9.4.13

Czy można dojrzeć do macierzyństwa?

Na fali blipowej dyskusji, która nieco mnie ominęła, bo czytałam Hobbita na zmianę z pracowaniem (Kluska na głowie taty i babci oraz biednej nowej zabawki), zaczęłam się zastanawiać, czy to jest w ogóle możliwe. Tyle mówi się o odpowiedzialności, gotowości emocjonalnej, dorosłości samej w sobie i zasobach majątkowych. Zdolności do poświęceń i ogromnej sile, jaką daje dziecko. Eee... tego... nie bardzo. To znaczy piękne slogany o tym, jak to ładnie i pięknie jest po urodzeniu się dziecka, każdy normalny człowiek bierze za żart i niespecjalnie się przejmuje. Ale prędzej czy później staje przed widmem podjęcia TEJ decyzji. Teraz czy nie teraz? A może w ogóle nie? No i oczywiście szuka w sobie i na zewnątrz powodów, które jakoś go dookreślą. Czy chcę mieć dziecko? Czy chcę mieć dziecko teraz? Czy chcę mieć kolejne dziecko, bo wiem już co to znaczy? To są cholernie trudne pytania, na które niełatwo sobie odpowiedzieć. Tym trudniej, że do tanga trzeba dwojga (oczywiście można bawić się w samotne macierzyństwo z wyboru, ale to jest chyba jeszcze trudniejsza decyzja).

Wreszcie najważniejsze, czy jestem gotowa, żeby mieć dziecko? Po czym to poznać? Pół biedy, jeśli w naszym bezpośrednim otoczeniu jest dużo niemowląt, możemy choć trochę podpatrzeć, jak to jest. Problem że każde dziecko jest inne i choćby nie wiem ile dzieci przez całe życie człowiek oglądał, to jego będzie jakieś takie... nowe. Wyjątkowy egzemplarz pod każdym względem. Ileś rzeczy można przewidzieć, ale bycie rodzicem to jest przede wszystkim nauka. Codzienna, mozolna, na dodatek nie można popełnić zbyt wielu błędów. Czy jesteś gotowa na naukę nieznanego?



Sporo ludzi traktuje rodzicielstwo jak wyzwanie, jak wejście na Mount Everest albo coś w tym rodzaju. Jeśli im jakoś idzie - czują się jak bogowie. Gorzej gdy jest na odwrót, trafił się egzemplarz hałaśliwy, mało śpiący, z tak zwanymi problemami natury ogólnej. Nagle okazuje się, że przegrali, że nie udało zdobyć się tej góry gór, że są okropnymi rodzicami i do niczego się nie nadają, bo przecież miało być tak pięknie, a jest jak jest. To bardzo trudne, bo przecież nie byli na to gotowi. Na (w ich odczuciu) przegraną, bo przecież bycie rodzicem to nieustające pasmo porażek, najpierw pielęgnacyjnych, potem wychowawczych. Mało kto z góry to zakłada, raczej przeciwnie, daje z siebie wszystko, a ten cholerny bachor ma to gdzieś i nic nie działa. Tak bywa. Czy można być na to gotowym?

Wreszcie tak zwani realiści, którym opieka nad dzieckiem jawi się jako hardcore, smród, płacz i ileś lat wyjętych z życiorysu. Budzą się z krzykiem ze snu, w którym trzymają na rękach płaczące dziecko i przez cały dzień nie mogą dojść do siebie. W towarzystwie dzieci czują się bezradni, mają dwie lewe ręce, zapewne dwie lewe nogi też. I nagle przytrafia im się dziecko, nieplanowane, ale nie ma odwrotu, jest i coś trzeba z nim robić. Nie mówicie mi, że można temu zapobiec, a jużci, jest wiele sposobów, ale nawet najlepsze z nich czasem zawodzą i człowiek staje w obliczu faktu dokonanego. I się bardzo boi. Bo czuje, że nie jest gotowy. Pytanie na co nie jest gotowy? W końcu to zawsze są tylko jakieś wyobrażenia. I prawie zawsze okazują się nieprawdziwe. Więc boi się nieznanego, traci z dnia na dzień kontrolę nad swoim życiem i ma niewiele czasu, by zebrać się do kupy.

Paskudnie, nie?

W świecie tak zwanej technologii i społeczeństwa nowoczesnego rodzina bezdzietna ma na ogół pod górkę. Raz że jest poddawana bardzo silnej presji społecznej, która wymaga od niej partnerstwa, odpowiedzialności i wysokiego poziomu tak zwanego intelektualizmu przed podjęciem TEJ ważnej decyzji. Trzeba czytać, trzeba bywać, trzeba się interesować. Już nawet pomijając sprawy zarobkowe, bo te najczęściej robią za wymówkę. Jeśli ktoś bardzo bardzo bardzo chce zostać rodzicem, to zostanie nim choćby i na zasiłku z opieki społecznej. A jeśli ktoś bardzo bardzo bardzo nie chce, to będzie się wymawiał niskimi zarobkami, choć będzie mieszkał na Marinie Mokotów i jeździł najnowszym modelem samochodu. Takie czasy, że nie można podjąć decyzji ot tak, trzeba jakoś ją umotywować. Ale znów nacisk społeczny, by powód był ważny. W tym kontekście twierdzenie, że nie jest się gotowym ani trochę nie jest wykrętem, jest argumentem wytrychowym. Bo umówmy się, nie każdy kto chce mieć dzieci, jest na to gotowy i nie każdy kto nie chce mieć dzieci, jest nieodpowiedzialnym zapatrzonym w siebie egoistą. Wielu ludzi chciałoby tak myśleć, ale tak nie jest. Łatwiej jest więc powiedzieć o braku gotowości, bo ona zakłada tymczasowość i odciąga TĘ decyzję "na potem".

Tak zwani psychologowie mówią, że żeby móc odnaleźć radość z bycia rodzicem, trzeba dostrzec w sobie małe dziecko (którym byliśmy) i spróbować na tej płaszczyźnie porozumieć się z własnym. Wejść w skórę malucha i spróbować obejrzeć świat z jego perspektywy. Tak jest łatwiej. Nie starać się za wszelką cenę być idealnym rodzicem, który ma idealne dziecko. Nie odgrywać ról, życie to nie teatr. Raczej przygotować się na dni lepsze i gorsze, z przewagą tych gorszych. Tyle teorii - praktyka mówi, że większość rodziców ma jednak przesrane, i jest to bardzo delikatne słowo na określenie tego, z czym zmagają się na co dzień. Zazwyczaj na dodatek wstydzą się marudzić, bo przecież w końcu zdecydowali się na to dziecko. Mają, co chcieli nie? No mają. I tak naprawdę mało który z nich był na to gotowy, choć sądził że jednak się nadaje... A przecież każdego dnia krytyka dopada ich ze wszystkich stron. Zamiast myśleć o gotowości do zostania rodzicem, lepiej jest zastanowić się, czy jesteśmy gotowi na krytykę. Na to, że ktoś uzna nas za złych rodziców albo potępi nasze postępowanie. Czytanie wielu for mówi mi, że z tym ostatnim jest najtrudniej.

Tu powinno znaleźć się jakieś podsumowanie, a nawet odpowiedź na pytanie zawarte w tytule. Ale go nie będzie. Moja przygoda pod tytułem macierzyństwo dopiero się zaczęła. Wiem co było wczoraj, z grubsza zdaję sobie sprawę z chaosu teraźniejszości, nie mam pojęcia co będzie jutro. Nawet nie próbuję myśleć, czy byłam na to wszystko gotowa. Staram się. Ale bez przesady. W drugim pokoju śpi słodko mały suseł, który jutro rano rozdziawi paszczę w uśmiechu na mój widok. Ewentualnie wymownie zachrząka, że coś by przekąsił i że kurczę, sam by sobie wziął z lodówki, ale nie umie chodzić!

A co ja na to?

Zaaaaraz! Juuuuuż iiiiideeeee! ;)


16 komentarzy:

  1. A ja chyba byłam przygotowana. Wzięłam pod uwagę, że dziecko będzie podobne do nas. Skoro mój mąż i ja oboje jesteśmy cholerykami i daliśmy rodzicom w kość to takie też musi być nasze dziecko :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas loteria, ja w okresie niemowlęcym byłam wcieleniem zła, zero spania w dzień, parę godzin spania w nocy (pierwsze trzy dni po urodzeniu nie spałam w ogóle, ochrypłam od płaczu i popękały mi naczynka na skórze nad przeponą, pamiątkę mam do dziś). Spodziewałam się najgorszego, na szczęście mała poszła w tatusia, który był dzieckiem idealnym. Tak mniej więcej do momentu, kiedy nauczył się chodzić, potem był postrachem okolicy. Jak patrzę w oczy Klusięciu, to widzę, że nasze dni są policzone ;)

      Usuń
  2. Ja chyba byłam gotowa, bo przecież intensywnie się o małego staraliśmy, jednak mimo wszystko gdy zobaczyłam na teście 2 krechy to poza radością i wzruszeniem poczułam strach. Nasłuchałam się też dużo nt negatywnych stron macierzyństwa, naczytałam książek o macierzyństwie z przymrużeniem oka, więc nastawiłam się na hardcore. A tu nam się trafił lajtowy egzemplarz, który (odpukać) dość rzadko daje nam popalić :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To chyba naturalna reakcja, strach, w końcu człowiek jest świadomy, że wszystko się zmieni. Zwłaszcza przy pierwszym dziecku.

