26.8.15

Gorączka

Nie ukrywam, że mam szczęście w życiu. Moje dziecko rzadko choruje, a jeśli już, to objawy ma łagodne. Ale w końcu musiała trafić kosa na kamień, po trzech latach względnego spokoju trafiła się gorączka. Przy okazji infekcji jelitowej. No cóż, tak się kończą weekendowe balety w klubikach i innych przybytkach publicznych. Ale przecież nie sposób dziecka trzymać non stop w domu, z dala od innych ludzi. A tam gdzie ludzie - tam i bakterie. Kiedyś trzeba się na nie uodpornić.


Nie wiem skąd u mnie spokój, ale po iluśtam lekko przechodzonych wirusówkach i jednym rotawirusie miałam już z grubsza opracowane procedury postępowania i w miarę sprawdzone leki/wspomagacze. Została tylko wysoka temperatura. I tu się pożalę na obecne termometry. No tragedia. Mamy bezdotykowy, jeden z lepszych na rynku, a i tak jego dokładność to plus minus trzy kreski. Gdzie mu tam do starej daty rtęciówek. Na szczęście ostał się w naszym domu porządny termometr z dawnych czasów i kiedy rozgorączkowane dziecko przysnęło, wreszcie dowiedziałam się dokładnie, jaką ma temperaturę. 39i3. Więcej nie było, bo zaczął działać ibufen spędzając do rozsądnego 37i8. Z rana zrobiło się gorzej, więc poszłam do apteki po stary dobry panadol (mojemu dziecku chyba lepiej służy paracetamol) i acidolac na wspomaganie jelit. Temperatura wracała jeszcze kilka dni, ale już nie tak gwałtownie.


Od dwóch dni jest w miarę spokojnie, jelita pomału odzyskują spokój, przeszkadza w tym apetyt dziecka, które ciągle chce jeść. A już patrzeć nie może na ryż. Co robić, pozwalamy, choć wiemy, że problemy okołojelitowe się wydłużą. Na szczęście Kluska nie ma skłonności do wymiotów, zresztą toto chyba wirusiak łagodny, z gatunku norowirusów, sądząc po objawach.

No i w efekcie trochę siedzimy w domu, żeby nie zarażać innych dzieci, tylko czasem mała pójdzie na rowerek biegowy, jeśli akurat nie da się jej zatrzymać w domu. Poza tym układamy puzzle, naklejamy naklejki, oglądamy filmy i nudzimy się straszliwie. Po tygodniu przerobiliśmy już chyba wszystkie możliwe zabawy razem z rysowaniem kredkami po białych ścianach mego pokoju (nawet ładny szlaczek wyszedł, hihi). Nuuuuda.

14.8.15

Krzywdzenie dziecka i zabieranie dzieciństwa

Nie wiem czy wiecie, ale nauka krzywdzi. Dziecko, które się uczy, z pewnością cierpi. To nic, że klaszcze z radości, gdy samodzielnie napisze literę H (ha ha!) lub T (tata!). To nic, że piszczy na widok oka Minionka, że O! O! I idzie napisać literę O. To nic, że pokazuje palcem świeżo napisane nieładne U. Ale U jak malowane! No i jeszcze I! Taka łatwa litera.

Nie, naprawdę jestem pełna podziwu. Zaczęliśmy uczyć Kluskę liter po tym, jak doszłam do wniosku, że mówiąc wyrazy zapomina o spółgłoskach. Tak jakby je słabiej słyszała lub uważała za mniej ważne. Więc zaczęliśmy jej większość znajomych wyrazów literować pisząc na komputerze oraz wymawialiśmy je głoskując (nie sylabizując, sylaby w tym wypadku szkodzą, bo znów słychać tylko samogłoski, np. w "Te" Kluska słyszała głównie "e"). Bawiliśmy się edytorem tekstu, nic więcej. Ćwiczenie samego "T" spowodowało, że Kluska już umie tę głoskę wymawiać. Co prawda bardzo miękko, z angielska, ale zawsze.


Po kilku tygodniach takiej zabawy (kilka miesięcy temu), dziecko widząc w czołówce filmu napis KODAC zaczęło literować. Jakby czytać litera po literze. K nie wyszło, C nie wyszło, samogłoski spoko, D ledwo ledwo. Opadła mi szczęka. A jak już ją pozbierałam z podłogi, to chwyciłam byka za rogi i przy okazji codziennych zabaw w rysowanie zaczęłam podpisywać rysunki, oraz uczyć dziecka starej kolonijnej zabawy w pokazywanie literek rękami. Gestami.


Fotka jak widać ukradziona z internetów, nie znalazłam na szybko nic lepszego 
(z czasem zamienię ją na coś własnego z moimi paluchami),
 ale to mniej więcej o to chodzi. 
Litery z języka migowego uznałam za zbyt trudne.


Tego, czego Kluska nie umie powiedzieć, lub umie, ale my ostatni lamerzy, nie jesteśmy w stanie zrozumieć (np. "oji" czyli konik zrozumiałam po kilku tygodniach) - pokazuje gestami. Na początku ją sami uczyliśmy, z czasem sama zaczęła gesty wymyślać i uczyć nas. Inteligentna bestia. Gesty liter złapała bardzo szybko. Na początek poszło A, O, U, bo samogłoski lepiej kojarzyła. Dzięki gestowi

Oczywiście miewam swoje porażki. Dziecię całkowicie ignoruje istnieje litery M. Niby łatwa do napisania, bo tylko poziomy zygzak, ale nie. No nic, nie od razu Kraków zbudowano. :)

5.8.15

Trzy lata

To zaczyna być nasza świecka tradycja. Znowu nie zrobiłam tortu. Nawet nie kupiłam gotowca. W tym roku nawet nie kupiłam świeczek na zaplanowany tort, którego i tak nie było. Mam dwie lewe ręce do organizowania takich rzeczy. Poza tym mam wrażenie, że dziecku totalnie lotto ile ma lat, choć ładnie pokazuje je na palcach.


Zresztą który tort czy jakie przejęcie przebiłoby pięć dni w podparyskim Disneylandzie? Spotkanie z Myszką Miki, parada z Elsą, pukanie do drzwi do dziecięcego świata od strony potworów i bliższy kontakt z "Majkiem"? Co dziecku po kilku świeczkach, gdy pływa na basenie z ogromnym statkiem pirackim? Albo milion innych atrakcji, których nawet nie ma co opisywać, bo są z gatunku tych, które trzeba samemu przeżyć? Ale za rok, to już się na pewno wezmę i jakiś tort zrobię. ;)


Czy warto zamienić wakacje nad morzem na lunapark? Zależy od dziecka. Klu tak samo uwielbia morze jak i lunapark, pewno wybrałaby oba. I dlatego zimą jedzie nad Morze Czerwone (może do tego czasu ministerstwo zdejmie alert dla turystów). Ja tam wolę ciszę i spokój w odludnych miejscach, Kluska póki co jest moim przeciwieństwem. Wdała się w babcię, która lubi, jak się coś dzieje. Tym lepiej, że się obie mogły wybawić za wsze czasy. Wujek też z żalem wracał do Warszawy. ;)


Dorasta mi dziecko. Niby to tylko trzy lata, ale sporo zmian widzę w jej zachowaniu. Są autorytety. Autorytety są ważne. Ważne jest, że są dziewczynki - piraci i że noszą kucyki (pirat Jake), ważna jest Pippi z warkoczykami, ważne jest posiadanie pirackiego kapelusza i butów z myszką Minnie. No chyba że są pirackie, to wtedy myszka niepotrzebna. Co Kluska widzi pirackiego w seledynowym kapeluszu z wściekle różową obwódką - nie mam pojęcia, ale niewątpliwie jest piracki. Tak i prawie czarne sandałki z żółtymi dodatkami. Poza tym nie wiem czy wiecie, ale strażacy też są piratami. I ich samochód robi "ijo ijo". Dziecko się bawi w strażaków jeżdżąc po domu rowerkiem biegowym. Ubaw po pachy :)


Dorastanie to także samodzielne decyzje. Oj, jak Kluska o wszystkim decyduje. Którym widelcem co zje. W co się ubierze. Kiedy wróci z placu zabaw. A spróbuj mieć inne zdanie, to odwróci się na pięcie i w długą. My z tatą Kluski o tym wiemy i nie spuszczamy jej z oka na sekundę. Ale babcia i wujek trochę nie nadążają. Kluska za szybko biega po prostu. Dwa razy im zwiała. Raz tak dobrze, że ochrona musiała jej szukać. Przydało się dziwne ubranie, łatwiej było szukać małego "pirata" niż trzydziestej księżniczki Elsy. Chociaż próba zakupu modnej kiecki była, a jużci, ale na szczęście inne rzeczy okazały się ciekawsze.


Trochę jej zazdroszczę ;)


A poniżej mały pokaz, jak Klusce fajnie w pirackich kucykach.