20.9.17

Wycieczka do nadleśnictwa Radziwiłłów (Puszcza Mariańska/Korabiewska)

Gdzieś w środku lasu, za górą i rzeką, jest sobie dom. Rezyduje w nim urząd leśniczy, ale i dla zwykłych leśnych szaraków znajdzie się miejsce. Od paru lat istnieje tu ścieżka przyrodniczo dydaktyczna dla dzieci. Mało kto o niej wie i chyba tylko dlatego jeszcze się nie rozpadła. ;)


Film z trasy:


Od domu mamy do niej około 20 kilometrów, więc zamiast do lasu pod domem na grzyby, wybraliśmy się nieco dalej pozwalając Klusce na jednodniowe wagary (trza korzystać, po pójściu do szkoły już tak różowo nie będzie). To miała być niespodzianka i chyba się udała. Pojechaliśmy bezpieczną trasą z małym ruchem, żeby się rozkoszować wyprawą, a nie bać o swoje życie i zdrowie.


Na miejscu jeszcze dobrze nie ustawiliśmy rowerów, a już Kluska rzuciła się na zagadki. Najbardziej spodobała jej się stacja z kręcącą się korbką i losowanie pytań (przy niektórych sami musieliśmy się nagimnastykować, żeby odpowiedzieć). Na uwagę zasługują również drewniane cymbały. :)


Było tak fajnie, że po krótkiej przerwie na kanapki dziecko kazało nam przelecieć całość jeszcze raz i wtedy przyszła do nas pani z nadleśnictwa z prezentami. Niesamowite! Kluska dostała mapy, smyczki, odblaski i przede wszystkim dużo książek o przyrodzie i pracy w lesie. Ma się ten fart w życiu, c'nie? Oglądała je przez większość drogi powrotnej, a na postoju w lesie kazała sobie czytać.


Po zabawie w pytania i odpowiedzi pojechaliśmy zobaczyć las dokładniej i gdzieś na uboczu zrobiliśmy nasz tradycyjny piknik z kocykiem i hamakiem, który szybko zamienił się w grzybobranie. Pierwszego grzyba omal nie rozdeptałam na ścieżce.



Pod wieczór Kluska przebrała się w panią jesień. :)

Do domu...

Uff, to był udany dzień, ale ledwo żyjemy.

W naszej wyprawie rowerowej pomagały nam

Weehoo I-go , przyczepka z pedałami
Pelerynka Coverover
Kask całoroczny (na zimę dopinamy nauszniki) Giro (podobny model, nasz wcięło)
Kanapki i kawa wuja Tomiego zza miedzy. ;)

7.9.17

Piknik na skraju lasu

Lato minęło nie wiadomo kiedy. Przyjęłam ten fakt z niebywałą ulgą, jako że o ile lubię słońce, to upały już niekoniecznie. Nie przepadam też za nawałnicami i huraganami, które w tym roku mocno spustoszyły Polskę. Na szczęście ominęły szczęśliwie naszą okolicę, tylko jedna topola poległa (ale w zasadzie i tak nadawała się do wycięcia, spróchniała i pusta w środku). Mimo wszystko w taką pogodę trudno się podróżuje, jeśli lubi się spać w lesie, wśród pajączków, mrówek i innego wielonoża. Dlatego wyjazd odkładaliśmy na święte nigdy. Kleszcze i komary odstraszamy chemią, pajączki lubimy, bo zżerają paskudy, które nas gryzą. Mimo alergii Kluski na jad komarzy nie ograniczam jej bytności w lesie. Traktuję je jako odczulanie. Ileś razy ją pogryzie, wreszcie się organizm przyzwyczai.


Rozbijanie namiotu to niełatwa sprawa.


Mamy swoją tajną miejscówkę na skraju lasu z głazem narzutowym. Mówimy sobie, że tak naprawdę jest większy od Głazu Mszczonowskiego, tylko ten malutki kawałek wystaje. Kiedyś go odkopiemy. Ktoś próbował, ale odpuścił. To taki magiczny "Święty Gaj", w którym ładujemy akumulatory.



Na koniec lata wybraliśmy się na krótką wycieczkę do Radziejowic, gdzie znajduje się mało znany, ale przepiękny park i kilka budynków z XVIII wieku, w tym cudowny drewniany dworek i czworaki. Zwiedzając zgodnie z Kluską stwierdziłyśmy, że mogłybyśmy w takim drewnianym dworku mieszkać. A że jest ogromny, to sprosiłybyśmy jeszcze znajomych i krewnych, w tym rodzinę przyjaciółki Kluski. Tak jaak porządna szlachta (tak naprawdę pochodzimy z kmieciów, ale kto by się przejmował). Jest tam też pałac, ale odbudowany, w zasadzie rekonstrukcja na oko, więc niespecjalnie się nim zachwycam, bo to raczej wariacja na temat przeszłości.


Upiekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu. Wreszcie pojechaliśmy pod namiot, o który Kluska nam wierciła w brzuchu dziurę od dawna, wreszcie pokazałam Klusce Arkę Wilkonia, dość znanego artysty (po raz pierwszy Arkę ujrzałam w Zachęcie i była brzydka jak nieszczęście, wepchnięta w kąt i smutna - w parku jest właściwie wyeksponowana, choć "turyści" zaharcerzyli co mniejsze zwierzątka niestety, taki kraj).





Ale jednak wolę las, hamaczek i wieczną labę. Kluska bawi się moim śpiworem, sielanka.


Spaliśmy prawie na grzybie. ;)


Zwierzątka



W drogę...


Jeśli ktoś zapyta, co wozimy w sakwach, to odpowiem, że oprócz śpiworów, karimat i namiotu - głównie żarcie. Nieprawdopodobne, jaki Kluska ma ostatnio apetyt, zwłaszcza pod wieczór. Musieliśmy nawet podjechać o Biedronki uzupełnić zapasy, bo zwyczajnie na kolację Kluska zeżarła nasze śniadanie i zostały tylko resztki "na czarną godzinę" i kawa zbożowa. czy ona znów zaczyna rosnąć?

Permanentne "żryyć".


Buju buju.


Zaraz ktoś powie, oesu, dziecko w ciemnym lesie w nocy, na pewno umiera ze strachu. Może i tak, nie wiem. Kluska biegała po lesie z latarką, więc wcale jej ciemno nie było. ;)

Dobra kawa (zbożowa) z rana jak śmietana.


W lesie było nam tak dobrze, że do parku pojechaliśmy dopiero popołudniu. Końcówka lata uraczyła nas paskudnym upałem, ale jakoś przeżyliśmy w cieniu drzew. Myślę, że to dobra wycieczka na zakończenie bogatego we wrażenia lata (które mam nadzieję niedługo opiszę, bo trochę tego było, kolejny wyjazd do Legendii, piknik Lego i pływanie promem po Bałtyku do Szwecji i z powrotem).