31.3.13

8 czyli bałwanek

Ósemki od jakiegoś czasu kojarzą mi się z bałwankami. Wystarczy wyjrzeć za okno, by stwierdzić, że nie jest to skojarzenie dalekie. A mogłam kupić sanki, kto by pomyślał, że jeszcze będzie tyle śniegu pod koniec marca. Tak białych wiosennych świąt nie pamiętam, choć urodziłam się pod koniec lat 70, w tamtych czasach zimy bywały konkretne.
Zresztą Klusię i tak ma szlaban na spacery w ciągu najbliższych dni, przez wzgląd na ostatni katar, który zresztą już prawie jej minął, czego niestety nie można powiedzieć o mnie. Bakteryjne zapalenie gardła zawsze przechodziłam źle. Już myślałam, że zdrowieję, gdy wczoraj wieczorem gorzej się poczułam, a dziś rano już obudziłam z prawie gorączką (37i8). Zbijam aspiryną i rutinoscorbinem, ale święta będą niestety przesmarkane.


Ósmy miesiąc minął nadspodziewanie szybko, Kluska nauczyła się (nareszcie!) pełzać do tyłu i całkiem swobodnie przekręca się z brzucha na plecy oraz z pleców na brzuch. Ponieważ u nas na kolanach siedzi już całkiem stabilnie, pomału zaczynamy bawić się w BLW. Głównym pożywieniem nadal jest mleko, kaszka i słoiki, ale pomalutku dajemy jej co łatwiejsze "normalne" pokarmy. Wczoraj zaczęliśmy od ryżu, dziś jadła też rozdrobionego łososia (pokroiłam w cienkie paski). Symboliczne ilości, ale nie chodzi o to, by ją tak karmić, tylko o to, by mogła się zapoznać z normalnym trybem jedzenia. Jak wiecie nie jestem hejterką słoików, ufam producentom, że rzeczywiście ładują tam warzywa ze sprawdzonych źródeł, ale byłoby fajnie, gdyby mała po ukończeniu roku jadła już z nami przy stole, to samo co my. Nigdy u niej nie było problemów z apetytem, nie obawiam się więc, że po zasmakowaniu w słoikach odmówi normalnego jedzenia. Zresztą jak widać na filmie, cztery miesiące jedzenia słoikowego nie wpłynęły negatywnie na jej zapatrywania kulinarne. To dziecko po prostu uwielbia jeść, nawet jeśli jej coś nie zasmakuje (brokułki) to i tak je, tylko się krzywi patrząc na nas z wyrzutem.


Kochane mamy karmiące piersią, które chcą ominąć słoikowanie - nie ma co się bać papek! Dziecko wybredne będzie takim niezależnie od sposobu żywienia. Jeśli będzie miało tendencję do grymaszenia to i przy BLW będzie pluć rzeczami, które nie będą mu smakowały. Nie ma sensu zaczynać BLW już w szóstym miesiącu, kiedy dziecko jeszcze nie siedzi. Słoiki i inne przeciery nie gryzą, każdy ma prawo czegoś nie lubić w jedzeniu, nie ma co wciskać na siłę. Je - proszę bardzo, nie je - widać nie smakuje, posmakuje później, albo wcale. Ja na przykład przez całe życie jestem wybredna, ale jak już coś lubię, to objadam się po sufit. I moje życie wcale nie jest uboższe, choć nie jadam na przykład fasoli, rzodkiewek, karpia czy większości przetworów mięsnych.

Z innych nowości, w związku z niedawnym katarem Kluski kupiliśmy termometr bezdotykowy i jestem zdumiona własną głupotą, trzeba było kupić od razu. Smoczkowy był ok, ale mierzenie temperatury długo trwało. Typowy elektroniczny może sprawdza się u dorosłych, ale przy kręcącym się dziecku nie bardzo. Nasz bezdotykowy (mikrolife) ma przy okazji funkcję mierzenia temperatury powietrza. Obecnie testujemy go głównie na mnie, temperatura skacze mi kilka razy w ciągu doby, gdyby nie aspiryna pewnie już bym miała 39 stopni, hrr. Nie cierpię chorować, smarkam, umieram, jestem opryskliwa, marudzę przy jedzeniu i w ogóle zachowuję się jak rozkapryszony pięciolatek. Chorowanie Kluski to przy tym pikuś ;)

