20.1.16

Śladówki + sanki

Wiecie, co to są śladówki? To takie szerokie i niezbyt długie narty biegowe dla osób powodujących lawiny na prostej drodze. Czyli mnie. ;) Używają ich osoby uczące się jeździć oraz te, które lubią sobie jeździć turystycznie, niekoniecznie po ubitych traktach. W tym wypadku lubiące szlajać się po okolicznych łączkach. Minęło sporo czasu, odkąd miałam narty na nogach, o dziwo wywaliłam się tylko jeden raz. Ale też jechałam bardzo wolno, bo dziecko krzyczało Stoooop! za każdym razem, gdy oddaliłam się o więcej niż kilkanaście metrów.


Fajnie było, ale nie udało się pociągnąć sanek. Taki był wielki plan, ale Klusek wszedł w fazę marudzenia, że a to chce wyjść, a to idzie w bok, a nie w kierunku celu i nawet nie spróbowałam. Ucieszyłam się, że w ogóle dała się z powrotem wbić do sanek i jakoś dotarliśmy nad Wierzbiankę, malutką mazowiecką rzeczkę.


Na miejscu Kluska obwieściła wszem i wobec, że duży bałwanek to tata Olaf, a mniejszy to mama Olaf i że kategorycznie domaga się ulepienia babci Olaf, wuja Olaf i Ali Olaf. Co mieliśmy robić, dolepiliśmy, oczywiście z jej przeszkadz... to znaczy pomocą. ;) Dla Kluski ostatnio wyjątkowo ważne są osoby w rodzinie. Nawet gdy lepi jajeczka z modeliny, to jest to tatuś jajo, mama jajo itd. Czasem też lepi obce rodziny, np. rodzinę świnki Peppy. Wtedy jest tatuś Peppa, mama Peppa, Peppa i George Peppa. Ucieszne jest to bardzo, zwłaszcza "tatuś". Coraz lepiej wymawia głoskę t. W zasadzie zostały nam już tylko szeleszczące oraz "h". Słowa ciągle liczę, coś pomiędzy 150-200, ale część rzadko używana, dlatego trudno powiedzieć. W każdym razie z mową poszliśmy w ostatnie dwa miesiące o lata świetlne do przodu i z każdym dniem jest coraz lepiej.


Powrót jako taki, ale musiałam się w końcu zatrzymać, by zdjąć narty. I wtedy zaczęły się jęki, że królewna chce być niesiona. O nie, zastrajkowałam, nie będę jednocześnie nieść nart i 17 kilogramów dziecka. I tak musiałam ją wnieść po schodach, ale to już pal sześć, tyle wytrzymam. Miło z jej strony, że podskakuje podczas podnoszenia, więc jest mi lżej. Czy ja na tym blogu narzekałam, że jest mi ciężko nosić 8kg dwa lata temu? Jakaś głupia byłam, czy co? ;)


Następnego dnia poszliśmy bez nart, bo tata Kluski upierał się, że to przez moją jazdę młoda marudziła. Kalumnie i potwarze. Bez moich nart było jeszcze gorzej, nie ujechaliśmy połowy drogi, młoda wyszła z sanek i od razu w bok na zwiedzanie. Odkryła płot, kazała się podsadzić, bo koniecznie chciała zobaczyć, co za płotem (moja krew), a potem z tatą zrzucali śnieg z choinek. Było w sumie bardzo zabawnie, dopóki nie wywróciła się twarzą w zaspę... ojojojojojoj. Co było robić, na półsyrence wróciliśmy do domu, jeszcze po drodze lepiąc rodzinę Peppy (zaliczony bałwanek posiadał tułów, głowę i noc). Teraz chyba nie będziemy wychodzić dalej niż na osiedle. Wszyscy troje mamy dość. A pikniki zwane przeze mnie rozwałkami robimy w domu na kocu, lepiąc lody z ciastoliny. ;)

11.1.16

Nanga Klusek Expedition 2016

Ponieważ zimowy wpis cieszy się niesłabnącą popularnością, wrzucam wycieczkę nierowerową, żeby była jakaś odmiana. Oddaję głos Klusce. ;)

Altelnatywna nazwa wyplawy to Nanga Krzak Expedition... zacynamy ocywiście od jedzenia! Ksalowanie zaostsa apetyt.


Główny cel wyplawy osiągnięty, scyt zdobyty!


Uccijmy to wafelkie lyzowym. Na tsy-ctely wsyscy do zdjęcia głośno AAAAAM!



W białą dal


Pola na dlugie danie tseciego śniadania!



Osiągnęliśmy kolejny cel wyplawy



Plosę ekspedycji, oto jest Wielki Kanion Wezbianki!



Blód na Wiezbiance



Aaaaaam!



To jest mały kulek dla Kluski, ale wielki kulek dla bałwanka



Lusamy dalej, o tam są jakieś lepianki tubylców, w tej osadzie z pewnością uzupełnimy plowiant!


Pola wlacać, bo jedzenie się plawie skońcyło... tata pomagaj ciągnąć, bo ja z głodu nie mam jus siły,


Zezalłam wsystkie suchalki i wafle, gdyby nie awalyjna packa helbatnicków na calną godzinę, z głodu bym padła w połowie dlogi.

Jesce pamiątkowa fotka z pługiem i końcymy ekspedycję.


7.1.16

Zima na rowerze

Cuś ta zima nie taka jak być powinna, ale to już prawie norma w Polsce. Śniegu jak na lekarstwo, w grudniu przed świętami tata Kluski przywiózł mi w prezencie bazie... Bazie! No tak.


Ale nie ma to tamto, nareszcie przymroziło i jestem zachwycona. Uwielbiam przyjemne szczypanie w nos przy -10 czy -15, nie przepadam tylko za wiatrem, ale w końcu nie zawsze wieje. Pewnie myślicie, że przy takiej temperaturze nie da się jeździć na rowerze. A owszem, da się, tym bardziej przy tak małych opadach. Jest bezpieczniej niż w rejonie zera, gdy łatwo o gołoledź. Trzeba tylko uważać na zamarznięte kałuże i dbać o "końcówki", to wszystko.


Czy dziecko da się wozić na mrozie w foteliku? No jasne, byle krótko i byle dziecko było ciepło ubrane. Nie grubo, ciepło. Wbrew pozorom to różnica. Nie chodzi o to, by dziecko wyglądało jak ludek michelina, tylko żeby warstwy, które ma na sobie, chroniły je od wiatru i mrozu. Całkiem nieźle spisują się cienkie kombinezony narciarskie, wtedy nie trzeba dużo wkładać pod spód. Wystarczy bielizna, koszulka i polar. Ale da się też wbić dziecko w parkę podszytą cienkim futerkiem. Tylko wtedy trudniej zapiąć pasy. W przyszłym roku kupuję taśmę i je przedłużam, osiągnęliśmy maksymalny rozmiar. Chyba je oddam do przeszycia kaletnikowi, jeszcze nie wiem.


Gdzie można zimą pojechać z dzieckiem rowerem? Na przykład do biblioteki. U nas mamy taką od trzech lat. Spróbowaliśmy małą zapisać pod koniec grudnia, ale okazało się, że od nowego roku i tak zakładają dzieciakom nowe karty, więc tata wypożyczył książkę na swoje konto, a Klusce konto założymy przy oddawaniu jej pierwszej wypożyczonej książeczki. O ile pozwoli ją oddać, bo to o pociągu jest, a Klu teraz ma hopla na punkcie pojazdów szynowych. Liczy wagony, układa do snu, jeździ nimi po całym domu (lub puszcza kolejkę elektryczną) i tak dalej. Piraci nadal się liczą, ale jakby ciut mniej.

Gdzie jeszcze? Oczywiście do parku na plac zabaw i nakarmić kaczki. Kaczki to są już z Kluską po imieniu chyba ;)


Można też zostawić rower w domu i pójść potarzać się w świeżym śniegu. A co, przynajmniej człowiek się rusza. Ale rękawiczki to muszę Klusce na gwałt porządne kupić, jakoś przespałam temat przez te grudniowe upały i teraz nie możemy jej brać na długo na dwór, łapy jej zamarzną.

Kluska w 2015 przejechała rowerowo ponad 700 km, podobnie jak w 2014. Było więcej krótkich wycieczek, ale było ich za to dużo więcej. Jeździła przynajmniej raz w każdym miesiącu w roku. W tym roku przejechała rowerem ponad 5 kilometrów w dwóch wycieczkach. Czyli jednak się da jeździć cały rok rowerem, a nie tylko dwa miesiące w roku, jak twierdzi pan Waszczykowski. Na szczęście jadamy mięso, bo byśmy już w ogóle byli na cenzurowanym. ;)