Kiedy człowiek wejdzie na grupy czy fora o BLW, uderza go obecność mam niemowląt i całkowity brak mam dwulatków (chyba że mają starsze dzieci, ale one na ogół nie były tak karmione, tylko młodsze rodzeństwo), o starszych nie wspomnę. Co się dzieje z dziećmi starszymi żywionymi tą metodą? Opartą na szacunku do dziecka, polegającą na szanowaniu jego wyborów odnośnie jego własnej diety? Przestają jeść kasze jaglaną z jabłkiem? Odrzucają sojowe pupleciki? Czy co właściwie? Może po prostu wsuwają już frytki z kebabem z resztą rodziny?
A nie wiem.
My na pewno lecimy dalej z tym koksem. Wbrew tabelom żywieniowym z ministerstwa moje dziecko nie je pięciu posiłków dziennie. Je tylko wtedy, gdy jest głodne i tylko to, co zechce. Jak to wygląda w praktyce?
Rano mleko. Nadal jesteśmy uzależnieni od tego wynalazku od krowy, z kartonu. Ja piję mleko z płatkami, babcia owsiankę (ja czasem też), Kluska mleko saute, czasem z łyżką lub dwiema kaszki (tak, tej z cukrem). Tata pije mleko w kawie.
Potem wraca tryb spontaniczny. Czasem wrzucamy małej do miski trochę twarogu, plaster szynki, plaster sera żółtego czy ogórek, ale najczęściej to ona sama dopomina się o konkretną rzecz z lodówki.Tu gryz, tam gryz, nic konkretnego. Zazwyczaj zjada surowego ogórka "z gwinta", czasem grzankę z serem od tatusia, czasem surową marchewkę. Często zjada suchy chleb (uwielbia przylepki), który zagryza przygodnie złapanym jabłkiem czy gryzem banana. Na spacerze dostanie ryżowego wafla, ogórka lub marchewkę. I drożdżówkę lub croissanta, cukier krzepi, jak powiadają mędrcy. Po powrocie ze spaceru lubi sobie zjeść parę łyżek masła orzechowego. Prócz tego na ławie ma tackę z ziarnami słonecznika i rodzynkami (tymi bez siarki).
Potem następuje tak zwany lunch. Czasem zupa, czasem omlet, co tam tatuś dla córki przygotuje lub babcia dla wnuczki, jak mała ma apetyt to zje, jak nie ma, to nie zje i znów zażera chlebem czy co tam znajdzie w lodówce. Nie ma stałej pory lunchu, jakoś tak w ciągu dnia, jak sobie przypomnimy, że może dziecko głodne.
Porządny, solidny posiłek następuje wieczorem, wraz z innymi członkami rodziny (między godz. 20 a 21). Ostatnio jemy dość monotonnie, to znaczy młode ziemniaki (czasem z młodą kapustą), pomidor, ogórek, cukinia... i to wszystko. Mięso pojawia się w weekendy (w weekendy często jemy ryż z warzywami, pierogi, czasem babcia usmaży schabowe, hi hi). Ryba częściej jako podwieczorek, a to sardynka w oleju z puszki, a to pasta rybna do chleba (głównym składnikiem jest szprota), a to wędzony łosoś w plasterkach.
Słodycze. Przewijają się. Ale nienachalnie. Raczej w postaci drożdżówek niż ciasta, ciasto bywa, a jakże - polizane i oddane. Klu zdecydowanie woli twarde surowe warzywa od słodyczy. Nikt jej nie zmusza do zdrowego jedzenia. Sama decyduje o tym, że np. najpierw dwa razy ugryzie ciasto, a potem zje pełen talerz zupy z kaszą gryczaną u cioci, czy doje kiełbasą lub wędliną. Z jajek woli żółtko, czyli właśnie tę zdrowszą część. Sama z siebie. Spożywanie posiłku jest u nas zajęciem bezstresowym.
