Moja ukochana zima z mrozami i śniegami nadeszła. A wątpiłam w jej nadejście, tak było mokro, mglisto i dżdżysto. Zastanawiałam się, jak to będzie z dojazdami rowerem do przedszkola. Bez większych problemów. Jezdnie przejezdne, ale DDRki już nieodśnieżone. Wybór trasy z daleka od nich był dobrym pomysłem. Nawet jeśli ktoś je odśnieży, to są nierówne, oblodzone i średnio bezpieczne. Na jezdni jest słabo tylko podczas śnieżycy, albo tuż po niej, kiedy pługi jeszcze nie zdejmą z asfaltu mokrej brei. Chyba wolałabym już ze żwirem śnieg niż to coś. Doświadczenie jazdy w zimie jednak robi swoje, wiem co robić, by się nie wywalić. I wiem, kiedy jest niebezpiecznie. Głównie na zakrętach i przy hamowaniu. Czyli jak skręcamy, to nie hamujemy. W ogóle najlepiej nie hamować, tylko jechać na tyle wolno, żeby rower sam się zatrzymał pod oporem gruntu. Grunt to technika. Opon specjalnych nie mam, na w poły łyse semislicki wystarczają, żadne tam kolce czy inne wynalazki.
A poza tym byliśmy na sankach, akurat zdążyliśmy przed smogiem. Rzucaliśmy się też śnieżkami (głównie) i ulepiliśmy parę bałwanków. Zaliczone, choć cierpliwość Klusencji jest nadal na przysłowiowym włosku i czasem bywają straszne awantury i płacze. Z nią to jak na wojnie, nigdy nic nie wiadomo. Jej humor na pstrym koniu jeździ. Chyba już się do tego przyzwyczaiłam, tata Kluski niekoniecznie. ;)
Co do gadania, zaczyna mnie rozbrajająco zaskakiwać. Na przykład dziś jej zaproponowałam wieczorem, że jutro pojedziemy na sankach do przedszkola. I co słyszę? Że to niebeśpiecne i że ona woli rowerem. Tłumaczę jej, że nie, że nie pojedziemy sankami po jezdni przecież. Nie ma mowy. W sumie mądre dziecko, na przejściu dla pieszych nigdy nie czuję się bezpiecznie. Na jedni rowerem dużo bardziej. Sanki będą innym razem.
Wróciły też cyrki z kąpielą, to znaczy raz się uda, a raz nie. Kombinuje jak łysy pod górkę. A to jeszcze trzy gry, a to jeszcze czymś się pobawi, a to jeszcze coś i przedłuża w nieskończoność, a na koniec i tak wyje, że nie lubi i nie chce i koniec. Wzdech. No trudno, zgnijemy w brudzie. ;)
No i smarkamy, kichamy, po dwóch tygodniach względnego spokoju znów młoda siedziała tydzień w domu, bo bałam się powtórki z rozrywki. Zresztą smog był straszny przez kilka dni i sama nie wyłaziłam z domu, jak nie musiałam (nadal bywa, ale już nie taki straszny, w rejonie normy). Pomalutku dochodzimy do zdrowia, młodzież znów w placówce, dla nas chwila oddechu i długie godziny, gdy w spokoju można popracować, Kluska się nie nudzi, bo 25 stycznia popołudniu mają przedstawienie na dzień babci, więc się będą uczyć wierszyków. Babcia będzie musiała przesunąć siłownię albo basen, bo chyba sobie nie odpuści tak ważnego wydarzenia. :)