16.1.15

Piłeczka kauczukowa

Dawno temu rodzic z poczuciem humoru zabawił się programem graficznym i skonstruował z kilku klatek zdjęcie swego dwuletniego dziecka, będącego jednocześnie w kilku miejscach. Na stole, na kanapie, biegające po podłodze i znów gdzieś wysoko. Przechodzimy ten etap. Po wyjeździe babci dziecko się nudzi, a ponoć nuda sprzyja kreatywności. Odczuwamy jej skutki na co dzień. Na przykład dziecię zgrabnie wchodzi na ławę (uprzednio zrzuciwszy wszystko, co się na niej znajduje) i pływa na niej na sucho podciągając się o krawędzie. Albo rysuje w najbardziej dziwacznych pozycjach, siedząc na fotelu czy stole. Niemniej są to zabawy lajtowe.

Hard zaczyna się najczęściej wieczorem, gdy dziecię dostanie dodatkowy zastrzyk kalorii i jest dosłownie wszędzie na raz. To już nie jest zwykłe bieganie, to jest jednoczesne bieganie, skakanie, tańczenie i wirowanie w jednym. I tuliiiimyyyy, bo oczywiście ten taniec radości dziecię zmałpowało z bajki. Najpierw Teletubki podskakują, potem się rozbiegają, potem tulą  i znów rozbiegają. Oczywiście my jesteśmy zatrudniani jako statyści i mamy robić za resztę ferajny. Tele-Kluska szaleje w najlepsze.


Problemy z zasypianiem z trybu "w biegu" dostajemy w zasadzie gratis, ale da się przeżyć. Z drugiej strony mała zaczyna się wyraźniej komunikować. Często odpowiada "nie", gdy czegoś nie chce, lub kiwa głową na "tak", gdy się na coś zgadza. Prócz pokazywania palcem doda coś od siebie w stylu "da" (daj), "do" (to) i inne zlepki. Raz jej wyszło nawet "od-daj", jak chciała, bym jej dała smoczek, który akurat trzymałam w ręku (i po gadaniu, bo oddałam). Innym razem wskazała na koguta w książce i nazwała "dzi-dza". Po swojemu liczyła kapsułki i jak były trzy, powiedziała "ci". Czyżby kojarzyła już liczby? Lubi, gdy liczymy jej palce, lub rysujemy cyfry, książka z naklejkami z liczbami też jest w łasce. No i pokazuje części ciała na sobie, nie jak do tej pory tylko na mnie, czy zwierzętach w książkach. To mój osobisty sukces wychowawczy, pochodna zabaw w kąpieli i przed zaśnięciem. ;)

Zabawy symboliczne są coraz ciekawsze. Czasem wystarczy jej coś podpowiedzieć i od razu łapie. Na przykład bawiła się w liczenie kształtów (lubi odliczanie jeden, dwa, trzy i tak dalej), ale wystarczyło jej dać na przód lokomotywkę i powiedzieć, że to jest pociąg, albo wstawić klocek jako pasażera i do razu bawiła się w jazdę pociągiem, przesuwając po kolei wagony. Jeden miał nawet funkcję Warsu. Bawiła się też w bibliotekę wrzucając do szafy babci książki i wypożyczając je nam do czytania. Przygotowuje mi potrawy z kasztanków i przynosi. Czasem robi przyjęcia misiom, które bardzo ładnie karmi.Zbiera miski, wkłada do nich widelce i przynosi na stół. Jako że dzieci lubią w tym czasie przekładać relację z rodzicem na zabawki, widzę że niezmuszanie jej do jedzenia wtedy, kiedy nie ma na to ochoty, daje bardzo pozytywna skutki.


Nadal dużo rysuje i nie nastarczamy kartek, więc organizujemy makulaturę od znajomych. Jedna rolka papieru przyszła paczkomatem, drugą trzeba odebrać. Najlepiej rysuje się długopisami, bo kredki się coś łamią. Do tradycyjnych buziek doszli ludzie-chmurki, ludzie-gruszki i ludzie-dżdżownice. No i broi, czasem próbuje zwrócić na siebie uwagę pięściami i próbuje mnie zdenerwować, co nie bardzo się udaje, choć po akcji unieszkodliwiającej jestem nieco zmęczona. Kurczę, tacie takich numerów nie robi. Ale tacie zaczęła robić awantury w sklepie, co skutecznie utrudnia mu zakupy. Chyba trzeba będzie przeorganizować plan dnia.


Zaczęłam też pierwszą prawdziwą próbę odpieluchowania, jako że tak zwani specjaliści mówią, że w rejonie 2,5 roku dzieci zaczynają świadomie kontrolować zwieracze. Nie wysadzamy jej, po prostu lata po domu bez pieluchy (tylko do spania i na spacer), a my za nią z mopem. Mokre gatki zmieniamy na suche i opowiadamy o korzyściach korzystania z nocnika. Puszczamy czasem bajki o siusianiu (ta japońska jest boska). Po kilku dniach jest kilka efektów. Pierwszy - już nie płacze na widok nocnika. Drugi - nawet sama parę razy usiadła, ale leje nadal na podłogę. Trzeci - po pierwszym dniu siusiania co chwilę, teraz raz na godzinę lub nawet rzadziej. Woła nas przy tym, co już jest jakąś tam sygnalizacją potrzeb fizjologicznych. Że po fakcie, to nic nie szkodzi, grunt że zdaje sobie z tego sprawę.


Byliśmy też na paru krótkich wycieczkach rowerowych, ale o tym będzie osobny rowerowy wpis pod koniec stycznia. Bardzo ciepłego i bezśnieżnego stycznia, bu. Ja chcę na sanki!

2 komentarze:

  1. Ja chcę sanek też! Fajnie się Mała rozwija - i to zacięcie do rysunków...:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My tacy trochę "bohema" rodzinnie, więc nawet się nie dziwię. A jakie awantury są, jak kartek zabraknie. Albo jak coś źle rysuje, to zamaszyste rzucanie kartkami wokół siebie. ;)

      Usuń