31.12.12

5 miesięcy!

Bęcło 30 grudnia, czyli wczoraj. Przy okazji Kluska postanowiła zaprezentować nową umiejętność, otóż z pozycji półleżącej chwytając palce babci Kluski - zaczęła się podnosić do pozycji siedzącej i lekko chwiejąc się, przez moment, sama siedziała! Ejże, panno, nie tak prędko! Kręgosłup jeszcze niegotowy! I pomyśleć, że miesiąc temu ledwo podnosiła główkę, o obracaniu się z brzuszka na plecy można było pomarzyć. W sumie nadal kiepsko jej to idzie, teraz już wiemy dlaczego. Postanowiła przeskoczyć jeden level i zacząć od rzeczy ciekawszych. Dzień wcześniej ćwiczyła pompki, wyrobiła sobie bicepsy widocznie. ;)

Dalej, chłopcy, ciągnąć fały
Pod nadzorem łysej pały.
Ciągnij, choćbyś padł na pysk,
Gdy nad Tobą jaja błysk!

I jeny, jak ten czwarty miesiąc szybko minął. Nareszcie czas wrócił do właściwych proporcji. Pierwsze trzy miesiące z Kluską, a dokładniej pierwsze dwa i pół, wlokły się niemiłosiernie. To były najdłuższe miesiące w moim życiu, jestem tego pewna. I to nawet nie przez niedosypianie, bardziej przez liczne kontakty ze służbą zdrowia. Zbyt liczne i zbyt stresujące.
Poza tym ZNOWU ubranka robią się za małe. Kurczą się w praniu czy jak? Miesiąc temu Kluska była w 75 centylu z długością, coś czuję, że ma ambicje dobić do 90. Chyba muszę się wybrać na wycieczkę po okolicznych lumpeksach, nie opłaca się kupować nic nowego, niektóre rzeczy miała na sobie dwa-trzy razy i zaraz się zrobiły za małe. Jeden rozmiar starcza na góra półtora miesiąca. Już się draniara przestaje mieścić na przewijaku. Halp!

Kto jest najpiękniejszy na świecie 
i ma pionowy sznyt pośrodku czoła?

Z innych wieści: mała rąbie słoiczki aż się jej uszy trzęsą. Mleka nie wpychamy więcej mimo zaleceń na opakowaniu, postanowiliśmy utrzymać stare porcje (150ml wody + 5 miarek mleka), za to dodajemy jeden posiłek więcej, słoiczkowy. Jeśli da radę - cały, jeśli nie da rady - pół. Wszystkie specjalne łyżeczki do karmienia mogą się schować przy domowych z lekkim czubkiem. Dwa razy Kluska wyrwała mi łyżeczkę z ręki i dokończyła sama. :) Prócz tego oczywiście rumianek z glukozą na zmianę z soczkiem, to bardzo ważne przy karmieniu mlekiem modyfikowanym, by podawać dziecku dużo płynów, najlepiej 10-20ml pomiędzy każdą butlą (nic na siłę oczywiście). Najczęściej jest to sok marchwiowy, bo Klusce najbardziej smakuje (gust po mamusi), ale mamy też zamiennie jakąś mieszankę z koprem oraz herbatkę z róży w granulacie. Poza tym odkryliśmy "śliwkę" w słoiku, bardzo pomaga na trawienie. Nie sugerujemy się firmą, kupujemy wszystko jak leci. Już wiemy, że Kluska nie lubi rzeczy zbyt kwaśnych. Postanowiliśmy tylko wstrzymać się z glutenem do 10 miesiąca. To znaczy z glutenem w kaszkach słoikowych, wujek Finio był w dzieciństwie bezglutenowy, między innymi dlatego Kluska karmiona jest mlekiem ha czyli hipoalergicznym (które ciągle kojarzy mi się z hipopotamami). Chuchamy na zimne, ale przy licznych alergiach w rodzinie tak trzeba. Gluten zaczniemy podawać stopniowo małymi porcjami, nie wiem do końca ile jest go w słoikach, tu będziemy uważać. Ale pogadam o tym jeszcze z pediatrą na styczniowej kontroli, może wymyśli coś innego.

29.12.12

Skoki rozwojowe i takie tam

Kiedy urodziła się Kluska, a dokładniej z parę tygodni późnej, gdy wreszcie dobiłam się na spokojnie do netu - wynorałam ładny obrazek ze słoneczkami i piorunkami. Wpisałam daty tygodni i spokojnie czekałam, jak to teraz moje dziecko będzie skakać. Taa. Pierwszy skok okazał się zapaleniem płuc. Drugi skok chyba przegapiliśmy, bo większość rzeczy mała nauczyła się w większych odstępach czasu, wcześniej albo później. Trzeci nawet się mniej więcej zgadzał, była bardziej marudna i z ulgą przyjęliśmy słoneczko. Listopadowy dłuższy skok nie był skokiem. Tak jakby go nie było. Codziennie była mądrzejsza i zwinniejsza, ale nijak nie przekładało się to na marudność. W każdym razie nie przypominało to dwunastego tygodnia (trzeci), kiedy trafiały się chwile "wszystko źle", to znaczy trzeba było małą na okrągło tulić i usypiać, tylko sen dawał ukojenie. Wtedy też najwięcej urosła, pewnie bolały ją kości albo stawy.