Może dlatego moje dziecko wszystkich karmi? Naprawdę i na niby? Bywa, że jakiś chłopiec da się strollować i spróbuje lodów z piasku. Ahjoj, przepraszamy zdenerwowanych rodziców, wszelkie kontakty z Kluską mogą się źle skończyć dla Waszych pociech. Bo to, pomimo anielskiego wyglądu niewinnej, słodkiej dziewczynki - gałgan i łobuz jest. Jak się Wasze dziecko wywróci biegając za nią, lub spadnie ze schodów - widząc to - zacznie się śmiać. I pokaże jeszcze kilka innych niebezpiecznych zabaw. A dzieci się do niej garną, choć ona niespecjalnie o to zabiega. Raczej woli bawić się w małym gronie, choć pomału akceptuje towarzystwo "obcych". Interakcje przebiegają różnie, czasem dzieci niemal biją się o jej foremki, to ale tak to już jest w piaskownicy. Taka trochę komuna, gdzie w praktyce wszystko jest wspólne. ;)
Tak że jeśli dopiero zaczynacie przygodę z Baby Lead Weaning - wrzućcie na luz. Nie trzeba dziecku gotować wykwintnych potraw. Młody żołądek potrzebuje prostych rzeczy, jak najmniej przetworzonych. Kluski i pomidor? Proszę bardzo. Miska gołego ryżu? No pewnie! Jabłko ze skórką zamiast deseru? Oczywiście. Żadna filozofia. Bywa, że Kluska przez kilka dni jedzie na samych płynach, mleku i kompocie z sokiem z marchwi, co do reszty - ledwo ugryzie. Widać tak ma. Nadal jest wyższa od rówieśników i waży całkiem solidnie jak na dziecko, które "nic nie je" wg niektórych. :)
Edit: A tu jeszcze dwie fotki z tego, jak to wygląda w prachtyce, czyli co prócz "buły" je dziecko na dworze.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą BLW. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą BLW. Pokaż wszystkie posty
1.7.15
24.11.14
Nemo? Nemo!
Jesteśmy na wakacyjnym kacu. Za dobrze było i nie możemy się odnaleźć w listopadowej rzeczywistości. Tata Kluski jeździ rowerem jak zwykle, ja tylko na krótkie dystanse (do 40km), bo mi na dłuższych paluchy marzną. Nie braliśmy Kluska po wyjeździe dając jej trochę czasu na aklimatyzację. Po raz pierwszy nie rwała się do wychodzenia na balkon. Otworzyła drzwi, wyjrzała na zewnątrz i zamknęła. Za zimno! Za to bawi się w chowanie w szafie. Babci nie bardzo się to podoba, bo to jej szafa. Narożna, więc w środku da się na kawałku stanąć. Gorzej że ostatnio Kluska mnie tam zaciąga siłą. I stoimy we dwie po ciemku chichrając się w najlepsze oraz uważając, by się nawzajem nie rozdeptać.
Wracając do tematów wakacyjnych dziecię po powrocie jakby się nieco rozgadało. Nie są to tradycyjne słowa, ale z jej ust wydobywa się więcej sylab i co najważniejsze -dużo częściej. Sylaby są łączone w różne kombinacje, niam niam czasem brzmi jak Nam Nam, co bardzo mi się kojarzy z Nemo. "Gdzie jest Nemo" leci z dvd non stop. Każda inna bajka jest nudna, ma być ocean, mają być ryby i inne takie. Nawet napisy końcowe są fajne, bo tam pływa fajna zielona ryba z dużymi oczami. Nie zabraniam, bo to jeden z moich ulubionych filmów. Nie animowanych. W ogóle ulubionych :) Nemo jest najważniejszy, jasna sprawa.Ale ja się identyfikuję z Dorą. Nareszcie jakiś bajkowy bohater podobny do mnie. Mam dokładnie taką samą pamięć, a raczej nie mam pamięci krótkotrwałej zupełnie. Potrafię zapomnieć o czym mówię w środku zdania. Jak ktoś do mnie mówi długimi zdaniami, to w połowie wywodu tracę wątek. Itd. itp.
