Pojechaliśmy w góry. No dobra, nie od razu. Ale to lato miało być odtrutką na ostatnie lata szaleństwa i miało być wreszcie NORMALNE. I było. Co prawda dzięki edukacji domowej Kluska miała wakacje od marca, to jednak typowo wakacyjna pogoda po zimnym maju zrobiła się dopiero w czerwcu i lipcu. Dla mnie i taty Kluski za gorąco. Ale daliśmy radę.
Byliśmy też na ogniskach zorganizowanych przez innych.
Pojechaliśmy nocnym do Grybowa i stamtąd rowerkami na południe. Przywitał nas górski wschód słońca zza mgły.
Nad zalewem Klimkówka poczułam się jak w Norwegii.Ostrzejsze podjazdy Kluska podchodziła z kijami.Regetów.A to nasz domek na półtora tygodnia.Plac zabaw dla dzieci czyli rzeka Regetówka.ŹródełkoByliśmy też na Rotundzie.Kluska brylowała w towarzystwie dzięki swojej grze na ukulele oraz "urokowi" osobistemu. ;)Trochę popadywało - mój patent na suszenie wilgotnych ciuchów.No i wycieczki w góry, głównie w kierunku granicy ze Słowacją. Byliśmy na Jaworzynie i nie tylko. :)
Wiatka bazowa wygląda tak. Gotowaliśmy albo na ognisku, albo na kuchence pod wiatką (jeśli akurat lało).
Zrobiłam też z podłogi do tarpu prowizoryczną altankę.Atrakcją bazy były jeżyny. Trzeba się było po nie wybrać, a potem bazowa zrobiła nam ciasto z nimi. Mniam. Aż postanowiłam się nauczyć je robić. :)Żywiliśmy się nędznie, ale w miarę zdrowo. Na kolację było spaghetti, zupka z torebki albo kiełbasa, a na śniadanie kawa z kaszką. Resztę zapychaliśmy kanapkami i grzankami.
Dzieciaki nie chciały nigdzie łazić osobno, więc się czasem z rodzicami umawialiśmy i zabieraliśmy je razem. A to na jeżyny, a to na obiad w górach.Ciężko się było pożegnać z górami. Postanowiliśmy wybrać się jeszcze raz, tym razem jako bazowi. Myślałam, że okazja będzie dopiero za rok, ale we wrześniu się zwolnił termin i... wróciliśmy! Ale o tym następnym razem. Pod koniec sierpnia jeszcze zrobiłam małe ognisko dla znajomych, ale okazało się, że wbiliśmy się w sam środek stacji rajdu rowerowego... no ale w końcu pojechali i mieliśmy wszystko dla siebie. :)