Miesiące lecą, lato za pasem, a tu jeszcze zeszły rok czeka na opisanie. Co robiliśmy rok temu o tej porze? To samo co zwykle. To znaczy to, na co pozwalała pogoda. Czerwiec 2020 nie był aż tak upalny, komary dopiero zaczynały dokuczać po suchej wiośnie, więc spędzaliśmy sporo czasu w lesie. Bliżej lub dalej od siedzib ludzkich.
Ten bliżej to na przykład lasek i wydmy międzyborowskie niedaleko od domu. Darmowa piaskownica w rozmiarze XXL. Drzewa rosną tu i tam, więc nawet da się hamak rozwiesić. Można się pobawić w Indian i Kowbojów.
I postrzelać z łukuPrawie jak na prerii ;)Siedzieliśmy też w lesie radziejewskim w pobliżu zarośniętych żwirowni. Zdążyliśmy się nimi nacieszyć, bo jesienią nastąpiła ich reaktywacja i niestety nasz zielony zakątek został wspomnieniem. Chlip, chlip. Pozostały nam wspomnienia.
Spotkaliśmy sporo zwierząt i zbudowaliśmy dla nich hotelOczywiście nadal z rowerami ;)Przywiozłam z Warszawy lunetę, dzięki czemu mogliśmy pooglądać z poziomu łąk planety i kilka gwiazd.W środku wakacji Kluska skończyła 8 lat, więc uczciliśmy je dodatkowo na naszej ogniskowej miejscówce w Sokulach, jak co roku. Tym razem ćwiczyła rozpalanie ognisk, bo za parę tygodni miała pojechać na obóz zuchowo-harcerski w Gorzewie.Wyprawa na obóz była ambitna, bo zrobiło się gorąco, a trzeba było jechać z przesiadką w Warszawie... parę dni przed odjazdem wymyśliłam, jak tego nie robić. Postanowiliśmy złapać piętrusa po drodze, w Teresinie, bez jazdy do Warszawy. Tylko musieliśmy przejechać rowerami z domu 20km, żeby zdążyć. Udało się. Tylko zamiast na kolację, przywieźliśmy Kluskę na drugie śniadanie. Pierwsze zjadła w hamaku po noclegu w lesie obok stacji.Młodzież na obozie, rodzice odpoczywają na dziko. Tak naprawdę nie chciało nam się wracać pociągiem i z Gorzewa pojechaliśmy do domu, tylko na parę dni się rozłożyło.Postanowiliśmy powtórzyć manewr pociąg+wracanie rowerami, ale już jechaliśmy z przesiadką w Skierniewicach. Wzięliśmy tylko większy namiot.Po obozie okazało się, że Kluska od hufca dostała mały namiot, więc nocowanie było ambitniejsze. ;)Odwiedziliśmy też skansen w Wiączeminie