29.12.18

Ostatni raz do biblioteki

Tata Kluski: Ostatni raz w tym roku oczywiście, a nie w ogóle. No i z Klu. Tak mnie zastanawiało ile w tym roku Klu wypożyczyła książek... no bo od wakacji jeździmy prawie co tydzień, obskakujemy cztery filie i w dwóch (Centrala i Filia nr 2) często wypożyczamy do limitu na karcie (w każdej filii do 7 pozycji, przy czym w Centrali książek wypożyczamy po 5-6 bo do tego zwykle 1-2 gry planszowe). Początkowo wypożyczaliśmy mniej, ale w miarę czytania apetyt rośnie... No i wyszło że 211 książek (gier nie liczę). W grudniu mniej, bo Kluska była na wyjeździe, a potem sporo okołoświątecznego zamieszania i było mniej czasu na czytanie... natomiast w październiku więcej, bo była chora. Maj to w ogóle jedna wizyta i zapisanie pod koniec miesiąca (do biblioteki wybraliśmy się już 3 lata temu - wpis, ale dopiero teraz na dobre się zapisaliśmy).
Jako że to wpis podsumowujący, to wrzucam fotki z kilku miesięcy, kilka razy Klu pojechała do biblioteki na własnym rowerku.
Gdzieś w okolicach Dnia Pluszowego Misia.
Powyżej w Centrali na Mostowej, a poniżej w filii nr 2 na Wittenberga... Klu bardzo lubi tu jeździć, bo zaprzyjaźniła się z panią bibliotekarką, która dodatkowo pozwala jej na samoobsługę i samodzielne skanowanie karty bibliotecznej i kodów z książek, a nawet dzielnie w tym asystuje gdy ktoś przychodzi oddać/wypożyczyć książki. Swoją droga, dobrze że książki dziecięce zostały ustawione w szafkach przy wejściu, dzięki temu zorientowałem się, że nie tylko w oddziale dziecięcym, ale i w bibliotekach dorosłych są ksiązki dla dzieci.

Kiedyś pani Renata pokazała nam inwentarze biblioteczne, w tym pierwszy inwentarz filii numer 2 (fotki poniżej i powiększenie: strona 1 i strona 2). Oprócz tego na start do biblioteki przeniesiono dwa inwentarze z Centrali... obecnie co prawda inwentarze są prowadzone komputerowo, ale jak już się zbierze cała księga, to są drukowane i oprawiane (taki nowy też oglądaliśmy).
A tu chyba jakiś Halloween... Czarownica Irenka ze Świerszczyka, no cóż, obecny Świerszczyk jakoś porywający nie jest, a ten komiks jest chyba najfajniejszą w nim rzeczą.
O, a to coś o nas... mniej więcej tak wyglądają nasze wizyty w bibliotece.
Przydałaby się osobna półka tylko na książki z biblioteki... oto kilka stosików wypożyczonych książek w różnych okresach.
Okres przedświąteczny... po choinką książki o tematyce świątecznej, szczerze mówiąc trochę flury (może fajniejsze zostały już wypożyczone?), ale coś tam udało się wybrać.
Fajniejszą, to my wypożyczyliśmy jeszcze w listopadzie i właśnie oddawaliśmy. Jako że na mnie wypadła w tym roku rola świętego Mikołaja, to wzorowałem się na panu Rurce w tym temacie... co prawda nie miałem takiego fajnego stroju jak on - fiński mundur wojskowy, przy czym każdy element z innej parafii - spodnie oficerskiej, kurtka bliżej nieokreślona, a do tego Żelazny Krzyż... wdziałem za to polar przewodnicki (czerwony, pasuje!), czerwony kapelusz w kropy, wygrzebałem też Brązowy Krzyż Zasługi, który mój tata dostał za nadgodziny zamiast premii.
A poza tym jesteśmy tak niszowi, że nawet kreskówki oglądamy w postaci książek, a nie w telewizji! W większości książeczki na podstawie kreskówek są takie sobie... a najgorsze są chyba Barbie, bo tam już kreskówki są wyjątkowo słabe, a ich streszczenie w postaci książeczki jest równie beznadziejne jeśli nie bardziej.

Hania była nawet całkiem całkiem, w tomiku są cztery opowiadania, które jak później sprawdziłem są przełożeniem treści czterech odcinków kreskówki.
A poza tym w październiku otworzyli nam nową bibliotekę blisko domu. Przeniesiono filię nr 6 z 1 Maja, gdzie od roku trwa remont, a gdzie będzie potem centralna biblioteka dziecięca (przed remontem był tam oddział dziecięcy nr 2, a nr 1 mają tam przenieść z Centrali na Mostowej), zaś dorosłą bibliotekę już teraz przeniesiono do centrum handlowego Stara Garbarnia.

To centrum handlowe nie jest niestety rewitalizacją garbarni... ostatnie zabudowania fabryczne zostały zburzone podczas jego budowy i w tej chwili nie ma po nich śladu, w dodatku jest niewypałem, chyba połowa lokali stoi pusta, zwłaszcza odkąd padł MarcPol i nie ma tu marketu spożywczego, miejsce świeci pustkami. Ale mimo to lokalizacja biblioteki jest niezła, bo choć tłoku nie ma, to ruch jakiś tam jest i sporo osób przypadkiem trafia na bibliotekę i się nią interesuje... kilka razy widziałem, że ktoś pytał jak się zapisać, albo oglądał jakie książki tu są.

My oczywiście od razu tu zajrzeliśmy, ale Kluska była zawiedziona że nie ma książek dla dzieci... na szczęście już półtora miesiąca później została uruchomiona półka książek dla dzieci i młodzieży (a w zasadzie na razie tylko pół półki), niewiele ale dobre i to, toteż od razu z niej skorzystaliśmy. Liczymy, że będzie przybywać książek na tej półce.


12.12.18

Idą święta

Po wyjeździe Kluski (relacja będzie w innym wpisie) wracamy do codziennej rutyny. Z bólem, bo zimno, wieje i czasem pada. Nienawidziłabym grudzień gdyby nie Gwiazdka. Przedszkole Kluski przystrojone, ona równolegle uczy się tekstów na przedstawienie w szkole angielskiego i w przedszkolu (angielski umie, natomiast wyje, że nie dali jej głównej roli w przedszkolu i ma tylko śpiewać).


Znowu urosła, chyba z centymetr w kilka tygodni. To będzie ten sławny skok rozwojowy po wyrżnięciu się górnych jedynek. Znowu jej wypadł jakiś mleczak, już nie nadążam, który i gdzie, bo nowe zęby są szersze i rosną jakoś inaczej niż poprzednie.


Dziwna fruzyra na zdjęciach to afrykańskie warkoczyki. Będą tak
długo, jak się da. Szczęście, że małej nie trzeba myć często włosów, to trochę je ponosi.

Ledwo wróciła, a załapała się na coroczne kiermaszowe warsztaty bombkowe.

A i jeszcze jeździ rowerem, czasem własnym, a czasem w foteliku z tatusiem. Ja jeszcze się nie wyrywam, ale ręka już lepiej, nie potrzebuję ortezy.


Na placu zrobili już ozdoby, byłyśmy, zwiedzałyśmy. Aż się zachciało własnej choinki, to ją przytargałam z piwnicy i pomału ubieramy.


Charakterek się pannie klaruje, że tak powiem. Nadal potrafi skoro świt zrobić cyrk o niepasujące do sukienki skarpety, nadal budzi się nieprzytomna i nadal na wszystkich warczy. Cierpliwie znosimy, bo później jest do rany przyłóż, tylko z rana gryzie. ;)

7.12.18

Czarowanie przez czytanie – „Muminki”

Podobno są pechowcy i są szczęściarze. Nie wierzę w ten podział, dżings polega na tym, by szczęście, które się nam przytrafia, po prostu zauważyć.


Muminki.


Te dziwne stworki oraz ich przyjaciół poznałam w pierwszej klasie szkoły podstawowej. Poleciła mi je pani bibliotekarka. Zaczęłam od środka, od "Zimy muminków" i zakochałam się. Nie wiem, czy polubiłabym Muminki gdyby nie ta książka, chyba najbardziej nostalgiczna i pełna zadumy nad uśpionym światem Skandynawii podczas ciemnych dni bez słońca.

Jako że w akcji "Czarowanie przez czytanie" pojawił się temat Muminków, od razu wiedziałam, że lecimy do biblioteki po "Zimę". Żeby od niej zacząć i przy okazji zrobić lekcję astronomii, pór roku, dlaczego są różnice dnia i nocy. Ale nagle "Zima" zniknęła z katalogu komputerowego, zostały tylko nowe zbiorcze "Muminki" jako całość. Co jest? W naszym mieście trwają przenosiny paru bibliotek i remonty, pomyślałam, że to magiel w magazynie.

A jednak nie. W naszej bibliotece jest półka "do dawania i brania", można na niej zostawić książki dla innych, można zabrać książki, które ktoś zostawił lub biblioteka się pozbywa. Przy okazji wizyty w bibliotece tata Kluski spojrzał na półkę, a tam.... Muminki z demobilu! Trzy książeczki z mojej ulubionej serii, trzy z nieco nowszej, ale najważniejsze, że oddzielnie! Nie lubię zbiorczych cegieł, ciężko się je czyta w łóżku. A takie maleństwa są super.

I teraz są nasze. Do czytania. Na zawsze.


To się nazywa mieć szczęście w życiu, nie?

Ponieważ Kluska teraz siedzi na wakacjach w ciepłych krajach, nie zdążyłyśmy przeczytać w listopadzie całości "Zimy", ale sporo. Dla Kluski Muminki oryginalne są nieco za trudne, ale doskonale usypiają. To nasza książka na koniec dnia, kołysankowa.

Prócz zwykłych Muminków mamy też w domu coś bardziej na poziomie młodszych dzieci, bardziej na luzie, pisane prostym językiem. To dla odmiany czytamy podczas kąpieli, w wannie. Gorąco polecam, choć fanom oryginalnej serii może przeszkadzać spłycenie tematu. "Wesołe kąpiele i inne opowiadania" z serii "Opowieści z Doliny Muminków.


Poza tym nie wiem czy wiecie, ale w Finlandii jest Wyspa  Muminków Naantali na wyspie Kailo. Park z prawdziwym domem i imprezami. To jedno z miejsc, o którym marzę od lat. :)



LINK do google maps
LINK do fb
LINK do strony parku

Z tematyki Muminków mamy jeszcze filmy na dvd, ale chyba tylko jedną płytę udało się odpalić. Jakoś tak w książkach bardziej lubimy, choć seria jest dość wiernie zanimowana jeśli chodzi o treść książeczek.

Nie wiem, czy uda mi się zarazić Kluskę swoją miłością do Muminków, teraz ma tylu innych ciekawych bohaterów do wyboru... grunt by książki pozostały w jej życiu przyjaciółmi. :)

25.11.18

Tysiąc dwadzieścia dwa kilometry na rowerze

Otóż śmiem donieść, że Klusencja w tym roku przebiła tysiąc kilometrów na rowerze. To znaczy w przyczepce, foteliku i na rowerze własnym Kwiatuszkiem zwanym. Ostatnio sporo jeździ pomimo niskich temperatur i żyje. Chyba tylko raz odpuściliśmy sobie z powodu pogody, bo bałam się oblodzonego chodnika (później wyszło, że niepotrzebnie, bo jednak o 8 temperatura już była na plusie).


Przez jakiś czas Kluska jeździła na hulajnodze, ale stwierdziła, że nuda i woli rowerem. Jak pada deszcz, to wkłada na głowę kaptur i jedziemy. Nie da się? Da.

W przedszkolu przypinam rowerek łańcuchem z kłódką do płotu na dziedzińcu. I już. Popołudniu odbiera dziecię tata i zdarza się, że młoda nie chce wracać prosto do domu i żąda pobytu w bibliotece. To jadą dookoła i z 3 kilometrów robi się dzienny dystans nawet 6. Bo czasem odwiedzają biblioteki trzy. Na szczęście ostatnio otworzyła się kilkaset metrów od domu jeszcze jedna, to czasem udamy się pieszo. :)

2.11.18

Czarowanie przez czytanie – „Miłość”

Wiecie jak to jest mieć ulubiona książkę o miłości? O zajebiaszczej pandzie? I ją zgubić we własnym domu? Leżała na wierzchu! Wcięło, nie ma, zniknęła jak kamfora, kamień w wodę a śliwka w kompot. W domu z tysiącem książek książki gubią się każdemu bez przerwy. Bezustannie ich szukamy. Jedną książkę znalazłam po kilku latach, wpadła za łóżko. Mam nadzieję, że tę o pandzie znajdę wcześniej.

Postanowiliśmy rodzinnie dołączyć do zabawy w czytanie. Z miłości do czytania rzecz jasna. U nas nie czyta się 20 minut dziennie, tylko 20 minut na godzinę. ;)

Z braku miłosnej książki podrzucam kilka nowości i nienowości wyrwanych z biblioteki, naszego drugiego domu. Już nawet spod lady dostajemy, to znaczy zanim się pojawią na półkach, ledwo wejdą do systemu.

Na dobranoc czytaliśmy książkę o miłości do podróżowania czyli "Afryka Kazika" Łukasza Wierzbickiego. My z tatą Kluski od lat jesteśmy wielbicielami Kazimierza Nowaka, czytaliśmy jego wspomnienia i super, że powstała lajtowa wersja dla dzieciaków. Bo oprócz czytania książek jesteśmy miłośnikami podróży. Tylko bardziej w chłodne miejsca, a nie gorące.



Następna książka to "Tato, w studni nie ma wody" Markusa Majaluoma- czyli książka o miłości do dzieci, krzywych domów i upierdliwego sąsiada. Można się popłakać ze śmiechu, naprawdę. Tego jest więcej, bo to seria. Kochamy fińskie bajki.


"Krowa Matylda nie chce się kąpać" Alexandra Steffensmeiera czyli o miłości do wody inaczej. Krowia seria bardzo nadaje się do początków czytania, bo ma dużo obrazków i niewiele treści. Za to dużo się dzieje i jest śmiesznie. I nijak nie mogę więcej napisać, bo każda uwaga jest spoilerem i psuje finał.


"Rodzina sztućców" Madleny Szeligi. Nie wiem jak Wy, ale my lubimy jeść. Zwłaszcza Kluska. Zatem książka o sztućcach musiała przywędrować do naszego domu choć na chwilę. Z miłości do jedzenia rzecz jasna. Uwaga na niewyparzoną gębę dziadka. Potrafi zaleźć za skórę, ale mama łyżka umie się odciąć. ;)


Co to jest miłość do książek? To taka miłość, że nam się książki nie mieszczą. Dlatego prawie już ich nie kupujemy. Póki co brakuje nam miejsca nawet na te z biblioteki. To tylko półka dziecka. Nie licząc wypożyczonych. Jeszcze jeden stosik jest u mnie w pokoju.


Z biblioteki wypożyczamy raz w tygodniu całe kupki. Na kartę elektroniczną można wypożyczyć ich siedem. Ale w mieście jest kilka filii biblioteki i w każdej norma siedmiu obowiązuje. To wychodzi czternaście, a bywa że więcej!


W związku z czym nie mamy czasu na nic innego, tylko czytamy, czytamy, czytamy. Pół godziny w kąpieli (albo dłużej), pół godziny przed snem, ze dwie godziny między przyjściem Kluski z przedszkola a kolacją. Na zmianę czytamy we trójkę, bo babcia też wnuczce czyta. Ratunku! ;)



Na szczęście czasem można pójść poczytać do parku.




Albo w lesie w hamaku



A jak nie czytamy, to bawimy się w bibliotekę.



Na wycieczkę do lokomotywy obowiązkowo książka o pociągach.



I jak tu nie kochać książek?


Uwaga! Znalazłam zgubę!



To taka milutka książeczka z serii za 5zł. Ale jest tak urocza i pełna miłości, że nie znam lepszej. To po wspólnym przeczytaniu tej książki moje dziecko z ciężką mową nauczyło się frazy "Kocham Cię". :)

12.10.18

Wyprawa na grodzisko w Grodzisku (Chlebnia)

Czasami warto zrobić sobie wagary od zerówki i zrobić sobie małą lekcję historii w terenie. Dzisiejszy temat: wczesnośredniowieczne grodziska z XI-XIII wieku w Polsce. Ale najpierw trzeba dojechać na lekcję dwadzieścia kilka kilometrów. No to jedziemy.


Po drodze szukamy kapslowego multaka, bo niezależnie od nauki bawimy się w geocaching. Pierwszy etap znajdujemy na asfalcie, a potem udajemy się na kordy finału. Wpis do logbooka, wybór certyfikatu, wymiana fantów i dalej w drogę.


Jesteśmy na miejscu. Grodzisko może nie jest okazałe, ale za to bardzo dobrze widoczne w terenie i z dala od ruchliwych szos. Idealne na piknik historyczny.


Zaczynamy od poszukiwań skrzynki geocache (też tu jest) oraz drugiego śniadania z menażki.


Kluska wiedząc, że odwiedzimy siedzibę książąt postanawia kategorycznie, że będzie ubrana jak dama. Toteż chodzi po grodzisku z właściwym damom wdziękiem i godnością. A my przy okazji tłumaczymy, że są to ziemne pozostałości grodu z czasów pierwszego władcy Mieszka I oraz jego późniejszych krewnych i następców. Tłumaczymy, jak się nazywał pierwszy król polski i co oznacza przydomek "Chrobry". Dodatkowo trafiła się lekcja geografii, kiedy tata tłumaczy co to są województwa, powiaty oraz gminy. Liczymy województwa i sprawdzamy, w których gminach byliśmy z Kluską na rowerze.


Wreszcie oglądamy dokładnie grodzisko i sprawdzamy, że jedna część jest wyższa. To najstarsza część, którą zbudowano na miejscu osady, która trwała tu jeszcze w czasach kultury łużyckiej. Zatem ludzie mieszkali w tej okolicy od tysięcy lat. Pierwsze ślady osadnictwa datuje się na późną epokę brązu. Są też ślady z IV wieku, są z VIII. Oznacza to ciągłość zasiedlenia. Książęta i królowie się zmieniali, ludzie mieszkali tu cały czas i mieszkają do dziś, choć główna osada opuściła swe korzenie i przesunęła się na południe, jednak pozostawiła sobie nazwę grodu czyli Grodzisk Mazowiecki.


Lokalne Maksimum zdobyte!


Dzięki tablicom obok grodziska dowiadujemy się lokalizacji osad sprzed wieków (dziś zaorane pola) i więcej o samych Słowianach. Jak się ubierali, jakich narzędzi używali, jak się odżywiali. Kluska zakochała się w krajce i zażądała zakupu urządzenia do jej zrobienia czyli "bardka".



Przy okazji szukania skrzynki wymieniłam pojemnik na nowy, bo stary się już zestarzał i dorzuciłam nowe fanty, dzięki czemu Kluska mogła sobie coś wybrać z dotychczasowych. Wybrała białego konika i narwała mu trawy. Kiedy Kluska zwiedzała z nami grodzisko, konik pasł się na kłodach rozrzuconych dokoła.


Cień konika też został nakarmiony.


Po zwiedzeniu grodziska podskoczyliśmy na skwer ze ścieżką przyrodniczą, siłownią i amfiteatrem, który powstał tu niedawno. Mało kto o nim wie, więc chwalimy. Kluska uwielbia ścieżki przyrodnicze w takiej formie (zagadkowej) i spędziliśmy na niej sporo czasu. Na koniec Kluska wymyśliła występ sceniczny, to znaczy kino. Mogliśmy wybrać tytuł, pod warunkiem, że będą to "Piratki z Karaibów". ;)


Podziwialiśmy też Babie Lato.


Na koniec podjechaliśmy jeszcze do muralu o tematyce słowiańskiej i zrobiliśmy Klusce zdjęcie z kurami. :)


Odnaleźliśmy też historyczny artefakt w postaci starej tablicy z nazwą ulicy.


No i pora wracać, powrót przy coraz niżej schodzącym słońcu. Jak dotarliśmy do domu, to Klu zaraz zasiadła do rysowania, narysowała więc prawie zachodzące słońce, białego konika i siebie w czerwonej sukience. A na dole certyfikat znalazcy kapslowej skrzynki.


9.10.18

Złaz Harskiego

Wstyd mówić, od jak dawna nie byliśmy. Od jak dawna wybieraliśmy się z Kluską, ale a to pora roku (późniejszy termin i wyjazdy Kluski do ciepłych krajów), a to chorowaliśmy, a to w zeszłym roku szedł orkan i grupy dziecięcej po prostu nie było, w zasadzie na cały Złaz odważnych trafiło się kilka osób. Pogoda postanowiła nam wynagrodzić poprzednie lata i aura była idealna spacerowo. Kto mógł przewidzieć, że dzieci urządzą nam zamiast zwykłej pieszej wycieczki bieg? Ale nie uprzedzajmy faktów. Najpierw trzeba jakoś dotrzeć do Kampinosu z naszego Żyrardowa.


Gryplan był taki, że na sobotę Kluska jedzie z babcią do Warszawy, a w niedzielę skoro świt o dziewiątej trzydzieści przechwytujemy ją we Włochach i przez Bemowo, Stare Babice i Truskaw jedziemy rowerami do okolic polany Pociecha, gdzie było ześrodkowanie, a w naszym przypadku i początek trasy. Potem okazało się, że start był z parkingu. W sumie około 25 km, więc jakieś 1,5h jazdy.


Nadal korzystamy z pelerynki Coverover. Jesień to idealna pora na softshell.


Z atrakcji na trasie to między innymi klimaty kolejowe.


Jedziemy Dedeerami w kierunku Fortu Blizne Lazurową i potem odbijamy w lewo, gdzie przedzieramy się przez masakryczne skrzyżowanie (Warszawska nad obwodnicą). Nigdy więcej, trzeba to się nauczyć objeżdżać opłotkami. Z holem się bardzo słabo przechodzi na drugą stronę, bo przejścia dla pieszych mają zawijasy, a ulicą się i tak nie da, bo my zaraz z niej skręcamy w boczną uliczkę. No ale się udało.


W Babicach robimy postój turystyczny w celu obejrzeniu makiety słupa Transatlantyckiej Centrali Radiotelegraficznej (10 takich słupów stało kiedyś w lesie bemowskim, ostały się dziś jeno fundamenty i miejscami resztki podstawy słupów). Przypomina nam się, że przecież za ratuszem zrobiono mały skwerek, a że dzisiaj żadnych imprez nie było, to w ciszy i spokoju mogliśmy zjeść małe co nie co i przebrać Kluskę w bardziej "leśne" ciuchy. A poza tym się rozebrać, bo zrobiło się naprawdę ciepło.


Tata Kluski orientuje się, że zapomniał z kuchni rano zabrać mleka i jest problema w związku z kawą. Na szczęście znajdujemy po drodze otwarty sklep (niedziela handlowa) i udaje się zakupić brakujące wiktuały.


Dalej już na luzaku ulicą Sienkiewicza, która zamienia się w Mościckiego i tłumaczymy Klusce, kto to był. Bez zatrzymywania (brak czasu) mijamy kościół w Lipkowie i grzejemy do Truskawia. Tam przy pętli autobusowej zwiedzamy pomnik i znajdujemy dwie skrzynki geocache (z serwisu opencaching.pl i geocaching.com). Klusce się bardzo podoba znajdowanie skarbów.


Znów się rozbieramy, bo z ciepłej aura zmienia się w upalną. I pyk do lasu na polankę, by zjeść kolejne już żarełko. Kluskę trudno zagonić, bo ma ważną pracę, kijkiem oczyszcza daszek wiatki z igieł. Wreszcie tata Kluski rusza na zwiady, gdzie się podziała nasza grupa piesza (były pewne nieścisłości związane z punktem zbornym) i stawiamy się pod rozkazy naszych głównodowodzących, Ewy i Bartka.