29.3.13

Pozdrowienia z Kataru

Pochwal dziecko publicznie, a zaraz wykręci Ci jakiś numer. Pewne jak w banku. Od poniedziałku Klusię było jakieś inne, we wtorek pojawiły się pierwsze gluty, w środę zrobiło się fatalnie. Zwłaszcza w nocy - mieliśmy pobudkę po trzeciej i zakończyło się to zakosztowaniem rodzicielstwa bliskości, czyli spałam z małą na materacu u siebie w pokoju, bo tylko ja zdołałam ją uspokoić. Mała się wyspała, ja średnio, bo jak tu spać, gdy się dostaje czyjąś łapą po twarzy, albo piętą po brzuchu. Ile bym się nie odsuwała do tyłu, kończyło się tak samo. No ale dobra, nawet trochę spałam, nieważne że w półgodzinnych ratach. Środa była fatalna, jako że nie lubimy płaczącego dziecka, więc musieliśmy na zmianę ją nosić. Usypiać mogłam tylko ja, sprawdzało się wyrażenie: "najlepiej jest u mamy". Nigdy się nie czułam nikomu TAK potrzebna jak podczas choroby Kluski. I co gorsza, najprawdopodobniej to ja ją zaraziłam. Albo przywiozłam zarazę z Warszawy, albo obie złapałyśmy w przychodni na szczepieniu.  Gorączki jednak nie było, gluty, gluty, a-psik! gluty... czwartek okazał się przełomowy, bo pingnęło mi (dzięki jednej mamie z forum sierpniówek), że zostało lekarstwo na katar z jesieni. Dostaliśmy je wtedy, bo Kluska zapowiadała się kataralnie, ale okazało się, że była tylko źle odglucana (wtedy jeszcze nie mieliśmy Fridy, tylko zwykłą gruszkę). Po pierwszym psiknięciu do nosa zrobiło się lepiej. Ale rozkrzyczała się po łyżeczce jabłuszka, znak że niestety gardło zaatakowane.

Pierwszy podejrzany, przywieziony 
przez wujka z zagranicznych wojaży ;)

Wieczorem mnie też zaczęło ostro drapać w gardle, jak się w ciągu dnia wahałam, tak wieczorem podjęłam decyzję o udaniu się do lekarza. Lepiej pójść o jeden raz za dużo, niż o jeden raz za mało. Niby bez gorączki, ale z bardzo chorym gardłem mała mogłaby odmówić jedzenia, a wtedy to już tylko szpital i kroplówka zostaje. Może jednak NIE. I tak poszliśmy z rana, dostaliśmy antybiotyk i probiotyk. Mamy podać, jeśli pojawi się wysoka temperatura, lub jeśli małej się pogorszy na tyle, że odmówi jedzenia. Trochę mi lepiej, że wizja świąt w szpitalu nieco się odsunęła. Jak ktoś nie koczował z niemowlakiem na oddziale, to może nie wie jak to jest i się nie boi, ja byłam i wolę przeciwdziałać.
Po wizycie mała poszła spać i obudziła jakaś bardziej przytomna. Kolejne odglucanie (kiedy była zdrowa, nic jej nie ruszało, teraz niestety płacze), kolejne psikanie lekarstwem i jakby lepiej. Mała się uśmiecha, gaworzy, nawet poleżała trochę w kojcu, potem w łóżeczku, trochę w wózku. Nie chciała spać, bo miała więcej energii, w końcu pokonała ją karotka z bramborami oraz tata. Niedługo spała, bo przyszła babcia... ale kolejną butlę zjadła i znów poszła spać. Nie obyło się bez marudzenia przy ponownym usypianiu (ostatnie dni to standard), ale zasnęła wreszcie i to sama w wózku. Przez ostatnie dni zasypiała tylko u mnie na rękach i to też niełatwo. Zobaczę jak będzie w nocy, ale chyba najgorsze minęło. Uff.

Tak czy siak mogę z ręką na sercu powiedzieć, że Kluska choruje jak mężczyzna, byle katar i cyrk nie z tej ziemi. Po mamusi, wreszcie jakieś podobieństwo w charakterze (nie licząc uporu, ale tu nie wiadomo po kim, oboje z tatą Kluski uparciuchy jesteśmy straszne, istnieje obawa, że się skumulowało).

25.3.13

Nie ma lekko

Kiedy przypomnę sobie pierwsze miesiące z Kluską i porównam do tego, co mamy z nią na co dzień - życie przypomina obecnie sielankę. I nie oznacza to, że z początku było trudno, po prostu specyfika noworodka jest taka, że budzi się często i trudno go czymś zająć na dłużej. Zarazem śpi przez większość dnia (przynajmniej moja tak miała), ale co to za sen. Człowiek oka w tym czasie nie zmruży, bo diabli wiedzą czy obudzi się za godzinę czy za kwadrans. A jak długo śpi to też niedobrze, co chwilę chodzi się sprawdzić, czy oddycha. Początki to głownie usypianie i karmienie z rozrywką dodatkową w postaci przewijania. I tak w kółko, oszaleć można. Na szczęście to nie trwa długo, z każdym miesiącem dziecko jest mądrzejsze i sprytniejsze. Odległości między karmieniami się zwiększają, dzieciak zaczyna przesypiać noce (albo przynajmniej próbować), można go zająć zabawką, pozytywką, czymkolwiek. Po okresie względnego spokoju zaczynają się zęby i tu jest znowu różnie. Jedne dzieci przechodzą tragicznie, ale szybko, inne lajtowo, ale ząbkowanie trwa długo. Kluska należy do drugiego obozu.

