10.3.23

Wrzesień w Regetowie

 Pod koniec lata pojechaliśmy w góry jeszcze raz. Trochę spontanicznie i na wariata, okazało się bowiem w sierpniu, że ktoś zrezygnował z bazowania na początku września i zwolnił się wakat wolontariacki. Krótka rozmowa, czy damy radę ogarnąć rąbanie drewna i noszenie wody... koniec sezonu, turystów nie będzie dużo, damy radę. Jedziemy!


Trasa kolejowo-rowerowa niemal ta sama, tym razem jednak ominęliśmy zjazd do zapory i plażę nad Klimówką i zamiast tego podjechaliśmy do skansenu Zagroda Maziarska w miejscowości Łosie. Mamy pewne wątpliwości co do odmiany jej nazwy przez przypadki, więc zapisuję w formie głównej. Zagroda znajduje się nad rzeką Ropą, niedaleko mostku i drewnianej cerkwi, która była otwarta, więc zwiedziliśmy i ją. Nad samą Ropą, tylko wcześniej, w innym miejscu, zrobiliśmy sobie postój na żarcie i wybieganie Kluski.

Regetów przywitał nas końmi i owieczkami a także miłą chłodną aurą bez upału, co odczuliśmy z wielką ulgą (latem bywało różnie). Na bazie był jeden przechodni turysta beznoclegowy, a potem poszedł i mogliśmy się spokojnie rozpakować. Niestety nie dano nam na spokojnie zjeść spaghetti na kolację, bo akurat był piątek i zwaliła się grupka studentów. I jeszcze paru samotników z GSB. Później wyszło, że to była ostatnia duża grupa i od tamtej pory na bazie nie bywało dużo osób, a zdarzało się w tygodniu, że byliśmy na niej zupełnie sami. Takie bazowanie to ja lubię. ;)



Korzystając z małego obłożenia na bazie na zmianę chodziliśmy/jeździliśmy po okolicy. Czasami Kluska szła z tatą, czasami ze mną. Kilka razy Kluska z Tomim pojechali do sąsiednich dolin na zwiedzanie, a ja sobie siedziałam na miejscu i czytałam książki. Jeny, od lat nie miałam takiego spokojnego urlopu. ;)


Liczba turystów na bazie, wykres sporządzony przez Kluskę.


Czasami turyści pytali, dlaczego Kluska nie jest w szkole, skoro jest wrzesień, a my z radością im tłumaczyliśmy, na czym polega nauka w Szkole w Chmurze i że nasze wakacje trwają nieco dłużej. Kluska o dziwo zachowywała się przyzwoicie, nawet bardzo odpowiedzialnie robiła za bazównę, nosiła wodę ze źródełka, oprowadzała gości po bazie i wpisywała ich do księgi meldunkowej, a także pobierała opłaty i wydawała resztę. Nawet udało się jej wcisnąć... eee, to znaczy sprzedać kilka koszulek i par skarpet bazowych, dzięki czemu może zamortyzuje się podarty hamak z wakacji (dzieciaki trochę za bardzo szalały). 

Pogodę mieliśmy świetną niemal cały czas, dopiero ostatnie dwa dni zaczęło padać, więc z ogniska nici, przenieśliśmy się pod wiatkę i z nudów zaczęliśmy gotować i piec ciasta. Pierwszy raz zrobiliśmy ciasto drożdżowe. Zakalec nawet nie był duży, a miny częstowanych tym ciastem turystów były bezcenne. Ten piecyk na drewno z piekarnikiem jest naprawdę mega!



Prawdziwą przygodę jednak przeżywaliśmy w mokrym okresie bezdeszczowym, kiedy zewsząd wokół bazy zaczęły się pojawiać salamandry. Były niesamowite i musieliśmy je wyłapywać i po obejrzeniu wynosić w bezpieczne miejsce, żeby ich po prostu nie rozdeptać. Okazało się też, że wbrew informacjom w sieci salamandry jednak potrafią pływać, a przynajmniej te nadrzeczne regetowskie. Niektóre nawet właziły na drzewa.



Mieliśmy też ba bazie małego ptaszka, rudzika.


A także ropuchę.


Z naszych górskich rozrywek - ponownie weszliśmy na Rotundę (niektórzy z nas kilka razy), a także poszłam z Kluską na Kozie Żebro. Trochę tam wycięli drzew, dzięki czemu nawet widać stamtąd inne góry. Nawet samą Lackową w oddali. Może w tym sezonie znów uda się tam dotrzeć. Mnie udało się też samotnie dotrzeć na górę Dział, gdzie nie ma szlaku i trzeba się tam dostać luzem przez las i drogami od zwożenia drewna. Drogę skutecznie utrudniały mi smaczne jeżyny. Założyłam też tam skrzynkę opencaching.







Podobno z Koziego Żebra przy dobrej widoczności widać Tatry, ale widoczność była mglista, więc nie miałam okazji tego sprawdzić.

Inne wycieczki tam i tu


Alternatywne trasy na Rotundę


Moja samotna wyprawa na Dział.




Tomi z Kluską odwiedzili też kilka okolicznych cerkwi, w tym najmłodszą cerkwię w Polsce, w Gładyszowie. To znaczy jej w zasadzie jeszcze wtedy nie było, bo jej budowa dopiero trwała.


Byli też na osobnej wycieczce w uzdrowisku wodnym Wysowa Zdrój. 



W ogóle tu dygresja, wydaje mi się, że te cudowne regetowskie źródełko wyleczyło Kluskę z krwotoków z nosa. Już w wakacje okazało się, że nawet jej naczynko nie pękło, nic, przez kilka tygodni (normalnie miała 1-2 w miesiącu). Potem we wrześniu efekt braku krwotoku trwał do grudnia. Coś w tych wodach okolicznych jest, bo pamiętam, że w dzieciństwie, jak też mnie krwotoki z nosa męczyły, ktoś mojej babci polecił wodę z Krynicy Górskiej (a to po sąsiedzku) i ona mi tę wodę kazała pić i... moje krwotoki znikły w kilka miesięcy. Zupełnie o tym zapomniałam, dopiero mi się odświeżyła pamięć w górach. Ale może to przypadek, bo byłam wtedy w podobnym wieku co Kluska teraz czyli okolica 10 lat.



Opuszczaliśmy okolicę z pewnym niedosytem, bo chciałoby się tam spędził pół roku... no ale i już wieczory robiły się zimne, a nocami to roznosiliśmy dodatkowe koce naszym turystom, żeby nie zmarzli (my też narzucaliśmy je na siebie na śpiwory, gdy temperatura spadała do 5 stopni). Powrót tym samym nocnym pociągiem przez Kraków, bez przesiadek. 





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz