27.11.14

Leśny Żłobek - cz.III

Dziś krótkodystansowo. Na termometrze +3 °C. W zeszłym roku przy takiej temperaturze robiliśmy tylko krótką rundkę po mieście. W tym dziecię starsze, to i szczypać się nie trzeba. Za to ostatni gwizdek na aklimatyzację, bo od czwartku ma się porządniej ochłodzić.


Popełniłam błąd zabierając kubełek i łopatkę. Nie było w czym kopać. Głupia ja, trzeba było zabrać piłkę. No trudno, za gapowe się płaci, trochę było awantur na starcie. Na chwilę cisza, Kluska znalazła kijek i bawiła się nim przez jakiś czas. Potem abarot zawodzenie, przypadkiem znalazła kubełek w mojej sakwie. Ale w końcu wpadłam na pomysł, by pokazać jej sztuczne kwiatki na płocie wokół krzyża na krzyżówce. To był strzał w dziesiątkę. Jak tylko oczywiście udało mi się ją wyciągnąć z rowu. Jar trzeba zaliczyć, nawet płytki. Biegając po lesie Kluska znalazła dwa grzybki (psiary, ale na bezrybiu i grzyb ryba) oraz nieduże prostokątne podwyższenie terenu. Tata Kluski stwierdził, że to może być jakaś zapomniana mogiła. Znalazłam obok doniczkę, słoiki... moim zdaniem ktoś wysypał śmieci i zasypał je ziemią. Bez porządnego szpadla i badań archeologicznych nie dojdziemy, kto z nas ma rację.


O tak, uwielbiamy się tak bawić. Weźmy krzyż z kwiatkami. Wyryty ma rok 1981, nic specjalnego, krzyż jakich wiele na Mazowszu. Ale co szkodzi sprawdzić, czy wcześniej był tu inny? Nie ma problemu, wystarczy spojrzeć na mapę z 1933 roku. Jest! Na pewno krzyż stał tu w międzywojniu. Czy wcześniej? Badania trwają. Na starszych mapach go nie ma, ale być może nie robiono ich dokładnie, zaznaczając tylko ważniejsze kapliczki. Pewnie ksiądz proboszcz powinien wiedzieć więcej, w końcu skoro święcił, to musiał znać rok postawienia poprzedniego. Krzyż jest ciekawy - zamontowany w betonowym słupie od starej trakcji (być może energetycznej lub telefonicznej, diabli wiedzą). Tuż obok w ziemi jest też reper wykonany ze śruby kolejowej. Jak się ma dobre oko, ze zwykłego spaceru można zrobić niezłą wycieczkę historyczną.


A poza tym lekcja w-fu. Zimno, to trzeba pobiegać i poskakać. W końcu na tak krótki wyjazd (w sumie ok. 8km) nie zabieramy termosu, tylko nieco ogrzane picie otulone kocykiem. Gdy dajemy je Klusce, jest po prostu letnie, a nie lodowate. Wystarczy.

Fotka powyżej przedstawia stan z roku 2010. 
W ferworze skakania pod krzyżem zapomnieliśmy go sfocić w całości. 
Dlatego na zdjęciu krzaki niższe niż obecnie oraz inne ukwiecenie.

Wracając do sztucznych kwiatów ozdabiających krzyż, jako pierwsze przykuły uwagę Kluski czerwone z żółtymi środkami. Takie plastikowe gerbery. Później odkryła żółtą... e.... no takie żółte puchate coś. A zaraz obok fioletowego kwiatka z żółtym środkiem. To dopiero był szał. Dotykało się żółtego środka, wybiegało przed krzyż i podskakiwało. Ja też musiałam skakać. Tata Kluski, jak do nas doszedł, tym bardziej. Jeszcze mała przy okazji zbiegała z górki i wbiegała na nią z powrotem. Plus różne inne kombinacje z bieganiem dookoła. Tata Kluski w międzyczasie przypomniał nam o reperze. Pokazałam go Klusce i po tym było jeszcze bieganie do reperu i plątanie się w jeżynach.



I dobrze, dziecię przynajmniej nie zmarzło. Bo oczywiście Kluska nie chciała włożyć rękawiczek. W drodze do lasu jeszcze jechała w czapce (bo wiatr), w lesie zdjęła i nie dała sobie założyć. Latała w cienkim kominku. Zimno mi się robiło, jak na nią patrzyłam, a ta nic. Czaaaasem pozwoliła sobie założyć kaptur. Eskapebol mały. Nawet jeślibyśmy chcieli ją przegrzewać, jej charakter nie da nam na to szansy. ;)


Początek wycieczki był średni. Końcówka taka, że Kluska uchachana wbiła do mieszkania opowiadać po swojemu babci, jak było fajnie. I nawet jej nie przeszkadzał remont u sąsiadów przez ścianę. Czuję niedosyt, mogliśmy zostać dłużej, ale nawet ja, lubiąca jesień, w mokrej listopadowej aurze się nie odnajduję. Żeby choć słońce wyszło jak kilka dni temu (kiedy nie mogłam nigdzie pojechać, bo byłam zawalona robotą - peszek).


Trochę martwię się zimą, bo niezależnie od wycieczek rowerowych problem z rękawiczkami na spacerach pozostaje. Za każdym razem mała wraca z czerwonymi rękami. Co będzie, jak przyjdą prawdziwe mrozy?

Och, te wieczne zmartwienia matek, jakby im brakowało prawdziwych problemów. ;)

4 komentarze:

  1. przyznam, ze jesień wygląda cudownie...ale tylko na zdjęciach

    OdpowiedzUsuń
  2. Podziwiam wasze wyprawy rowerowe.To musi być fajne, szkoda że ja taka łamaga.A nawiązując do tego co piszesz, ochłodziło się i to bardzo.Dzisiaj założyłam dzieciom porządne czapki a samej sobie nie.Myślałam że mi uszy odpadną.Jesteście niesamowici z tymi mapami!Bardzo podoba mi się wasz styl życia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mapy są w zasięgu ręki w internecie, niestety nie każdego kawałka Polski, nie zawsze w odpowiedniej skali i z odpowiedniego roku. W ogóle gad bless internet i biblioteki cyfrowe. :)

      Usuń
  3. A ja zazdroszczę. Bo my już drugi tydzień siedzimy w domu. I zaczynamy odchodzić od zmysłów. A to jeszcze minimum do wtorku. I też mam taką fajną niebieską męską bluzo-kurtkę, ale niestety wisi na wieszaku zamiast chronić mnie przed jesiennym wiatrem ;)

    OdpowiedzUsuń