Zorganizuj wiaderko, albo lepiej, duży pojemnik po farbie.
Do środka nasyp ziemi z kwiatków babci, specjalnie wcześniej weź łyżkę do zupy.
Nasyp do konewki ziemi i nalej wody, denerwuj się, że się zapchała.
Idź do lodówki po kolejno: mleko, olej, ketchup i sok z marchewki.
Wszystko wlej po trochu do pojemnika.
Wróć do kuchni, znów wygoń mamę i zacznij szukać kolejnych składników. Te cholerne pudełka nie chcą się otwierać! O, jedno się otworzyło. Kawa tatusia. No trudno, przynajmniej "ziupa" będzie ładnie pachnieć.
Dosyp kawę do wiaderka.
Ojej, tatuś.
Zignoruj tatę warczącego na mamę, że pozwoliła nasypać kawę tatusia do "ziupy" i mamę odwarkującą, że nie mogła pilnować, bo została wygoniona, a poza tym uratowała kilka innych rzeczy.
Nachlap tym wszystkim na balkon i na siebie.
Idź się umyć.
Zostaw "ziupę" mamie do degustacji.
I tak to mamy ostatnio w domu.
Na szczęście babcia jest na urlopie i tego nie widzi. Poza tym posprzątaliśmy nieco na balkonie. Zrobiłam miły kącik ze zdobycznym parawanem (ponoć z Indii). Całkiem całkiem.
Poza tym są upały, umieramy z przegrzania, na dodatek przegapiłam dni otwarte w przedszkolu Kluski, w związku z czym nawet nie wiem, do jakiej grupy należy. I boję się zadzwonić. Cierpicie na fobię telefoniczną? Bo ja tak. Wolę iść gadać paszczą (też mi łatwo nie przychodzi), niż wybrać numer i rozmawiać. Coś okropnego.
Poza tym złapałam doła, nic mi nie wychodzi, prędzej wypada z rąk, zarastam bałaganem i nie daję rady nawet ułożyć rzeczy jedna na drugiej. Ratunku, ja chcę wrzesień. Najlepiej drugą połowę.