Pomału wchodzimy z Klusięciem w okres dużej aktywności, kiedy świat jest tak absorbujący, że szkoda czasu na sen. Problem, że sen jest jednak potrzebny, odpoczynek to najważniejsza rzecz w życiu. I tu jest pies pogrzebany. Jeśli Kluska zacznie dzień wyspana, ładnie się bawi, łatwo zasypia, długo śpi, budzi się szczęśliwa, bawi się, znów zasypia i tak przez cały dzień. Gorzej gdy się nie wyśpi w nocy. Dzień spędza na zmianę u mnie i taty rękach, czasem leży obok nas na materacu, czasem w łóżeczku, czasem w kojcu. Grunt by było inaczej, bo się nudzi. Ponoć znudzenie jest oznaką ludzi inteligentnych. Podług tej zasady moje dziecko jest cholernie inteligentne. Nie ma lekko, prawie dziewięć kilo znudzonego dziecka to nie w kij dmuchał. I tak dobrze że wreszcie przyszedł kojec. Czekałam na niego dwa tygodnie, bo sprzedawca wystawił go na allegro nie mając w magazynie. Normalnie bym się wkurzyła i odwołała transakcję, ale nie dostałabym takiego gdzie indziej. W przypadku kojca byłam bardzo wybredna. Miał być typu turystycznego, czyli składany do mikro rozmiarów. Miał mieć spokojne, stonowane kolory (ze świecą szukać wśród turystyków). Miał być kwadratowy ( Klusię musi mieć możliwość obrotu o 180 stopni). Miał mieć otwierany bok, by potem mała mogła z niego wychodzić i przy okazji by można było łatwiej do niej sięgać (nie tylko z góry). I wreszcie trafiłam taki w odcieniu zgniłej zieleni (coś jak wózek), z moskitierą jako bonusem, na pewno się przyda. Ma dwa otwierane boki, więc gdyby popsuł się suwak w jednym, to zawsze jest jeszcze drugie wejście, poza tym w późniejszym wieku daje to więcej możliwości zabawy. Mała jest zachwycona, bo nareszcie ma swoje miejsce do zabawy, babcia jest zachwycona, bo może ją w weekend w nim położyć spać i nie bać się, że w nocy wypadnie z wózka kiedy śpią razem, ja jestem zachwycona, bo trafiłam kojec w sensownym kolorze i mnie nie kłuje w oczy ;)


Z innych wieści, nareszcie obniżyliśmy łóżeczko, na najniższy poziom, środkowy przy wzroście Kluski nie ma sensu, za dwa miesiące znów trzeba by było go obniżać (a wymaga to wielu zabiegów z odsuwaniem mebli, pochodna ciasnoty w pokoju). Przy okazji odkurzyliśmy pokój, jak rozpierducha to rozpierducha. Znaleźliśmy też ringo i paletkę do ping ponga.

Poza tym Kluska od paru dni potrafi bić brawo. Bez odgłosu klaskania, ale jednak. Na początku myślałam, że to przypadek. Drugiego dnia doszliśmy z tatą Kluski do wniosku, że to celowe, że bije brawo wtedy, gdy się z czegoś ucieszy. Dziś biła brawo kilka razy, ale jakoś nie udało mi się w porę dobiec z aparatem. Jutro muszę zapolować, może uda się nagrać film. Potrafi też pełzać do tyłu, całkiem sensowne odległości w krótkim czasie. Teraz jeszcze pełzanie do przodu, unoszenie kupra i zaczynamy raczkować. Jest spora szansa, że zmieścimy się w dziesięciu miesiącach, jeśli Klusię utrzyma obecne tempo. I dopiero się zacznie, raczkującego malucha nie można spuścić z oka na moment. Ale zawsze nowa rozrywka dla nas, śmiejemy się że kupimy szelki i będziemy wyprowadzać na spacer, może nawet nauczy się załatwiać na trawniku ;)

23.3.13

Sprzedaję

Dzieci szybko rosną, Kluska od rozmiaru 56 do 68 wybitnie szybko. W związku z tym mam parę ubranek, które ledwo kilka razy miała na sobie, czasem je wystawiam na allegro, ale większość z nich jest niefirmowa, więc nie mają wzięcia. Kupiłam jej też parę nowych, tak zwanych firmowych, może będą cieszyły się większym zainteresowaniem.

