24.11.14

Nemo? Nemo!

Jesteśmy na wakacyjnym kacu. Za dobrze było i nie możemy się odnaleźć w listopadowej rzeczywistości. Tata Kluski jeździ rowerem jak zwykle, ja tylko na krótkie dystanse (do 40km), bo mi na dłuższych paluchy marzną. Nie braliśmy Kluska po wyjeździe dając jej trochę czasu na aklimatyzację. Po raz pierwszy nie rwała się do wychodzenia na balkon. Otworzyła drzwi, wyjrzała na zewnątrz i zamknęła. Za zimno! Za to bawi się w chowanie w szafie. Babci nie bardzo się to podoba, bo to jej szafa. Narożna, więc w środku da się na kawałku stanąć. Gorzej że ostatnio Kluska mnie tam zaciąga siłą. I stoimy we dwie po ciemku chichrając się w najlepsze oraz uważając, by się nawzajem nie rozdeptać.


Wracając do tematów wakacyjnych dziecię po powrocie jakby się nieco rozgadało. Nie są to tradycyjne słowa, ale z jej ust wydobywa się więcej sylab i co najważniejsze -dużo częściej. Sylaby są łączone w różne kombinacje, niam niam czasem brzmi jak Nam Nam, co bardzo mi się kojarzy z Nemo. "Gdzie jest Nemo" leci z dvd non stop. Każda inna bajka jest nudna, ma być ocean, mają być ryby i inne takie. Nawet napisy końcowe są fajne, bo tam pływa fajna zielona ryba z dużymi oczami. Nie zabraniam, bo to jeden z moich ulubionych filmów. Nie animowanych. W ogóle ulubionych :) Nemo jest najważniejszy, jasna sprawa.Ale ja się identyfikuję z Dorą. Nareszcie jakiś bajkowy bohater podobny do mnie. Mam dokładnie taką samą pamięć, a raczej nie mam pamięci krótkotrwałej zupełnie. Potrafię zapomnieć o czym mówię w środku zdania. Jak ktoś do mnie mówi długimi zdaniami, to w połowie wywodu tracę wątek. Itd. itp.


Przy okazji zaczęłam czytać o błazenkach i dowiedziałam się ciekawych rzeczy. Wiedzieliście, że u błazenków to ojcowie zajmują się dziećmi? Nie jeden, ale wielu, bo samiczki zazwyczaj mają męski harem. Mieszkają sobie razem w ukwiałach, z którymi są w zażyłej symbiozie i żadna duża ryba im niestraszna. Chyba że samiczce zdarzy się choroba lub wypadek. Harem nie płacze długo. Jeden z  panów zmienia płeć i znów mają nową panią. Tak, tak, jeden pan staje się panią. No kto pomyślał, takie bezeceństwa dzieciom pokazywać ;)


Fascynacja rybami przyniosła ciekawe efekty w rysowaniu. Do tej pory nic nie wstawiałam, bo to były zwykłe maziaje. Zdarzały się kółka z linką, spirale jak od ślimaków, kreski i małe kółka w większych, ale ciężko było ocenić, co przedstawiają. Aż do teraz. To są ryby! Gołym okiem widać, że mała ostatnio nałogowo rysuje rybkę Nemo. Prawda że Nemo?


Czasem jej pomagamy, a raczej ona nas zachęca do rysowania. W kupie raźniej!

Te kreski to chyba plankton ;)

Humor jednak nie dopisuje. W domu dziecko się nudzi. My trochę mamy lenia, więc poza długim porannym spacerem siedzimy z Kluską w domu. No i w związku z tym działamy dziecku na nerwy. Z początku ona nam trochę też, zmiana klimatu spowodowała kilka pobudek w rejonie godziny siódmej. Ale tylko została z nami, tzn. bez babci i wujka, od razu przestawiła się na budzenie w rejonie 9tej. Ona nas chyba bardzo lubi i wie, że o siódmej raczej nie będziemy skorzy do zabawy. A mama to i o ósmej, nawet jak się ją siłą z łóżka wyciągnie. ;)


Często różnimy się zdaniem w temacie ubierania, dziecię chce na dwór w crocsach i bez czapki. Po długich namowach udaje się ją przekonać do ciepłych butów i kominka. Akceptowalny jest również beret z pomponem na czubku głowy. Przez jakiś czas. Ale rękawiczki nie, przez co Kluska wraca do domu z czerwonymi łapami i tu się trochę boję. Mam nadzieję, że do mrozów zmądrzeje, a nie zostało wiele czasu. Ma się mocno ochłodzić pod koniec tygodnia.


