29.8.13

Wróciłam!

Jestem w Polsce od dwóch dni, ale nadal nie ogarniam kuwety. Dopiero dziś znalazłam pięć minut na wpis. W wielkim skrócie - Norwegia jest fantastyczna, wcale nie taka zimna jak piszą, ludzie w bikini, dzieci w samych pieluszkach na słońcu. To co, że w cieniu jest 20 stopni i wieje zimny wiatr. Zetknięcie z prawdziwym zimnych chowem było dla mnie niezłą szkołą, zwłaszcza obejrzenie przedszkola w Bergen, grupa dzieci cały dzień szlajała się po ulicach i parkach. Gołe głowy, długi cienki rękaw i tyle. U nas by już rodzice przy tej temperaturze dzieci ubierali w czapki i rajstopy. O dziwo nawet dzieci hiszpańskich turystów były wyletnione. A było ich w Bergen od metra, oni chyba specjalnie latem wyjeżdżają do zimnych krajów, żeby odetchnąć od upałów.

Pani z klubiku miała problem, dziecko wygląda 
jak dziewczynka, a ubrane jak chłopczyk. 
Tutaj w  Żyrardowie wszystko co nieróżowe - jest chłopięce ;)

Kluska zniosła nieobecność rodziców nad wyraz dobrze. Poznała nas i się uśmiechnęła od ucha do ucha. Mnie od razu ściągnęła z głowy chustkę w kwiatki, jej ulubiona. I tyle. Żadnego lęku separacyjnego, żadnego tulenia się do mamy, raczej tak samo jak zawsze - wycieczki do mojego pokoju nad ranem, gdy śpi z babcią, wygłupianie się w kojcu, tak jakbym nigdy nie wyjeżdżała. Ale zmiany są. Przez niecałe dwa tygodnie mojej nieobecności nauczyła się:

1. Chodzić. Nie sądziłam, że to tak szybko pójdzie, ale były objawy przepowiadające. Teraz zamiast kilku kroków potrafi przejść kilka ładnych metrów. nadal na zmianę chodzi i raczkuje, woli chodzić trzymając nas za rękę, ale to duża zmiana.

2. Oduczyła się samodzielnego zasypiania, czyli wózek i moje ręce wróciły. Ale za to zasypia dużo szybciej, niemal momentalnie. Trzeba ją kąpać wcześniej i wcześniej dawać wieczorną kaszkę, bo jest tak zmachana bieganiem, że po prostu nie wytrzymuje do 21. Staram się ją kłaść najpóźniej o 20.30. Budzi się ciut wcześniej, w okolicach 8-8.30, ale bywa że zaśpi i po staremu obudzi się o 9. To jednak rzadkość.

3. Nauczyła się włączać z kojca telewizor. Kiedyś tak obudziła babcię, po prostu wstała i sobie włączyła bajkę. No i jesteśmy zgubieni, odkąd odkryła bajki - muszą lecieć non stop. Ona ich nie ogląda, po prostu mają być włączone. To znaczy kanał mini-mini. Tylko zerka od czasu do czasu. Podejrzewam, że po prostu uwielbia rybkę między reklamami i zapowiedziami, mnie też się najbardziej z tego kanału podoba. Najgorzej, że sama lubię bajki i już parę razy złapałam się na tym, że wciągnęła mnie fabuła i zapomniałam pilnować Kluski. Niedobrze.

4. Kluska od jakiegoś czasu uprawia clubbing. Czyli rozbija się w Ucieszkowie i Żyrafce. W Ucieszkowie częściej, bo jest bliżej i większy. Co prawda klubiki są od drugiego roku życia teoretycznie, ale w praktyce sporo jest zabawek dla na w poły biegających roczniaków. Kluska najbardziej lubi klocki, piłki i naj naj naj wszelkie wózki dla lalek. Pal sześć lalki, chodzi o wehikuł na kółkach do pchania.

Szaleństwo z piłkami. 

Co do innych przemyśleń - trochę za Kluską tęskniłam na wyjeździe. Nie za zajmowaniem się dzieckiem, ale za nią, za drugim człowiekiem, który na stałe zajął miejsce w moim życiu. Trudno to opisać. Nie chodzi tylko o przytulanie, ale fizyczna bliskość jest tu bardzo ważna. Brakowało mi jej łapek, głowy opartej o mnie i jej codziennych uśmiechów. Tym bardziej że na wyjeździe była dwuletnia dziewczynka, ale wzrostu Kluski i tym bardziej mi moją dużą-małą przypominała.

Co do samej Norwegii w kontekście rodzicielstwa - zazdroszczę Norwegom jednego. Totalnego luzu w kontaktach z dziećmi. Oni nie są z natury wylewni uczuciowo i może to ich ratuje. Dziecko płacze, śmieje się, biega - nieważne. Nie latają za nim krok w krok, nie trzymają w kółko na rękach, nie krzyczą, nie szarpią, a jednak jakimś cudem dzieciaki się ich pilnują i nie wpadają do wody z promu czy nabrzeża. Zauważyłam też, że w Norwegii nie ma schizy smoczkowej, nawet dzieci w przedszkolnym wieku mają smoczki i jest to zupełnie naturalne. Takoż jeżdżenie w wózku, nawet pięciolatki, co mnie mocno zdziwiło. Tak też wygląda grupa przedszkola adaptacyjno-klimatycznego, takiego na świeżym powietrzu. Trzy wózki dla bliźniąt, trzy panie opiekunki i grupka dzieci. Jak się które zmęczy, to ładuje się je do wózka, reszta per pedes cały dzień. Nie wiem jak z żywieniem, nie widziałam ich posiłku, ale podejrzewam, że nic ciepłego. Nie wyglądały na chore.

Zawsze byłam fanką skandynawskiego podejścia do wychowywania dzieci, ale nawet ja przeżyłam coś na kształt szoku kulturowego (ale to był bardzo przyjemny szok). Strach się bać, co przeżywają tam  tak zwane tradycyjne polskie rodziny z tradycyjnym podejściem vide pas i krzyk zamiast rozmowy. To musi być bolesne.

A w Norwegii latem jest tak:



Fajnie, co? :)

13.8.13

Samodzielne zasypianie

Jeśli śledzicie tego bloga od początku zapewne wiecie, że borykam się z usypianiem Kluski odkąd skończyła mniej więcej miesiąc. To znaczy od momentu, gdy trzeba było przejść na butlę i usypianie cyckiem z musu poszło papa. Nie było mowy o spaniu na brzuszku, nie było mowy o spaniu w łóżeczku, dopóki nie zasnęła w moich ramionach, wtulona w ciasno zawinięty kocyk lub becik. Tak sobie radziłam w szpitalu, na dodatek siedzenie lub leżenie z nią nie pomagało, trza było nosić. Turbulencje! Usypiała nam też w wózku, więc szybko zamieniliśmy go na domową kołyskę. Dopóki mała nie przekręcała się na boki, spała po prostu w gondolce, potem przenosiliśmy ją do łóżeczka i tam już spała jak zabita. Tylko moment odejścia w ramiona Morfeusza był kłopotliwy.

Z czasem wyrosła z gondolki i zrobił się problem. Bo ważyła już niemało i babcia nie dawała rady jej nosić, więc przez jakiś czas usypiana była w spacerówce, ale strach, bo nie można jej było wtedy zapinać. W końcu spacerówka stała się obiektem hejtu, ale w tym samym czasie jako tako nauczyłam małą zasypiać obok mnie. Siedziałyśmy sobie przytulone w fotelu i mała odlatywała. W międzyczasie dostaliśmy w prezencie spacerówkę-parasolkę i tam ostatnio Klu była usypiana przez babcię. I znów źle, bo się przyzwyczaiła. A pozycja średnio wygodna.

I może właśnie dlatego, że niewygodnie, mała odkryła że lepiej jest od razu spać w kojcu. Zauważyłam to przypadkiem, podczas mojego nocnego dyżuru, kiedy to zbudziła się bladym świtem o siódmej, a ja zamiast wstać dałam jej butlę z wodą i położyłam się na "pięć minut", by oprzytomnieć. Zasnęłam. Kiedy obudziłam się koło ósmej, mała najspokojniej w świecie spała. Sama się położyła i nikt jej nie musiał brać na ręce. Najwyraźniej widziała mnie śpiącą (zupełnym przypadkiem spałam z nią w pokoju, bo tylko tu wiało chłodem od drzwi balkonowych, u mnie w pokoju nadal było za gorąco) i postanowiła naśladować.

Mając tę wiedzę postanowiłam wprowadzić ją w czyn. I zamiast ją standardowo nosić - wrzuciłam do kojca w porze, gdy już zaczynała się przytulać do pieluszek i zabawek (tak okazuje senność). Zabawa trwała w kojcu w najlepsze, a ja nic. Usiadłam w fotelu i udaję, że śpię. Dziecko wstaje, zaczepia mnie (ale nie płacze), a ja nic. Czasem tylko otwieram oczy i potem zamykam. Dziecko wstaje, siada, wstaje, siada, turla się po kojcu wyłożonym pluszakami i tetrowymi pieluszkami. I po jakimś czasie zrobiło się ciszej. Otwieram oczy, zaglądam do kojca - mała śpi jak kamień.