Wystawiłam sweterek i bluzeczkę, jedne z bardziej eleganckich, można powiedzieć od wyjścia.


Sweterek H&M 62
Bluzka Cool Club 68

Mają różne rozmiary, ale niemal identyczne wymiary. Polecam się na przyszłość :)


I jeszcze błękitny niefirmowy zestaw na rozmiar 56
ŚPIOCHY, KAFTANIK, CZAPECZKA, BODY

21.3.13

Trzecia dawka szczepionki przeciw WZW - B

Dzień rozpoczął się niezaszcześliwie dla taty Kluski, bo mała obudziła go o siódmej. Przeczuwałam, że tak będzie, usnęła grubo po północy nieziemsko zmęczona, w takich wypadkach zazwyczaj budzi się o świcie. Na szczęście nie codziennie (choć coraz częściej, dobrze że niedługo będziemy przesuwać godzinę, to się jakoś przyzwyczaimy). Wstałam tuż przed dziewiątą z paniką w oczach, przeca szczepienie mamy 9:50! Zapomniałam ustawić budzik i pakowałam się w pośpiechu, mało przytomna, przez co zapomniałam zabrać tetrowej pieluszki na wagę i przewijak. No trudno. Wyglądamy za okno, a tam zaczyna się odwilż i breja... patrzymy się na wózek, z powrotem na breję, na wózek... zapada decyzja - bierzemy małą w nosidło, co okazało się strzałem w dziesiątkę.



Na miejscu okazało się, że trochę jeszcze poczekamy. Dzieci w przychodni sporo, głównie maluszki w wieku Kluski, ale najwięcej hałasu narobiła dziewczyna na oko dziesięcioletnia. Po jakimś czasie mała zaczęła się nudzić, nie spała od siódmej, a tu ani spać, ani jeść. W trakcie badania cierpliwość się jej skończyła i ryknęła ze złością na wszystko i wszystkich. Badanie z gatunku mierzenie i ważenie, sprawdzanie płuc, gardła. Zdrowa jak rzepa na szczęście. Tylko jakaś paskuda wylądowała na policzku, dostaliśmy na nią maść z witaminami A oraz E, może szybciej się zagoi. Po badaniu Kluska wylądowała na rękach u mamy i trochę się uspokoiła. Ale nadal była w złym humorze. Zastrzyk zapowiadał się hałaśliwy i owszem, ale tylko podczas wkłucia. Minutę później na zmianę na rękach mamy i taty była już spokojna, choć umordowana nieziemsko. I tu przydało się nosidło. Odłożona znów do wózka pewnie  rozryczała by się na nowo, w nosidle spokojna, blisko mamy, cieplutko (na nosidło narzuciłam polar od Pentelki, dzięki czemu nie zmarzły jej nogi i grzbiet). W sam raz, żeby spać. No i tak się ululała bujana. Poszliśmy z tej okazji na krótki spacer po Żyrku dla przewietrzenia. Wracamy do domu, a mała dalej śpi. Delikatnie odpięliśmy nosidło i wrzuciliśmy do wózka, niech odpocznie biedactwo.

Z danych statystycznych:

Wzrost 72cm
Waga 8600g
Obwód główki 43cm
Obwód brzuszka 44cm

Tym razem mniej urosła, za to więcej przytyła. Zatem wzrostowo wracamy do 90 centyla, a wagowo podbijamy do "mocnego" 75. Polecam siatki centylowe na gazecie, Kluska ma tam fajne wykresy, widać jak ładnie rośnie, aż pani doktor była pozytywnie zaskoczona.

