6.12.12

Jak zostałam matką wyrodną i co z tego wynikło

Nie żebym kiedykolwiek miała wątpliwości, że nią nie zostanę, zdziwiło mnie, że tak prędko ;)

Anu, z początku chciałam iść trybem rozsądnym pośrednim, pokarmić cyckiem trzy miesiące, no może góra cztery. Fascynowało mnie chustonoszenie, specjalnie nabyłam elastyka i kołyskę bebelulu na później. Smoczek miał wejść później, na początku miał być chów bezsmoczkowy, by mała dobrze ssała pierś. Nie kupowałam przewijaka, mata miała wystarczyć. Łóżeczko miało być turystyczne, składane, do pakowania w podróż. Miałam też nie kupować bajerów typu bujaczki, karuzelki i inne pozytywki. Jeszcze w ciąży pojawiły się niepokojące symptomy wyrodności, mieliśmy kupione na wszelki wypadek smoczki i Bebilon w dużym pojemniku przez babcię EL. Łóżeczko kupiłam tradycyjne, z powodu pościeli w owieczki. Każdy kto widział tę pościel - mnie zrozumie, te owce są cudowne! Wózek sprzedał nam znajomy, jak byłam jeszcze w trzecim miesiącu. Razem ze spacerówką i fotelikiem samochodowym. Piękny terenowy wózek, który jeździł po Kampinosie i innym wertepie, kupiony za ułamek ceny sklepowej, jak nowy. Dar losu, że akurat znajomego córeczka z niego wyrosła. Po urodzeniu Kluski było jeszcze gorzej. Jako że pokarmu miałam tyle co kot napłakał i mimo wielu zabiegów nijak go nie przybywało, przeciwnie, z każdym dniem było gorzej - musieliśmy już w drugim tygodniu życia Kluski zacząć dokarmiać butlą. Bebilon szybko poszedł w odstawkę z powodu zaparć, od tamtej pory jesteśmy na Bebiko Ha. Chustonoszenie przepadło na starcie mimo paru udanych prób, pojawiło się podejrzenie dysplazji stawów biodrowych i do usg mieliśmy szlaban. Usg wyszło prawidłowe, to Kluska dla odmiany w chuście siedzieć już nie chciała. W pewnym momencie doszła asymetria, która na szczęście się cofnęła, ale przy asymetrii także chustowanie się odradza. Poza tym doprowadzały mnie do szału supły, a dokładniej ich rozwiązywanie. Wszelkie poradniki, jak dobrze wiązać dziecko - są niezwykle pomocne, nie ma jednak zbyt wielu, jak dziecko z tych supłów potem wyjmować. Koniec końców dałam sobie spokój, został się sam wózek. 



Z wózkiem kolejna wyrodna historia, mieszkamy na trzecim piętrze bez windy, każdy spacer to wnoszenie i znoszenie. Nie zawsze nam się chciało, w efekcie często Kluska lądowała w wózku na balkonie (teraz z lenistwa czasem ładuję ją w kurtkę, śpiworek i czapkę, noszę na balkonie na rękach). A to dopiero początek, bo każda wyrodna decyzja pociąga za sobą kolejne. Szybko pojawiły się wszelkie pozytywko-karuzelko-duperele. Kluska jest istotą wybitnie muzyczną, bywało że nie zasnęła bez melodyjki w tle. Do tej pory najlepiej śpi się jej przy muzyce, najlepsza zabawa to śpiewanie jej albo wydawanie dziwnych dźwięków. 

No i najważniejsze, wagary! 