Kolejny skok miał się zacząć jakoś na początku stycznia i rozkoszowaliśmy się słoneczkiem. Wtem rozpłakała się na widok wujka-dziadka podczas Wigilii. Myślałam początkowo, że to nie skok, w końcu bać się obcych powinna dopiero za tydzień-dwa. Ale dziś rozpłakała się na widok babci, którą zna. Nie widziała jej tylko dwa dni i wystarczyło. Nie poznała jej i reakcja identyczna jak przy wujku. Uspokoiliśmy z dala od babci, uśpiliśmy. Spała pół godziny, może mniej. Otwarte oczy i już wiadomo, że babcia to babcia i wszystko w porządku. Chodziło o to, że była śpiąca i o to, że babcia weszła niespodziewanie i szybko zaczęła ją zaczepiać, a ona akurat leżała w łóżeczku i wystraszyła się nowej osoby w pokoju. Może jeśli skok wcześniej się zaczął, to wcześniej się skończy? Teoretycznie najgorzej ma być w drugiej połowie stycznia. Jak dojdą jeszcze zęby... no, ale w połowie stycznia babcia Kluski leci na Bali, więc problem obcych osób się uprości, bo my z tatą Kluski dość aspołeczni jesteśmy. A jak babcia wróci w lutym, to już będzie środek słoneczka. I pewnie pierwszy ząbek ;)

"Na Moskwę!"

No cóż, mądrzeje mi dziecko, ani się obejrzę kiedy i jak... no właśnie, co zbroi następnym razem? Dziś miała dzień sięgania po to, co do tej pory było tylko obserwowane. Np. podczas przeglądania się w lustrze próbowała dosięgnąć samej siebie i oczywiście zatrzymała łapkę na szkle. Jakie to ciekawe! Powiesiłam jeden z prezentów na drzwiach, fioletowego hipcia - oczywiście musiała sięgnąć i zbadać fakturę. Na ziemię poleciało kilka magnesów z lodówki, jeden się połamał, drugi po złapaniu wylądował w buzi Kluski (rekiny są takie smaczne!). Spowodowało to małe zamieszanie i przemeblowanie magnesów. Te cenniejsze poszły w rejony mniej dostępne łapkom, a ja muszę uważać, gdy z nią na rękach zbliżam się do drzwiczek. To naprawdę piękna kolekcja. Ciekawe ile z nich nie przeżyje młodości Kluski, ile ulegnie zniszczeniu, ile zostanie połkniętych... ;)



Minął prawie rok od momentu, kiedy ujrzałam Kluskę po raz pierwszy na USG. Na początku stycznia miała już dwa i pół centymetra, bijące serduszko i ustawiła się zadkiem do świata. Oczywiście to usg zgubiłam gdzieś w domu, podobnie jak test, więc nie wrzucę. To był wyjątkowy rok, pełen wyjątkowych wydarzeń. Kilku bardzo niefajnych, o których wolałabym zapomnieć. Podsumowując nie wspominam go najlepiej. Ale u mnie już tak jest, że parzyste lata są gorsze. Wchodzimy w szczęśliwą trzynastkę, nadchodzący rok będzie fantastyczny, tak czuję. A moje przeczucia rzadko mnie mylą :)

24.12.12

Niech Jego macki będą z Wami!



Dziś święto zwycięstwa dobrych mocy nad złymi, światła nad ciemnością, Latającego Potwora Spaghetti nad pustym żołądkiem. Jestem pastafarianką, zatem i moje dziecię będzie wychowane w tej religii. Ponieważ nie mieliśmy dla niej ubranka z Jego Ciamkowatością, zastępczo ubraliśmy Kluskę w kościotrupka, jak prawdziwego pirata!


Mata i Tata Kluski dostali kubek i koszulkę z FSM. Fajnie co?


Za to Kluska, tak jak podejrzewałam, została zalana toną prezentów ;)


Poza tym dzień był obfity we wrażenia, Kluskę odwiedził wujek-dziadek z ciocią, nagle zabrał jej smoczek... i się zaczęło... Mała się wystraszyła, płakała po raz pierwszy od szczepienia. Nawet oddanie smoczka nie pomogło. A może to początek skoku rozwojowego, że boi się obcych? Ale wczoraj był wujek Finio i była zachwycona. To chyba ten rozgardiasz... goście poszli, Kluska od razu odzyskała humor. Chyba to kwestia tłumu. Goście powinni pojawiać się pojedynczo. Grupowe audiencje nie wypadają najlepiej :)

22.12.12

Więcej zabawek! Więcej zabawek!

Tata Kluski ma nietypową zabawę. Do łóżeczka z Kluską wrzuca wszystkie jej zabawki wołając: "Więcej zabawek! Dajcie więcej zabawek!" Po kilku turach nie widać zza nich dziecka... Sobotnie poranki w łóżku babci także spędza obłożona zabawkami. Może nie wszystkimi, ale sporą częścią. Tak jak poniżej.



Kluska chyba to lubi. Sięga to jedną to drugą. Albo woła, by jej dać nową - szybko się jej nudzą. Czasem specjalnie przez cały dzień jej kilku nie pokazuję, by po jakimś czasie dać i widzieć radość z nowości. Właściwie nie wiem skąd ich się tyle wzięło. Nazbierało się. To znaczy sporo pluszaków mieliśmy własnych. Ja mam słabość, tata Kluski też. Jedno duże pudło używanych zabawek kupiłam na allegro (wyszło 3zł za sztukę średnio). Po wypraniu są jak nowe. Kilka kupiło się w sklepie (internetowym albo zwykłym). Kilka po prostu znaleźliśmy dawno temu w jakimś urbexie, w kartonowym pudle. Mam na myśli maskotki Tytusa, Romka i A'tomka. I profesora Talenta i Złodzieja Marzeń. Suma sumarum jest tego duuużo.

