A to dlaczego? A, bo jak to zwykle bywa w naszym kochanym kraju, nigdy nie może być normalnie, zawsze tylko czarne albo białe, za albo przeciw, nic pośrodku. Chcąc nie chcąc z Kluską siedzimy po uszy w czarnym wg jednych, a białym wg drugich. Otóż szczepimy się... uwaga... werble... na wszystko! Byśmy się szczepili nawet na głupotę, niestety jeszcze nikt nie wymyślił, a szkoda. Początkowo mieliśmy szczepić się pakietem obowiązkowym i nie cudować. Ale że mała w piątym tygodniu życia wylądowała w szpitalu z zapaleniem płuc, spowodowanym przez cholernego szpitalnego mutanta odpornego na zwykłe antybiotyki (streptococcus salverius), nie mieliśmy ochoty przeżywać tego ponownie i postanowiliśmy przeciwdziałać wszelkimi dostępnymi środkami. Przy okazji Kluska obaliła mit w temacie przeciwciał w mleku naturalnym, na nic się zdały jak widać i przed infekcją jej nie uchroniły. Koniec końców wybraliśmy szczepionki nierefundowane: 5w1 by ograniczyć ilość wkłuć do minimum, szczepionkę przeciw pneumokokom i przeciw rotawirusom. W sumie jedna dawka pełnej puli szczepionek kosztuje 750zł, całość przebija 2k, na szczęście babcia Kluski zasponsorowała, za co babci Kluski jesteśmy niezmiernie wdzięczni!
Kluska na pierwszą dawkę nie zareagowała jakoś straszliwie, miała podwyższoną temperaturę, po przebiciu 38 stopni i mojej krótkiej paniczce (bo nie mieliśmy w domu nic przeciwgorączkowego i tata Kluski musiał skoczyć do apteki), daliśmy jej odrobinę truskawkowego panadolu i po godzinie temperatura spadła do bezpiecznych rejestrów. Drugą dawkę niektóre dzieci znoszą gorzej, Kluska przeciwnie, obyło się bez panadolu, może była nieco bardziej marudna przy 37 i 4, ale poza tym nic się nie działo. Trzecia tura pod koniec stycznia.
Oczywiście szczepionki te nie uchronią jej przed zachorowaniem w stu procentach, jednakże dzięki nim niepotrzebna będzie hospitalizacja, na przykład przy rotawirusowej biegunce, której boję się najbardziej. Szpital w Żyrardowie ma wspaniałych specjalistów i bardzo kochane panie pielęgniarki, ale to jednak prowincjonalny ośrodek o ograniczonych możliwościach. Poza tym budynek ma ponad sto lat, warunki w nim są dalekie od luksusów (np. skrzynkowe, nieszczelne okna). Tym bardziej wolałabym wpadać doń jak najrzadziej. Kluska raczej też. Czy obawiam się ewentualnych powikłań? Jak wszystkiego, obawiam się oczywiście. Ale mając do wyboru bardzo rzadkie powikłania, które dotyczą malutkiego ułamka dzieci, albo szprycowanie dzieciaka antybiotykami przez minimum tydzień - wolę szczepić na co się da.
Jak to wygląda w praktyce? Ano, przy szczepieniu Kluskę trzyma tata Kluski, bo ja nie mogę patrzeć na strzykawkę, a już strzykawkę wbijaną we własne dziecko to na pewno. Mała zastrzyków nie znosi, bo i trudno to lubić. Zwłaszcza w przypadku domięśniowych (dla odmiany pobieranie krwi przy innej okazji zniosła super dzielnie, nawet nie pisnęła). Po drugiej dawce płakała bardziej, podejrzewam że pielęgniarka boleśniej zrobiła jej zastrzyk, bo płakała jeszcze długo po nim (tzn. może z 10 minut wliczając drogę powrotną do domu, która trwa jakieś 5). W ogóle trafił się nam model "de luxe", niepłaczący, marudzący w ostateczności, jak potrafi ryknąć, dowiedziałam się dopiero podczas szczepienia. Oby jej to zostało, zwłaszcza w temacie zębów ;)
No ale podczas pierwszego szczepienia, to dopiero przy drugim wkłuciu zorientowała się że cos niedobrego się dzieje, a przy trzecim rozpłakała... zresztą szybko jej przeszło. Podejrzewam że za bardzo się nawet nie obudziła, a przy drugim szczepieniu była rozbudzona i stąd ten płacz i marudzenie.
OdpowiedzUsuńTo na pewno, za drugim razem była już zupełnie przytomna. Poza tym na początku ciutkę zakrztusiła się rotarixem, głupia baba jej za szybko podawała.
OdpowiedzUsuńmoje dziecko pochłonęło ten rotarix i jeszcze chciało ssać strzykawkę. mówili mi tam że jeszcze takiego dziecka nie mieli co by mu tak samkowała....z objawów poszczepiennich nic nie zarejestrowałam..... jedynie mój portfel cierpi na objawy poszczepnne.....chudnie i zdycha;)
OdpowiedzUsuńszkoda że w tym chorym kraju całego pakietu nie ma za darmo;)
Tak, to granda że nie refundują, a potem masę dzieciaków jest hospitalizowanych, bo dużo rodziców nie stać a te drogie szczepionki. A potem i tak państwo buli za leczenie maluszków. Ciekawe co wychodzi drożej, 3 dawki szczepionki czy tydzień dziecka w szpitalu...
UsuńZa moich "czasów" dzieciom podawali w płynie witaminę D3 przez kilka miesięcy a ilość szczepień ochronnych ograniczała się do heine medyna, odry i ospy, którą potem zaniechali bo nie odnotowywano podobno zachorowań. Czy były inne szczepienia to nie pamiętam ale trwały one aż do wieku szkolnego. Pamiętam, że Finio był poszukiwany już jako pięcioklasista bo jakiejś dawki szczepienia obowiązkowego z powodu licznych chorób nie otrzymał.
OdpowiedzUsuńEL