Czyli po prostu sama dorosła, sama do tego dojrzała, ja jej tylko dałam możliwość podjęcia decyzji, jak woli zasypiać. Nie musiałam bawić się w wypłakiwanie, ani rodzicielstwo bliskości do wczesnej podstawówki. Każda z nas ma swoje królestwo poduszek i nikt nikogo nie kopie przez sen. Cieszę się, że posłuchałam rady pani zza wielkiej wody, Tracy Hogg, która napisała, że jeśli dziecko przyzwyczai się do określonego stylu zasypiania, to każda zmiana jest bardzo źle odbierana i może źle wpłynąć na psychikę dziecka. Więc jeśli rodzicom jest wygodnie spać z dzieckiem, to nie powinni na siłę przyzwyczajać go do zasypiania w łóżeczku. Ale jeśli wyglądają jak Zombiaki, bo nie spali od wielu miesięcy, budząc się co kwadrans z powodu każdego ruchu dziecka przez sen, to może powinni coś z tym zrobić. Ale delikatnie, metodą małych kroczków, stopniowo, w dłuższym okresie czasu. Typowej metody Tracy na naukę usypiania w trzy dni nie odważyłam się przeprowadzić. Doszłam do wniosku, że jest za późno, że trzeba poczekać, aż mała będzie gotowa. I czekaliśmy, ale próbowaliśmy jej pokazywać, że spać można samodzielnie, w pewnej odległości od rodziców. I że jakby co, to przyjdą po prostu za minutę, jak się ich zawoła. Najpierw nauczyłam małą spać samą w pokoju, dopiero potem zabrałam się za usypianie. Wreszcie nadszedł ten dzień, gdy ja osiągnęłam to co chciałam, a dziecko lepiej śpi (przenoszenie z wózka do kojca trochę ją rozbudzało) i jest dzięki temu bardziej wypoczęte po obudzeniu. Same plusy!

Pozdrawia Wasza Kraina Wyrodności, która jedzie za kilka dni do Norwegii i zostawia dziecko z babcią na dwa tygodnie. Mam nadzieję, że wszyscy będziemy się dobrze bawić, każde we własnym zakresie :)

7.8.13

Ząbkowanie - trzecia tura

Obawiam się, że nadchodzą ponownie chwile PRB* i najbliższe noce będą słabe, a dni nerwowe. Idzie kolejny ząb (podejrzewam górną lewą trójkę, acz być może wreszcie ruszyła również zaginiona górna dwójka). Niestety tak jak w przypadku poprzednich pojawiły się atrakcje w postaci lejącego wodnistego kataru, podwyższonej temperatury, gryzienia wszystkiego co popadnie (z mamą włącznie) i marudzenia ogólnego. Jak na Kluskę oczywiście, bo to złote dziecko, często sygnalizuje ból, ale nie płacze, dzielna bestyja. Musi być już bardzo zmęczona i obolała, by się rozryczeć, ale szybko przestaje (góra po minucie). Trudno ją uśpić i często budzi się w nocy. Minionej zbudziła się około pierwszej, trzeciej i po czwartej. Masakra dla babci, dla mnie w sumie też, bo akurat próbowałam nocą pracować. Więc spałam tyle co kot napłakał nad ranem. Dziś się boję pracować, bo za parę godzin sytuacja może się powtórzyć. Tata Kluski dostał prikaz iść wcześnie spać, by rano po kawie przejąć Kluskę i najlepiej zabrać na poranny spacer (pewnie włączy się jej w połowie syrenka okrętowa, ale co robić, to jedyna pora w upał, kiedy można ją wyjąć z domu). A potem na raty, dyżury, jakoś to przetrzymamy!

Poprzednio szło to jakoś szybko, niecały tydzień, poszliśmy do lekarza, bo nie wiedzieliśmy co się dzieje. Teraz jest tak samo, więc nie idę, ale trzymam rękę na pulsie, oby katar nie przerodził się w nic mocniejszego. I oby ząb wyrżnął się do 14tego, bo wtedy wyjeżdżamy (znów) i będzie słabo...

*PRB - Przymusowe Rodzicielstwo Bliskości, czyli niezależnie od woli i upodobań rodzica dziecko spędza całe dnie i noce na rękach, noce śpi razem z rodzicem w łóżku i tak dalej. W przypadku Kluski oznacza to niewyspaną Kluskę, która budzi się przekręcając na drugi bok i widząc jednym okiem także niewyspaną mamę, która budzi się na każde westchnięcie dziecka (czyli max. po 20 minutach snu), o ile w ogóle zaśnie. Masakra!

