18.8.14

Dwuletni terrorysta

Proszę proszę, prognozowałam piękną pogodę do połowy sierpnia i się sprawdziło. Nie sądziłam, że aż tak dokładnie mi wyjdzie. Większość ludzi pewnie jest rozczarowana gwałtownych ochłodzeniem, ja fruwam niczym skowronek. Nareszcie mogę wyjść z domu normalnie ubrana i nie topić się we własnym pocie. Nareszcie można zabrać dziecko na rower bez strachu, że dostanie udaru. Nareszcie człowiek się nie przejmuje, że gałgan za nic nie chce żadnego nakrycia głowy prócz kasku...


Długi weekend upływa nam mało wakacyjnie, bo w domu. Wyjechała za to babcia, najwyższy czas na odpoczynek od Kluski. Właściwie nie trzeba się Kluską zajmować, wystarczy na nią popatrzeć przez kilka godzin, żeby być koszmarnie zmęczonym. My już przywykliśmy, ale goście wizytę u nas traktują jak galery ;) Mamy stałe patenty, które pozwalają nam przetrwać. Prócz dawania jej żarcia oczywiście. Czasem pokazuję jej kotki i misie z gugli. Czasem udaje mi się przez chwilę posiedzieć na fotelu, gdy ona biega tam i z powrotem po mieszkaniu. Dopóki się nie zorientuje, że się obijam i zmusza mnie do biegania razem z nią. I skakania. Po materacu ze sprężynami i po podłodze (pozdrawiamy sąsiadów z dołu ;) ). Kluska potrafi też robić na nim fikołki, co za każdym razem przyprawia mnie o palpitację serca. Zwłaszcza jak próbuje je robić na twardej podłodze. O wypadek nietrudno, a toto ma przeca więcej szczęścia niż rozumu. Po mamusi oczywiście ;)


W naszym mieście oddano do użytku odremontowany Jordanek. Tak naprawde guzik nie remont, zwyczajnie zamontowano mały tor przeszkód dla maluchów (2-5 lat), nowe huśtawki, parę zwykłych bujawek i mini-ściankę wspinaczkową. Tata Kluski chodzi ostatnio tylko tam, bo jakby co - to z mniejszej wysokości dziecko spada. Nawet mi się ostatnio przyznał, że o większości jej upadków po prostu mi nie mówi, żeby mnie nie denerwować. I  w sumie dobrze, nie chciałabym zupełnie osiwieć przed emeryturą.


Jeździmy tam czasem rowerami, bo jak na złość Jordanek jest na drugim końcu miasta i żeby dotrzeć tam piechotą, traci się pół godziny. W ciągu dnia nie ma problemu, w końcu i tak tata Kluski większość trasy przechodzi z Kluską w wózku robiąc zakupy. Ale pod wieczór każda minuta cenna. Więc jak już zbierzemy się na rower, to w drodze powrotnej z lasu wpadamy z wizytą.


No i oczywiście bunt dwulatka, ryk o każdą pierdołę, boli czy nie boli. Przytulanie i głaskanie pomaga. Nawet na fali buntu postanowiłam ją (po raz kolejny) nauczyć samodzielnego zasypiania w kojcu. Wygląda to trochę jak na filmach Super Niani z tą różnicą, że zamiast karnego jeżyka są karne przytulasy i całusy od mamy. I misie, i kotki, i pieluszki tetrowe, i ulubiona bajka - byleby zasnęła sama obok mnie. W kojcu, bo na otwartej przestrzeni bym jej nie utrzymała. Okazuje się, że kojec 105x105cm jest całkiem pojemny i istota szczupła metr siedemdziesiąt osiem mieści się w nim wyśmienicie. Nawet kopiąca i turlająca się dwulatka nie jest w stanie przeszkodzić mi w osiągnięciu zen. Dziś pierwsza próba - udana. Na początku ryk, potem przytulanie i błaganie, potem znów ryk, że nie działa, a potem zero stresu i wielokrotne próby odnalezienia właściwej pozycji. Półsen, potem sen. Czasem była przytulona do mnie, czasem przeciwnie. W końcu usnęła kilkanaście centymetrów ode mnie, jednak wiedząc, że jestem tuż obok. Czas operacyjny - tylko pół godziny, z czego ryku góra dwie minuty.


