życzenia pięknej pogody, łagodnej bryzy i pysznych naleśników w kształcie Myszki Miki, które tak uwielbia.
Te fajne spodenki w trójkąty sama uszyłam!
Czasem patrzę na ludzi, obserwuję ich reakcje, pchanie się w większe lub mniejsze ideologie. I smutno mi się robi. Fanatyzm jest zły i generuje ciemność w duszy. Nawet najpiękniejsza idea rodzicielstwa gubi się, gdy ktoś zaczyna ją traktować jak religię. Już nawet pomijając potrzebę nawracania na jedyną słuszną wiarę. Fanatyzm bliskości, nie boję się tego słowa napisać, generuje przede wszystkim frustrację, gniew i masę nieszczęść. Dlaczego? Bo jeśli kogoś nienawidzimy, jeśli komuś zazdrościmy, jeśli uważamy kogoś za niegodnego miana rodzica (a do tego sprowadza się wyznawanie tej teorii w prachtyce), to generujemy złą energię, która... jak wszystko, co wytwarzamy w swoim sercu - wraca po jakimś czasie z nawiązką. Czasami zastanawiałam się, jak to jest, że ludzie, którzy opluwają mnie jadem, prędzej czy później ledwo podnoszą się pod lawiną nieszczęść. To właśnie tak działa! Kochani, kochajcie nawet swoich wrogów, a kłopoty i choroby będą Was omijać szerokim łukiem. Nie wartościujcie, kto jest lepszy, a kto gorszy. To się bardzo szybko mści, naprawdę. Czasami mam wrażenie, że dzieci " mam butelkowych" śpią długo i spokojnie tylko dlatego, że mają wyluzowane, prychające na krytykę matki, a nie dlatego, że mają za mało bliskości (ihaha), czy są przeżarte (jeszcze bardziej ihaha). Po prostu między nimi a matkami jest coś niewidzialnego. To, co czuję pomiędzy mną a moją córką. Dzielą nas setki kilometrów, a ja nadal czuję, że jesteśmy blisko siebie. Nie muszę jej przytulać. Czuję, że jest obok.
Właśnie tak. Rodzicielstwo bliskości zakłada, że nie ma czegoś takiego jak miłość bez fizyczności. Powiedzcie to matkom dzieci leżących w inkubatorze. One są bliżej własnych dzieci, niż Wy kiedykolwiek będziecie. Moim zdaniem ideologia bliskości wypacza pojęcie relacji między rodzicem a dzieckiem. Zakłada, że tylko bliskość fizyczna ją zapewni. To tak, jakby powiedzieć, że przetrwa próbę czasu tylko związek oparty na seksie. Ahjoj, chyba jednak nie. A nawet przeciwnie. Najważniejsze jest to, co gra ludziom w sercu, przytulanie, rozmowy, to wszystko jest ważne, ale to jest wynik relacji, a nie przyczyna. Miłość jest zupełnie gdzie indziej. Przytulajcie swoje dzieci, ale na Boga (czy Wielkiego Potwora Spaghetti!), od kochania jest serce, a nie cycki!
I to jest główny powód dla którego nie tęsknię za dzieckiem, choć w teorii powinnam. Mamy bliskość metafizyczną, więc nie potrzebujemy aż tyle cielesnej, proste. Poza tym jestem wytrenowana. Skoro pół tygodnia mała i tak spędza daleko od mamy, wszyscy są zadowoleni i szczęśliwi. Weźmy jazdę na kucu. No biedne dziecko, daleko od mamy i taty, nic tylko się pochylić nad jej tragicznym losem. Albo zajęcia integracyjne w przedszkolu, na które mała biegnie tak szybko, że babcia ledwo za nią może nadążyć (od marca będzie chodzić bez babci). Albo inne zajęcia sportowe, na których, jestem pewna, Kluska nawet przez sekundę nie pomyśli o mnie. Prawidłowo!
Ostatnio świat zwariował. Stanął na głowie. Wszystko jest na opak. Ale nic. Przeżyjemy i to. ;)