28.10.13

Sama sobie poradzę!

   Macie syndrom Zosi Samosi? Cierpiałam nań we wczesnym dzieciństwie. Sama założę buty, sama wejdę na murek, sama z niego spadnę. I kto mi zabroni? Sama się nauczę, nie chcę korepetycji, co z tego, że dostałam trzecią pałę w semestrze z chemii. Prosić o pomoc? Wstyd i hańba.

  Nie pamiętam, kiedy mi się odmieniło. Chyba jakoś w połowie studiów, gdy zawaliłam kilka przedmiotów pomagając zaliczyć inne koleżankom z grupy. A może jeszcze w dzieciństwie, gdy niewinny uśmiech powodował, że dostawałam pełną michę żarcia od obcej babci czy cioci? Zazwyczaj proszę zgrywając sierotę, robiąc oczy kota ze Shreka (tylko wtedy nie było jeszcze tej bajki, więc nie wiedziałam, że to się tak nazywa) i trzepocząc rzęsami. Skoro już się upadlam, to niech to przynajmniej przyniesie jakiś skutek (o co od czasu do czasu w internetach słyszę pretensje, że oszukuję).
A ja jestem naprawdę szczęśliwa, że się tego nauczyłam. Prosić. Wyciągać rękę. Przyznawać się do tego, że tym razem nie uda mi się zrobić czegoś samemu, że potrzebuję pomocy. I co najważniejsze, nie mam z tego powodu żadnych wyrzutów sumienia. Może dlatego, że swojego czasu chętnie pomagałam innym czując, że im się moja pomoc należy jak psu micha.

Sama wlazłam, bo nie mogłam się dowołać 
taty Kluski z drugiego końca ruin cegielni


   Nie wiem jak jest pod tym względem w innych krajach, ale u nas społeczeństwo wychodzi z założenia, że kobieta po urodzeniu dziecka z dnia na dzień staje się super zaradnym monstrum, które wszystko zrobi samo najlepiej. Najgorsze, że same kobiety też tak uważają. I na pewno sporo z nich daje sobie radę. Bo musi. Są takie co nie muszą, ale i tak robią wszystko z oczami na zapałki, bo im wstyd przed innymi mówić, że nie mają siły. Że po kilku dniach z ząbkującym maluchem mają go ochotę wyrzucić przez okno. Że tak naprawdę niewiele brakuje, by stały się kolejną "mamą Madzi". Najgorsze w tym wszystkim są inne kobiety - matki. Ty sobie nie radzisz? Ja w Twoim wieku miałam dwójkę i sobie radziłam! Źle to sobie zorganizowałaś! Skoro Twoje dziecko dużo płacze, to dlatego że je rozpuściłaś. Twoja wina oczywiście. Zawsze mi się w takim momencie włącza syndrom szpadla. To znaczy wizualizuję sobie szpadel, po który idę do piwnicy i trzaskam rzeczoną w łeb. Tak żeby bolało. Kilka razy. Na szczęście takie kobiety znam głównie z opowieści, bo nie wiem czy bym zdzierżyła na spokojnie takie teksty na co dzień. Pewnie skończyłoby się karczemną awanturą i wyzwiskami w stronę onych oraz dożywotnim zerwaniem kontaktów towarzyskich rzecz jasna. Nie dość że miały w życiu pod górkę, to jeszcze znajdują dziwną przyjemność w sprawianiu, żeby inne kobiety miało tak samo przesrane. Noł łej koleżanki. Takiego wała. Zgłaszam protest. Odmawianie pomocy komuś, kto prosi, dla zasady (bo same byłyście w takiej sytuacji i sobie poradziłyście), uważam za zwykłe okrucieństwo, a może i zemstę za własne nieszczęśliwe i zmarnowane lata. Chamstwo i drobnomieszczaństwo.


Women Power? O nie!