Przy okazji zaczęłam czytać o błazenkach i dowiedziałam się ciekawych rzeczy. Wiedzieliście, że u błazenków to ojcowie zajmują się dziećmi? Nie jeden, ale wielu, bo samiczki zazwyczaj mają męski harem. Mieszkają sobie razem w ukwiałach, z którymi są w zażyłej symbiozie i żadna duża ryba im niestraszna. Chyba że samiczce zdarzy się choroba lub wypadek. Harem nie płacze długo. Jeden z panów zmienia płeć i znów mają nową panią. Tak, tak, jeden pan staje się panią. No kto pomyślał, takie bezeceństwa dzieciom pokazywać ;)
Fascynacja rybami przyniosła ciekawe efekty w rysowaniu. Do tej pory nic nie wstawiałam, bo to były zwykłe maziaje. Zdarzały się kółka z linką, spirale jak od ślimaków, kreski i małe kółka w większych, ale ciężko było ocenić, co przedstawiają. Aż do teraz. To są ryby! Gołym okiem widać, że mała ostatnio nałogowo rysuje rybkę Nemo. Prawda że Nemo?
Humor jednak nie dopisuje. W domu dziecko się nudzi. My trochę mamy lenia, więc poza długim porannym spacerem siedzimy z Kluską w domu. No i w związku z tym działamy dziecku na nerwy. Z początku ona nam trochę też, zmiana klimatu spowodowała kilka pobudek w rejonie godziny siódmej. Ale tylko została z nami, tzn. bez babci i wujka, od razu przestawiła się na budzenie w rejonie 9tej. Ona nas chyba bardzo lubi i wie, że o siódmej raczej nie będziemy skorzy do zabawy. A mama to i o ósmej, nawet jak się ją siłą z łóżka wyciągnie. ;)
Często różnimy się zdaniem w temacie ubierania, dziecię chce na dwór w crocsach i bez czapki. Po długich namowach udaje się ją przekonać do ciepłych butów i kominka. Akceptowalny jest również beret z pomponem na czubku głowy. Przez jakiś czas. Ale rękawiczki nie, przez co Kluska wraca do domu z czerwonymi łapami i tu się trochę boję. Mam nadzieję, że do mrozów zmądrzeje, a nie zostało wiele czasu. Ma się mocno ochłodzić pod koniec tygodnia.
Poza tym ostatnio zapisałam się do grupy BLW na fejsie i jeszcze jakimś cudem mnie nie wyrzucili za dyskutowanie. Przypominają mi się pierwsze schody z jedzeniem twardego, pierwsze kęsy i pierwsze zachwyty po tym, jak wreszcie Kluska zaskoczyła z żuciem i zaczęła normalnie jeść. A po kilku miesiącach używać łyżki. Do tej pory mam budyń, gdy widzę ją przy pierwszych posiłkach. A teraz? Teraz je jak duże dziecko. Jeśli nie jest pewna temperatury potrawy, sprawdza najpierw palcami. Rozumie frazę "za gorące" i cierpliwie czeka te pięć sekund, zanim się zdenerwuje, że żarcie za wolno stygnie. Po staremu prócz własnej michy oczyszcza nasze talerze. W pierwszej kolejności z cukinii lub bakłażana, potem z reszty. Chyba że trafią się klopsiki z indyka , na dodatek w zupie szczawiowej. Niam! Niam! Niam! Niam! Po ogromnej porcji już nie ma siły na resztę, to chociaż się nam przygląda.Więc jeśli macie wątpliwości co do tej metody karmienia, mogę powiedzieć tylko jedno. Warto spróbować. Nie wyjdzie, to nie wyjdzie, ale jak się uda - efekty będą fantastyczne!
Bywa i tak, że Kluska zje tylko nasze jedzenie, a z własnej michy nie chce. Nie dojdę, dlaczego. Może to klasyczne dla tego wieku kaprysy? Zrobię inaczej niż zwykle, bo chcę pokazać, że mam własne zdanie i macie je szanować! No, staramy się. Nie w każdym wypadku, ale przynajmniej pokazujemy jej, że zrobimy wszystko, by się to udało.
To plusuje, bo dziecko coraz częściej jest otwarte na negocjacje i kompromisy. Kompromis nie polega na ustępowaniu, ale szukaniu rozwiązania, które jako tako zadowoli obie strony. Tego się trzymamy i dzięki temu dziecko nie histeryzuje, nie wyje godzinami, tylko dla porządku wrzaśnie, a potem czeka, co wymyślimy w zamian. Baaardzo nam to odpowiada, bo nie lubimy się niepotrzebnie stresować. Tylko przez kilka dni po powrocie tata miał ciężko na zakupach, ale chyba jest już lepiej, bo już tak nie narzeka. :)
Wracając do tematów wakacyjnych dziecię po powrocie jakby się nieco rozgadało. Nie są to tradycyjne słowa, ale z jej ust wydobywa się więcej sylab i co najważniejsze -dużo częściej. Sylaby są łączone w różne kombinacje, niam niam czasem brzmi jak Nam Nam, co bardzo mi się kojarzy z Nemo. "Gdzie jest Nemo" leci z dvd non stop. Każda inna bajka jest nudna, ma być ocean, mają być ryby i inne takie. Nawet napisy końcowe są fajne, bo tam pływa fajna zielona ryba z dużymi oczami. Nie zabraniam, bo to jeden z moich ulubionych filmów. Nie animowanych. W ogóle ulubionych :) Nemo jest najważniejszy, jasna sprawa.Ale ja się identyfikuję z Dorą. Nareszcie jakiś bajkowy bohater podobny do mnie. Mam dokładnie taką samą pamięć, a raczej nie mam pamięci krótkotrwałej zupełnie. Potrafię zapomnieć o czym mówię w środku zdania. Jak ktoś do mnie mówi długimi zdaniami, to w połowie wywodu tracę wątek. Itd. itp.
Przy okazji zaczęłam czytać o błazenkach i dowiedziałam się ciekawych rzeczy. Wiedzieliście, że u błazenków to ojcowie zajmują się dziećmi? Nie jeden, ale wielu, bo samiczki zazwyczaj mają męski harem. Mieszkają sobie razem w ukwiałach, z którymi są w zażyłej symbiozie i żadna duża ryba im niestraszna. Chyba że samiczce zdarzy się choroba lub wypadek. Harem nie płacze długo. Jeden z panów zmienia płeć i znów mają nową panią. Tak, tak, jeden pan staje się panią. No kto pomyślał, takie bezeceństwa dzieciom pokazywać ;)
Fascynacja rybami przyniosła ciekawe efekty w rysowaniu. Do tej pory nic nie wstawiałam, bo to były zwykłe maziaje. Zdarzały się kółka z linką, spirale jak od ślimaków, kreski i małe kółka w większych, ale ciężko było ocenić, co przedstawiają. Aż do teraz. To są ryby! Gołym okiem widać, że mała ostatnio nałogowo rysuje rybkę Nemo. Prawda że Nemo?
Czasem jej pomagamy, a raczej ona nas zachęca do rysowania. W kupie raźniej!
Te kreski to chyba plankton ;)
Często różnimy się zdaniem w temacie ubierania, dziecię chce na dwór w crocsach i bez czapki. Po długich namowach udaje się ją przekonać do ciepłych butów i kominka. Akceptowalny jest również beret z pomponem na czubku głowy. Przez jakiś czas. Ale rękawiczki nie, przez co Kluska wraca do domu z czerwonymi łapami i tu się trochę boję. Mam nadzieję, że do mrozów zmądrzeje, a nie zostało wiele czasu. Ma się mocno ochłodzić pod koniec tygodnia.