Złazł Harskiego odbywa się co roku od lat 60, to była jego 53 edycja. Idzie i jedzie rowerem (bo są też trasy rowerowe) już trzecie pokolenie uczestników. Nasza grupa dziecięca ma przejść się drogą palmirską do szlabanu, skręcić w lewo, dobić do rejonu karczmiska i stamtąd dotrzeć na plac zabaw pod Truskawiem. Stamtąd wzdłuż drogi podejść do polany Pociecha. Okazuje się, że dziewczyny w wieku 4-5-6 i chłopiec 7 mają inne plany. Postanawiają trasę przebiec.


Dokładnie tak. Siedem kilometrów niemal ciągłym biegiem. A my za nimi z wywieszonymi ozorami, jeszcze ja i tata Kluski telepiąc nasze rowery z przyczepką. Oj, trzeba mieć zdrowie. ;)


Na szczęście są chwilowe postoje, by się grupa na przykład ze sobą zapoznała, a także pozowanie pod znakami orientacyjnymi i zwiedzanie urbeksów ze śmieciami.


Obok rezerwatu Cyganki również przebiegamy lekkim truchtem z przerwami na drewniane mostki, na których jest ciasno i trzeba się mijać powoli z tłumem rypiącym z przeciwnego kierunku.


W końcu docieramy do wiat piknikowych i placu zabaw, gdzie okazuje się jesteśmy długo przed planowanym czasem. No bo to miał być spacer. Zatem zalegamy tu i ówdzie czekając na resztę grupy oraz dojadając suchym prowiantem. Kiedy dzieci się nasyciły, ruszyliśmy do finału trasy czyli na ognicho i kiełbaski.


Ognisko na miejscu trochę kopciło, ale udało się upiec trzy kiełbaski i nawet ryś nie był głodny. Nasza maskotka trasy. Na miejscu spotkaliśmy wielu starych znajomych, odkryliśmy że wielu z nich ma dzieci niewiele młodsze od Kluski i w ogóle było fantastycznie. Ledwo weszłam na polanę, a ujrzałam starszaki łażące po drzewach, moje młodsze tarzające się po ziemi z inną dzieciarnią, reszta rodziców nie miała nic przeciwko, bo tym właśnie różnią się przewodnicy SKPB oraz pokrewne turystyczne, że lubimy, gdy dzieci biegają, brudzą się i świetnie bawią. Wiele par poznało się właśnie na wyjazdach. Mówi się, że SKPBol w trzecim pokoleniu rodzi się już z wibramem na stopach. Nie wierzyłam, dopóki nie ujrzałam tego siedmiokilometrowego biegu w paru ratach, gdzie zatrzymywaliśmy się po to, by dorośli mogli odpocząć, bo przecież nie dzieci, które w międzyczasie jeszcze bawiły się w berka i chowanego po lesie. ;)


Dzieciaki tak pysznie się bawiły, że żal było zabierać Kluskę do domu i zostaliśmy niemal do zmroku. Potem już po ciemku jechaliśmy do stacji Ursus-Niedźwiadek, gdzie mieliśmy wsiąść do pociągu. Po drodze złupiliśmy jeszcze jedną skrzynkę. Na stacji nie było biletomatu, więc musieliśmy w pociągu złapać konduktora. Wsiadanie w trójkę do pociągu z rowerami i przyczepką to nie lada wyczyn. A  tu nadjeżdża piętrus! Który ma miejsce dla rowerów na samym końcu, w wagonie sterowniczym.


Nie mamy tyle czasu, a tu Klusek marznie. No trudno, wbijamy się na krzywy ryj do przedsionka, Kluska leci usiąść na górze, a my szarpiemy się z przyczepką, by ją odczepić i udrożnić przejście. Potem jeszcze przeładowujemy rowery na drugą stronę, bo perony z lewej przechodzą na prawą. Konduktor na szczęście przychodzi sam i nie ma pretensji, tylko po prostu sprzedaje nam bilety. Kocham Koleje Mazowieckie i ich miły personel.


Po wyjściu z pociągu jeszcze tylko zejście po schodach, podjazd tunelem i standardowa droga do domu. Koniec przygód na dziś. Poniżej trasa wycieczki pieszej.