Siatka centylowa wagi
Siatka centylowa
Siatka centylowa wzrostu
Siatka centylowa

Przy okazji dowiedzieliśmy się trochę odnośnie następnych szczepień, mamy w planach szczepionki przeciwko odkleszczowemu zapaleniu opon mózgowych i ospie. Odkleszczowe ma trzy dawki, więc pierwszą podamy na jesieni przy okazji szczepienia przeciw odrze, różyczce i czemuś tam jeszcze. To akurat do marca 2014 powinniśmy się wyrobić z trzema. Z ospą póki co się wstrzymujemy, mała nie idzie do żłobka. Dowiedzieliśmy się także, że ospa jest refundowana, gdy dziecko chodzi do prywatnego przedszkola lub klubiku (nie wiem jak z państwowymi, być może też). Kosztuje ok. 215zł, więc nie majątek, przeżyjemy. Cen odkleszczowego jeszcze nie znam, będę się orientować przy zapisach w lipcu. Co do szczepienia przeciwko grypie, chyba prędzej sama się zaszczepię, choć z drugiej strony mam naturalną odporność, jak złapię wirusa - po kilku dniach jestem zdrowa, nie licząc tygodniowego kataru, nawet nie mam gorączki. A bywa, że starczy aspiryna i jestem zdrowa na drugi dzień. W ogóle gorączkę miewałam tylko przy bakteryjnych zapaleniach gardła, ostatnie przechodziłam z 10 lat temu. Ale ostatnio lata po mieście tyle mutantów, że wolałabym nic nie złapać i nie zarazić małej. Temat do przemyślenia na później.

18.3.13

Drugi ząb w natarciu

Wczoraj wieczorem przebił się przez dziąsło. Pierwszy - lewa dolna jedynka jeszcze do końca nie urosła, a tu przybył kolega do pary. Kluska znosi to w miarę dzielnie, tylko wieczorami daje nam do wiwatu. Swoje muszę odrobić, noszenie, trzymanie na kolanach, noszenie i tak w kółko (na szczęście tylko burczy swoim zwyczajem). Na szczęście mam babcię Kluski do pomocy. Aż w końcu wszyscy mamy dość i idziemy spać. Z apetytem nieco gorzej, butle je na raty, ale je. Jedzenie ze słoików bez problemu, bo nie trzeba używać bolącej części dziąsła. Kupy w porządku, poprzednie problemy to raczej jednak było żółtko. Próba glutenu wyszła pomyślnie. Do głowy przyszedł mi kolejny winowajca, Bebiko ha 2. Ostatnio w Rossmanie zabrakło, nie tylko tu u nas w Żyrku, w Warszawie też nie ma. Czyżby były skargi i wycofali? Z musu przeszliśmy na zwykłą dwójkę i jest ok. Zawsze o połowę taniej. Albo to był jednak ten drugi ząb. Chyba zacznę wróżyć z fusów, taka sama skuteczność diagnostyczna. Matczyna intuicja, phi.


Poza tym ostatnio babcia Klusce włączyła telewizję, starczyło chyba na dziesięć minut, nuda straszliwa, no bo co dziecku można puścić o 21. Znaleźliśmy jakiś kanał dziecięcy, ale były tam tylko pingwiny. Nic o piratach. Flury. Klusię raczej godzin przed telewizorem chwilowo spędzać nie będzie, będziemy "psuć" ją później. Może jak podrośnie, polepszy się ramówka. Albo będziemy ją katować bajkami video ;)

Apdejt: Teraz katujemy ją nową starą jugosłowiańską piosenką (teraz to chyba serbską), bo rasowy pirat musi się znać na rybach ;)



W czwartek szczepienie, ostatnia żółtaczka, mam nadzieję, że do tego czasu Kluska nie podłapie żadnej infekcji (raczej się nie zanosi) i odbębnimy kolejną wizytę w przybytku zdrowia. Zastanawiałam się, czy nie kupić plastrów znieczulających, ale na jedno wkłucie chyba nie ma sensu. Że też nie wiedziałam o nich wcześniej. No ale nic, to w końcu tylko znieczulenie skóry, może tylko taki bajer.

16.3.13

Mały pirat

Zbliża się kolejny weekend, wypadało by napisać co u nas. Ano mija sobie spokojnie dzień za dniem. Kluska odpukać zdrowa (najwyraźniej sprawdza się zasada życia w chłodnym świecie i kąpaniu w gorącej wodzie), my trochę mniej wyspani, bo Nocny Marek postanowił zabawić się w Ranną Sowę i bywa, że budzi nas o siódmej. To znaczy tatę Kluski, a tata Kluski budzi mamę Kluski. Tatę Kluski obudzić łatwiej. Z innych rewelacji - chyba idzie drugi ząb. To znaczy tak na 99%. Za to objawy od pierwszego zęba nałożyły się na podejrzewaną niestrawność żółtka i tak naprawdę nie jesteśmy pewni już niczego. Ząbkowanie to nie jest najmilszy moment w życiu niemowlaka, niemal wszystko na to zwalaliśmy. A tu się okazało, że odstawienie żółtka (i na wszelki wypadek też glutenu) wyeliminowało wszelkie nieprzyjemne objawy. Nasz piracki statek błądzi we mgle. Podejrzane jest przede wszystkim żółtko, bo to po nim ostatnim razem mała dostała wysypki na policzkach, ale kto wie czy nie objawiła się z opóźnieniem alergia na gluten. Przetestujemy w weekend z glutenem, żółtko ma szlaban do odwołania. Mam nadzieję, że to się wszystko jakoś unormuje, dieta bezglutenowa to nie to co tygryski lubią najbardziej.


