Jak co roku staramy się złapać ciepły przełom kwietniowo-majowy na jakąś dłuższą wyprawę z namiotem. Nie zawsze się udaje, tym razem tak w trzech czwartych. Mieliśmy w planach pojechać na trzy noce, ale wskutek załamania pogody ostatni etap skróciliśmy i zmarznięci wróciliśmy wcześniej, a zaplanowany ostatni odcinek przełożyliśmy na cieplejszy weekend majowy. Tak że teraz relacja z pierwszej raty.
Jedziemy na rubieże Mazowsza, granicę województw mazowieckiego i łódzkiego. W planach mamy kilka skrzynek w okolicy Jeruzala, grodziska wczesnośredniowieczne... ale zaczynamy od cmentarza w Studzieńcu, to takie miejsce na rozprostowanie nóg i przy okazji obejrzenie kilku grobów. Zakład poprawczy w Studzieńcu ma swoją historię, ale Kluska jest chyba jeszcze za mała, by jej tłumaczyć zawiłości życia społecznego, które dalekie jest od ideału. Toteż skupiamy się na przyrodzie.
Na obrzeżach cmentarza bowiem Kluska znajduje piękną oleicę.
Kontunuując cyklogrobbing odwiedzamy też wojenną kwaterę na cmentarzu w Jeruzalu. A potem idziemy do pobliskiego lasu po skrzynki opencaching. Siedzimy tam dość długo, bo Kluska znajduje kupę piasku i nigdzie nie chce iść. ;)
Mamy ze sobą małą, wojskową lornetkę, dzięki której można obserwować ptaki.
Odwiedzamy też Gacnę, ponad stuletnią kaplicę w środku lasu. To nasze zaczarowane miejsce, gdzie jest jakaś cudowne ciepło grzejące nasze serduszka.
Przy okazji mierzymy obwód bardzo starej sosny, chyba nawet starszej od kaplicy.
Kierujemy się powoli na nocleg. Mijamy stawy rybne i wypatrujemy łabędzi. W oddali majaczy stary młyn.
Śpimy na końcu wąwozu, na jakiejś nieuczęszczanej drodze. Rano zwijamy namiot i robimy kółko po okolicy. Świeci słońce i jest pięknie!
Drugi dzień rozpoczynamy odwiedzając kultowy kolorowy przystanek autobusowy w Esterce.
A potem jedziemy w dolinę Rawki obejrzeć pierwsze z dwóch grodzisk wczesnośredniowiecznych w okolicy miejscowości Stara Rawa.
Grodzisko jest porośnięte drzewami i słabo je widać.
Bonus:znajdujemy porzucone jajo. Podejrzewamy robotę kukułki...
Widok z grodziska wiosną jest piękny.
Prowizoryczną kładką przebijamy się na drugą stronę Rawki i łąkami lecimy do Starej Rawy.
W Starej Rawie oglądamy drewniany kościół i wiewiórkę akrobatkę.
A na koniec kolejne grodzisko, bardziej okazałe i z porządną fosą.
Słońce chyli się ku zachodowi, wracamy na kolację w to samo miejsce. Niestety prognozy na następny dzień zniechęcają. Ma lać cały dzień. Czekamy?
Poranek w mokrym namiocie, śniadanie, rozwiązywanie łamigłówek w zeszytach, śpiewanie... w końcu luja zamienia się w kropajkę i postanawiamy zwijać mokry namiot i jechać przed siebie.
Na dodatek tacie Kluski rozwala się przerzutka, a mnie się krzywi nóżka od roweru, więc już doprawdy.... Ale są i pozytywne momenty, pod sklepem spotykamy sympatycznego lokalsa. Ledwo nas zobaczył, od razu zaczął machać rękami i pokazywać, że sklep jest otwarty. Tata Kluski z Kluską wbili do sklepu po małe co nieco, a ja w tym czasie wysłuchiwałam historii jego życia. Okazało się,że ma nawet krewnych w naszym Żyrardowie. :)
Mijamy dwór w Paplinie. O, jakby remont ruszył z kopyta.
Robi się coraz chłodniej. Postanawiamy porzucić plany o kolejnej nocy w lesie i zawracamy w kierunku domu. Tylko jeszcze na chwilę w zieleń, by Kluska mogła znaleźć moją skrzynkę OC przy głazie narzutowym.
Jadąc przez las spotykamy trochę dzikiego zwierza. Ślimole i zmarzniętego na kość zaskrońca, którego z drogi przenosimy w bezpieczniejsze miejsce na mchu.
Na sam koniec trafia się bociek! To pewnie dlatego, że jechaliśmy na wschód. ;)
c.d.n.