   Wiele jest kobiet siedzących całymi dniami z dziećmi bez kontaktu z innym dorosłym człowiekiem. Jedyna rozrywka to oglądanie telewizji, wyjście do piaskownicy albo do sklepu. Pozostałych domowników widują parę godzin dziennie, dalszą rodzinę kilka razy w miesiącu. Mimo to radzą sobie doskonale, gotują, piorą, prasują, sprzątają, pracują zawodowo, nie krzyczą na dzieci i nawet twierdzą, że są bardzo szczęśliwe. Niesłychanie je podziwiam, ale musiałabym na głowę upaść, by się z nimi zamienić.

To napisałam ja: lavinka_dwie_lewe_ręce_podajcie_bo_mi_upadło :)

A na pocieszenie piosenka mistrzyni proszenia o pomoc płci odmiennej z mojego ulubionego filmu.



10 komentarzy:

  1. A wiesz, że ja z tych co wszystko same do tej pory. Lubię pomagac innym, ale sama nigdy nie poprosze o pomoc bo... no chyba by mi korona z głowy spadła gdybym przyznała przed sobą i przed kimś, że po prostu nie mam juz siły i nie daję rady.

    A co do chemii, są takie rzeczy w życiu czlowieka, których nie załapie nawet z dobrym korepetytorem. Rok chodziłam na chemię do fantastycznego faceta ( pod wzgledem nauczania) i za każdym razem po powrocie do domu ja już nie wiedziałam co mam robić. A przy nim rozwiazywałam zadania tak, że nieraz się mnie pytal czemu tak właściwie ja chodzę na korepetycje. W szkole oczywiście jak dostałam 2 ze sprawdzianu to cud.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja teorię miałam jako tako obcykaną, leżałam z zadaniami, bo były tak jakoś dziwnie napisane, że nie umiałam złapać sensu. To znaczy nie wiedziałam, co ma być wynikiem zadania na przykład. Korki pomogły, nawet raz czwórkę dostałam ;)

      Usuń
    2. Ze mnie się zawsze korepetytor śmiał, że jestem nienormalna, bo z fizyki i matematyki miałam 4 i 5 a z chemii modliłam się o 2. Tak jestem nienormalna nigd nie miałam serca do tego przedmiotu:-p

      Usuń
  2. Przyznanie się, że potrzebna jest pomoc, wymaga pewnej odwagi, zgadzam się, ale jest druga strona tego medalu, są kobiety - bo to, niestety, na ogół są kobiety - które uważają, że im się należy i przyznam, że jest to gatunek, na widok którego dostaje ściskoszczęku.
    Ja uważam, że nikomu nic się od nikogo nie należy, poza jednym wyjątkiem, przepraszam, dwoma - dziecku od rodziców, bo dziecko się na świat nie prosiło, więc mamy, my rodzice, wobec niego obowiązek i kiedy coś komuś obiecujemy, dodam - niezmuszeni do tego.
    Jest jeszcze kwestia zakresu tego obowiązku, jasne, ale to temat na dodatkowe opowiadanie.

    A z chemią też miałam same problemy, z tym, że u mnie to wyglądało tak, że przez cały semestr łapałam pały, a potem na pierwszej lekcji następnego zaliczałam, obkuta i nauczona przez koleżankę, która chemię lubiła i rozumiała i umiała jeszcze wyjaśnić to i owo:)
    Pamietam do dziś zdumienie naszej chemiczki, kiedy tłumaczyła, że nie może mi postawić piątki za odpowiedź, bo podwazyłaby tym samym własną ocenę na semestr, czyli pałę;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, mnie czasem też irytowały osoby z gatunku "daj, daj, daj". A potem mi pingnęło, że dzięki takiemu stanowisku im się po prostu żyje łatwiej i przyjemniej. A reszta świata wcale nie ma im tego aż tak za złe. I postanowiłam skręcić w tę stronę. Że skoro mnie można poprosić i się na to zgadzam bez ujmy na honorze, to właściwie czemu by nie odwrócić sytuacji? Inni od pomagania mi nie ucierpią. :)