Pierwszy raz uciekłam już we wrześniu. Przestawienie na karmienie mieszane i nikły pokarm w cyckach pozwalał mi zniknąć na pół dnia z domu. Poleciałam do Warszawy na event geocachingowy, nie zatęskniłam za dzieckiem nawet przez minutę, obawiałam się tylko jak sobie tam beze mnie poradzą. Babcia i tata Kluski dali radę, co tylko utwierdziło mnie w mej wyrodności. Drugi raz zwiałam w październiku, już na cały weekend, do Łodzi. Musiałam jakoś odreagować pobyt w szpitalu, stresujący, co tu dużo mówić. Podczas pobytu w szpitalu straciłam pokarm do końca, po czym dziecko nareszcie zaczęło przybierać na wadze, najedzone dłużej spać, a ja nareszcie odetchnęłam z ulgą. Przy cycku trzymał mnie mit o przeciwciałach, ale że cycek nijak małej nie uchronił przed zapaleniem płuc, ostatni argument zwolenników karmy naturalnej upadł. Z czystym sumieniem matki wyrodnej (te wyrodne nigdy nie mają sumienia, prawda?), wkroczyliśmy w świat techniki. W domu pojawiła się elektroniczna niania, bujaczek z melodyjkami (który rzuca dzieckiem jak workiem kartofli - cytat z forum) i inne wynalazki.  Na dodatek wprowadziliśmy rodzicielstwo dalekości, czyli żadnego spania z dzieckiem. Dziecko śpi w łóżeczku lub w wózku, ostatecznie na macie. Tylko zasypia na rękach, przyzwyczaiła się w szpitalu i tak zostało. Traumę w wieku dorosłym ma więc zagwarantowaną jak nic ;) Za to ma wyspanych i szczęśliwych rodziców, na których widok rozdziawia się uśmiechem przepełniającym cały pokój. Ponieważ karmi ją i duśda dużo osób, na każdą nową twarz reaguje radością i zainteresowaniem. Chętnie się przytula, ale też potrafi bez przytulania (za to z tym strasznym smokiem) przespać noc, np. od 22-8.30 rano. Witaminę D3 dostaje co drugi dzień, K w ogóle, bo w mleku modyfikowanym witamin jest pod dostatkiem. Mleko z cycka nie zawiera ich tyle, ile trzeba. Nie dotyczy nas problem kolek, od urodzenia gazy w brzuszku męczyły może trzy razy, udało się temu zaradzić pieluchą grzaną w mikrofali i dopajaniem rumiankiem z glukozą (zioła małemu dziecku przed ukończeniem pierwszego miesiąca życia to oczywiście też wyrodność, o glukozie nie wspomnę). 



Ale to nie wszystko. Wprowadzanie nowych pokarmów zaleca się po ukończeniu czwartego miesiąca w przypadku dzieci karmionym mlekiem modyfikowanym. Zaczęliśmy po trzecim, od małych ilości soku z marchwi i zupy z dyni. Przeżyła, teraz dajemy jej już soczki w rozsądnej ilości na legalu, bo ukończyła nareszcie cztery miesiące. No i oczywiście szczepimy na wszystko, a te szczepionki to wiadomo, samo zło, na pewno od nich dostanie autyzmu albo alergii, a ja raka. Pewnie takiego z pieczoną skórką na patelni. Zabawki dajemy dziecku nieprzystosowane do wieku, nieekologiczne, najtańsze, z Chin! I z Tajlandii. Jeśli chodzi o sterylność, to nasz dom raczej jest od niej daleki, wyparzamy tylko smoczki i butle do karmienia. Ubranek nie prasuję, piorę w 40 stopniach, dziecko zasypia z tetrową szmatą na pysku, póki co nie udało jej się udusić. Ostatnio zapominam włączyć elektroniczną nianię, więc słyszę dziecko z drugiego pokoju, dopiero jak głośniej bąknie. Ale jeszcze nie jest najgorzej, nocy nie przesypia sama w zamkniętym pokoju (pomysł holenderski), żeby nie było słychać płaczu, tak wyrodni jeszcze nie jesteśmy ;)



No i tak to, plany były ambitne, nie spełniliśmy nawet niezbędnego zalecanego minimum, trudno. Najważniejsze jest to, że jesteśmy w tym razem, zespołowo, nasi dziadowie i pradziadowie tracili ogromnie uważając, że opieka nad dziećmi to "babska rzecz". Otóż nieprawda, że tylko matka i że matka. Tata Kluski czasami wie lepiej ode mnie, co małej dolega, tak samo wyczuwa jej senność (lub nie wyczuwa tak jak i ja). Początkowo miałam stracha zostawiać go samego na jakiś czas, przeszło mi zupełnie. To chyba najtrudniejsze, zaufać innemu człowiekowi, że zajmie się naszym dzieckiem tak samo dobrze jak my albo i lepiej. Zajęło mi to trochę czasu, ale się z tym uporałam. Opcja żłobka pojawiła się niespodziewanie po grubszych dyskusjach na temat niani i opieki babcinej naprzemiennej, póki co temat jest otwarty, teraz Kluska i tak jest za mała. Jako matka wyrodna oczywiście zamierzam pracować z dala od dziecka jak najwięcej. Jeszcze nie wiadomo czy Kluska wyląduje w żłobku, czy w domu z babcią, czy z samym tatą Kluski. Odkąd nie wypaliło 99% moich planów na rodzicielstwo, przestałam planować cokolwiek, będzie co wyjdzie.



Staram się tylko nie zwariować, być także człowiekiem, nie tylko rodzicem. O tym, jak wyrodnie spędzać czas z dzieckiem na wolnym powietrzu, opowiem innym razem. :)

19 komentarzy:

  1. jesteś....najnormalniejszą w świecie matką;))))) nie schizujesz i macierzyństwo nie zrobiło ci siary z mózgu;) kochasz swoje dziecko ale z rozsądkiem mądrze;) na pewno wyrośnie na zaradną samodzielną sptyrną dziewczynkę która będzie miała oparcie w rodzicach;)

    ostatnie zdanie jest puentą całej notki;)

    czekam na notę o wyrodnym spędzaniu czasu na pole z dzieciem;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z tym nieschizowaniem różnie bywa, ale się staram. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Przypomniałaś mi,jak swego czasu mój mąż ze swoją teściową wymyślili usypianie dziecka w wózku, w domu!
    skuteczne, natychmiastowo, ale potem bez 'lulania' dziecko zasnąć nie chciało;(
    wtedy to było delikatnie mówiąc męczące, teraz wspominam to z rozrzewnieniem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najwyżej do matury w wózku będziemy bujać, tylko jej nóżki będą wystawać. Gorzej z noszeniem na rękach ;)

      Usuń
    2. U nas drzemki dzienne też przeważnie w wózku;)

      Usuń
  4. A ja to nawet pieluchy ekologiczne zakupiłam. Takie kolorowe, wielorazowe. ładnie wyglądają... na półce w szafce.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na wielorazówki namawiała mnie Madre, czyli babcia EL, ale doszłam do wniosku, że zginiemy marnie płacąc rachunki za prąd i wodę :)

      Usuń
    2. Myślę że tak na prawdę wielorazówki cenowo wychodzą porównywalnie do jednorazówek, ale pewnie zdrowiej dla pupy i problem śmieciowy odpada. My właśnie zgłębiamy temat, mam już kilka sztuk teraz jestem na etapie kilku pierwszych prań aby nabrały chłonności, no zobaczę co z tego wyjdzie, efekty na pewno opiszę na blogu, Pozdrawiam!

      Usuń
    3. My już podjęliśmy decyzje, ale nie jesteśmy przeciwko wielorazówkom. U nas jest droga woda, odpadlibyśmy przy rachunkach za prąd i wodę. Pieluszki jednorazowe mamy niezłe, pupa odparzyła się raz po antybiotyku (strzelające kupy) i potem już nie. Rossmanowe.