Poza tym wpadłam w amok zakupów, obkupuję małą w ciuchy na wiosnę i lato (biedny mój portfel). W tym sukienki, pod warunkiem że szare. Mam fioła na punkcie połączeń czerni, bieli i szarości, poza tym przez kolor oczu Klusięciu w tym zestawie najlepiej, choć do tej pory większość ubrań miała niebieskich. Bywają słodkie dziewczynki, bywają i królewny. Kluska nie jest królewną, Kluska będzie porywać królewny i żądać za nie okupu!


Z nowymi umiejętnościami jak zwykle pomalutku. Coraz sprawniej sama przewraca się z pleców na brzuszek, zaczyna też pomału pełzać. Choć nie jest to poruszanie typowe przód-tył. Raczej zygzakuje kręcąc się wokół własnej osi, co czasem powoduje ruch w poprzek a nie wzdłuż. Nie są to duże odległości, góra pół metra, ale trzeba uważać. Ostatnio przyłapałam ją na gryzieniu opony od wózka, jakoś wydostała się z kocyka i dziab. Teraz stawiam wózek daleeeko, choć zdaję sobie sprawę, że nie na długo to wystarczy i trzeba się z tym pogodzić, najpierw obgryzie wózek, potem nasze rowery... Jeśli chodzi o "plac zabaw" to teraz robi zań stary gruby jugosłowiański koc, który z naszych obliczeń ma 39 lat. Kiedyś to robili porządne rzeczy. Złożony na pół jest odpowiedniej twardości i zarazem dobrze izoluje od zimnej podłogi (u nas nadal chłodno, bo nie włączamy kaloryferów). Jeśli nie koc, to materac w moim pokoju, 160x200 to akurat dla małego dziecka i tylko z jednego boku może spaść, a nawet jeśli to tylko z wysokości piętnastu centymetrów, więc strach mniejszy. Czasem też bawi się na łóżku taty, ale tu już trzeba stawiać ograniczniki, np. w postaci złożonego namiotu lub OP1. Łóżeczko ostatnio w niełasce, od biedy wytrzyma w nim dziesięć minut, parę razy przywaliła głową w szczebelki (wiedziałam, że tak będzie), poza tym jest ciasne i niewygodnie się w nim przekręcać. Chyba że mała zafiksuje się na przywiązanym podręcznym kawałku szmatki z kieszonkami. Troczki to jest to, jeśli coś jest zawiązane - należy rozwiązać. Na tej zasadzie ciągle wiążę misiowi kokardkę i kokardka ta zostaje w mig rozwiązana, niech no Kluska misia weźmie w łapki. Niby za wcześnie na chwyt pęsetowy, ale to co wyprawia mała z palcami - przechodzi ludzkie pojęcie. Potrafi już chwytać i przesuwać przedmioty kciukiem i palcem wskazującym połączonym z sąsiednim, więc to prawie to. Tu zawsze była bardzo sprawna, muszę przyznać.

Z zabaw ostatnio hitem stały się wiecznie skrzypiące drzwi od pokoju taty. Ile by ich nie oliwił, zawsze po kilku tygodniach znowu skrzypią. Tym razem ma pretekst, by je zostawić. Kluska trzymana na rękach łapie za drzwi i je zamyka. One skrzypią - Kluska jest wniebowzięta. Przywracam drzwi do pozycji wyjściowej, ona znów je łapie i popycha. I tak kilkanaście minut. Skrzyyyp, skrzyyyp, skrzyyyp. :)


No i najważniejsze, nasz mały bosman przestaje być pomału łysolkiem, pojawiają się dłuższe włosy. Są nadal cieniutkie i bardzo rzadkie, ale coraz więcej wskazuje na to, że będą ciemne. Widać to trochę od tyłu, na czubku głowy nadal krótsze. Moim cichym marzeniem było posiadanie skośnookiego, ciemnowłosego dziecka i dlatego kibicuję Klusce pod tym względem od dawna. Skośne oczy trochę ma (jak na "białe" dziecko), z włosami może być różnie, ale oczywiście blondynkę też będę uwielbiać po swojemu. ;)