Zbliżają się święta. Obawiam się, że to nie koniec... coś czuję, że rodzina buszuje po internetach w poszukiwaniu prezentów. Chyba trzeba będzie kupić oddzielną szafę na zabawki ;)

19.12.12

Nowe umiejętności

Wszelkie internetowe kalendarze doprowadzały mnie do szału. Najgorsze było tygodniowanie, tzn. co powinno umieć moje dziecko w danym tygodniu. Czytałam i czekałam... raz wyszło, raz nie. Jak wyszło to super, jak nie wyszło, to ojej, może coś jej jest. I tak w kółko. Przestałam je czytać, robię co mogę by nie porównywać Kluski do rówieśników, bo zawsze umiejętnościami wisi w ogonie. Ale przecież się rozwija, z tygodnia na tydzień jest coraz dłuższa i sprawniejsza. Od niedawna potrafi przewrócić się z brzuszka na plecy (z niemałym wysiłkiem, ale jednak) oraz dziś dzielnie walczyła z przewracania z pleców na bok. Na brzuch chyba jej się za prędko nie uda, za mało siły ma biedactwo. Za to wywija się akrobatycznie, patrzyłam dziś na nią z absolutnym podziwem. Jeszcze trochę a stopami dotknie głowy ;)




Poza tym wydaje coraz dziwniejsze dźwięki. I coraz głośniejsze. Biedni będziemy, jak nauczy się mówić, gonić nas będzie do roboty i ochrzaniać na każdym kroku, tak coś czuję. ;)

15.12.12

Anioł nie dziecko

Zapowiadała się już w ciąży. Doprowadzała mnie do szału ze strachu, bo w ogóle nie kopała (chyba że siedziałam w pociągu). Liczyłam ruchy codziennie wieczorem po zjedzeniu czegoś słodkiego i to było naprawdę stresujące, bo Kluska w brzuchu głównie spała i trzeba było ją budzić pukając. Bałam się, że słaba albo chora, a ona po prostu była spokojna. W szpitalu lekarze i położne twierdzili, że nam się trafił los na loterii i nie mamy pojęcia, co to znaczy mieć dziecko. Cały bity pierwszy tydzień życia Kluska się budziła, bąknęła że coś o jedzeniu, dostawała cycka i zasypiała... raz nawet przespała całą noc. Osiem godzin.  Zwyczajowo budziła się na jedzenie raz w nocy i tyle. Nie wysypiałam się przez płaczące dzieci sąsiadek z pokoju. Dopiero jak się pochorowała, było gorzej. Jej straszliwy płacz postawił nas na nogi i kazał gnać do szpitala (jak się okazało, bardzo słusznie). Ale w kilka tygodni wszystko wróciło do normy, przejście na mleko modyfikowane było dla nas zbawieniem. Kluska jak zaśnie przed północą tak śpi do rana, czyli do ósmej (nie licząc bąkania przez sen o smoczek, który wypadł z buzi). Potem się budzi i czeka aż się obudzą rodzice. Bo ona nas nie woła, tylko bawi się rączkami. Wrodziła się w tatusia, na szczęście.


Nie wiemy, co to są kolki. To znaczy wydaje mi się, że miała kolkę parę razy tzn. bolał ją brzuszek i płakała jakoś piętnaście minut. Usypialiśmy ją pół godziny i strasznie byliśmy tym zmęczeni. Bo normalnie zasypiała w pięć-dziesięć bez marudzenia. Ale potem mi ktoś wytłumaczył, że kolka trwa wiele godzin i chyba nas posrało nazywając kolką 15 minut płaczu. No może to była jakaś krótka kolka. Tak że pierwsze trzy miesiące, kiedy jelita są niedojrzałe i dzieci różnie reagują na mleko - były męczące, ale niestraszne. Kiepsko było w szpitalu, bo antybiotyk powodował nietolerancję laktozy, co równało się kilkunastu kupom dziennie (nie przesadzam, dziennie szło 20 pieluszek). No i mało spała w nocy, bo ją te nieszczęsne kupy budziły. Miała też standardową porę marudnej aktywności wieczorem, nie chciało jej się spać, a jeszcze nie bardzo umiała sama się bawić, więc trzeba było sporo zachodu by tryb diabełka przełączyć w tryb aniołka. Na szczęście nie płakała cały czas tylko marudziła i brzęczała po swojemu z niezadowolenia (w wolnym tłumaczeniu: "Mmm, lamerzy! Zróbcie coś, ja się nudzę!"). To był zdecydowanie okres najgorszy. Po zakończeniu kuracji w kilka tygodni wróciła do jakiej takiej normy. Słabo było podczas wyjazdu Tomiego w góry, dwa tygodnie bez jego pomocy nieco mnie przeczołgały. Trochę pomagał mi brat, ale Kluska była na mojej głowie, tylko w weekendy i niektóre wieczory miałam do pomocy babcię (i tak dobrze). W usypianiu małej w ciągu dnia pomagały mi odgłosy bijącego serca z głośników oraz pozytywki. Ale nadal średnio spała w nocy. Właśnie wtedy odkryliśmy, że najlepiej śpi się jej przy włączonej muzyce. Kupiłam na allegro używaną karuzelkę i bujaczek z melodyjkami, uratowało nas to nie raz i nie dwa. Pomyśleć, że początkowo uważałam je za zbytek!


