12.1.13

O tym, za co Owsiak ma u mnie wódkę i nie tylko...

Zbierałam się długo do opisania dość dramatycznego dla nas wydarzenia, to jest choroby Kluski w piątym tygodniu życia. Wiem, dzieci chorują, tak bywa, ale dla nas było to straszne przeżycie. Zwłaszcza, że żyłam w strachu o życie Kluski przez pół ciąży... ale od początku.
Jak zapewne wiecie, trafiło mi się idealne dziecko, które prawie nie płacze, pogodne, bez większych problemów żołądkowych. Coś z gatunku jedno na tysiąc. Żyliśmy tak sobie w niemal sielance (jak na połóg), aż tu nadchodzi piąty tydzień (to był przełom sierpnia i września) i z dzieckiem zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Na przykład gorzej śpi, tak samo w ciągu dnia jak i w nocy. W środę trochę się wystraszyłam, wieczorem się rozkrzyczała, chyba pierwszy raz w życiu. Uspokoiła ją kąpiel, ale byłam bardzo zaniepokojona, zadzwoniłam następnego dnia do położnej. Powiedziała mi, że to może być tak zwane "wszystko" i lepiej żebym poszła do pediatry. Dzwonię do przychodni, a tam sezon urlopowy, jest jakiś pediatra na zastępstwo, ale marnie. Postanowiłam odczekać do piątku. Ale jest nadal czwartek. Mała nie chce jeść z butli, tylko cycek. Niedobrze. Popołudniu robi się jeszcze gorzej, mała nie chce jeść nawet z cycka, zaczyna się drzeć. Nie mogę jej nijak uspokoić. Wpadłam w panikę, trzęsły mi się ręce, nogi, wszystko. Zawołałam tatę Kluski, szybka decyzja, idziemy na dyżur do szpitala, nie czekamy do piątku (jak się okazało później, bardzo słusznie). Małą zawinęliśmy w kocyk, zabraliśmy zestaw szpitalny dla mnie (trzy hospitalizacje w ciągu roku nauczyły nas pewnej organizacji w razie wypraw do szpitala) i polecieliśmy piechotą, do szpitala mamy 10 minut.



W izbie przyjęć patrzyli się na nas jak na wariatów, co z tego że dziecko płacze, jak to nasze nie płacze itd. Ale zawołali pana doktora z przychodni i ten też nie bardzo wiedział o co chodzi. Ale Kluska darła się już dość nieprzytomnie, coś było nie tak. Tylko co? Myśleliśmy, że może to jakaś straszna kolka, może coś z żołądkiem, ale lekarz to wykluczył. Powiedział, że mała ma chyba zaczerwienione gardło i na wszelki wypadek daje nam skierowanie na oddział. No to poszliśmy ze świstkiem i nadal drącą się Kluską dalej. Przyszła do nas pani doktor z oddziału i od razu zrobiło się jakoś spokojniej. To znaczy ja się nadal trzęsłam, ale jej cichy, spokojny głos dał mi trochę nadziei. Zbadała Kluskę jeszcze raz. Powiedziała, że to może być początek infekcji, ale tak małe dzieci nie mają żadnych objawów i trzeba zrobić niezbędne badania oraz prześwietlenie płuc. Czekaliśmy w kolejce do prześwietlenia, w międzyczasie mała na moment się uspokoiła i zasnęła. To chyba było najgorsze. Małe dziecko do prześwietlenia przygniata się specjalnymi woreczkami z piaskiem, kładzionymi na rękach i nogach, by się nie ruszało. I zostaje samo na wielkim stole pod aparaturą. To chyba było najdłuższe piętnaście sekund w moim życiu, obudziła się i zza drzwi słyszałam jej krzyk. Uff. Zabrałam małą i poszliśmy w trójkę na oddział. Tam dostaliśmy propozycję oddzielnego pokoju z łóżkiem dla mnie, 20zł/dobę. Westchnęłam z ulgą: taaak. Nie dałabym rady w pokoju razem z grupą innych chorych dzieci...

Weszliśmy do pokoju, była to taka stara izolatka, wyposażenie - wczesne lata 70te. Wtedy przyszły pielęgniarki i zabrały małą do pokoju zabiegowego, na pobranie krwi, moczu i założenie wenflonu, bo już wtedy było wiadomo, że jeden dzień na samym cycku małą okropnie odwodnił. Pamiętam, że wtedy mi wszystko opadło, wtuliłam się w tatę Kluski i jęknęłam, że nie wiem co zrobię, jeśli jej się coś stanie. Wtedy do mnie dotarło, że ona jest naprawdę chora, że grozi jej poważne niebezpieczeństwo. Ale minęła sekunda i się momentalnie ogarnęłam. Nie, jeszcze nic się nie dzieje, jesteśmy przecież w szpitalu, wszystko będzie dobrze. Potem przynieśli nam Kluskę, strasznie spłakaną, podpięli jej szybko kroplówkę. Z nerwów było mi już wszystko jedno. Mała usnęła mi na rękach. Potem przyszła pani doktor i potwierdziła, że to infekcja. Że badanie krwi ją wykazało. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że jeśli wyszło w krwi, to groziła nam sepsa, generalnie stan był baaardzo poważny. Całe szczęście dotarłam do tej wiedzy już po wypisie, bo by mi chyba mózg rozpadł się na kawałki i poturlał po podłodze.



Najtrudniej było małą namówić do jedzenia. Chyba bolało ją gardło, ale wśród ryków na zmianę z przełykaniem dała radę wtrąbić porcję bebiko w płynie (takie gotowe buteleczki, 90ml). W końcu się zmęczyła i zasnęła. Zaświeciło światełko w tunelu. Następną butę zjadła bez krzyku, aż uszy się jej trzęsły. Wróciło moje idealne dziecko...

I tu dochodzi do momentu, kiedy historia zatoczyła koło. Dawno, dawno temu, w 2003 roku, tata Kluski uczestniczył jako wolontariusz w Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Po dziewięciu latach jego dziecko zaczęło korzystać ze sprzętu, który właśnie w tamtym roku dzięki WOŚP trafił do żyrardowskiego szpitala. Była to pompa strzykawkowa, mała dostawała w niej antybiotyk i kroplówkę w jednym. Mówi się, że gdyby nie Owsiak, szpitale same by sobie ten sprzęt kupiły. Może te z dużych wojewódzkich miast tak. Ale prowincjonalne szpitale, które cały czas balansują na granicy bankructwa - na pewno nie. Szpital w Żyrardowie dzięki WOŚP ma także inkubatory, które ratują życie wcześniakom. Od wielu lat. Dzięki WOŚP nasza mała na pewno szybciej doszła do zdrowia. Owsiak ma u mnie wódkę, a może i dwie...



Dni w szpitalu były długie i ciężkie. Okazało się, że moje karmienie cyckiem to była porażka od początku. Dopiero tu zmierzono mi laktację, wychodziło mi 10-20ml z cycka, czyli mniej więcej 1/5 tego, co powinno zjadać miesięczne dziecko. Nic dziwnego, że Kluska po jednym dniu na cycku była odwodniona, miała kilogram niedowagi.

Ale to nie wszystko.

Cały czas czekaliśmy na posiew krwi, żeby dowiedzieć się co to za wirus. W końcu prawie po tygodniu okazało się, co to. Trochę się przeraziłam. Cholerny paciorkowiec, na dodatek mutant odporny na tradycyjne antybiotyki. Jakim cudem dziecko zaczęło przychodzić do siebie pod wpływem ampicyliny? Nie wiadomo do końca. Po tygodniu zaczęto jej podawać antybiotyk celowany w tego konkretnego wirusa. W międzyczasie z nerwów do reszty straciłam pokarm. Może i lepiej, mała nareszcie się nie denerwowała, że z cycka nie leci tyle ile trzeba, żarła nam z butli bardzo dużo, nareszcie zaczęła przybierać na wadze. Klęłam pod nosem siarczyście, chyba tylko to mnie trzymało w jakiej takiej świadomości. Krótko spałam, bo Kluska na antybiotyk reagowała nietolerancją laktozy, co w przełożeniu praktycznym równa się kilkunastu strzelającym kupom dziennie. Kupy ją wybudzały, obudzona żądała jeść i tak w kółko Macieju. Na szczęście noce były lepsze, budziła się góra dwa razy. Byłam tak wykończona, że zasypiałam niemal od razu po odłożeniu jej do łóżeczka. Po zsumowaniu czasami wychodziło nawet 6 godzin dziennie. Niestety w ratach godzinnych...



Już nas mieli wypisywać... już Klusce zdjęli wenflon, już się pakowałam... przychodzi pani doktor i mówi, że dopiero teraz przyszło opisane zdjęcie rentgenowskie - są zmiany w płucach. A jednak to było zapalenie płuc! A w odsłuchu nic nie wykryto... Zatrzymali nas na kolejny weekend, żeby dokończyć podawanie antybiotyku. Ryzyko nawrotu było zbyt duże. Małej po raz trzeci założono wenflon, biedactwo. Co ona się przez te półtora tygodnia namęczyła, tego się nie da opisać... kiedy wreszcie wypuszczono nas do domu, niemal frunęłam idąc ulicą. Czułam się w szpitalu jak w więzieniu. Dopiero pod sam koniec przyjechała babcia Kluski i mnie zmieniała na parę godzin, tata Kluski wtedy jeszcze nie zostawał z małą na dłużej. Chyba nawet nie dlatego, że nie dałby rady, ja się bałam, że w razie jej krzyku sobie nie poradzi. Irracjonalne, bo znowu weszła w tryb aniołka. Tryb diabełka trafiał się w określonym czasie, między 18-21. Prawie jak w zegarku. Ale już nie płakała, tylko brzęczała marudnie, zwyczajnie nie była śpiąca, a nie wiedziała co ze sobą zrobić. Drugi miesiąc życia dziecka jest chyba najgorszy właśnie dlatego, że dziecko mniej śpi, a jeszcze nie potrafi samo się sobą zająć na dłużej.



Pobyt w szpitalu przeczołgał nas obie mocno, co się później odbiło na moim żołądku a jej (nie)spaniu przez jakiś czas w nocy. Ale to też nauczyło mnie, że trzeba ufać swojej intuicji i gdy dzieje się coś dziwnego, coś innego, po prostu gnać do lekarza. Lepiej spanikować, niż... wolę nie myśleć niż co. Poza tym upadł ostatni mit co do karmienia piersią, kochane przeciwciała, a guzik. Jak widać karmienie piersią nie uchroniło mojego dziecka przed zapaleniem płuc, trzeba było od razu przejść na butlę i się nie męczyć. Mądra lavinka po szkodzie.

Apdejt: Relacja taty Kluski :)

24 komentarze:

  1. moje dzieci w życiu mało co przechorowały z takich poważniejszych rzeczy bo wymagały szpitala wcale. mają odporność ale mnie wiem czy to zależy od cycka czy raczej od genów. teraz jedynie polegliśmy na grypsko ale chorowali dosłownie wszsyscy w domu polegli.

    ale całkowicie z tobą się zgadzam....jak sie tylko czuje że coś nie tak to nawet jak byle pierdoła to gnaś do lekarza.


    Tomuś jak mial półroczku przeszedł infekcję dróg moczowych. nie dawało to żasdnych objawów poza gorączką. prawie 40, i to była jedyna najgorsza choroba w jego życiu. przy nich nauczyłam się "gasić pożar w zarodku" jak tyle coś rozpoczyna się, nawet jak to jest byle pierdoła to idę do lekarza by coś zaradził nim na dobre się rozchorują. wtedy jak Tomuś była tak chory to jak miał 37 to za godzinę potrafiło się zrobić 40, więc to mnie nauczyło by działać nim na dobre coś się rozwinie

    OdpowiedzUsuń
  2. rozumiem co musiałaś czuć, bo jak wiesz u nas było podobnie. Na szczęście nie na tyle poważnie, bo to była infekcja jelitowa, ale też jakiś wirus w kupce wyszedł. Gdyby nie moja intuicja, żeby od razu jechać mały totalnie by się odwodnił (potas miał już podwyższony przy 1 badaniu). Też uważam, że niestety kp nie uchroni malucha przed wszystkimi chorobami,a przynajmniej nie od innych, z zewnątrz. Na szczęście jednak udało się małemu nie zachorować gdy ja sama ledwo żyłam i z nosa wręcz ciekło.. Z takimi maluszkami jednak trzeba mieć oczy szeroko otwarte.
    Dobrze, że mimo wszystko skończyło się jak się skończyło:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mój Maluch też w podobnym wieku miał prześwietlenie płuc i nie przygniatali go workami, byliśmy z mężem cały czas przy badaniu w specjalnych narzutach. Jedyne co, to musieliśmy przytrzymywać mu rączki do góry, co było mało komfortowe dla niego i ryczał jak szalony, co akurat przy prześwietleniu tej części ciała jest nawet wskazane.
    Też sporo mieliśmy przejść zdrowotnych na początku. Wiem co czułaś. Wspieram orkiestrę co roku, uważam, że to świetna inicjatywa :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Przeżyłaś koszmar, którego nawet nie chcę sobie wyobrażać! Chore dziecko to najgorsza rzecz, a jeszcze gdy potrzebny jest szpital to już w ogóle...
    I faktycznie Owsiakowi flaszka się należy za to co robi! Mój synek też korzystał z jego sprzętu - miał badany słuch sprzętem wośp jako noworodek :)

    Jedyne co mi się absurdalne wydaje, to mierzenia ilości mleka w piersiach, ciekawe jak oni Ci to zmierzyli??

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W bardzo prosty sposób, ważyli dziecko przed i po karmieniu piersią. mleko waży podobnie jak woda-20g=20ml. Ważne było tylko, by przed ważeniem małej nie przewijać. :)

      Przesiewowe badania słuchu też mieliśmy, ale to taka oczywistość, że nawet zapomniałam wspomnieć. Tata Kluski robi o tym oddzielny wpis u siebie na blogu. Podlinkuję jak go puści :)

      Usuń
    2. Aaa!! Bo nie umiałam sobie wyobrazić mierzenia mleka w piersiach, a to taki sposób :D

      Usuń
    3. Też byłam z początku zdziwiona, a to takie proste. :)

      Usuń
    4. Nie do końca tak. W taki sposób się bada ile dziecko zjadło, nie ile jest mleka w piersiach. W tej chwili to totalnie bez znaczenia, bo karmisz mm dobrze Ci z tym, więc nie ma co tu pieprzyć o kp, ale w szpitalach takimi tekstami, że tak się bada ilość mleka w piersiach sprawia się, ze kobieta się dodatkowo stersuje przez co faktycznie ma coraz mniej mleka.

      Usuń
    5. Ja się nie stresowałam ilością pokarmu tylko stanem zdrowia dziecka, które z powodu kp było odwodnione. Jeśli dziecko ssie godzinę bez przerwy i okazuje się,że zjadło w sumie tylko 40ml to coś jest bardzo bardzo nie tak. Mój organizm nie produkował tyle hormonów co trzeba, na cycku mała TRACIŁA na wadze zamiast przybierać.

      Usuń
    6. ok ja się zgodzę jeśli mówi się o Twoim konkretnym przypadku, Ty masz więdze, że hormony, że dziecko odwodnione, więc wiesz jaka prawda. Ja piszę tak ogólnie, że metoda ważenia przed i po jedzeniem nie jest metodą sprawdzania ile jest mleka w cyckach tylko i wyłącznie tego ile dziecko zjadło, a to czasem z tym drugim może nie mieć nic wspólnego poprostu. Czasem dziecko ma złą technikę np, albo jest słabszy przepływ bo kamaliki wąskie i dziecko nie daje rady (tym bardziej w chorobie) więcej "wydoić". Rozumiem, że to nie dotyczy Ciebie, bo u Ciebie było inaczej :). Jesteś zadowolona z karmineia mm i to najważniejsze. Są kobiety, które marzą aby karmić piersią, robią wszystko co mogą, a potem się im takie coś powie i przechodzą na mm, bo nie chcą dziecka głodzić i są nieszczęśliwe, że nie dały rady dziecka wykarmić własnym mlekiem, kipi z nich frustracja i wszystkie mamy, które są dumne, że karmią piersią traktują jak wroga i wiecznie pieprzą o terrorze. To mnie wkurza, bo mi wisi kto jak karmi jeśli jest szczęśliwy to git. Ja jestem bardzo dumna, że karmię piersią lubię to robić, lubie o tym mówić, a to się traktuje jak terroryzowanie. OOO trochę od tematu odbiegłam, chcesz to usuń ten komentarz :)

      Usuń
    7. Nie wiem jak Ty, ale ja ufam lekarzom oraz swojej intuicji. Jeśli z każdej strony wychodzi, że nic z tego, to raczej nic z tego. Terror niestety w Polsce jest jak cholera. Przez pierwsze dni nie miałam pokarmu w ogóle i dziecko straciło przez niego ponad 10%. Pielęgniarki po kryjomu małą dokarmiały inaczej byłoby jeszcze gorzej. Na każdym kroku czytam, że mm to spisek producentów, że robię dziecku krzywdę, że tylko mleko matki i nic innego. To wierutna bzdura, mam na to dowody. Najlepsza była pediatra z przychodni, która na wieść, ze straciłam pokarm,obwieściła, że pokarm daje dziecku większą odporność. Właśnie miała w ręku wypis ze szpitala, gdzie mała wylądowała z zapaleniem płuc. Spojrzałam się na nią jak na kretynkę i już więcej nie poruszała tego tematu. ;) Jak widać cycek guzik dał i żadna odporność po cycku nie zaistniała. Co ciekawe, teraz wszystkie cyckowe dzieci chorują, moja na butli zdrowa jak rydz. Po prostu uważam, że nie ma żadnego znaczenia jak się karmi dziecko, reszta to zwykła propaganda i piszę o tym jasno gdzie tylko mogę. Jeśli matka może karmić, a nie chce, bo nie ma na to ochoty, to bardzo dobrze, życzę jej tylko odwagi w starciu z innymi mamami i lekarzami "prolaktacyjnymi". :)

      Usuń
    8. Widzisz każda z nas zna to ze swojej strony. Ja doznałam terroru butylkowego tylko dlatego, że córka była chuda, nie chcę się tu rozpisywać o tym bo nie ma po co. Uważam, że punkt widzenia zależy od punktu siedzienia. Mnie terroryzowano butelką i to również w szpitalu ja zaufałam instynktowi i dobrze na tym wyszłam. Nie ma się co nawzajem terroryzować i już.

      Usuń
    9. Nu, chuda a z poważną niedowagą to jest różnica. Moja po tygodniu karmienia piersią ważyła mniej niż przy urodzeniu. Po kolejnych czterech tygodniach dokarmiania butlą przy jednoczesnym karmieniu piersią ledwo zrównała wagę urodzeniową. W piątym tygodniu ważyła kilogram za mało w stosunku do wzrostu, to bardzo poważna niedowaga. Jeśli dziecko przybiera ok. 150g i więcej tygodniowo na cycku, nie trzeba się przejmować. Jeśli mniej, no niestety, trzeba dokarmiać, bo można dziecku zrobić krzywdę. Kluska zaczęła tyć dopiero po odstawieniu cycka. Zwyczajnie tak się męczyła przy ssaniu, że spalała za dużo kalorii potrzebnych do rozwoju. Planowałam karmić trzy miesiące (potem powrót do pracy), musiałam się przestawić szybciej, no trudno. Nadal mała jest szczupła(długa), ale mieści się z wagą w 50 centylu, dla mnie to znak, że wszystko jest w porządku. Jak dotąd nigdzie nie spotkałam się nigdzie z terrorem butelkowym, musiałaś mieć pecha...

