19.8.16

Sport to zdrowie

Miliony kibiców zasiadają przed ekranami telewizorów i ekranów komputerów, by oglądać, jak inni się męczą. To nie dla nas. My ćwiczymy naprawdę. To znaczy... yyy... nie mamy wyjścia. Dziecię odkryło, że na ścieżce zdrowia, na tablicach, są przykłady ćwiczeń. Więc musimy wszystkie przetestować.

Stacji jest dziewięć, ale tym razem dobiliśmy do siedmiu. W zeszłym roku je zwiedzaliśmy, ale nie aż tak dokładnie. Tym razem wybraliśmy się wcześniej, ale i tak spędziliśmy kilka godzin. Świetna zabawa dla całej rodziny, ale trzeba mieć kondycję.



Na co dzień z tatą Kluski sportu nie uprawiamy, jakoś nas nie ciągnie. Bieganie za Kluską i wycieczki rowerowe nam w zupełności wystarczają. Ale raz na jakiś czas, nie ma sprawy.


Zresztą okoliczności przyrody są wielce przyjazne, więc nie ma co marudzić. No i oglądanie radości na buzi swego dziecka - bezcenne. Bardzo polecam. :)

A poniżej ulubiona stacja Kluski - siódma.


12.8.16

Sierpniowe wyzwania

U nas to przede wszystkim unikanie gwałtownych ulew, co się o dziwo całkiem udaje. Upały też nie doskwierają, toteż prowadzimy nudny żywot ludzi, których nogi swędzą. Czasem się gdzieś wybierzemy we trójkę, np. do parku Bajka w Błoniu, gdzie ku naszej radości przybyło kilka nowych zabawek. Na przykład fabryka piachu i wielka zjeżdżalnia rurowa. Z tym piachem to trochę jak w kopalni, naprawdę ciężka praca!


W Bajce jest też przemiły kącik muzyczny, gdzie zostałam zatrudniona w charakterze bębniarza i cymbalisty na zmianę. :)


Są też szachy i siłownia, krzywe lustra - wszystko trzeba wypróbować.


A poza tym żniwa w pełni. Nawet udało się trafić na kombajn przy pracy. Sprawdzaliśmy też wysokość kukurydzy. Duża!


Czasem spadnie deszcz, co dla Kluski jest jak święto, bo wtedy już nie musi się bawić w skakanie w niewidzialnych kałużach i może w prawdziwych. Kto nie wróci mokry, ten gapa!


Są też warszawskie występy, a i owszem, w zoo Kluska już niemal zamieszkała dzięki karnetowi, ale póki co nie podjada żarcia zwierzętom. Po wizycie w parku zawsze mały skok na plażę i moczenie nóg w Wiśle. Taaak, w tej strasznej rzece z milionem śmiercionośnych bakterii. A co, zawsze jakieś mięsko. ;)


No i szaleństwa z tatą na placu zabaw. Zdumiewające, jak się to dziecko porusza po linach i innych cudach. Na szczęście głównie tego nie oglądam, dzięki czemu nie siwieję zbyt szybko w przeciwieństwie do taty Kluski.


Na jakie paliwo działają takie dzieci? Głównie na marchewkę. O taką:


p.s. Gdyby ktoś pytał o ubrania Kluski, to tak się złożyło, że na zdjęciach praktycznie większość to moje "uszytki". Seledynowa z Wisły i pasiasta z ważkami to recykling góry od bodziaka z Haemu, starej sukienki i nowego materiału (ważki to silky). Biale gwizdki to zwykły jersey (dół z koła na bawełnianej podszewce), myszki też jersey doszyty do rękawów i falbany z tshirta. Myszek nie polecam, bo po kilku praniach fatalnie szarzeją. Jak się ma szybko rosnące dziecko, to się kombinuje. Póki co Klusencja mierzy ok 112 cm wzrostu, a waży niecałe 19 kg. Sporo jak na cztery lata, ale po długich rodzicach i ogromnym apetycie trudno, by była malutka.

3.8.16

Mam w domu czteroletnie dziecko.

Człowiek wstaje co rano, myje zęby, pije kawę, tu popracuje, tu na spacer pójdzie i nie wiadomo kiedy okazuje się, że ktoś obok już cztery świeczki będzie dmuchać na torcie. I to co gorsza twierdząc uparcie, że ma lat sześć, siedem albo nawet osiem. Jak te dzieci szybko rosną. ;)


Ponieważ dziecko kategorycznie tym razem zażyczyło sobie prawdziwego tortu i dmuchania świeczek w obecności "caua lodzina", to nie mieliśmy wyjścia i zainscenizowaliśmy naprędce jakiś event. Przypadkiem sponsorowany przez Kubusia Puchatka oraz przyjaciół i krewnych Królika. Raz, że trafiłam jakiś czas temu misiowe czapeczki, to jeszcze w markecie był tort z Puchatkiem. Idealnie się złożyło, tym bardziej że ostatnio tata Kluski wynorał swojego starego dwujęzycznego Puchatka i co jakiś czas Klusce czytamy. 


Świętowanie urodzin rozłożyło się na dwa dni pełne przygód. W piątek pojechaliśmy rowerami z Żyrardowa do Grodziska Mazowieckiego, na super plac zabaw przy dworcu. Dystans nieduży, zaledwie 20 parę kilometrów, planowaliśmy dalej pojechać do Warszawy na Masę Krytyczną, ale za szybko przyszła burza względem prognoz i nic z tego nie wyszło. Ledwo wyjechaliśmy z Grodziska, dopadły nas pierwsze krople deszczu. Pelerynka Coverover znów się przydała, bo kilka minut później zlewa zmoczyła nas upiornie. Klusce nie wyrządziła żadnych szkód poza zmoczeniem sandałów.


Zamiast pojechać rowerami dalej, przeczekaliśmy chwilę pod wiaduktem i dalej, na dworcu w Milanówku. Krótka piłka, do Warszawy (i wujka Kluski) jedziemy pociągiem. W międzyczasie przestało padać, ale kałuże były spore, więc już nigdzie dalej nie jechaliśmy. Zostawiliśmy Kluskę i Weehoo na miejscu, a sami wróciliśmy z tatą Kluski do domu, by następnego dnia rano (tj. w sobotę) znów podjechać do Warszawy i zabrać Kluskę na wycieczkę przedtortową.


Podjechaliśmy do Parku Powstańców Warszawy obejrzeć dość nową ekspozycję dotyczącą ofiar cywilnych Powstania Warszawskiego '44, a przy okazji zrobić mini piknik. Kluska sobie trochę pobiegała, trochę poryczała z powodu zaliczenia gleby (wypadła z hamaku), a na koniec znów przyszła burza i ulewa. Stare drzewa nieco nas osłoniły, ale o tarzaniu się w trawie można było zapomnieć. No to wróciliśmy do domu dmuchać świeczki. Z dziesięć razy, bo jeden to stanowczo za mało.


Uff, u nas w rodzinie odpoczywa się w pracy. ;)