Poza tym na początku spała jak kamień. Za oknem cięli kostkę Bauma, hałas od cięcia betonu zagłuszał muzykę, a ona NIC. Teraz jest nieco starsza i wrażliwsza, ale nadal można przy niej spokojnie rozmawiać. Może nie krzyczeć, ale nie trzeba chodzić po domu na palcach.
I jak ja mam pisać o macierzyństwie bez lukru, jeśli moje macierzyństwo to istna sielanka? Nie no dobra, rączki mi czasem odpadają od noszenia, Kluska w końcu waży już około siedmiu kilo. A ja nie przypominam ciężarowca. Zabawiać królewnę też trzeba, bo co prawda w łóżeczku jest fajnie, na macie takoż, ale na rączkach u mamy lub taty jest jeszcze ciekawiej, zwłaszcza gdy noszą po domu. A jak na rączkach to koniecznie trzeba pośpiewać i potańczyć. Nie miałam pojęcia, jak Kluska potrafi ryknąć, dowiedziałam się dwa tygodnie temu na szczepieniu. I faktycznie, ryczała konkretnie jeszcze pięć minut, tyle trwała droga do domu z przychodni (na szczęście mamy blisko). Już na schodach przestała. Dostał butlę, poszła spać. I tyle było płaczu. Jak jej się zdarzy rozpłakać, to na kilka sekund i zaraz jej mija. Ostatnio cieszy się ze wszystkiego, nawet z kichnięcia. Jest też nocnym Markiem, zasypia niedługo przed północą. Sami ją tego nauczyliśmy, toteż nie narzekam. Wolę ją uśpić późno niż budzić się w środku nocy na karmienie i usypianie po karmieniu.
Da się żyć! Pomyśleć, że miesiąc temu miałam kryzys i zwyczajnie wysiadała mi psychika. Idealnego dziecka też można mieć dosyć, gdy w główce coś się robi nie teges. A mnie się zrobiło i to bardzo. Ale to mija, na szczęście. Reagowałam jak automat, zero pozytywnych emocji do dziecka, nie mogłam na nią patrzeć. Było mi bardzo źle, chorowałam strasznie przez ten cholerny wrzód na żołądku. A ona i tak cieszyła się na mój widok. I jak tu takiej nie lubić? Było, minęło, zapomnieć jak najprędzej!

Staramy się dzielić opieką w miarę po połowie, żebym była wypoczęta - wtedy mam siłę i ochotę z nią balować. Sama nie dałabym rady. Tata Kluski odwala codziennie naprawdę ogromny kawał roboty. Do końca życia mu się za to nie zdołam odwdzięczyć...


Z niepokojem oczekuję pierwszych zębów, prawdopodobnie sielanka wówczas się skończy. Ciągle jeszcze łudzę się, że może nie będzie tak źle, skoro Kluska niepłaczliwa z natury jest... relacja pewnie niedługo, pół roku kończy 31 stycznia. Będzie się działo, chyba wyprawimy jej jakieś połowinki. ;)

11.12.12

Co znaczy odpowiednia zabawka...

Klusia ma taką jedną zabawkę, wyglądającą jak motylek, kolorowa upiornie, na dodatek z białymi szeleszczącymi skrzydełkami w czarne grochy. I dzisiaj ta zabawka spowodowała, że mała ułożona na brzuszku próbowała się do niej przemieścić. To znaczy uniosła cały tułów na dłoniach, z ugiętych rączek do ich zupełnego wyprostu i całym tułowiem rzuciła się do przodu. Można powiedzieć pierwsza nieudolna próba raczkowania. Oczywiście nieudana, ale w nagrodę podałam jej zabawkę i tak sprytnie ją złapała, że zaczęła się na niej podpierać i gryźć. Działo się to tuż przed kąpielą, na szczęście woda była bardzo ciepła i Kluska mogła się pobawić dłużej. Do innej zabawki pewnie by nie sięgnęła.

Inny przykład, pozytywka-biedronka. Kiedyś nie mogliśmy bez niej wyjść z domu, bo Kluska nie chciała jechać w wózku bez grającej biedronki. Kiedy się zepsuła, trochę zaczęliśmy się bać... niby było zastępstwo w postaci niegrającego lwa a potem grającego tygryska, ale biedronka to biedronka. Można ją złapać za kapelusik, za czułki, no i melodyjka! Ostatnio udało mi się ją naprawić, to było prawdziwe rodzinne święto. Mama ze śrubokrętem to skarb. :)



Albo opakowanie po chusteczkach. Szeleści pięknie, zajęcie na ładnych kilka minut. Tylko trzeba oderwać kawałek z klejem, nigdy nic nie wiadomo, mała może połknąć. W miękkich książeczkach oczywiście najlepsza jest strona, która szeleści. Dlaczego nie szeleszczą wszystkie?!?

Tatuś czyta to ja też!

Wszystkie chwyty dozwolone, bylebym mogła w spokoju na komórce blipa poczytać (KMW)*

Najlepsza zabawka to ta, co robi najwięcej hałasu. Trochę zaczynam się bać, pradziadek Kluski był zawodowym perkusistą. ;)

---
* Klub Matek Wyrodnych

9.12.12

Weekend na półmetku

Oczywiście zwiałam i to z samego rana. Spakowałam plecak i pojechałam do Warszawy na jeden dzień, a Kluską martwili się tata Kluski i babcia Kluski. Była nawet na spacerze i wcale nie zmarzła! Chyba też lubi śnieg oraz mroźne powietrze, jak mamusia (która ostatnio trochę za bardzo się o nią trzęsie, a sama rozgogolona po mrozie lata). Przy okazji Kluska zwiedziła supermarket, bez zmrużenia oka, bez płaczu, oglądała ponoć wszystko i wszystkich. Może kilka osób dowiedziało się, że nie wszystkie dzieci w sklepach są niegrzeczne, zdarzają się modele luksusowe. Ciekawa jestem, jak długo będzie trwał tryb aniołka, bo że diabełek w nią wstąpi to kwestia czasu... zważywszy na to czyje geny posiada ;)

" Mała lavinka kopiąca swoją mamę, ponieważ usiadła jej na łóżku, które lavinka sobie wcześniej zarezerwowała "

Poza tym dziś poszedł pierwszy słoiczek zupkowy (wrąbała połowę, jutro reszta). Z dziwnych objawów, nadal ją trochę wysypuje na brodzie i policzkach, prawdopodobnie od pchania łap do buzi, ale kto wie, może to jakaś reakcja alergiczna. Ale nigdzie indziej krostek nie ma, więc to może tylko pochodna braku sterylności wokół niej. Apetyt dopisuje, nawet trzeba ją dokarmić dodatkowo tuż przed północą, bo głodna spać nie pójdzie, o nie.

6.12.12

Jak zostałam matką wyrodną i co z tego wynikło

Nie żebym kiedykolwiek miała wątpliwości, że nią nie zostanę, zdziwiło mnie, że tak prędko ;)

Anu, z początku chciałam iść trybem rozsądnym pośrednim, pokarmić cyckiem trzy miesiące, no może góra cztery. Fascynowało mnie chustonoszenie, specjalnie nabyłam elastyka i kołyskę bebelulu na później. Smoczek miał wejść później, na początku miał być chów bezsmoczkowy, by mała dobrze ssała pierś. Nie kupowałam przewijaka, mata miała wystarczyć. Łóżeczko miało być turystyczne, składane, do pakowania w podróż. Miałam też nie kupować bajerów typu bujaczki, karuzelki i inne pozytywki. Jeszcze w ciąży pojawiły się niepokojące symptomy wyrodności, mieliśmy kupione na wszelki wypadek smoczki i Bebilon w dużym pojemniku przez babcię EL. Łóżeczko kupiłam tradycyjne, z powodu pościeli w owieczki. Każdy kto widział tę pościel - mnie zrozumie, te owce są cudowne! Wózek sprzedał nam znajomy, jak byłam jeszcze w trzecim miesiącu. Razem ze spacerówką i fotelikiem samochodowym. Piękny terenowy wózek, który jeździł po Kampinosie i innym wertepie, kupiony za ułamek ceny sklepowej, jak nowy. Dar losu, że akurat znajomego córeczka z niego wyrosła. Po urodzeniu Kluski było jeszcze gorzej. Jako że pokarmu miałam tyle co kot napłakał i mimo wielu zabiegów nijak go nie przybywało, przeciwnie, z każdym dniem było gorzej - musieliśmy już w drugim tygodniu życia Kluski zacząć dokarmiać butlą. Bebilon szybko poszedł w odstawkę z powodu zaparć, od tamtej pory jesteśmy na Bebiko Ha. Chustonoszenie przepadło na starcie mimo paru udanych prób, pojawiło się podejrzenie dysplazji stawów biodrowych i do usg mieliśmy szlaban. Usg wyszło prawidłowe, to Kluska dla odmiany w chuście siedzieć już nie chciała. W pewnym momencie doszła asymetria, która na szczęście się cofnęła, ale przy asymetrii także chustowanie się odradza. Poza tym doprowadzały mnie do szału supły, a dokładniej ich rozwiązywanie. Wszelkie poradniki, jak dobrze wiązać dziecko - są niezwykle pomocne, nie ma jednak zbyt wielu, jak dziecko z tych supłów potem wyjmować. Koniec końców dałam sobie spokój, został się sam wózek. 



Z wózkiem kolejna wyrodna historia, mieszkamy na trzecim piętrze bez windy, każdy spacer to wnoszenie i znoszenie. Nie zawsze nam się chciało, w efekcie często Kluska lądowała w wózku na balkonie (teraz z lenistwa czasem ładuję ją w kurtkę, śpiworek i czapkę, noszę na balkonie na rękach). A to dopiero początek, bo każda wyrodna decyzja pociąga za sobą kolejne. Szybko pojawiły się wszelkie pozytywko-karuzelko-duperele. Kluska jest istotą wybitnie muzyczną, bywało że nie zasnęła bez melodyjki w tle. Do tej pory najlepiej śpi się jej przy muzyce, najlepsza zabawa to śpiewanie jej albo wydawanie dziwnych dźwięków. 

No i najważniejsze, wagary! 

Pierwszy raz uciekłam już we wrześniu. Przestawienie na karmienie mieszane i nikły pokarm w cyckach pozwalał mi zniknąć na pół dnia z domu. Poleciałam do Warszawy na event geocachingowy, nie zatęskniłam za dzieckiem nawet przez minutę, obawiałam się tylko jak sobie tam beze mnie poradzą. Babcia i tata Kluski dali radę, co tylko utwierdziło mnie w mej wyrodności. Drugi raz zwiałam w październiku, już na cały weekend, do Łodzi. Musiałam jakoś odreagować pobyt w szpitalu, stresujący, co tu dużo mówić. Podczas pobytu w szpitalu straciłam pokarm do końca, po czym dziecko nareszcie zaczęło przybierać na wadze, najedzone dłużej spać, a ja nareszcie odetchnęłam z ulgą. Przy cycku trzymał mnie mit o przeciwciałach, ale że cycek nijak małej nie uchronił przed zapaleniem płuc, ostatni argument zwolenników karmy naturalnej upadł. Z czystym sumieniem matki wyrodnej (te wyrodne nigdy nie mają sumienia, prawda?), wkroczyliśmy w świat techniki. W domu pojawiła się elektroniczna niania, bujaczek z melodyjkami (który rzuca dzieckiem jak workiem kartofli - cytat z forum) i inne wynalazki.  Na dodatek wprowadziliśmy rodzicielstwo dalekości, czyli żadnego spania z dzieckiem. Dziecko śpi w łóżeczku lub w wózku, ostatecznie na macie. Tylko zasypia na rękach, przyzwyczaiła się w szpitalu i tak zostało. Traumę w wieku dorosłym ma więc zagwarantowaną jak nic ;) Za to ma wyspanych i szczęśliwych rodziców, na których widok rozdziawia się uśmiechem przepełniającym cały pokój. Ponieważ karmi ją i duśda dużo osób, na każdą nową twarz reaguje radością i zainteresowaniem. Chętnie się przytula, ale też potrafi bez przytulania (za to z tym strasznym smokiem) przespać noc, np. od 22-8.30 rano. Witaminę D3 dostaje co drugi dzień, K w ogóle, bo w mleku modyfikowanym witamin jest pod dostatkiem. Mleko z cycka nie zawiera ich tyle, ile trzeba. Nie dotyczy nas problem kolek, od urodzenia gazy w brzuszku męczyły może trzy razy, udało się temu zaradzić pieluchą grzaną w mikrofali i dopajaniem rumiankiem z glukozą (zioła małemu dziecku przed ukończeniem pierwszego miesiąca życia to oczywiście też wyrodność, o glukozie nie wspomnę). 



Ale to nie wszystko. Wprowadzanie nowych pokarmów zaleca się po ukończeniu czwartego miesiąca w przypadku dzieci karmionym mlekiem modyfikowanym. Zaczęliśmy po trzecim, od małych ilości soku z marchwi i zupy z dyni. Przeżyła, teraz dajemy jej już soczki w rozsądnej ilości na legalu, bo ukończyła nareszcie cztery miesiące. No i oczywiście szczepimy na wszystko, a te szczepionki to wiadomo, samo zło, na pewno od nich dostanie autyzmu albo alergii, a ja raka. Pewnie takiego z pieczoną skórką na patelni. Zabawki dajemy dziecku nieprzystosowane do wieku, nieekologiczne, najtańsze, z Chin! I z Tajlandii. Jeśli chodzi o sterylność, to nasz dom raczej jest od niej daleki, wyparzamy tylko smoczki i butle do karmienia. Ubranek nie prasuję, piorę w 40 stopniach, dziecko zasypia z tetrową szmatą na pysku, póki co nie udało jej się udusić. Ostatnio zapominam włączyć elektroniczną nianię, więc słyszę dziecko z drugiego pokoju, dopiero jak głośniej bąknie. Ale jeszcze nie jest najgorzej, nocy nie przesypia sama w zamkniętym pokoju (pomysł holenderski), żeby nie było słychać płaczu, tak wyrodni jeszcze nie jesteśmy ;)



No i tak to, plany były ambitne, nie spełniliśmy nawet niezbędnego zalecanego minimum, trudno. Najważniejsze jest to, że jesteśmy w tym razem, zespołowo, nasi dziadowie i pradziadowie tracili ogromnie uważając, że opieka nad dziećmi to "babska rzecz". Otóż nieprawda, że tylko matka i że matka. Tata Kluski czasami wie lepiej ode mnie, co małej dolega, tak samo wyczuwa jej senność (lub nie wyczuwa tak jak i ja). Początkowo miałam stracha zostawiać go samego na jakiś czas, przeszło mi zupełnie. To chyba najtrudniejsze, zaufać innemu człowiekowi, że zajmie się naszym dzieckiem tak samo dobrze jak my albo i lepiej. Zajęło mi to trochę czasu, ale się z tym uporałam. Opcja żłobka pojawiła się niespodziewanie po grubszych dyskusjach na temat niani i opieki babcinej naprzemiennej, póki co temat jest otwarty, teraz Kluska i tak jest za mała. Jako matka wyrodna oczywiście zamierzam pracować z dala od dziecka jak najwięcej. Jeszcze nie wiadomo czy Kluska wyląduje w żłobku, czy w domu z babcią, czy z samym tatą Kluski. Odkąd nie wypaliło 99% moich planów na rodzicielstwo, przestałam planować cokolwiek, będzie co wyjdzie.



