23.2.14

Nie narzekaj!

To powinno być jedenaste obowiązkowe przykazanie. Nie narzekaj nie dlatego, że może być gorzej (to wszyscy wiemy), nie narzekaj, bo Ci się humor popsuje. Jakoś tak mam, że powód marudzenia jest u mnie zazwyczaj lichy, ale jak już zacznę jęczeć, stękać i sarkać - sama ze sobą nie mogę wytrzymać. Po raz kolejny obiecuję sobie, że nigdy więcej. "Nie desperuj, lavinko!", jak mawia tata Kluski.

To nie będę tu jęczeć, bo nie ma powodu. To znaczy owszem, tu i ówdzie bym mogła, ale do licha, jedno mam życie i trochę szkoda je marnować na kwękanie nad swoim losem. A bo to coś polepszy?
Od kilku tygodni dostałam wiatru w żagle, jestem w stanie przenosić góry i zdobywać szczyty. Tylko jak na złość mieszkam na kompletnej równinie, więc nie bardzo jest co przenosić i zdobywać. W przenośni też. To serio serio potrafi podcinać skrzydła. Zamiennie stosuję latanie po schodach, czyli załatwiam zaległe sprawy, które nagromadziły się w ciągu ostatnich lat. Odbębniam lekarzy, planuję kilka zmian na lepsze i inne takie tam. Nie dzielę się tym publicznie, bo dopóki jestem na etapie planu, prawdopodobieństwo realizacji jest wątpliwe. Dopiero jak coś naprawdę zacznę, to zazwyczaj kończę.

Kwiatek dorysowany przez wujka albo babcię. 
Reszta twórczość własna Kluska.

U Kluski za to wszystko idzie swoim trybem. Narzekałam, że tylko baba i mama? Teraz nawet i to ustało, za to dziecię dało popis rysunkowy. I coraz częściej próbuje się sama ubierać. I nawet czasem od wielkiego dzwonu sama usiądzie na nocnik, a innym razem nawet coś do niego zrobi. To o czym ja mam pisać u diabła, żeby nie było tu nudno i smętnie? Pozwalamy jej w zasadzie na wszystko, to nawet nie mogę pojęczeć jak inne matki, że dziecko się nie słucha i nie wykonuje moich poleceń ;)


To może napiszę, że od jakiegoś czasu zaczęło się jej psuć spanie. To znaczy co którąś noc się budzi w środku, nawet i na półtorej godziny. Długo nie mieliśmy pomysłu, o co chodzi. Aż przypadkiem się zwaliłam do niej do kojca i zrozumiałam. Tam jest za twardo! No i nabyłam w internetach dodatkową kołderkę, która robi za zmiękczacz podłogi. Wcześniej były tam tylko dwa koce, ale widać nie wystarczały. Odkąd ma wyściółkę z kołderki, śpi jakoś lepiej i dłużej. I guzik mnie obchodzi, że to podobno niezdrowo. Zdrowo jest się wyspać, a na czym - to już jest sprawa indywidualna. Do zakupu kołderki natchnęła mnie poduszka w stylu marynarskim (w kształcie kwiatka), którą uszyła moja znajoma z sieci i którą to natychmiast od niej kupiłam. Poduszek u nas w domu dużo, bo poduszki lubimy. Poduszki są fajne, przytulaśne, miłe i kochane, zwłaszcza gdy są z miękkiego polaru i w nietypowym kształcie. O!


Kiedyś, kiedyś, jak Klu zacznie chodzić do przedszkola, urządzę jej pokój i będzie on w stylu marynarskim. Zbieram pirackie inspiracje i kolekcjonuję gadżety w odpowiedniej kolorystyce. Nawet jak Kluseczka wpadnie kiedyś w szał księżniczkowy, to będzie księżniczką mórz i oceanów. Złe smoki będzie zjadać na kolacje, a z czarownicami grać w brydża i wygrywać od nich miotły. Śmiejecie się, że na pewno zobaczę, że będzie inna, że będzie słodkim malutkim dziewczątkiem pląsającym niczym elfiątko na łące. O nie. Nikt posiadający moje geny, a choćby tylko połowę - nie może wyrosnąć na takie coś. Kluska już teraz dokonuje prób włamu i abordażu na zamkniętym Rossmannie (kto to słyszał w niedzielę zamykać o 16?!?), ciągnąc tam całą rodzinę. I niby że jak będzie starsza, to będzie grzeczniejsza? Akurat bo uwierzę ;)


Gdzieś tam w środku siebie zaklinam rzeczywistość. Tak bardzo chciałabym, by moje dziecko było szczęśliwe, miało dużo fajnych kolegów i ciekawe życie, że czasami zapominam, jakie życie jest naprawdę. I że nie będzie łatwo, że będzie dużo wylanych łez, niepowodzeń, strachu i smęcenia, jakie to wszystko okropne. A jednak nie! Nie chcę tak myśleć. Że ktoś kiedyś skrzywdzi moje dziecko, albo że ono na to po prostu pozwoli i będzie w tym cierpieniu trwać.Że ktoś będzie jej robił trudności, wyzywał od idiotów, leni i co tam jeszcze słyszałam w szkole (czy do mnie czy innych uczniów). Włącza mi się wtedy tryb kwoki, mam ochotę mordować na odległość wszystkich gimnazjalistów i pluć w twarz wrednym nauczycielom. Albo gryzę się, jak nauczyć moje dziecko im odpyskiwać, żeby pożałowali. I czuję się wtedy taka bezradna. Może za kilka lat świat będzie jednak lepszy niż dziś? Bardzo chciałabym, żeby tak było.

21.2.14

Czwarta dawka 5w1 i Pneumokoków

No to zaszczepiliśmy Klusce kolejną dawkę wściekłych bakterii. To znaczy raczej Kluska się wściekła, że chcieliśmy jej je zaszczepić. Wściekła się najpierw na panią dohtórkę, a dokładniej na ten cholerny stetoskop, którego szczerze nienawidzi. Potem wściekła się na rodziców, że ją chcieli na wadze posadzić, więc z ważenia nici. Jakoś dało się ją zmierzyć, na oko 87cm czyli urosła centymetr przez 6 tygodni (jak na nią mało, ale w sumie dobrze, nogi się nie będą krzywić). Jeszcze krótki wściek na patyczek do sprawdzania gardła i po wszystkim. Uszy jej odpuszczono. Może powinnam dopilnować, ale szczerze miałam już dość trzymania w dwie osoby wijącego się wściekłego dziecka. Zwłaszcza że za chwilę miała być powtórka z rozrywki, czyli dwa zastrzyki. Jak sobie pomyślę, że gdybyśmy brali refundowane, to zamiast dwóch zastrzyków dostałaby cztery... to mi się słabo robi.

Ale to nie koniec.

Jak się Klusce humor pogorszy, to nie ma zmiłuj. Oberwało się jeszcze po szczepieniu bardzo grzecznej na oko trzyletniej dziewczynce, której Kluska najpierw zabrała jeden samochodzik, a potem chciała drugi i już jej zabroniłam, więc się wydarła dziewczynce w twarz. Potem oberwało się tacie, bo Kluskę zabrał w wózku bez mamy, która poszła po parkę i nauszniki, co by w samej bluzce nie latać po dworze.


W końcu rodzice wpadli na pomysł, by dziecku dać pić i jeść. Nie można tak od razu? Żłoby cholerne. Od razu się cisza zrobiła, ale minę Kluska miała taką, że gdyby mogła nią zabijać, trup siał by się gęsto. Po paruset metrach spaceru uciekłam do domu pilnować Wujka Finia, który miał mi wiercić dziury w ścianach na kabel od internetu (na moim komputerze wifi odmawia współpracy mimo braku racjonalnych przesłanek). Już się cieszyłam, że się zemszczę na wiecznie wiercących i hałasujących narzędziami sąsiadach. W końcu dziury w żelbetowych działówka miały mieć 12 milimetrów średnicy. Niestety Wujek Finio ma profesjonalny sprzęt, wiertła do żelbetu, trwało to kilka minut i nawet nie było głośno. Szlag. Chyba jednak trzeba będzie dziecku kupić skrzypce w podstawówce. ;)

Cały dzień był trochę nie teges, za dużo emocji z rana, dziecko nie chciało spać. Ale koło 16 było już upiornie zmęczone i wpadało w ryk o byle co. Podjęłam męską decyzję i zapakowałam do "parasolki" by na szybko wyskoczyć z domu i przy okazji pospacerować z bratem i spokojnie z nim pogadać (w naszym wydaniu jest to głośne pokrzykiwanie na siebie na ulicy). Kluska usnęła za drugim zakrętem od domu i nie obudziła się mimo żywej dyskusji. Nie obudziła się nawet podczas wnoszenia jej po schodach (wzięłam ją ze spacerówką pod pachę), nie obudziła się po wstawieniu jej do salonu i zdjęcia jej butów, czapki i co tam mi się udało z niej zdjąć. Bidol padł z nadmiaru wszystkiego. W końcu trzeba było ją obudzić, bo by spała do nocy, a gdzie kąpiel i kolacja? Humor się znowu popsuł, ale kolejna butla z mlekiem jakoś ją ugłaskała i potem już w zasadzie nic się nie działo. Reakcji poszczepiennych póki co brak, zobaczymy jutro, ale raczej wątpię.

14.2.14

Brawo!!!

Mamy nową zabawę. Kolektywne bicie brawa. Dziecko się naoglądało kabaretów i innych występów scenicznych śpiewanych, to teraz klaskanie pojedynczo jej nie wystarcza. Wszyscy mamy klaskać! A co z tego, że siedzimy w innych pokojach. Łapie nas za dłonie, prowadzi do jednego pomieszczenia i mamy klaskać razem z nią. I najlepiej jeszcze przy tym tupać. Nie mam zdjęć, bo sesje klaskania odbywają się głównie wieczorem, a poza tym am zazwyczaj wtedy zajęte ręce.


Jak nic artystka estradowa mi rośnie, nie wiem tylko czy śpiewaczka, artystka kabaretowa, aktorka czy muzyk :)

Poza tym nie ma o czym pisać, jestem zajęta, bo raz że praca, dwa że rower, trzy bo czytam Bezsenność w Tokio, cztery że miałam wyrwać dziurawą na wylot ósemkę, ale pojechałam do mądrzejszego dochtora i on mi ją najpierw chciał leczyć kanałowo zamiast wyrwać. A jak zaczął, to doszedł do wniosku, że z zewnątrz wyglądało to dużo gorzej i mi ją teraz na raty łata. Ała moja szczęka, boli (bo zeszło podwójne znieczulenie) oraz gad bles nurofen forte. Polecam gabinet na Dzielnej w Warszawie, specjalista od trudnych przypadków ;)

10.2.14

"Tak" po bułgarsku

Wydaje mi się, że wkraczamy pomału w fazę buntu dwulatka. Ale jak zwykle w przypadku książkowych reguł Kluska przechodzi to po swojemu. Otóż ostatnio nauczyła się sygnalizować głową sławne NIE. I sygnalizuje dość mocno, kręcąc głową na boki do granic możliwości. Zwłaszcza jak jej tata przypomni i zaczyna ją małpować. I kręcą sobie tak we dwoje i śmieją się do rozpuku. Tyle że u Kluski oznacza to mniej więcej: "Tak, chcę jeść", ewentualnie: "Tak, chcę dokładkę". :)


Odwilż nastała, katar minął, pora zabrać dziecko na rower, no bo co w końcu - z cukru nie jest. Fajno, bo ręce marzną, ale niestety dzieć szybko głodnieje. I co wtedy? Ano trzeba się zatrzymać i zza pazuchy coś do żarcia wyciągnąć. Całe 6 i pół kilometra trasy coś żarła. Zaczęliśmy dyskutować z tatą Kluski, czy by jakoś tego nie obejść i nie zamontować mu na biodrach mobilnego barku, tj. biodrówki z otwartą kieszenią wypełnioną po brzegi dobrem wszelakim. Wdrożymy, jak tylko zrobi się na tyle ciepło, by Kluska nie musiała mieć założonych rękawiczek i mogła swobodnie do niej sięgać.


Z innych bardziej nudnych wieści z życia codziennego oznajmiam, że dziecię obraziło się na telewizję odkrywszy DVD. Terroryzuje nas chcąc oglądać w kółko występy kabaretu Potem (mamy dwie płyty, które się jej podobają) i płytę z piosenkami dziecięcymi. Osobiście wolę Potema, tych piosenek w większości nie da się słuchać. Problem, że im paskudniejsza i festyniarska, tym bardziej się dziecku podoba. Taki lajf. Wujek nabył w internetach kolejne, ale chyba będziemy rzadko puszczać, bo niestety potem mi takie piosenki grają w głowie cały dzień. Pół biedy jak to jest Mucha w samolocie, to się nawet da wytrzymać. Gorzej jak "Bańki" z tym zielonym miśkiem w obrzydliwych gaciach. No ale o gustach się nie dyskutuje, grunt że dziecko zadowolone. Kluska robi wyjątek tylko dla taty, który odkrył ostatnio kreskówkę SpongeBob Kanciastoporty i ogląda przynajmniej raz dziennie. Głupia ta kreskówka, Pingwiny z Madagaskaru, które lecą tuż po nim są moim zdaniem dużo lepsze. Babcia Kluski też tak uważa, od czasu do czasu oglądamy razem. Taka rodzina ;)

7.2.14

Gile

Parę dni temu przyleciały nagle. Nikt ich się nie spodziewał. Słoneczny, ciepły dzień, nawet z gołą głową poleciałam śmieci wyrzucić. Aż tu dziecko ze spaceru wraca z wielkim katarem. Jak ja nie cierpię odwilży! Zawsze się jakąś zarazę z miasta przywlecze. Na szczęście katar gęsty i choć gile potężne, to daliśmy radę. Dziś mija trzeci dzień i paskudy mamy opanowane. Pomógł napar z hibiskusa, praktycznie sama jodyna, zmieszany pół na pół z kompotem i dosłodzony (tak, czasem dosładzam dziecku picie, jeśli je leczę metodami naturalnymi, chodzi o to by wypiło jak najwięcej "leku").

Mieliśmy parę gorszych wieczorów, ale o dziwo noce jako tako przespane. Tylko jedna była trudna, reszta przeszła lajtowo jak na totalne zagilenie. Odpukać, rozeszło się po kościach. I jak ja mam pisać o macierzyństwie bez lukru, jak moje dziecię mi takie lukrowane funduje? ;)

Ale temat gili przypomniał mi rebus, który męczył mnie w zeszłym roku i właściwie męczy do dzisiaj. Odgadywanie takich rysunków zawsze mi słabo szło, ale z tym mieliśmy naradę rodzinną nawet i nie wymyśliliśmy. Może macie jakiś pomysł, jak to rozgryźć? To znaczy sam fragment z ptakami chociaż... Pomocy!


Co tam jeszcze? Ano terror lodówkowy. Moje dziecko nie da się zagłodzić. Czasem na forach padają pytania do matek, czy dożerają po swoich dzieciach. W naszym przypadku wygląda to tak, że moje dziecko dożera po mnie. A to brokułka, a to marchewkę, a to ziemniaka. Swoje zje i żąda więcej. Albo wyciąga z lodówki, co tam złapie. Surową marchewkę, ogórka, pasztet z konserwy...


Czasem tylko poważnie na mamę swoją popatrzy i podzieli się zupą czy chlebem. No cóż, w tym domu to ja jestem niejadkiem i już chyba tak zostanie ;)

4.2.14

18 miesięcy czyli półtoraurodzinki

Trochę przegapiłam, bo 30 stycznia przypadł w środku tygodnia i nawet nie zauważyłam, jakie dorosłe mam dziecko. Ocknęłam się w okolicach weekendu, że jak to, już luty? Zima jakaś krótka w tym roku. Jeszcze kilka tygodni i przyjdą Idy marcowe, a z nimi wiosenne moje migreny i kluskowe harce na trawie. Nie przyjmuję do wiadomości śniegu leżącego do połowy kwietnia. Zimę bardzo lubię, uwielbiam wręcz mrozy rzędu -12, ale wiosną ma być wiosennie. Ptaki drą ryje, wszystko spod ziemi wyłazi i tak dalej.


Nie tylko to przegapiliśmy. Zupełnym przypadkiem oprócz czwartej trójki wyszły dwie piątki. Odkrył je tata Kluski, ale mu nie uwierzyłam. Dopiero następnego dnia jego słowa się potwierdziły. To oznacza, że zostały tylko dwa zęby i mamy komplet. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że dzisiejsza noc jest pierwszą z trudniejszych. Panadol poszedł w ruch na noc, zobaczymy, czy mała dotrwa do rana (pewnie nie). Temperatury niet, stosujemy go przeciwbólowo w mniejszej dawce.


Liczyłam po cichu na to, że przez najbliższe tygodnie coś się ruszy z mową. No i ruszyło. Moje dziecię zaczyna gadać w języku Rico z pingwinów z Madagaskaru. Czyli np. "podaj mi smoczek, który leży na stole" wg Kluski brzmi mniej więcej tak: "bbbmmmaaagłebłech hrrr". Prawda, że oczywiste? Prędzej my się nauczymy mówić jej językiem, niż ona naszym. Rico jest bardzo ważnym elementem zespołu pingwinów, wróżę memu dziecku wielką karierę w jednostkach do zadań specjalnych ;)


Za to w międzyczasie nauczyła się zakładać skarpetę na jedną nogę. Na drugą jeszcze jej nie wychodzi, bo prawa noga jest bardziej niesforna i się majta.

Umie także wyłączać gaz w kuchence. To znaczy przekręcać kurek. O dziwo wcale nie ma ochoty go urwać oraz nie chce nim kręcić, gdy gaz jest zakręcony. Ale i tak spuścić jej z oka nie można nawet na chwilę. W centrum uwagi jest teraz lodówka i kran od zlewu, bo moje dziecię ma fioła na punkcie przelewania wody z kubeczka do kubeczka. Tatuś nauczył zmywać, to dziecię się dopomina tej atrakcji codziennie. Że mimo ubrania ochronnego jest cała mokra? No i co z tego!

Przy okazji rozbija się to moje dziecię o wszystko, głównie głową niestety. Chciałoby się powiedzieć - po mamusi, ale tata w tym wieku był nie lepszy, trudno dociec po kim taka zdolna ;)


Ze snem zrobiło się gorzej.

Parę dni pośpi dobrze, parę dni budzi się w środku nocy i chce się bawić. Nie wiem czy to zęby, czy złe sny, czy pełnia. Ale mi się to nie bardzo podoba. Najgorzej jest, gdy męczy mnie bezsenność do trzeciej i akurat jak zaczynam przysypiać, dziecię się budzi. Ostatnio najgorzej wychodzi na tym babcia, która nijak nie daje się przekonać do spania osobno. Mogłabym ją co którąś noc zmienić, ale odmawia, a ja nie nalegam, mam tylko dyżur raz w tygodniu. Uprę się, gdy nocne pobudki staną się regułą. Ale póki co muszę oszczędzać siły, bo mi się praca wbija na dzielnię, a pracować przy biegającym dziecku ciężko. Nawet gdy zajmują się nim inni. Rozprasza. A to zapłacze, a to chce klawiaturę dla siebie, a to coś tam coś tam. Więc znowu siedzę po nocach. Przetrzymamy i to!