28.1.14

Sanna!

No wreszcie, nareszcie, wybraliśmy się na sanki. Dwa razy, wczoraj na próbę i dziś. Dziś było nieco gorzej, bo jak tylko ubraliśmy Kluskę okazało się, że za oknem zrobiła się zamieć. No to co, że zamieć, może z czasem przestanie. Z czasem nie przestało, tylko zrobiła się konkretna zawieja. Przestało padać dopiero jak wróciliśmy do domu z małym bałwankiem :)


No i znowu będziemy za wyrodnych na osiedlu, że biedne dziecko mrozimy (było -8) i narażamy na przeziębienie. Bo Kluska nadal w cienkim przeciwwiatrowym kombinezonie, tylko pod spodem miała ciepłe spodnie i akrylową kamizelkę zrobioną jeszcze w zeszłym roku przez babcię El. Na drutach. W zeszłym roku się nie przydała, w tym jak znalazł i chyba na następną zimę starczy. Wełniana czapka z lamy też daje radę. Jest dwuwarstwowa, dzięki czemu śnieg jej nie straszny. Za to śpiworek od sanek mógłby być węższy na wlocie. Musieliśmy Klusce na kolana wrzucić kocyk do grzania rąk (niby ma rękawiczki, ale ściąga).


Taką zimę uwielbiam! Nawet jeśli przeszkadza mi to podczas jazdy rowerem. Ale jeżdżę. Dziś na szybko do sklepu po mrożoną włoszczyznę (już pokrojoną, na wagę). Bardzo polecam chu... złym paniom domu jako dodatek do wszystkiego i główny składnik zup warzywnych. Wrzuca się do wrzątku i po kwadransie jest pyszna zupa. Wrzuca się do woka z podsmażonymi piersiami kurczaka i po pół godziny duszenia jest drugie danie na kilka dni. Zdrowo i kolorowo. Zimą lepiej żywić się mrożonkami, bo warzywa ze sklepu są jakieś takie zatęchłe i szybko się psują. Kupuję tylko pomidory i ogórki z niemrożonych. No i rzecz jasna ziemniaki i buraczki. Ale to już działka taty Kluski.

25.1.14

Takie tam pierdolety codzienne

Ostatnio zostałam zawalona robotą, co przy braku babci oznacza mniej czasu na blogowanie. Dlatego też cisza tutaj (blog kluskowy trochę przegrał z innymi moimi). Poza tym codziennie godzina schodzi mi na rower. To znaczy jazda pół godziny, plus szykowanie się, plus wracanie i robienie wpisu na blog statystyczny. Ledwo wypiję herbatę i trochę zajmę się robotą, dziecię się budzi i żegnaj spokoju. Właściwie to muszę się przyznać, że ostatnio moja wyrodność nieco kuleje. Mała stała się doskonałą wymówką do przesuwania terminów i opóźniania zleceń. Zabawy z nią bywają męczące, to się nie zmieniło, ale czasami jest fajnie potarzać się u mnie na materacu, fajnie jest popatrzeć jak ogląda sobie książeczki, fajnie jest być z nią dla niej samej.

Ale nie o szóstej rano.

W ciągu ostatnich dwóch tygodni mała kilka razy obudziła się w nocy albo nad ranem, co mnie nieco przeczołgało. Ja wiem, że większość z Was ma to na co dzień, ale ja jestem królewna, pańska skórka i nie nawykłam do służenia innym królewnom. Doszło nawet do tego, że Kluska na dźwięk "jedzenie" sama sobie zaczyna pchać fotelik z przedpokoju do salonu. Oj panie, kiepsko dzisiaj o dobrą służbę, trzeba samemu sobie radzić. ;)


Zima się zrobiła prawdziwa. Z tej okazji do końca popsuło mi się okno w pokoju, to znaczy nie można go do końca zamknąć i wiatr z Moskwy wieje mi prosto w plecy (gdy siedzę przy komputerze). No szlag. Ja lubię zimno, ale niekoniecznie wyjący przeciąg całą noc. W końcu znaleźliśmy srebrną taśmę. Tata Kluski przykleił nią ręczniki przy szparach i jakoś to pozatykał. Przy okazji -8 na zewnątrz przyszło mi do głowy, by odkręcić kaloryfery. O głupia. Od razu dziecię zaczęło pokasływać. Zakręciłam z powrotem, dziecku założyłam sweter i znów jesteśmy zdrowi (teraz sweter zamieniłam na polarowy bezrękawnik, dziecię się szybko zaaklimatyzowało, piżamę ma tylko ciepłą, bo się w kółko odkrywa w nocy). Gile dało się wypsikać wodą morską i nowe jakoś się nie tworzą. Mimo to jest w mieszkaniu diabelnie sucho, a nie mamy nawilżacza powietrza. Za namową znajomych z Blablera zastosowałam metodę chałupniczą, czyli leję wrzątek do menażki i stawiam na szafę w salonie (jedyne miejsce jeszcze nie zapełnione w całości książkami i zarazem niedostępne dla Kluski). No i sobie ten wrzątek paruje i podnosi wilgotność.


Pomalutku sobie żyjemy, prawie jak hipisi, bez stresu, bez pośpiechu. Z mową jakby coś drgnęło. To znaczy nadal Kluska nie wymawia słów, ale jakby przybyło sylab. Już nie tylko ba ba, ale: ba ma, ma pa, ma baba, nje ba, gu coś tam coś tam i inne wariacje. Jestem pewna, że coś znaczą, ale jestem za głupia i za stara, by pojąć co. Pomyśleć, że mając cztery lata jeszcze coś tam kumałam w niemowlęcym i robiłam za tłumacza. To znaczy tłumaczyłam mamie gaworzenie mojego brata, bo je autentycznie rozumiałam (to nie były słowa i zdania jak w dorosłym języku, ale pojęcia, uczucia, wrażenia opisywane dźwiękami w różnej intonacji). Pewnie dlatego zaczął mówić dopiero po ukończeniu dwóch lat. Coś czuję, że Klu idzie podobnym trybem.

Doszły też intensywniejsze histerie z powodu lodówki, bo dziecię nie ma siły jej samo otworzyć, a rodzice nie zawsze chcą to zrobić. Powiem brzydko, często ustępujemy, bo jesteśmy cieniasy i nie lubimy jak dziecko wyje. Najbardziej miękki jest tata, ostatnio nawet specjalnie trzymał Klusce drzwi, żeby mogła biegać między lodówką a robotem kuchennym, którym rozrabiałam ciasto na naleśniki. No cóż. Uroki bezstresowego wychowania. Sami chcieliśmy, to mamy ;)



A i z zębów przebiły się trzy kły. Został jeszcze czwarty, ale już mu niewiele zostało.

14.1.14

Dziecko w styczniu na rowerze

Sezon rowerowy trwa cały rok, a ciepły styczeń aż się prosi o wycieczkę. Dystanse robimy krótkie, to czemu nie zabrać ze sobą małej? Reakcji poszczepiennych brak, pół gila mimo kolejnego wyrżniętego zęba nie uświadczyliśmy (przebiły się dwa kły, ale nadal niestety sprawiają trochę bólu wieczorami, dzielne dziecko prawie nie płacze tylko czasem się poskarży). Zachęciło nas piękne słońce.... które zaszło za chmury akurat jak odjechaliśmy spod bloku. No szlag.


Ale i tak pojechaliśmy, wiatru nie było, akurat myknąć pod las i z powrotem. Ledwo siedem kilometrów z hakiem. Mamy taki system, że najpierw szykuje się z rowerem tata Kluski, ja wynoszę ją ubraną przed klatkę i wpinamy ją w rower. Potem oni sobie kołują wokół bloku, a ja pakuję na wszelki wypadek koce (gdyby zasnęła) i inne drobiazgi które przyjdą mi do głowy, sprawdzam czy nic nie zostało na gazie, zamykam mieszkanie i znoszę rower na dół. Zazwyczaj w tym czasie przejeżdżają około jednego kilometra.


W co Kluska jest ubrana? Przeciwiatrowy cienki kombinezon i ochraniacze na nogi z futerkiem w środku. Wewnątrz bodziak z długim rękawem, cienka bluzka z długim rękawem, ciepła bluza z kapturem podszyta misiem w całości, czyli na rękawach też, rajstopy, ciepłe grube legginsy, skarpetki i kapciuszki (wtedy nie spadają ochraniacze). Czapka pilotka z materiału podszyta misiem plus cienki komin od wiatru. Na rękach dwuwarstwowe rękawiczki z H&Mu (w środku polar, na wierzchu coś wełnopodobnego, ale to syntetyk). My ubrani cieniej, bo podczas pedałowania człowiek się rozgrzewa. Tak, dobrze widać, tata Kluski jest w polarze i kamizelce.


Temperatura w okolicach zera stopni Celsjusza (tak pokazał termometr na stacji benzynowej), ale jak wracaliśmy, odczuwało się mroźny powiew, więc gwałtownie spadała. Z nas trojga zmarzłam tylko ja, to znaczy dokładniej zmarzły mi paluchy od robienia zdjęć :)

13.1.14

Ba Ba Ba Ba Ba Ba... bu... nia...

To wczoraj po przebudzeniu powiedziało moje dziecko. Ledwo wstałam, właśnie się zbierałam do robienia jej mleka, ale jeszcze udawałam, że śpię by nieco oprzytomnieć. Wyszło jej zupełnym przypadkiem, nie powiedziałabym, że świadomie babcię wołała, ale kto wie? Babci nie ma od piątku, ale zazwyczaj to ona pierwsza widzi rano Kluskę, bo śpią w jednym pokoju. I tak jestem przeszczęśliwa. Od paru dni czasem udaje się jej nieśmiało powiedzieć coś więcej niż ba ba czy ma ma. Pojedyncze sylaby, ale to i tak kosmiczny postęp od czasów raczkowania, kiedy to dziecię zajęło się nauką wstawania i praktycznie zaniemówiło.

Kluska poranna samoobsługowa. Z jednym otwartym okiem 
wsypuję mleko do wody z podgrzewacza, oddaję jej butlę 
do kojca i idę dalej spać. Potem przejmuje ją tata.

A ze światełkiem do nieba, wstyd się przyznać, ale przegapiliśmy. To znaczy nie do końca, obejrzeliśmy z balkonu, ale na plac nie zdążyliśmy. Jakoś tak była 19, a potem nagle za kwadrans 20, a my w rosole. No nic, może za rok?

10.1.14

Foszek poszczepienny

Dziś mieliśmy szczepienie drugą dawką przeciw odkleszczowemu zapaleniu mózgu. Ryk się zaczął już praktycznie na widok pani doktor. Niestety było tak jak przewidywałam, za krótka przerwa między wizytami, Kluska ją po prostu poznała. Za 6 tygodni lecimy z ostatnią dawką Pneumokoków i 5w1, więc będzie zapewne powtórka z rozrywki. Podczas robienia zastrzyku Kluska tak się nie darła, jak podczas osłuchiwania stetoskopem. Pocieszam się, że zdrowa jak rydz to i badanie było formalnością.


Po wyjściu z gabinetu mała strzeliła focha. Obraziła się. Dała się ubrać, włożyć do wózka, zażądała pieluszki i udawała, że nas nie ma. Nawet później w sklepie. Półki interesowały ją jak zwykle, na nas nawet nie spojrzała. Na szczęście nie gniewała się długo. Po jakimś czasie rozdzieliliśmy się, ja poleciałam do domu zanieść zakupy, a tata Kluski z Kluską pojechał dalej. Złapałam ich jadąc na wycieczkę rowerową tuż pod blokiem. Inne dziecko, rozgadane, śmiejące się przy łaskotaniu (łaskotałam ja).

Zaczęliśmy dzień wcześniej niż zwykle, mam nadzieję że i wcześniej skończymy. Nie uśmiecha mi się balująca Kluska do 23. Poza tym babcia wyjeżdża na dwa tygodnie, więc nie będzie już tak różowo jak zwykle. Ale jakoś sobie poradzimy. Tylko dziecko będzie bardziej rozpuszczone ;)

7.1.14

Żyję własnym życiem

To znaczy dzięki temu, że mam więcej czasu dla siebie (jeszcze poprawki do zleceń nie dotarły, a już mam pomoc przy dziecku), wyrywam każdą godzinę na własne przyjemności. Jak każda wyrodna, wiadomo. Od nowego roku codziennie jeżdżę na rowerze, podczytuję pokątnie książki, lenię się i marnuję czas w internetach. Co się przekłada na blog kluskowy. Nie chcąc zanudzać moich gości dniem codziennym, nie piszę nic. Czas kluskowy upływa wśród posiłków, bajek, piosenek, spacerów i zabawek. Niebawem czeka nas szczepienie, ale w hurtowniach zabrakło szczepionki i czeka mnie maraton po aptekach, może coś gdzieś się ostało. Inaczej trzeba będzie przekładać termin. Nietopsz.


Im Kluska jest starsza, tym bardziej samodzielna, a ja wracam do dawnego życia. Nie do końca normalnego. W głębi nadal jestem zwariowanym dzieciakiem. No bo znacie kogoś dorosłego, kto ucieszy się ze znalezionego plastikowego jaszczura i zacznie mu robić zdjęcia z widokiem na trasę szybkiego ruchu? Albo kogoś, kto specjalnie zacznie się wspinać na niewysoki komin na szczycie trawnika na dachu koszar, by potem z niego koniecznie zeskoczyć? Albo zacznie bawić się z dzieckiem klockami i nie zauważy w ferworze zabawy, że dziecko już sobie poszło? To ja, lavinka ;)


Wracam też do prowadzenia blogów związanych z moimi zainteresowaniami. Czyli miastem, w którym mieszkałam, podróżami rowerowymi i szlajaniem się po krzakach. Ciepła aura sprzyja tego typu aktywności, tym mniej mam czasu na analizowanie problemów rodzicielskich i chyba mi to wychodzi na dobre. Już się tak nie stresuję nogami Kluski, zwiększył mi się dystans do jej ograniczonej mowy, jakoś powoli akceptuję stan rzeczy. Skoro nie mogę teraz niczego zmienić, to zamiast frustrować się - postanowiłam to do czasu olać i zająć się teraźniejszością. Na nią przynajmniej mam jakiś wpływ. Plany sobie można planować, wspomnienia wspominać, a o chwili obecnej się zapomina. Przypomniałam sobie i żyję nią od tygodnia.

Jakiś pseudobuddyzm mnie dopadł, czy coś.

Jeśli więc chcecie być na bieżąco z tym, co się dzieje u mnie - najłatwiej zajrzeć do mnie na bikestatsa, albo na Warszavkę. Tutaj napiszę coś w przypływie weny najprawdopodobniej koło weekendu. Pozdrowienia od Kluski! I smacznego! :)