16.9.14

Leśny żłobek cz.II

Mawia się, że okazja czyni złodzieja. Nas okazja czyni bywalcami lasu. Jakoś tak wyszło, że monter od drzwi miał przybyć w godzinach drzemki Kluski. Podjęliśmy decyzję, że zabierzemy ją na ten czas z domu, w ferworze przerabiania ościeżnicy raczej nie zaśnie. Tata Kluski wyciągnął z dna szafy stary chiński namiot z czasów studenckich (a może i starszy), nawet nie sprawdzając, czy jest kompletny oraz karimatę wujka Pawła. Ja wrzuciłam do sakwy koce, żarcie z piciem, tonę zapasowych ubrań, pieluch i nowy hamak z alledrogo. No i pojechaliśmy na upatrzoną wcześniej leśną polankę.

Po drodze spotkała nas przygoda, podszedł do nas większy źrebak. Tata Kluski z Kluską jakoś go ominęli, ja zostałam z tyłu, zwierzę zablokowało mi drogę. Ponieważ zwierząt udomowionych na wolności boję się tak samo jak dzikich, obeszłam źrebaka dookoła krzakami i pastwiskiem. Mam traumę, bo kiedyś jak robiłam zdjęcie klaczy-matce, ta zaczęła biec w moim kierunku i tylko łańcuch powstrzymał ją od stratowania mnie - broniła źrebaka, dlatego brak zdjęć w tym przypadku. W czasie, gdy obchodziłam źrebaka, tata Kluski gdzieś mi zniknął i nie odpowiadał na wołanie. Którędy oni pojechali? Sprawdzam jedną drogę, drugą, nie ma. W końcu wróciłam do miejsca, gdzie ich widziałam ostatnio i znów podjechałam do drogi pierwszej. No taaak, podobno stali za zakrętem i nie mogłam ich zobaczyć, a mojego wołania nie słyszeli. Dobrze, że na taką okoliczność mamy już wypracowane procedury, acz tata Kluski i tak zbierał ochrzan na pół lasu, że nie zatrzymał się w widocznym miejscu.


Dojechaliśmy. Trzeba rozbić namiot. Szybciej poszło mi z hamakiem, mimo że jeszcze nie rozcięłam głównej linki na pół. Ale miałam drugą, krótszą, więc krzywo, ale dało radę. Kluska tak pomagała rozbijać namiot tacie, że w ogóle nie mógł go postawić. Jeden maszt zabrała w kawałkach, a drugiego nie było. Na szczęście tata Kluski znalazł jakiś kijek na zamianę, pierwszy maszt Kluska porzuciła a konto szaleństw w hamaku i jakoś się udało. Trochę było płaczu, że po namiocie nie można skakać, jakoś jednak ją przekonaliśmy, że to fajny domek. Coś czuję, że przy namiocie typu igloo też będzie zabawa.


Usypianie też trochę trwało, za dużo emocji, ale wreszcie Klusię padło, a my mogliśmy nieco odetchnąć. To znaczy ja, bo tata Kluski korzystając z okazji wyskoczył na grzyby. Jeeej, dawno mi tak dobrze nie było. Czysta rozwałka, cisza, spokój, jogurt wyżerany brudnym paluchem, bo tata Kluski zabrał łyżkę ze sobą, suchy chleb, picie z bidonu. Sielanka! Potem jeszcze wrócił tata Kluski i poczęstował kawą. Ale pychota! Mogłabym tak codziennie, gdyby nie pakowanie, którego nie znoszę.




Po dwóch godzinach dziecię wstało (w zasadzie wstało po godzinie, ale zaraz potem znów usnęło) i znalazło koszyczek. No to na grzyby! Zrobiliśmy więc kolejny kurs dookoła polanki. Potem trzeba było zwijać namiot i znów nie było łatwo, bo Klu zażądała karimaty do zabawy i próbowała odfrunąć na złożonym namiocie. W efekcie wróciliśmy do domu dopiero po dwóch godzinach (a niby polanka jest pół godziny jazdy o domu). Na leśnym kempingu nie ma czasu na pośpiech ;)


Jak widać spanie w lesie w dzień nie jest trudne, nawet jeśli trzeba improwizować. Następny skill - spanie w lesie nocą i gotowanie kolacji na epigazie. Do zobaczenia na kolejnych zajęciach leśnego żłobka ;)

8 komentarzy:

  1. faaaajnie! przypomniało mi się jak nasi synowie usypiali na kocyku przy szumie Białki i w cieniu smreczków :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale świetna sprawa. Moje dziecko byłoby zachwycone:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale wspaniale, tylko żeby chęci znaleźć na takie wyprawy i przekonać do nich antyrobakowego syna.:). Czekam na więcej:)

    OdpowiedzUsuń
  4. A jaka pomocna :)
    http://swiatamelki.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Ale przygoda, nie tylko dla dziecka, dla Was tez, a moze dla Ciebie najlepsza ;))

    OdpowiedzUsuń
  6. Super sprawa. Sam pamiętam z przed lat wielogodzinne włóczęgi po lesie z braćmi - grzyby, jagody, w zimie tropienie po śladach. Teraz mieszkając w mieście wydaje to się trochę trudniejsze. Ale warto próbować choćby sporadycznie
    .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warto się rozejrzeć, czy w pobliżu miasta nie ma jakiegoś lasu i pojechać tam na wycieczkę rowerową (czy pociągiem - do Puszczy Bolimowskiej z Warszawy można się dostać całkiem niedrogo). Małe dziecko nie musi oglądać rezerwatu, paradoksalnie najlepiej szukać zwykłych leśnych zagajników, bo tam można luzem biegać do woli i straż leśna mandatu za łażenie poza szlakiem nie wlepi. :)

      Usuń