7.3.16

W Marcu jak w garncu, trochę zimy, trochę zimy.

Pogoda na ogół pod psem, weszłam więc w tryb misia zakopanego pod kocem. Tylko mentalnie, bo młoda (jak jest w domu) nie daje nikomu dłużej poleżeć. Człowiek chowa się po kątach z książkami i ma nadzieję, że Kluska chodząc po domu najpierw znajdzie kogoś innego. Ona zostanie jakimś generałem, wszystkimi dyryguje, każdemu znajdzie robotę.


Dopadają nas przelotne katary, ale na ogół nieszkodliwe. Pochodna bywania w punkcie przedszkolnym. Na placu zabaw bywamy sporadycznie, głównie przez humory panienki z ubieraniem, bo nie mamy siły z nią walczyć, a czasu między ulewami mało. Jednak coraz dłuższy dzień daje większą szansę. Jestem pod wrażeniem umiejętności ruchowych mojej córki. Raz dwa wchodzi na najwyższą zjeżdżalnię i chwilę później jest na dole. I niczego się nie boi! Zuch dziewczyna.


A co u mnie? Korzystając z weekendowych wyjazdów młodej dalej uczę się szyć. A to jakieś ubranko, a to młodej bluzę, a to wymyśliłam sofkę ze starego łóżeczka (dorobiłam pokrowiec na materac w sówki i falbanę - żadna robota, a efekt genialny). Moje umiejętności są jeszcze bardzo słabe, bez prucia się nie obędzie, ale fajnie jest widać efekty nauki.



A poza tym czekam wiosny, takiej prawdziwej, z kwiatkami, słońcem i błękitnym niebem. Zima bez śnieżnych zasp to żadna atrakcja. I się doczekać nie mogę!