19.11.15

Listopad miesiącem przełomów

Nie wiem jak to jest w życiu Klusięcia, ale listopad zawsze przynosi jakieś nowiny. To właśnie w listopadzie Klusię raczyło wreszcie zacząć podnosić głowę. O jakieś dwa tygodnie za późno. To w listopadzie rok później Kluska zaczęła więcej gadać niż mama, baba i nje (poszły sylaby dźwiękonasladowcze). To wreszcie w listopadzie tego roku pojawiły się pierwsze nieudolne zdania typu Mama chodź, czy Tata weź, Mama daj. Dokładnie 1 listopada zaczęła ni stąd ni zowąd powtarzać po nas słowa. Długo męczyliśmy się z tym, że gadała, co chciała, a teraz ewidentnie nas naśladuje. W przeciągu dwóch tygodni jej słownictwo dzięki temu zwiększyło się chyba czterokrotnie. Daleko jej do rówieśników, gada powiedzmy jak mniej rozgarnięty dwulatek, ale to wielki sukces i początek dalszej nauki. Sporo tez rozwinęła się społecznie. Na szczęście innym dzieciom jej niedobory rozwojowe zupełnie nie przeszkadzają. Nadrabia gestykulacją i jakoś idzie. Zaczęła chodzić do klubiku na zajęcia integracyjne, może od marca pójdzie na samodzielne zajęcia bez opiekuna na kilka godzin w tygodniu. Nu, zobaczymy czy ją zechcą ;)


Pojawiła się też tęsknota. Może dlatego, że ostatnio Kluska żyje na dwa domy i za obydwoma tęskni jednako. Jak tak można mieszkać w dwóch miastach. Trzy dni tu, cztery dni tam. Niby fajnie, bo się pomiędzy jeździ pociągami (czasem dochodzą przygody typu awaria i szybka organizacja z przesiadką do innego), ale mogliby trochę wszyscy posiedzieć razem. Jak jest z nami w domu, to tęskni za wujkiem, jak jest dłużej u wujka z babcią, to tęskni za mamą i tatą. Straszna się przylepa przez to zrobiła ostatnio. A już jak jej nie było z nami ponad tydzień, to nawet nie płakała ujrzawszy mnie na dworcu i nie chciała wracać do Warszawy jak zwykle po weekendzie. ;)


Poza tym kupiłam jej zimowy kask. Trafiła się przecena o kilkadziesiąt złotych, to nie zbiedniałam tak strasznie. Starczy do maja na pewno. W zasadzie niewiele się różni od zwykłego łupinowego poza osłonami na uszy. No i rozmiar, weszliśmy w S (53-55). Jest trochę za duży obwodowo, ale Kluska ma na tyle długą czaszkę, że zawsze trzeba jej  kupować na wyrost. Prawdopodobnie stary z brytyjską flagą wiosną już nie będzie pasował. Tak czy siak trafiłam w jej gust wyśmienicie. Z marszu nauczyła się nowego słowa "kaś" i czasem nawet żąda zakładania go do jazdy na rowerku biegowym. Jak to mówią, nie ma złej pogody na rower, jest złe ubranie (pelerynka przeciwdeszczowa nadal się przydaje, choć niebawem trzeba będzie kupić coś większego, kombinezon do jazdy na zimne dni już czeka), zakup futrzastych butów w planach.


Kluska nadal jest najważniejszą istotą w domu, padyszach lub inne królewiątko. Mimo naszych z lekka odwrotnych zabiegów i tak cały dom kręci się wokół niej. To tyle jeśli chodzi o światłe ideały wyrodności i rodzicielstwa dalekości (termin, który wymyśliłam po jej urodzeniu w 2012 roku), a rzeczywistość. To ona rozdaje karty, nie ma wątpliwości.


A i czy chwaliłam się, że znielubiła telewizję? Że kanały dziecięce są be, a filmy dvd od święta (łażę za nią i namawiam, czy nie chce czegoś obejrzeć).Leciała całymi dniami od rana do nocy i się znudziła. To znaczy u nas w domu, u wujka ma monitor będący jednocześnie telewizorem jak i ekranem komputera, więc korzysta z filmów na jutubie. Efektem ubocznym jest dwujęzyczność. Sporo słów zamiast po polsku, mówi po angielsku. Np. kolory. Mówi dźwiękonaśladowczo yellow, black, red, green, orange, white (filmy edukacyjne dla roczniaków i dwulatków, których w języku polskim nikt nie nagrywa, a w angielskim jest cała masa). Po angielsku tez liczy do dziesięciu, z pominięciem seven (jakiś dźwięk wydaje, ale nie dwusylabowy). Czasem wyłapiemy też inne słowo, np. prosi o apple, a nie o jabłko. No cóż, angielski ma o niebo prostszą wymowę i mniej sylab w słowach, to łatwiej załapać. Skoro poszły do przodu słowa, odpuściliśmy naukę gestów. Mała nadal się nimi posiłkuje, ale pomału chwyta, że mówi się łatwiej niż "miga". Nadal jej literuję niektóre wyrazy z naciskiem na wymowę spółgłosek i oczywiście na każdym kroku chwalę, że prześlicznie mówi i że bardzo lubimy z nią rozmawiać oraz chętnie wykonywać jej rozkazy (to ją bardzo motywuje, hi hi).


Druga rzecz, to nareszcie pozwala sobie czytać. Teraz mogę jak inne mamy szpanować czytaniem dziecku do snu. I o poranku, jak mnie zmusi. I o każdej innej porze dnia. Ponieważ to ona wybiera, co mam czytać, a wybrała sobie klasykę czyli wiersze Tuwima, Brzechwy i  Fredry, jeszcze trochę i będę mówić z pamięci "Na Straganie", "Lokomotywę" czy "Słonia Trąbalskiego", o "Ptasim radiu" nie wspomnę. Ratunkeo!