Zapomniałam tu wrzucić od razu, czekając na relację taty Kluski, ale on w końcu zapomniał wrzucić zdjęcia na serwer, to trudno. Będą tylko moje.
Od zeszłej jesieni się wybieraliśmy, aż nareszcie się udało. Obskoczyliśmy wszystko prócz skansenu, bo w poniedziałek zamknięty. Inną razą. Ale za to brakującą z soboty skrzynkę zespołowo znaleźliśmy. W tygodniu mniej ludzi, to i był spacer po ścieżce przyrodniczej. Wróciliśmy pół godziny przed burzodeszczem, a Kluska ledwo żywa, ale i tak jeszcze wybiegła z domu pobawić się z kumplami na podwórku choć przez chwilę.
Jedziemy do miejscowości o śmiesznej nazwie: Kaski
W której pod biblioteką jest skwerek z tężnią, siłownią, a teraz i małym domkiem dla dzieci.
Dojechaliśmy!
Na miejscu odwiedzamy mikroskansen z chatką i czytamy książeczkę o żubrach. :)
Niestety studnia zakratowana i nie bardzo da się używać. Ale żuraw robi wrażenie.
Zielono wszędzie
Mamy maskotkę łosia i robimy rundkę pieszo po ścieżce przyrodniczej.
A to drugi, duży skansen, ale w poniedziałek zamknięty.
A my lecimy na punkt widokowy.
No dobra, trzeba wracać. Wycieczka miała aż 70 kilometrów, więc nie można było siedzieć na miejscu zbyt długo, żeby nie wracać po ciemku.
I to by było na tyle. Ciekawa jestem, ile nam jeszcze Weehoo posłuży. Jeszcze rok i może być za ciężko i za ciasno. Zobaczymy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz