Koniec siódmego miesiąca ciąży
Pierwszy trymestr ciąży to były głównie dolegliwości żołądkowe (które brałam za zatrucie pokarmowe vel grypę żołądkową), choć tyle, że bez wymiotów oraz te cycki, szczena mi opadła, jak je zobaczyłam ;)
Drugi trymestr zaczął się nerwami, szpitalem, luteiną i prikazem, żeby nie szaleć. To nie szalałam, ale jednak nie leżałam. A trzeba było. Kolejny szpital na końcówce długiego majowego weekendu przeraził mnie tak samo jak pierwszy, tu w Żyrardowie dzieci urodzonych w 28 tygodniu nie ratują. Nie mają sprzętu.
Więc łkając po cichu całymi dniami leżałam w domu i czekałam choć 32 tygodnia, potem 34 i tak dobiłam do 38. Dopiero wówczas odetchnęłam z ulgą, rodzić dziecko donoszone to jednak inna bajka niż wcześniaka.
Dwa tygodnie przed porodem.
W luźniejszej bluzie nawet nie widać,
że jestem w ciąży.
Cierpiałam na coś, co się nazywa potocznie ciążą wklęsłą, zdarza się ona głównie kobietom starszym, a ja nie młódka, to i nie dziwota. Cały czas bałam się, że dziecko jest za małe, że urodzi się słabe i marne, w końcu ledwo co było widać. Badałam prywatnie przepływy, niby w normie, ale brzuch jak był nieduży, tak tylko wieczorami nieco się powiększał. Dziecko zwyczajnie schowało się w środku, macica zamiast wystawać na zewnątrz, rosła do wewnątrz. Kluska urodziła się mając 52 cm, ważyła nieco ponad 3 kg czyli zupełnie w normie. Ulżyło mi strasznie i odtąd było dużo lepiej. Najważniejsze, że byłyśmy już oddzielnie! ;)
Jedno z niewielu różowych wdzianek Kluski,
właśnie z niego wyrosła.
Kluska dziewięciomiesięczna nareszcie pełza do przodu. To efekt wzmożonej pracy ostatnich dni. Potrafi przepełznąć nawet i dwa metry, co jak na nią, Kluskę vel Ciężki Kuper to naprawdę dużo. Mam też nowe hobby - rozśmieszanie Klusięcia. Działa tylko jeden dzień. Na przykład przedwczoraj rozchichralam ją kichaniem lub wypluwaniem pieluszki tetrowej. Dziś już nie działało, trzeba wymyślić coś nowego. Kluska rzadko śmieje się bez powodu, żeby złapać jej uśmiech na zdjęciu - trzeba się ciężko napracować. Z innych rewelacji - większość zabawek zrobiła się nudna, ciekawe jest tylko to co można wyjąć z czegoś. Pudeł w domu od groma, więc upychamy a to klocki a to zabawki i dziecko sobie wyjmuje. Jak wyjmie, to się nudzi i zaczyna zwiedzać. Ponieważ kojec jest nudny, zwiedza po dywanie i po PCV. I co chwila jest: Łup! Aaaa! No tak, znowu w coś zaryła głową. Podchodzę, przytulam, całuję, jeszcze dobrze łzy nie wyschną, Klusię już wyrywa się zwiedzać dalej. Wczoraj nabiła sobie tak chyba ze cztery guzy. A to otworzyła sobie sama drzwi na twarz. A to huknęła się głową o czoło własnej matki (bolało). A to pociągnęła za klamkę od okna, gdy trzymałam ją na rękach i zaryła czołem w szybę. A to huknęła się plastikową zabawką (i tak dobrze, że nie mamy drewnianych). Z zasypianiem różnie, raz gorzej raz lepiej, ale daleko do ideału, grunt że śpi w nocy. Przewijanie stało się odrębną dyscypliną sportową, bo gadzina ucieka z przewijaka (a przecież jeszcze nie raczkuje!). Nie wiem ile waży, nie wiem ile ma wzrostu, rozmiar 74 akurat, na styk, jeszcze miesiąc i wyrośnie na pewno. Za to wrócił apetyt, Kluska wręcz rzuca się na jedzenie, czyli wszystko w normie. Dziąsła przestały dokuczać. Chwilowo mamy fajrant. I dobrze, trochę wszyscy odsapniemy.
Łup... Aaaa!
Kluussskaaaa!!!