25.6.16

Przepis na broń biologiczną

Wygoń mamę z pokoju.

Zorganizuj wiaderko, albo lepiej, duży pojemnik po farbie. 

Do środka nasyp ziemi z kwiatków babci, specjalnie wcześniej weź łyżkę do zupy.

Nasyp do konewki ziemi i nalej wody, denerwuj się, że się zapchała.

Idź do lodówki po kolejno: mleko, olej, ketchup i sok z marchewki.

Wszystko wlej po trochu do pojemnika.

Wróć do kuchni, znów wygoń mamę i zacznij szukać kolejnych składników. Te cholerne pudełka nie chcą się otwierać! O, jedno się otworzyło. Kawa tatusia. No trudno, przynajmniej "ziupa" będzie ładnie pachnieć.

Dosyp kawę do wiaderka.

Ojej, tatuś.

Zignoruj tatę warczącego na mamę, że pozwoliła nasypać kawę tatusia do "ziupy" i mamę odwarkującą, że nie mogła pilnować, bo została wygoniona, a poza tym uratowała kilka innych rzeczy.

Nachlap tym wszystkim na balkon i na siebie.

Idź się umyć.

Zostaw "ziupę" mamie do degustacji.





I tak to mamy ostatnio w domu.

Na szczęście babcia jest na urlopie i tego nie widzi. Poza tym posprzątaliśmy nieco na balkonie. Zrobiłam miły kącik ze zdobycznym parawanem (ponoć z Indii). Całkiem całkiem.


Poza tym są upały, umieramy z przegrzania, na dodatek przegapiłam dni otwarte w przedszkolu Kluski, w związku z czym nawet nie wiem, do jakiej grupy należy. I boję się zadzwonić. Cierpicie na fobię telefoniczną? Bo ja tak. Wolę iść gadać paszczą (też mi łatwo nie przychodzi), niż wybrać numer i rozmawiać. Coś okropnego.


Poza tym złapałam doła, nic mi nie wychodzi, prędzej wypada z rąk, zarastam bałaganem i nie daję rady nawet ułożyć rzeczy jedna na drugiej. Ratunku, ja chcę wrzesień. Najlepiej drugą połowę.

3.6.16

W rozjazdach

Trochę byliśmy w rozkroku majowym. My tu, Kluska tam, my z Kluską, osobno, razem, raz z tatą, raz z babcią, raz z wujkiem. Pod Łodzią,  w Chorzowie, po starych śmieciach i po nowych. I tu i tam mamy starych znajomych. Kluska pana od samochodów i panie animatorki w lunaparku , my kumpla z internetu, czyli imć pana Huanna, w Łodzi. Ona w rozjazdach pociągowych, my głównie rowerowo, choć jakiś podjazd szynowy się trafi.


Kiedy wreszcie się spotkamy razem w jednym domu, po prostu odpoczywamy. Każdy jak chce. Dobrze jest podróżować, wtedy bardziej docenia się powroty do domu. Własny kąt, który może nie jest pałacem, ale pachnie znajomo. Że jedni internet w komórce, drudzy książkę, trzeci Anpanmana na jutubie, to już takie typowe w rodzinie nołlajfów, co zamiast się uspołeczniać, siedzi w szafie i się cieszy, że nareszcie ma spokój.


Wszystko na pół gwizdka, bez pośpiechu, choć balowanie na zmianę w upale i ulewie dla mnie skończyło się małym kaszlem, a u Kluski katarem. Ale to szczegół, jeśli ma się mnóstwo fajnych wspomnień. Wieczorem bawimy się w lekarza, odgrzebałam stary stetoskop wujka i wszystkich nas boli brzuszek z przejedzenia, mamy oddychać, kasłać, mówić aaaa i łykać lekarstwa. A potem iść do domu. Babcia też! W ogóle Kluska marudzi, że ona chce do pani doktor, takiej prawdziwej, żeby nas całą rodziną przebadała. Biedne dziecko nie pamięta, kiedy było ostatni raz u lekarza (ponad rok temu wpadliśmy sprawdzić, czy dobrze "leczymy" rotawirusa), pewnie dzieci z przedszkola jej opowiadają, a ona co. Zdrowa jak koń, to nie ma potrzeby, przecież z katarem z nią do lekarza nie pójdę. ;)


Dzień Matki? Dzień Dziecka? Jakieś święta religijne? A faktycznie, coś się przelewało po internetach i ktoś wył za oknem jakie psalmy. A proszę bardzo, nie zabraniam. My po prostu po swojemu, jakoś skośnie, może na wspak czy pomiędzy, korzystamy z pogody, młodości, czasu. A że trochę po swojemu, tak bywa.