5.8.13

Urodzinki

To już naprawdę granda, żeby rodzice nie zdążyli wrócić z gór na pierwsze urodziny swego dziecka. Ale tak to jest, jak się szuka tanich biletów w Neobusie, dzięki czemu za podróż powrotną płaci się grosze. Choć prześladowała nas klątwa, czyli drogę "tam" przejechaliśmy z hałaśliwą nieco ponadroczną dziewczynką (doszliśmy do wniosku, że nasze dziecko jest najgrzeczniejsze na świecie), a potem w którejś chatce z kolei trafiliśmy na nieco młodszego od Klu chłopczyka (doszliśmy do wniosku, że jednak bywają grzeczniejsze raczkujące maluchy, bo na jego miejscu Klu już dawno kosiła by jakiegoś jara, a ten bawił się grzecznie na kocyku).

Klusce atrakcji dostarczali babcia i wujek. Impreza urodzinowa rozciągnęła się na dwa weekendy, pierwszy przed urodzinami i drugi po urodzinach, w komplecie z wyrodnymi. Zaczęło się od sobotniej wyprawy pociągiem do Warszawy. Gwoździem programu było Zoo, czyli żyrafki, małpki i "bizony". Były też słonie i parę innych nacji w klatkach. Kluska była zachwycona, nie tak łatwo było ją utrzymać w wózku, najczęściej w wózku jeździły zabawki, a dziecko wózek pchało i pchało i pchało (Kluska potrafi pchać wózek przez kilkaset metrów i jeszcze potem podtrzymywana za rączki wleźć na trzecie piętro).Trampki albo sandałki zakładamy jej tylko na dworze, głównie do ochrony przed szkłem, tu babcia Kluski jest nieprzejednana i trochę ją rozumiem, choć ja bym małą puszczała w samych skarpetkach. Przy okazji babcia Kluski poleca toalety w Zoo, idealne do przewijania dziecka latem, klimatyzowane, czyste, cud, miód, malina.

 




Po Zoo była plaża i moczenie nóg w brudnej Wiśle. Za mojego dzieciństwa woda się nie nadawała do moczenia nóżek niestety. Teraz całkiem całkiem. Trujące zakłady pobankrutowały, trochę oczyszczalni ścieków się pobudowało i jest o niebo lepiej. Nie było po tym żadnych krostek ani zaczerwienienia na nogach, więc babcia z wujkiem ochrzanu nie dostali ;)

Po plażingu odbył się pierwszy rejs Kluski. Jak rasowy bosman na wszystkich pokrzykiwała, bo się załoganci strasznie lenili. Po rejsie jeszcze zwiedzanie Parku Fontann na podzamczu i pora wracać do domu.



Na koniec jeszcze fantastyczna jazda tramwajem, tego już było za wiele, Kluska o minie najbardziej zdziwionego dziecka świata przejechała z rozdziawioną buzią całą trasę. Wycieczkę po Warszawie można uznać za zakończoną, jeszcze pociągiem do Żyrardowa i spaaaać :)


W końcu rodzice wrócili i można było się bawić dalej. Nie robiliśmy tortu, bo i po co, za to Kluska dostała masę prezentów. Kluski od wujka, kluski od taty i... edukacyjne kluski w kształcie liter od mamy. Jakoś tak wyszło ;) Dodatkowo kupiłam małej kredki, ale póki co ma ciekawsze zajęcia, na przykład sypanie sobie piasku na głowę w piaskownicy (starsze dzieci po niej małpują), albo mało udolne próby chodzenia. Samodzielnie potrafi już stać oraz zrobić jeden, dwa kroczki do przodu i bęc na ręce. Trochę to niebezpieczne, ale jak dotąd więcej kontuzji nabywa w inny sposób. No i właśnie nie wiem, czy już pierwszy krok jej zaliczać czy nie, bo nawet nie bardzo załapaliśmy kiedy to było. Tak jakoś odkryliśmy, że umie stać, ale kiedy zaczęła stawiać te kroki? Nikt nic nie wie.


Minął rok. Ten cholerny najgorszy pierwszy rok, którego końca czekałam z utęsknieniem, patrząc co jakiś czas na specjalny suwaczek. Jeszcze osiem miesięcy, jeszcze sześć, jeszcze trzy. I się doczekałam. Zamiast małego bezbronnego robaczka mam cwaną i kutą na oba kopyta dziewuchę. Która mając ledwo roczek doskonale radzi sobie w piaskownicy zaganiając w kozi róg dużo starsze dzieci. Na dodatek podrywa chłopaków! Jak? Wyrywa im zabawki. Kilka dni temu uwzięła się na takiego jednego półtoraroczniaka, zabrała mu wszystkie samochody, po czym na odchodnym malec do niej podbiegł i... pogłaskał ją po głowie i pocałował. Jego mama była w szoku. Takie mam dziecko, no ;)

A co ze mną? Po roku jestem rozmemłana, potargana, wygnieciona ale szczęśliwa!

Poniżej porównawcza fotka sprzed roku (tydzień przed narodzinami Kluski) i z dziś (pół tygodnia po urodzinkach).



Teraz to już z górki, nie? ;)