      Usuń
  5. Wspaniały wpis! Też jestem wyrodna, bo nie tęsknię, gdy dzieci zostawiam na dzień czy dwa :)

    Znalazłam Cię na Zołzach, jestem jedną z ośmiu tam piszących :) Zaglądaj do nas! Pozdrawiam
    Magdalena Golubska

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny wpis, fajne podejście....ja też mam ambitne plany niekupowania niczego. Na razie wychodzi ale to dopiero 5 miesiąc.
    Pomysł z balkonem the best :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To i tak nieźle się trzymasz, ja wytrzymałam niecałe dwa z pozytywkami, reszta doszła w trzecim. Z tego co widzę, przy starszym dziecku to już nie jest tak potrzebne. Tzn. już obywamy się bez bujaczka, tylko pozytywki nadal królują przy usypianiu (choć i to pomału odchodzi do lamusa). Dorasta mi dziecię :)

      Usuń
  7. Ja rzeczy dla małej zaczęłam kupować w maju, a termin miałam w czerwcu :D. Za to od początku powiedziałam, że mam w nosie ciągłe pranie i nie mam pieluszek wielorazowych. Skoro nikogo nie razi używanie podpasek i tamponów jednorazowych, to pieluchy też mogą być. Nie pampersy a produkowane dla tutejszej sieci drogerii Kruidvat. Ale...piersią karmiłam nieprzerwanie do 6 miesiąca. Co prawda chyba od 4 miesiąca raz dziennie dawałam jej mleko modyfikowane, żeby się przyzwyczajała w razie czego do butli, a jedzonko słoikowe wprowadzałam od 4 miesiąca, jak pisali na opakowaniach. Ostateczne zakończenie karmienia piersią dokonało się po ukończeniu przez małą 7,5 miesięcy. Nie miałam siły już a i mleka było znacznie mniej. Normalnie, to miałam mleka dla całej Afryki i Kambodży. W 7 miesiącu mała zamiast najadać się jedną piersią, zjadała dwie i małą butelkę. Mleka było coraz mniej a mała miała większy apetyt. Odkąd jest na mleku modyfikowanym się lepiej i szybciej najada, a przede wszystkim na dłużej. Spać, też lepiej śpi, tak mi się wydaje. Aczkolwiek, baaardzo lubiłam okres laktacji i fakt, że miałam średnio rozmiar C- albo małe D ;). Teraz mam sflaczałe B :P haha.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No tak, dla mnie jedyny minus postlaktacji, normalnie mam płaskie A, w ciąży urosło mi do duże C (z mlekiem D, ale tylko przez pierwszy dzień, potem wróciło do C). Niestety nic mi nie zostało, nadal jestem płaska ;)

      Usuń
  8. Troszkę rozbawił mnie ten wpis, ale bardzo pozytywnie:))) Wychodzi na to za ja od początku planowałam być wyrodną matką, mimo że uważam, że mama ze mnie świetna;))) bo bujaczek i zabawki i inne akcesoria o których piszesz miałam kupione już przed porodem!! Na naszym tarasie też spędzałyśmy dużo czasu i do teraz spędzamy, a mała ma już ponad 2 lata. Z karmieniem piersią udało się przez 2 tygodnie przy moim żartym dziecku :)))
    Pozdrawiam i zapraszam do Nas na bloga 2 latki:)
    juliettafashion.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starałam się go pisać z przymrużeniem oka, tak jak wygląda całe moje życie ;)

      Usuń
  9. hehe, dobre czytałam śmiejąc się.
    uwialbiam takie podejście, bo czasami mam dość czytania o tych fantastycznych matkach i tylko doła łapie.
    Bo w pracy wcale nie tęsknie za dzieckiem, ono za mną też raczej nie.
    My mieszkamy w domku rodzinnym i problemów z wynoszeniem wózka nie miałam dlatego przez całą bytność moją w domu dzicko na spacery chodziło, choćby -20 st było.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz już mamy lżejszy wózek, składaną parasolkę i trójkołowy rowerek, więc mała jest na spacerze kilka razy dziennie nawet, bo na dworze jest grzeczniejsza niż w domu. Niestety jesienią i zimą była nań trochę za mała, trzeba było kupić coś z regulowanymi plecami za 100zł. No ale mi nie przyszło w porę do głowy ;)

      Usuń
  10. Jakbym czytała o nas na obecnym etapie życia.

    OdpowiedzUsuń