Co mnie zmotywowało? To po prostu nie może trwać wiecznie. Muszę być wreszcie konsekwentna, bo przedłużając nienormalne zasypianie Kluski tylko robię jej krzywdę. Zdecydowanie lepiej by było, gdyby zasypiała obok mnie, a nie ganiała do nieprzytomności po domu i potem była unieruchamiana w wózku. Obejrzałam niedawno fragment reality o szkoleniu psów. I jakkolwiek wychowywanie szczeniaków jest dalekie od wychowywania dzieci - to jednak treser powiedział w programie jedną ważną rzecz. Że pies musi znać swoje miejsce w stadzie, bo inaczej czuje się zagrożony. Coś w tym jest. Dziecko nie może rządzić w domu, nie może być najwyżej w hierarchii, bo to za dużo na jego małą główkę. Nie chodzi o to, by wprowadzać twarde reguły, ale raczej o to, by to rodzic był na górze, a dziecko było mu podporządkowane. Bez agresji, bez rękoczynów, bez walki. Konsekwentnie, stanowczo, a zarazem łagodnie. Oj będzie ciężko. Nikt nie lubi tracić władzy, a co dopiero dwuletni terrorysta ;)

8 komentarzy:

  1. podobnie przerabiam temat z moją małą terrorystką

    OdpowiedzUsuń
  2. U nas bunt dwulatka zaczął się jeszcze przed drugimi urodzinami. Nasze dziecko dało nam w kość, ale spokój i konsekwencja przyniosły efekty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie uświadomiłaś mi, ze jednak chyba jest coś takiego jak bunt dwulatka.
    U mnie to samo codzienna walka o przetrwanie - moje przetrwanie ;) Zazdroszczę, ze masz pomocne ręce do takiej małej terrorystki :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślę, że u każdego dziecka przebiega to inaczej. Jedne nie chcą spać, inne jeść, jeszcze inne być ubierane. Czasem wszystko po trochu. Staram się jej dawać dużo wolności, ale muszę jednak trwać w roli rodzica i przewodnika, a nie służby spełniającej każdą zachciankę. To trudne, gdy się ma ochotę zdobyć dla niej nawet gwiazdkę z nieba.

    OdpowiedzUsuń
  5. dwuletni terrorysta ale mina i spojrzenie aniołka;)

    OdpowiedzUsuń
  6. U nas na szczęście ten "bunt" przebiega bardzo łagodnie :) Choć zdarzają się i mocniejsze momenty. Energią za to córka mogłaby obdarzyć całe osiedle, a i tak sporo by jej zostało :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bunty są co roku, bunt trzylatka, jest gorszy od buntu dwulatka. Najważniejsze dawać dziecku wybór, na zasadzie: bierzesz dwie bluzki i pytasz którą z nich woli ubrać. Albo pokazujesz dwie łyżki i pytasz którą dziś woli jeść. Ze spaniem niedługo się unormuje. Mój trzylatek zasypia u siebie w łóżeczku, aczkolwiek nie sam. Trzeba mu poczytać bajki, albo zaśnie w czasie czytania, albo 5 minut po zgaszeniu światła, ale do tego dochodziliśmy długo, i różne hece ze spaniem po drodze mieliśmy. Co do ciemieniuchy, u dwulatka to już nazywa się łojotok i niestety to nie bierze się znikąd. Albo jest kwestia przegrzewania głowy albo niestety uczulenie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardziej stawiam na uczulenie, dlatego zmieniłam szampon. Sama mam ten problem, większość specyfików do mycia wywołuje u mnie strupy na głowie :/ Wybór to ona ma zawsze, po prostu najczęściej robi, co chce, a to my nie mamy wyboru i musimy to zaakceptować. O każdą zmianę jest wojna, ale po jakimś czasie obie strony wypracowują kompromis. Z łyżkami jest często tak, że dziecię wyrywa nam nasze i woli od swoich. I dobrze, bierzemy sobie z kuchni następne. Staramy się szukać rozwiązań, które będą i dla nas i dla niej najmniej wkurzające. Np. w czasie ubierania śpiewamy piosenki, albo wyraźnie opisujemy każdą czynność. Typu a teraz wkładamy buty, a teraz zakładamy kurtkę, a teraz wiążemy sznurówki, a teraz zapinamy suwak. To też wynika z problemów Kluski z mową, skoro mniej mówi, to niech chociaż jak najwięcej rozumie z tego, co słyszy i widzi.

      Usuń