Staram się tylko nie zwariować, być także człowiekiem, nie tylko rodzicem. O tym, jak wyrodnie spędzać czas z dzieckiem na wolnym powietrzu, opowiem innym razem. :)

5.12.12

Dzień jak co dzień

Dni bywają różne, czasem lepsze, czasem gorsze. Paskudna jest powtarzalność, tak zwana rutyna. W kółko Macieju. Jednak widać efekty w postaci coraz większego i cięższego dziecka, zawsze jakaś pociecha ;) Teraz nie mam na co narzekać, ale paradoksalnie najgorzej było mi wtedy, gdy właściwie nie było strasznie (w porównaniu do pobytu w szpitalu na przykład). Kluska przesypiała noce, no - góra raz w nocy się budziła i zaraz po karmieniu zasypiała. Ale psychika jest tak ukształtowana, że nie zawsze działa zgodnie z logiką. Miesiąc temu ledwo mogłam patrzeć na własne dziecko, reagowałam jak automat. Bardzo popsuty automat, sflaczały z powodu bolącego żołądka. Na szczęście antybiotyki pomogły uporać się z owrzodzeniem. Po kilku tygodniach od zakończenia kuracji jestem innym człowiekiem. Na szczęście w tym czasie Kluska była zdrowa, jeśli marudziła to do opanowania, kochane dziecko jakby wyczuwało, że mamie gorzej i nie dopominała się aż tak bardzo uwagi. Za to teraz chyba wyczuwa żem zdrowa, bo zaczyna wprowadzać małe szantaże i foszki. Ale i tak ją kochamy ;) Pomału wchodzimy w etap, gdy Klusię zauważa odległość między nami. Że inaczej jest jak jesteśmy blisko, inaczej jak trochę dalej, a inaczej jak wychodzimy z pokoju. Zabawki też mogą być blisko i daleko, można też nimi rzucać, wsadzać do buzi, do nosa, do oka. Można je trzymać i przybliżać to oddalać. Tak, zdecydowanie Kluska zmądrzała przez ostatni miesiąc bardzo.

"Zjadłabym dinozaura z kopytami"

   Mówi się, że na początku opieka nad niemowlakiem to pestka, bo toto tylko je i śpi. No nie do końca, bo jak mu się zdarzy nie spać i nie jeść, robi się różnie. Zazwyczaj oznacza to nieprzespane noce i męczące dni polegające na łapaniu godzinnych drzemek. Zdecydowanie wolę okres późniejszy, gdy co prawda dziecko śpi mniej w ciągu doby, ale też śpi w nocy, miewa tez dłuższe drzemki w ciągu dnia, a gdy nie śpi - można się już z nią bawić, zabawki się nareszcie przydają. U nas najlepiej zdają egzamin wszelkie grzechoczące i długokończyniaste pluszaki oraz miękkie książeczki. Zwierzaczki pozytywkowe bardzo bardzo, szkoda  że w sklepach większość ma tę samą melodię w pozytywce, niezależnie od ceny. To bardzo ładna melodia, ale słuchana w kółko trochę się już nam przejadła. Dobrze, że mamy odmianę w postaci muzyki z bujaczka i karuzelki. Kluska jest diablo muzykalnym zwierzątkiem, bez śpiewania, nucenia, puszczania mp3 z komputera i wszystkich rodzajów pozytywek - nie byłaby chyba takim grzecznym bąblem :)

3.12.12

Czkawka

Moje super hiper idealne i grzeczne dziecko ma pewną usterkę techniczną, zostało Klusce po życiu płodowym, otóż często dostaje czkawki. Czasem i kilka razy dziennie. Początkowo ją to denerwowało, teraz już chyba przywykła. Co nie znaczy, że jest to przyjemne, oj nie jest. Dostaje ją najczęściej niedługo po karmieniu, po odbiciu. Albo jak się bawi już po jedzeniu i mocno się rzuca, na zabawki czy sama z siebie, próbuje się przekręcić albo zrobić mostek (mostek wychodzi, przekręcanie nie bardzo). Co pomaga? Dajemy się jej napić ciepłego płynu. Najczęściej jest to rumianek z glukozą, zwykłej wody z glukozą mała pić nie chce, a przy karmieniu mm dopajać trzeba, by uniknąć zaparć i innych rewolucji żołądkowych. Nie trzeba dużo, w naszym przypadku wystarczy raz dziennie, ale jednak. Jeśli czkawkę dostanie tuż przed porą karmienia, po prostu dajemy jej wcześniej mleko. Po mleku przechodzi zawsze, po rumianku nie za każdym razem. Czasem z braku innych pomysłów odkładamy ją do łóżeczka, niech się wyczka do końca, co robić, na szczęście wtedy raczej nie płacze tylko mruczy niezadowolona. Tata Kluski czasem bierze ją na ręce i lekko dmucha w twarz, by mała na chwilę wstrzymała oddech, to kilka razy poskutkowało. Niektóre modele tak mają, bywa że czkawki utrzymują się dość długo. Przeczekac, nie schizować. :)

2.12.12

Drażliwy temat szczepionek

  A to dlaczego? A, bo jak to zwykle bywa w naszym kochanym kraju, nigdy nie może być normalnie, zawsze tylko czarne albo białe, za albo przeciw, nic pośrodku. Chcąc nie chcąc z Kluską siedzimy po uszy w czarnym wg jednych, a białym wg drugich. Otóż szczepimy się... uwaga... werble... na wszystko! Byśmy się szczepili nawet na głupotę, niestety jeszcze nikt nie wymyślił, a szkoda. Początkowo mieliśmy szczepić się pakietem obowiązkowym i nie cudować. Ale że mała w piątym tygodniu życia wylądowała w szpitalu z zapaleniem płuc, spowodowanym przez cholernego szpitalnego mutanta odpornego na zwykłe antybiotyki (streptococcus salverius), nie mieliśmy ochoty przeżywać tego ponownie i postanowiliśmy przeciwdziałać wszelkimi dostępnymi środkami. Przy okazji Kluska obaliła mit w temacie przeciwciał w mleku naturalnym, na nic się zdały jak widać i przed infekcją jej nie uchroniły. Koniec końców wybraliśmy szczepionki nierefundowane: 5w1 by ograniczyć ilość wkłuć do minimum, szczepionkę przeciw pneumokokom i przeciw rotawirusom. W sumie jedna dawka pełnej puli szczepionek kosztuje 750zł, całość przebija 2k, na szczęście babcia Kluski zasponsorowała, za co babci Kluski jesteśmy niezmiernie wdzięczni!
  Kluska na pierwszą dawkę nie zareagowała jakoś straszliwie, miała podwyższoną temperaturę, po przebiciu 38 stopni i mojej krótkiej paniczce (bo nie mieliśmy w domu nic przeciwgorączkowego i tata Kluski musiał skoczyć do apteki), daliśmy jej odrobinę truskawkowego panadolu i po godzinie temperatura spadła do bezpiecznych rejestrów. Drugą dawkę niektóre dzieci znoszą gorzej, Kluska przeciwnie, obyło się bez panadolu, może była nieco bardziej marudna przy 37 i 4, ale poza tym nic się nie działo. Trzecia tura pod koniec stycznia.
  Oczywiście szczepionki te nie uchronią jej przed zachorowaniem w stu procentach, jednakże dzięki nim niepotrzebna będzie hospitalizacja, na przykład przy rotawirusowej biegunce, której boję się najbardziej. Szpital w Żyrardowie ma wspaniałych specjalistów i bardzo kochane panie pielęgniarki, ale to jednak prowincjonalny ośrodek o ograniczonych możliwościach. Poza tym budynek ma ponad sto lat, warunki w nim są dalekie od luksusów (np. skrzynkowe, nieszczelne okna). Tym bardziej wolałabym wpadać doń jak najrzadziej. Kluska raczej też. Czy obawiam się ewentualnych powikłań? Jak wszystkiego, obawiam się oczywiście. Ale mając do wyboru bardzo rzadkie powikłania, które dotyczą malutkiego ułamka dzieci, albo szprycowanie dzieciaka antybiotykami przez minimum tydzień - wolę szczepić na co się da.


   Jak to wygląda w praktyce? Ano, przy szczepieniu Kluskę trzyma tata Kluski, bo ja nie mogę patrzeć na strzykawkę, a już strzykawkę wbijaną we własne dziecko to na pewno. Mała zastrzyków nie znosi, bo i trudno to lubić. Zwłaszcza w przypadku domięśniowych (dla odmiany pobieranie krwi przy innej okazji zniosła super dzielnie, nawet nie pisnęła). Po drugiej dawce płakała bardziej, podejrzewam że pielęgniarka boleśniej zrobiła jej zastrzyk, bo płakała jeszcze długo po nim (tzn. może z 10 minut wliczając drogę powrotną do domu, która trwa jakieś 5). W ogóle trafił się nam model "de luxe", niepłaczący, marudzący w ostateczności, jak potrafi ryknąć, dowiedziałam się dopiero podczas szczepienia. Oby jej to zostało, zwłaszcza w temacie zębów ;)

1.12.12

Zaczynamy!



Trzydziestego lipca, jedynego nieupalnego dnia cholernie ciepłego lata na świecie pojawiła się Kluska. Swój blog miała mieć od początku, ale wcześniej nie znalazłam na to czasu. Początkowo blog miał być dostępny tylko dla rodziny i bliższych znajomych, na hasło. Ale potem doszłam do wniosku, że nie warto. Trzymanie ciąży w tajemnicy przez wiele miesięcy było dla mnie wystarczającym wysiłkiem. Długo się wahałam, czy w ogóle pisać, ale dziewczyny z forum sierpniówek mnie namówiły. Dzięki dziewczyny!

No to do roboty. 

W związku z tym, że od urodzenia Klusi minęły cztery miesiące, w naszym życiu bardzo dużo się działo i nie sposób streścić tego jednym wpisem. A jest co opowiadać, stres mi chwilami uszami wypływał. Co jakiś czas będę opisywać wydarzenia z przeszłości, póki jeszcze coś pamiętam. W każdym razie pojawienie się Kluski na świecie można uznać za coś z gatunku cudu wielokrotnego, nie było dużych szans na ciążę u mnie, z donoszeniem jej do szczęśliwego finału też nie było łatwo. Ale się udało, dzięki rozwojowi medycyny i samozaparciu Kluski, która postanowiła zawojować świat dwójki lamerów (czyli mamy Kluski i taty Kluski). No i biedzi się z nimi na okrągło. Sama chciała, to ma. ;)