Lato minęło nie wiadomo kiedy. Przyjęłam ten fakt z niebywałą ulgą, jako że o ile lubię słońce, to upały już niekoniecznie. Nie przepadam też za nawałnicami i huraganami, które w tym roku mocno spustoszyły Polskę. Na szczęście ominęły szczęśliwie naszą okolicę, tylko jedna topola poległa (ale w zasadzie i tak nadawała się do wycięcia, spróchniała i pusta w środku). Mimo wszystko w taką pogodę trudno się podróżuje, jeśli lubi się spać w lesie, wśród pajączków, mrówek i innego wielonoża. Dlatego wyjazd odkładaliśmy na święte nigdy. Kleszcze i komary odstraszamy chemią, pajączki lubimy, bo zżerają paskudy, które nas gryzą. Mimo alergii Kluski na jad komarzy nie ograniczam jej bytności w lesie. Traktuję je jako odczulanie. Ileś razy ją pogryzie, wreszcie się organizm przyzwyczai.
Rozbijanie namiotu to niełatwa sprawa.
Mamy swoją tajną miejscówkę na skraju lasu z głazem narzutowym. Mówimy sobie, że tak naprawdę jest większy od Głazu Mszczonowskiego, tylko ten malutki kawałek wystaje. Kiedyś go odkopiemy. Ktoś próbował, ale odpuścił. To taki magiczny "Święty Gaj", w którym ładujemy akumulatory.
Na koniec lata wybraliśmy się na krótką wycieczkę do Radziejowic, gdzie znajduje się mało znany, ale przepiękny park i kilka budynków z XVIII wieku, w tym cudowny drewniany dworek i czworaki. Zwiedzając zgodnie z Kluską stwierdziłyśmy, że mogłybyśmy w takim drewnianym dworku mieszkać. A że jest ogromny, to sprosiłybyśmy jeszcze znajomych i krewnych, w tym rodzinę przyjaciółki Kluski. Tak jaak porządna szlachta (tak naprawdę pochodzimy z kmieciów, ale kto by się przejmował). Jest tam też pałac, ale odbudowany, w zasadzie rekonstrukcja na oko, więc niespecjalnie się nim zachwycam, bo to raczej wariacja na temat przeszłości.
Upiekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu. Wreszcie pojechaliśmy pod namiot, o który Kluska nam wierciła w brzuchu dziurę od dawna, wreszcie pokazałam Klusce Arkę Wilkonia, dość znanego artysty (po raz pierwszy Arkę ujrzałam w Zachęcie i była brzydka jak nieszczęście, wepchnięta w kąt i smutna - w parku jest właściwie wyeksponowana, choć "turyści" zaharcerzyli co mniejsze zwierzątka niestety, taki kraj).
Ale jednak wolę las, hamaczek i wieczną labę. Kluska bawi się moim śpiworem, sielanka.
Spaliśmy prawie na grzybie. ;)
Zwierzątka
W drogę...
Jeśli ktoś zapyta, co wozimy w sakwach, to odpowiem, że oprócz śpiworów, karimat i namiotu - głównie żarcie. Nieprawdopodobne, jaki Kluska ma ostatnio apetyt, zwłaszcza pod wieczór. Musieliśmy nawet podjechać o Biedronki uzupełnić zapasy, bo zwyczajnie na kolację Kluska zeżarła nasze śniadanie i zostały tylko resztki "na czarną godzinę" i kawa zbożowa. czy ona znów zaczyna rosnąć?
Permanentne "żryyć".
Buju buju.
Zaraz ktoś powie, oesu, dziecko w ciemnym lesie w nocy, na pewno umiera ze strachu. Może i tak, nie wiem. Kluska biegała po lesie z latarką, więc wcale jej ciemno nie było. ;)
Dobra kawa (zbożowa) z rana jak śmietana.
W lesie było nam tak dobrze, że do parku pojechaliśmy dopiero popołudniu. Końcówka lata uraczyła nas paskudnym upałem, ale jakoś przeżyliśmy w cieniu drzew. Myślę, że to dobra wycieczka na zakończenie bogatego we wrażenia lata (które mam nadzieję niedługo opiszę, bo trochę tego było, kolejny wyjazd do Legendii, piknik Lego i pływanie promem po Bałtyku do Szwecji i z powrotem).