22.3.19

Z Kluską szukamy wiosny

Wczoraj w późnych godzinach wieczornych została aresztowana podejrzaną kobietę biegając boso po ulicach, która odziana była w kwiecistą suknię i wianek. Przy obywatelce znaleziono wiklinowy koszyk pełen zielska, potocznie nazywanego kwiatkami. W trakcie przesłuchania zeznała, że nazywa się Wiosna Astronomiczna i ma tajną misję do wykonania, w związku z tym funkcjonariusze policji przekazali podejrzaną służbom kontrwywiadu.

To tyle, jeśli chodzi o prasówkę, z której wynika że dziś mamy pierwszy dzień wiosny. No to co? Szukamy jej! W tym celu pojechaliśmy z Kluską do parku... ale najpierw Kluska nawigowała mnie, żebym przejechał obok komisariatu policji przy ul. Szopena (obecnie Chopina), gdzie byli dziś z wycieczką przedszkolną.

W parku żeśmy znaleźliśmy całe łany złoci żółtej... teraz tego zielska sporo kwitnie, ale dwa dni temu były tylko pojedyncze kwiatki, które nie tak łatwo było znaleźć.

Z lupą na złocie!
Zdjęcia kotków wierzbowych, olchowych, leszczynowych wrzucałem już trzy tygodnie temu (fotki w tym wpisie), a poniżej kotki bodajże grabowe (oraz pąki liściowe).
I jeszcze kotki wierzby płaczącej.
A poza tym korzystając z metra krawieckiego o długości półtora metra, zmierzyliśmy obwód kilku drzew w pierśnicy.
Na jednym z nich znaleźliśmy kolonię tramwajów.
Znaleźliśmy też krecika, a właściwie jego domek. Z rozpędu zmierzyliśmy także obwód największego kopca u podstawy.
A to męskie kwiaty cisu. Dwa tygodnie temu już były widoczne, ale wtedy dopiero pączki (na drugiej fotce jest jeszcze kilka pędków pączków), ale teraz większość już jest rozkwitnięta.
Gorzej z kwiatami żeńskimi, które są mniej liczne i niepozorne. Jako że cis zwykle jest dwupienny (na jednym krzaku są albo kwiaty żeńskie, albo męskie), to zakładam że na tych roślinach bez kwiatów męskich powinienem znaleźć żeńskie... na wszelki wypadek obejrzałem też jeden krzak o którym na 100% wiem że miał owoce. I co? I Gucio. Trudno mi powiedzieć, czy na poniższym zdjęciu któreś to kwiaty, czy tylko pączki... bo na drugiej fotce to prawie na pewno pączki.
Jeszcze ze swojej strony dorzucę kilka fotek zza miasta (już bez Kluski) - podbiał pospolity, który w wielu miejscach na poboczach i w rowie przy drogach można już spotkać... ale te ze zdjęć akurat są znad Pisi Tucznej.
Kotki wierzbowe - nadal część jest w postaci puszystych bazi, ale sporo już kwitnie, albo zaczyna rozkwitać.
No i na koniec taka fotka z domu - ze trzy tygodnie temu przytargałem gałązkę z dużym lepkim pąkiem, a z tydzień temu pękł i się rozwinął w cztery liście i kwiatostan. Chyba kasztanowiec.

4.3.19

Moje dziecko umie czytać.

Pod koniec zeszłego roku weszliśmy w nowy etap, bo Kluska nauczyła się płynnie czytać książki. Uprzedzając pytania, jak niby tego dokonałam u sześciolatki odpowiem przewrotnie, że nie mam z tym nic wspólnego. Uważam, że to nie rodzice czy nauczyciele uczą dzieci czytać. To dzieci uczą się czytać. Same. Nauczyciele i rodzice raczej im w tym przeszkadzają niż pomagają, o ile są na tym punkcie nadmiernie zafiksowani.

Oczywiście można dziecko wspierać w nauce czytania. Jak?

Prosto, na przykład nie wymagać, by umiało czytać płynnie i bezbłędnie do dziesiątych urodzin. Mózg młodego człowieka rozwija się indywidualnie, swoim unikalnym tempem. Jedno dziecko samo nauczy się czytać w wieku czterech lat, inne pięciu, sześciu, siedmiu i tak dalej.


Zachęcanie do nauki czytania może wywoływać presję, a presja spowalnia naukę. Czyli zamiast zmuszać dziecko do codziennego ślęczenia nad czytankami, można czytać wspólnie całą rodziną małą książeczkę. Raz tata, raz mama, raz starsze rodzeństwo. Albo w inny sposób, byleby dziecko nie czuło się gorsze z tego powodu, że jeszcze nie czyta.


Kluska na szóste urodziny dostała Elementarz Falskiego. Wzięła do ręki i dukając przeczytała pierwsze dwadzieścia stron. Byłam w szoku, bo wcześniej raczej umiała przeczytać kilka wyrazów, które znała. A tu o, trochę woli, ciekawości i zaczęła. Za każdym razem, gdy zaczynała się denerwować, że jej nie wychodzi tak płynnie jak nam - tłumaczyłam, że my czytamy od ponad trzydziestu lat, a ona dopiero pierwsze miesiące. Trudno by umiała ot tak. I że wcale nie musi czytać płynnie i żeby się nie przemęczała.


A ona chciała i się jej udało. Ale to wyszło od niej, my tylko podtykaliśmy jej lektury pomocne w nauce. Zresztą podobnie uczymy ją matematyki, przez jej ciekawość i potrzebę. A nie "bo tak". Czasami najlepszą metodą jest brak metody, choć najbliższe jest mi nauczanie globalne, w sumie chyba najbliższe zdrowemu rozsądkowi, o ile się dostosowuje materiał do dziecka, a nie ściga się z normami rozwojowymi jakichś pedagogów, którzy napisali je 50 lat temu, kiedy nie było multimediów.


Tu dodam, że na początku nauka liter i wyrazów wychodziła nam nie w domu, ale na świeżym powietrzu. Czytaliśmy nazwy ulic, rysowaliśmy patykiem po piasku czy ziemi. Czytaliśmy książki w parku.

Pomogło też zapisanie Kluski do biblioteki. Tak naprawdę do kilku bibliotek, nawet dwóch w innej miejscowości. Bo kto nam zabroni? :)

Poza tym w bibliotece można się poprzytulać do marchewki, ułożyć lub wypożyczyć do domu puzzle i gry planszowe. Są nawet filmy na dvd. To już nie te biblioteki co kiedyś, z naburmuszoną syczącą bibliotekarką.



I już, bez stresu, dla zabawy. Wszystkiego się tak można nauczyć bez szkoły. Naprawdę. Historii i geografii również. :)