      Usuń
  3. Zawsze, ale to zawsze uwielbiałam dzieci. Zawsze to bylo dla mnie ogromne szczęście. Wiele wymówek itp.. niby zdaję sobie sprawę, ale tak naprawdę dopóki jestem w dwupaku to jest ciągle teoria. Nie wiem jak to będzie i co to będzie dalej, ale wiem, że kocham :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę,że tak można dorosnąć do macierzyństwa :))) jeżeli ktoś decyduje się na dziecko to miłość do maleństwa przychodzi naturalnie:)

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja nie dorastałam. Po prostu któregoś dnia okazało się, że jestem w ciąży i od następnego jakoś wszystko zaczęło się toczyć ;)
    Co nie oznacza, że nie było strachu, obaw i wątpliwości. Z tym, że ja mam jakiś naturalny talent do akceptowania dużych zmian w życiu i szybkiego przestawiania się. I pewnie jest w tym jakiś element bezrefleksyjności - tzn żyję, dostosowuję się i może na wszelki wypadek za dużo o swojej sytuacji nie myślę...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy gwałtownych zmianach często reaguję histerią, ale potem jakoś dochodzę do siebie ;)

      Usuń
  6. hm, moim zdaniem u większości z nas - kobiet włącza się odpowiedni hormon i wtedy nie analizujesz, nie zastanawiasz się. Po prostu MUSISZ mieć dziecko. Ja na "fali" zrobiłam sobie dwoje. Tzn zrobiliśmy...Zdesperowana kobieta jest w stanie kamień przekonać do wizji ojcostwa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może racja.Miałam taki moment w życiu, kiedy bardzo chciałam mieć dzieci, ale jakoś nie trafił się kandydat.A jak się trafił to już wiedziałam, że z zajściem w ciążę będą problemy i lepiej nastawiać się na bezdzietność. No i w ogóle nie byliśmy na etapie jakichś planów. No to bociany nam przyniosły ;)

      Usuń
    2. Jak to dobrze, że ja takiej fali nie mam. Tzn mam przeważnie na wiosnę, ale mam z tyłu głowy głosik, który mówi mi " hola, to tylko chwilowe, a potem jak dasz radę?". Do macierzyństwa nie da sie przygotować, bo nawet jak sie przeczyta nie wiadomo co to potem chwila i możemy znaleźć się w sytuacji, której się nie spodziewaliśmy.
      Ja kiedyś chciałam mieć troje, ale po/koło 30stce. Teraz wiem, że to były takie marzenia, które mogłabym spełnić, ale obecnie nie chcę. Jakoś obcując z dziećmi innych rodziców było łatwiej, co nie znaczy że fajniej. Po prostu nie było az takiej odpowiedzialności

      Usuń
  7. Ja zawsze chciałam mieć dziecko, liczyłam się z tym, że będzie ciężko, ale mmo to chciałam!

    OdpowiedzUsuń
  8. U nas Julka może nie do końca planowana, jednak chciana od pierwszego momentu gdy dowiedzieliśmy się, że już jest w brzuszku. I szczerze Ci powiem, że miałam wtedy sporo na głowie bo napisanie pracy mgr, obronę, pracę, wizyty u lekarza w moim wypadku dość częste, że nie skupiałam się za bardzo na tym jak to będzie, tylko cieszyłam się faktem, że jestem w ciąży! Z czasem gdy brzuch przypominał już dużo piłkę, była zima i dnie spędzałam w domu zaczęłam myśleć czy dam sobie radę, ile będzie tych nieprzespanych nocy i w ogóle jak to jest mieć dziecko, jednak wiedziałam, że odpowiedź uzyskam dopiero jak już Je będę miała. Mogę teraz śmiało stwierdzić, że macierzyństwo to ogółem rzecz biorąc piękny okres w życiu kobiety i chwile spędzone z maluchem są bezcenne. Mimo, że nie raz miałam ochotę rzucić to wszystko, rozryczeć się i wyjechać na bezludną wyspę, to po chwili jak patrzałam na ten mały słodki Pyś złe myśli odchodziły. Julka jednak z tych grzeczniejszych! A wychowywanie to może nie High Life, ale każda dojrzała kobieta na pewno umie się w tej roli odnaleźć musi tylko chcieć :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Zapomniałam jeszcze dodać, że jestem już mamą ponad 2 letniego dziecka i już pewnie zapomniałam o wielu mękach które mnie spotykały podczas początkowych okresów życia Julki, gdyż nie mam już z nimi do czynienia:))) Więc moja wypowiedź jest z perspektywy czasu i zobaczcie jak podejście może się zmienić!! Ale co do drugiego dziecka to z własnej woli bym się teraz nie zdecydowała!! Jednak mam znajomych którzy pragną i mają! Wszystkie kwestia indywidualnego podejścia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chyba tak to działa. Przez całe dzieciństwo słyszałam od mamy, jakim koszmarnym niemowlakiem byłam w porównaniu do brata, a teraz mama twierdzi, że nieprawda i byliśmy oboje bardzo grzeczni. Człowiek z wiekiem wypiera z pamięci przykre wspomnienia (zachowując dobre).

      Usuń
  10. Lubię czytać "Ciebie".Zainspirowałaś mnie do dzisiejszego posta.

    OdpowiedzUsuń