Zebrałam się nareszcie do blogów, to i opisuję pierwszą połowę roku. Wiosna nadeszła nareszcie, trochę chłodna, przez co tylko łapaliśmy pojedyncze ciepłe dni na typową aktywność. Po latach partyzantki zatęskniłyśmy z Kluską trochę do cywilizacji i odwiedziłyśmy po długiej nieobecności Centrum Nauki Kopernik (tak naprawdę pojechałyśmy sprawdzić, czy figura Kopernika rzeczywiście się zawiesza przy pytaniu o liczbę PI), byłyśmy także na kawie w Łodzi. Kluska zdała ostatni egzamin w marcu, więc nie obchodziły nas regulacje roku szkolnego i w naszym życiu panował spontan zależny tylko od mojej pracy, której dla odmiany miałam bardzo dużo, co też ukróciło dłuższe wyjazdy. Ale nic to, jedyną stałą rzeczą w życiu jest zmiana.
Wiosna wolnych ludzi nie jest porą inną od pozostałych. Zmienna pogoda nie pozwala na szczegółowe planowanie. Raz jest mróz, raz upał 20 stopni. Toteż kiedy trafi się dzień z gatunku świeci słońce i da się wytrzymać, odwiedzamy miejsca, gdzie latem komary jedzą żywcem. Ale jeszcze jest marzec i te przebrzydłe gadziny jeszcze śpią albo są w postaci niegroźnych larw. Po drodze zbieramy zioła do suszenia. Podbiałek pomaga w razie chrypki lub stanu zapalnego gardła.
Baziekotki już za stare na zbieranie. Mamy ich zapas. Także są panaceum na wszelkie wiosenne przeziębienia, dorzuca się je do zupy lub zjada jak cukierki (uprzednio zmoczywszy w miodzie).A tych nie ruszamy.Tipi stoi trzeci rok.Uwaga na żaby ;)Leszczynowe witki też można jeść. Podsmaża się je na słodko na patelni.A ta roślinka jest jadalna tylko tuż po wykiełkowaniu. Młode liście można jeść na kanapkach jak szczypiorek. Ale im starsze, tym zawierają więcej składnika, który czyni je w dużej dawce trującym. Tak że trzeba uważać. Nie jemy ich już w kwietniu.Pokój bez kolorów.