11.3.13

Biblioteczka Kluski

Od czasu do czasu wspominam o bibliofilskim zamiłowaniu małej. Próbujemy jej tłumaczyć, że książki tak naprawdę nie są do jedzenia, ćmulenia i żucia, ale do czytania... niestety nam nie wierzy. W związku z tym wszystkie książki w domu (a jest ich niemało, liczyć można w metrach sześciennych) są zagrożone. Nie można siadać z małą na rękach w pobliżu żadnej książki (zwłaszcza książki z biblioteki), bo rzuca się na nie tak samo jak na jedzenie, nawet krzyżówkom babci nie przepuści! I chce zjeść. :)


Książki w życiu Kluski pojawiły się dość wcześnie, przypadkiem jedna była w pudle zabawek kupionych na allegro i to ona na początku przypadła Klusce do gustu (jakoś w trakcie trzeciego miesiąca). To była ta ze słoniem, nie znam producenta, chyba Ikea. Miękka, lekko szeleszcząca i z hitem sezonu, czyli wyciąganym królikiem z kapelusza. Żeby się jej nie znudziła, kupiliśmy drugą, w Rossmannie i to był strzał w dziesiątkę. Była mniejsza, lżejsza i łatwiej się ją obracało. A potem to już poszło szybko, prezenty, Gwiazdka, inne zakupy i książeczekk zrobiła się cała sterta.



Przy okazji poszerzyła się moja wiedza z zakresu zabawek, miękkie książeczki dzielą się na kilka podtypów. Pierwszy to typowa miękka, materiałowa, z wszytą szeleszczącą folią w jednej ze stron i piszczałką. Drugi typ to książeczka kąpielowa (bardzo dobra w okresie intensywnego ślinienia). Trzeci typ to typ mieszany, bliższy pierwszemu, tj. książeczka multimedialna. Teoretycznie od dziewiątego miesiąca, bo dźwięki włącza się przyciskami, ale przy pomocy rodziców można nią bawić i młodsze dzieci. Klusię najbardziej lubi odgłos piorunów i szum wiatru. W planach mamy zakup innych z tej serii, może na urodziny?



Z nietypowych najbardziej jestem przywiązana do prezentu z porami roku, mającej napisy po angielsku i po chińsku. Piąta pora roku to wyprawa w kosmos.


Tak naprawdę pierwszą książkę dla Kluski znaleźliśmy w skrzynce geocache w Skierniewicach, kiedy byłam jeszcze w ciąży. Ale że jest ona dla starszych dzieci, uczących się czytać. Jeszcze jej nie dajemy do zabawy, czasem tylko pokazujemy. Rozwija się jak harmonijka i jest trudniejsza do opanowania niż tekturowa koparka (którą mała też ogląda tylko przy naszej kontroli).




Książki się szybko dezaktualizują, weźmy powyższy telefon, chyba tylko tata Kluski i babcia Kluski takich jeszcze używają. Oczywiście były już próby zjedzenia ich, ale jak dotychczas się nie powiodły. Mój telefon był mniej ciekawy, być może za sprawą fioletowego pokrowca, który przez moment służył jako gryzaczek, zanim jej go zabrałam. ;)

A teraz bardziej poważnie. Czy zależy mi, by moje dziecko czytało książki? Chyba nie. To znaczy nie zależy mi tak strasznie, za wszelką cenę i w ogóle. Może to co piszę, można uznać za kontrowersyjne, to jednak nie uważam za stosowne zmuszania do czytania kogoś, komu to nie sprawia przyjemności. Jasne że umiejętność czytania jest w życiu przydatna, łatwiej się posługiwać językiem, nie popełnia się tylu błędów ortograficznych i ćwiczy się wyobraźnię (to w późniejszych latach). Ale jakoś nie potrafię sobie wyobrazić sytuacji, kiedy moje dziecię czyta tylko to co musi, a ja mu truję, że powinno czytać więcej, bo nie wypada i tak dalej. Czytanie książek to jedno z wielu hobby. Pewnie, że kocham czytać, ale bywały lata gdy w ogóle nie czytałam i jakoś nie ucierpiałam intelektualnie. Tak samo nie czuję się bardziej rozwinięta dzięki temu, że ileś tam dni przeleciało mi na zajmującą książkę. Czytam dla przyjemności, ale jeśli jakaś książka wydaje mi się nieciekawa - czytanie zaczyna być męką. Czymże jest więc czytanie dla kogoś, kogo książka w ogóle nie interesuje? To mordęga niewarta szpanu. Ostatnio część ludzi chyba zaczęła szpanować. Kupują czytniki, ale raczej mało czytają. To znaczy ludzie, którzy czytają dużo książek, czytają też dużo na czytniku. Natomiast ci, którzy nie czytali w ogóle (albo czytali mało), włączają czytniki je na imprezach, żeby wyglądać na intelektualistów. Chyba nie tędy droga.

7.3.13

Pierwsza koparka Kluski

Pewnie nie wszyscy wiedzą, ale jednym z pierwszych moich blogów był: "Jestem sobie żółtą koparką". W sumie dzięki niemu tata Kluski zaczął mnie kojarzyć w sieci, bo wybijał się na tle innych fotoblogów. Z czasem przeniosłam go na bloggera, miłość do żółtych maszyn pozostała, choć przez parę ostatnich lat prawie nie dodawałam zdjęć tylko pocztówki od innych ludzi. Ostatnio trafiłam w księgarni książeczkę dla dzieci o koparce. Postanowiliśmy z tatą Kluski z tej okazji reaktywować blog i dodawać wpisy regularnie, choć trzy razy w miesiącu.


Jeśli macie małe dzieci w wieku biegającym - polecam, znajomi nie raz dziękowali mi po cichu, bo taki blog to zajęcie dla malca na dłuższy czas. I wcale nie jest powiedziane że dla chłopców, dziewczynki też lubią koparki!

Polecam stary blog jako archiwum i nowy blog, wpisy "zapuszczone" do czerwca. :)

5.3.13

Moje dziecko mnie gryzie!

Pierwszy ząb wyrzynał się dwa tygodnie, wreszcie przebił się na świat. Krawędzią. I idzie dalej. Pooowwooooliiii. Jak tak dalej pójdzie, to mleczaki skończą Klusce rosnąć w podstawówce. Co nie przeszkodziło jej dziabnąć mnie w palec. Nie śpieszą się maleństwa, ale też dzięki temu mała nie cierpi za bardzo. Tyle że się upiornie ślini i czasem gorzej śpi. Ale to nic. Zresztą od dwóch dni (odpukać) potrafi co jakiś czas sama zasnąć bez bujania w wózku. Nadal nie w łóżeczku, tylko w przyciasnej gondolce, ale zawsze to jakiś postęp i obywa się bez metod drastycznych.
Na szczęście ostatnio zwolniła ze wzrostem, więc nie mam aż takiego ciśnienia by przestawiać ją na spacerówkę. Niby już można, ale jakoś tak... no nic, może w weekend zrobimy próbę.

Co do innych rewelacji, pięknie przewraca się z pleców na brzuch i z brzucha na plecy, o ile ma na to ochotę. Łapka-pułapka coraz sprawniejsza, widzę po magnesach na lodówce. To znaczy jak trudno było jej je zwalić na ziemię parę miesięcy temu, a jak szybko i sprawnie robi to obecnie. Ćwiczenie czyni mistrza. Polubiła też leżenie na brzuszku (nareszcie) i ostatnio potrafi przeleżeć nawet pół godziny (specjalnie patrzę na zegarek, przyrost czasu jest niesamowity). Z dnia na dzień jest pod tym względem coraz lepiej. Bardzo mnie to cieszy, bo dzięki tej pozycji szybciej nabierze innych sprawności. Potrafi też trzymać samodzielnie butlę, nauczyła się na mniejszej od soczku i niekapku, ostatnio potrafi też trzymać większą. Zaczynają też jej rosnąć włosy, kolor jest dyskusyjny, ni to jasne, ni to ciemne. Wiemy tylko, że na pewno nie będą rude.


Jeśli chodzi o rozwój intelektualny, to nadal nie reaguje na swoje imię (bo niby kto do niej mówi po imieniu, cha, cha), za to od czasu do czasu świadomie długo mówi sylabę ba-ba-ba-ba. Tak jakby chciała coś powiedzieć, ewidentnie to coś znaczy, tylko nie wiemy co. Czy tęskni za babcią (bardzo możliwe), czy w ten sposób mówi "ja", czy coś innego. Cały czas uczymy ją języka migowego, ale idzie opornie. Prawie zawsze ma minę: "no przecież widzę, że żarcie" i nawet nie próbuje naśladować i sygnalizować ręką, że jest głodna. O "papa" też można pomarzyć.


Z innych atrakcji - przyczepka rowerowa rozłożona na czynniki pierwsze, co się miało prać - uprane i się suszy, ale zanim zaczniemy małą wozić to długo jeszcze. Po pierwsze przyczepka nie jest w stu procentach sprawna, ma spory przebieg, jeździła w niej przynajmniej czwórka maluchów, remont konieczny. Musimy też wykonać kilka jazd próbnych z obciążeniem po wertepie bez dziecka, by wychwycić ewentualne usterki. Trzeba też kupić flagę i lampkę na tył. Nie mogę się doczekać, aż pojedziemy w trójkę na pierwszą wycieczkę. Że małej się spodoba, to na pewno. :)