W domu ciemno, nie bardzo fotki wychodzą, więc posiłkuję się resztką wakacyjnych. Reaktywacja leśnego żłobka wkrótce. Może jednak uda się gdzieś wyskoczyć rowerem. :)


Poza tym ostatnio zapisałam się do grupy BLW na fejsie i jeszcze jakimś cudem mnie nie wyrzucili za dyskutowanie. Przypominają mi się pierwsze schody z jedzeniem twardego, pierwsze kęsy i pierwsze zachwyty po tym, jak wreszcie Kluska zaskoczyła z żuciem i zaczęła normalnie jeść. A po kilku miesiącach używać łyżki. Do tej pory mam budyń, gdy widzę ją przy pierwszych posiłkach. A teraz? Teraz je jak duże dziecko. Jeśli nie jest pewna temperatury potrawy, sprawdza najpierw palcami. Rozumie frazę "za gorące" i cierpliwie czeka te pięć sekund, zanim się zdenerwuje, że żarcie za wolno stygnie. Po staremu prócz własnej michy oczyszcza nasze talerze. W pierwszej kolejności z cukinii lub bakłażana, potem z reszty. Chyba że trafią się klopsiki z indyka , na dodatek w zupie szczawiowej. Niam! Niam! Niam! Niam! Po ogromnej porcji już nie ma siły na resztę, to chociaż się nam przygląda.Więc jeśli macie wątpliwości co do tej metody karmienia, mogę powiedzieć tylko jedno. Warto spróbować. Nie wyjdzie, to nie wyjdzie, ale jak się uda - efekty będą fantastyczne!




Bywa i tak, że Kluska zje tylko nasze jedzenie, a z własnej michy nie chce. Nie dojdę, dlaczego. Może to klasyczne dla tego wieku kaprysy? Zrobię inaczej niż zwykle, bo chcę pokazać, że mam własne zdanie i macie je szanować! No, staramy się. Nie w każdym wypadku, ale przynajmniej pokazujemy jej, że zrobimy wszystko, by się to udało.



To plusuje, bo dziecko coraz częściej jest otwarte na negocjacje i kompromisy. Kompromis nie polega na ustępowaniu, ale szukaniu rozwiązania, które jako tako zadowoli obie strony. Tego się trzymamy i dzięki temu dziecko nie histeryzuje, nie wyje godzinami, tylko dla porządku wrzaśnie, a potem czeka, co wymyślimy w zamian. Baaardzo nam to odpowiada, bo nie lubimy się niepotrzebnie stresować. Tylko przez kilka dni po powrocie tata miał ciężko na zakupach, ale chyba jest już lepiej, bo już tak nie narzeka. :)

9 komentarzy:

  1. W ogóle nie dziwię sie, że macie kaca ;). Piękne zdjęcia, zazdraszczam jak nie wiem co! Pozdrawiam ;)))))))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Podróże jednak kształcą :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe czy mnie wyrzucą, obawiam się, że języka za zębami nie utrzymam w przypadku obiektywnej durnoty, jeśli takowa występuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uważam, że nadgorliwość jest gorsza od faszyzmu, niestety na tego typu forach czasem nadgorliwi ludzie się trafiają. Zazwyczaj ciężko kojarzący fakty i mylący skutek z przyczyną i co ważniejsze, wierzący w spisek kogoś tam przeciw ludzkości. Takich ludzi nie przekona żaden naukowy dowód, żaden zdroworozsądkowy dowód, w zasadzie nic, bo ich poglądy opierają się na wierze w jaglankę i nic poza tym. A to przecież zwykła kasza, nic nadzwyczajnego. Pół świata jej nie je, bo nie da rady u siebie wyhodować i jakoś żyje. ;)

      Usuń
  4. Na krótsze dystanse do 40 km...:-p a to rzeczywiście króciutko:-p. Wspaniałe zdjęcia, cudowna wyprawa, w ogóle to zazdroszczę trochę:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zwłaszcza pod wiatr robi się męcząco. We wrześniu taki dystans to niemal jak skoczenie po bułki, rower sam jechał. A przy obecnej temperaturze ani się zatrzymać, bo człowiek od razu zamarza, ani jechać, bo pod silny wiatr. W sobotę nie wiało, to wyskoczyliśmy na chwilę, a wczoraj było cieplej, tylko ja zawalona zleceniami, jak i dziś.

      Usuń
    2. Aż wstyd pisać ile ja jestem w stanie przejechać. Myślę że 20 km to szczyt moich możliwości, ale jak jest cieplo:-p

      Usuń
    3. No przecież nie jadę bez przerwy. Średnio co 10 km robię większy postój na kanapki, picie, by dac nogom odetchnąć (i tu jest problem, gdy robi się zimno, bo zaczynam marznąć na tych postojach właśnie, a bez przerwy przejechać więcej niż 20 ciut za męczące). Przeciętny człowiek z odpoczynkami spokojnie przejedzie 50 w temperaturze 15-20 stopni. Chyba że wieje, pada deszcz, grad lub śnieg ;)

      Usuń
  5. To ja z pamięcią nie mam tak źle, chociaż ? Myślę co mam zrobić, wstaje i zapominam. Chyba mamy podobnie ;)
    Zapraszam w wolnej chwili do mnie. Piszę książkę i poszukuję czytelników, komentarzy czy to co pisze się podoba. Zapraszam
    http://ksiazka-bez-tytulu.crazylife.pl/

    OdpowiedzUsuń