      Usuń
    10. Nie spotkałaś bo znasz to z innej strony poprostu :) wszystkie moje znajome kp tego doświadczyły w mniejszym lub większym stopniu. Nawet samo pytanie "to ty jeszcze karmisz?" jest już pewną formą terroru gdy się to słyszy po raz nty jednego dnia, a synek ma dopiero pół roku, więc poprostu tak jak pisałam wyżej punkt widzenia zależy od punktu siedzenia jak ktoś karmi piersią nie widzi terroru laktacyjnego, jak ktoś karmi butlą nie widzi butelkowego :)

      Usuń
    11. Być może masz rację, w naszym kraju jest strasznie czarno-biało pod tym względem, każdy kto nie podchodzi pod jedyny słuszny kanon czy nie karmi, czy karmi zbyt długo - jest na cenzurowanym. Karmienie do roku uważam za coś zupełnie naturalnego, znam sporo dziewczyn co karmiły nawet do drugiego. Trochę dziwne wydaje mi się karmienie cyckiem powyżej dwóch lat, wydaje mi się, że w tym wieku dzieci odżywiają się tak samo jak dorośli i mleko właściwie nie jest im potrzebne (białko tak, ale niekoniecznie to z mleka), ale może się mylę. Z drugiej strony jeśli ktoś lubi, a jego dziecię dobrze się rozwija, to niech karmi jak długo chce, choć dla mnie pachnie to zbyt mocnym przywiązaniem do dziecka. Przy długim (2+) karmieniu chyba dość trudno jest zrezygnować, to rodzaj miłego rytuału w ciągu dnia, prawda?

      Usuń
    12. Być może , ale niech sobie każdy tam robi co chce i już. Każdy niech swoich dzieci pilnuje :)

      Usuń
  5. łza mi się w oku zakręciła czytając tego posta

    zapraszam do nas po wyróznienie i dalszej zabawy www.swiat-karinki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  6. Przeżycia straszne:/, niezazdroszczę i nie życzyłabym takich nikomu. Co do samej kampanii serduszkowej, jestesy czestymi bywalcami szpitala, leczymy sie na reflux nerki i w co drugim pomieszczeniu jest jakies urządzenie z logo orkiestry. To na prawdę chwyta za serce, daja szanse każdemu.

    OdpowiedzUsuń
  7. Choroba dziecka to okropny stres. Ty zachorowałaś pierwszy raz w ósmym miesiącu i też wylądowałaś w szpitalu bo dostałaś drgawek po penicylinie która wreszcie raptownie (zbyt szybko) spowodowała, że spadła ci wysoka temperatura.
    EL

    OdpowiedzUsuń
  8. Cięzko mi sie to czyta, bo przypomina dwutygodniowy okres, kiedy moje wtedy dwutygodniowe dziecko musiało zostać samo w szpitalu, a mnie wypisali do domu:(
    Kiedy wnuk musiał jako niemowlę być w szpitalu, był już tam ze swoją mamą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz w szpitalach jest lepiej. Tomi jak był malutki, przechodził operację i też był zupełnie sam. Dobrze, że jego ciocia akurat pracowała w tym samym szpitalu, to się nim zajmowała.

      Usuń
  9. Można powiedzieć, że przeżyłam coś podobnego, tzn podobny strach o Dziecko... Z tym, że u nas był miesięczny pobyt w szpitalu (tak, tak-miesięczny) i taka trauma, że nigdy do końca się z niej nie otrząsnę, mimo że minęło już ponad 6lat... Chciałabym napisać o tym u siebie na blogu, ale raz, że brakuje mi czasu na długie wpisy, a dwa, że wrócić do tych wszystkich wspomnień jest bardzo ciężko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Współczuję... wiesz, takie pisanie o przeszłości oczyszcza. Nie musisz publicznie, wystarczy otwarty dokument w Wordzie. Mnie wspomnienia męczyły ponad pół roku, ale właśnie ten wpis dał mi najwięcej. Wyrzuciłam z siebie wszystko na raz i poczułam ulgę.

      Usuń
    2. Pewnie masz rację... Chciałabym jednak o tym napisać, ku przestrodze innym mamom, bo historia naszej choroby jest długa i niestety oczerniająca i pediatrów i szpitale. No nic, muszę się po prostu zebrać, jeśli to miałoby komuś kiedyś pomóc.

      Usuń