      Usuń
    2. Niezupełnie o to mi chodziło, sa ludzie, którzy nie proszą, a oczekują, że cały świat będzie im spieszył z pomocą, a kiedy jest inaczej, mają za złe.
      Najlepszym przykładem sa młode mamy, dla których oczywistą oczywistościa jest, że dziadkowie, ciotki i wujkowie będą je wspomagac, wyręczać, uzupełniac w wychowywaniu dzieci, ale nie tylko - ogólnie ułatwiać im zycie, bo mają ciężko.
      Oczywiście, to tylko przykład, chodzi mi o postawę "mnie sie nalezy".
      Nie nalezy sie, trzeba właśnie poprosić, a poprosic, to znaczy ryzykowac, że się usłyszy odmowe.
      Drugi przykład - znasz na pewno kogoś, kto mówi - podaj mi to, a 'to' lezy/stoi/wisi bliżej niego niż Ciebie;(

      Poprosic o pomoc trzeba umiec, podobnie jak przyjmować tę pomoc, i jedno i drugie jest trudne.I odmowa tez nie jest łatwa, to sie, zdaje sie, nazywa asertywność:)

      Usuń
    3. Nie zrozumiałam, bo nie do końca miałam okazję. Na co dzień mam do czynienia raczej z innymi ludźmi. Albo znam tylko nie wiem i nie jestem świadoma urazu, jaki do mnie żywià. Na aluzje i fochy między wierszami byłam zawsze dość odpirna, po prostu ich nie wyczuwam.

      Usuń
  3. Tak mi się przypomniało jak czytałam Twój wpis, że po urodzeniu pierwszego dziecka mówiłam wszystkim znajomym na prawo i lewo, że może wcześniej sobie tego nie uświadamiałam, ale potrafię zrozumieć, że matka w jakiś sposób nie radząca sobie z życiem, ze światem, z przerastającymi ją problemami, albo zwyczajnie słaba psychicznie krzywdzi, ba dusi własne dziecko poduszką. I tłumaczy, że nie mogła więcej znieść jego płaczu. Nie, nie usprawiedliwiam. Ale potrafię wyobrazić sobie stan w jakim ta kobieta musiała się znaleźć. I o ile dziwnie na mnie patrzeli w takiej chwili znajomi bezdzietni - ok nie wiedzą jak to z dziećmi czasem bywa, to nie mogłam zrozumieć głosów oburzenia i totalnego niezrozumienia ze strony tych dzieciatych. Nosz chyba im się jakieś idealne dzieciaki trafiły co to jadły, spały i milczały na każde zawołanie. Albo te moje jakieś nieudane modele, czy też bardziej prawdopodobne - ja jakaś niewydarzona jestem i sobie nie radzę. Kosmos jakiś. Teraz podejrzewam, że po prostu wielu z nich nie chciało się przyznać, pewnie przed sobą samymi, że coś może być nie tak jak w wyśnionej bajce o rodzinie idealnej, że sobie też nie radzą. No bo jak to - oni? Nie!

    A z tym proszeniem, to ja mam też jakieś trudności z proszeniem. Może dlatego, że oczekuję konkretnej formy pomocy, nie potrafię jednak jej dobrze zwerbalizować i potem otrzymuję pomoc w innej formie, co mnie irytuje. Ale walczę z tym i uczę się mówić jasno o swoich potrzebach - zwłaszcza mężowi :D :D :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzieci się trafiają różne, tym bardziej młodym rodzicom potrzebne jest wsparcie otoczenia, a nie ciągła krytyka i pouczanie (acz niektórzy sami się proszą,ale to już te,at na inną dyskusję).

      Umiejętność proszenia o konkrety to trudna rzecz. Uczę się cały czas, bo np. komenda: "podaj pieluszkę" nie jest jednoznaczna, zwłaszcza że w domu pieluchy do siusiania, tetrowe i flanelowe. I tak ze wszystkim :)

      Usuń
  4. nie potrafię prosić o pomoc nawet jak gołym okiem widać ze pali mi sie i wali ja mówię jest super dam sobie radę...... mało tego potrafie jeszcze odrzucać oferty pomocy

    samotnośc jeszcze tylko potęguje ten efekrt

    OdpowiedzUsuń