W domu ciemno, nie bardzo fotki wychodzą, więc posiłkuję się resztką wakacyjnych. Reaktywacja leśnego żłobka wkrótce. Może jednak uda się gdzieś wyskoczyć rowerem. :)
Poza tym ostatnio zapisałam się do grupy BLW na fejsie i jeszcze jakimś cudem mnie nie wyrzucili za dyskutowanie. Przypominają mi się pierwsze schody z jedzeniem twardego, pierwsze kęsy i pierwsze zachwyty po tym, jak wreszcie Kluska zaskoczyła z żuciem i zaczęła normalnie jeść. A po kilku miesiącach używać łyżki. Do tej pory mam budyń, gdy widzę ją przy pierwszych posiłkach. A teraz? Teraz je jak duże dziecko. Jeśli nie jest pewna temperatury potrawy, sprawdza najpierw palcami. Rozumie frazę "za gorące" i cierpliwie czeka te pięć sekund, zanim się zdenerwuje, że żarcie za wolno stygnie. Po staremu prócz własnej michy oczyszcza nasze talerze. W pierwszej kolejności z cukinii lub bakłażana, potem z reszty. Chyba że trafią się klopsiki z indyka , na dodatek w zupie szczawiowej. Niam! Niam! Niam! Niam! Po ogromnej porcji już nie ma siły na resztę, to chociaż się nam przygląda.Więc jeśli macie wątpliwości co do tej metody karmienia, mogę powiedzieć tylko jedno. Warto spróbować. Nie wyjdzie, to nie wyjdzie, ale jak się uda - efekty będą fantastyczne!
Bywa i tak, że Kluska zje tylko nasze jedzenie, a z własnej michy nie chce. Nie dojdę, dlaczego. Może to klasyczne dla tego wieku kaprysy? Zrobię inaczej niż zwykle, bo chcę pokazać, że mam własne zdanie i macie je szanować! No, staramy się. Nie w każdym wypadku, ale przynajmniej pokazujemy jej, że zrobimy wszystko, by się to udało.
To plusuje, bo dziecko coraz częściej jest otwarte na negocjacje i kompromisy. Kompromis nie polega na ustępowaniu, ale szukaniu rozwiązania, które jako tako zadowoli obie strony. Tego się trzymamy i dzięki temu dziecko nie histeryzuje, nie wyje godzinami, tylko dla porządku wrzaśnie, a potem czeka, co wymyślimy w zamian. Baaardzo nam to odpowiada, bo nie lubimy się niepotrzebnie stresować. Tylko przez kilka dni po powrocie tata miał ciężko na zakupach, ale chyba jest już lepiej, bo już tak nie narzeka. :)
13.10.14
Moje dziecko nic nie je!
Znacie tę frazę? Widzę ją często na forach matkowych, gdzie rodzice narzekają na niechęć dzieci do jedzenia. To nie chce warzyw, tamto mięsa, a tamto je tylko frytki na śniadanie! I nic innego potem przez cały dzień nie chce tknąć! Albo te ciągłe pytania o środki na pobudzenie apetytu. Bo dziecko zjadło tylko pół jogurtu, dwa kęsy kotleta i nie tknęło surówki. Jak się trochę dokładniej podpyta, to się okazuje, że do frytek na śniadanie jeszcze było pół litra coli, jogurt to był sławny przesłodzony Danonek, kotlet zajmował pół talerza (bo normalnie dorosły w tym domu zjada kotlet o średnicy 20 centymetrów), a surówka była polana octem. Nic dziwnego, że dziecko jej nie chciało tknąć.
Co robię, by moje dziecko miało dobry apetyt? Jak to się stało, że Kluska je wszystko chętnie i nie mogę na to w żaden sposób narzekać? Zdradzę Wam pewien sekret:
Nie robię kompletnie nic.
W domu panuje zasada, że jedzenie jest przyjemnością. Jemy to, co lubimy i tyle, ile lubimy. Nic nie jest zakazane, ale też w lodówce jest mnóstwo osobnego żarcia. Dopiero podczas posiłku każdy decyduje, co znajdzie się na jego talerzu. Mało jest mieszania smaków, mało różnokolorowych dań rodem z blogów kulinarnych. Jest surowy pomidor, gotowana kukurydza, ogórek, podsmażona cukinia, ugotowane na parze warzywa. Jakieś mięso, zazwyczaj kurczak lub schabowe usmażone przez babcię, największy o średnicy ośmiu centymetrów. Dziecko zjada z niego parę kęsów. Tak jak wszystkiego innego. Ugryzie plasterek żółtego sera i nam odda. Zje serek z kanapki, kanapkę odda. Zje pół pomidora (tę lepszą, z ziarenkami) i nam odda. Jabłko zamieni w biedronkę i nam odda. Nie chodzimy za nią z jedzeniem, gdy odmówi obiadu. Nie chce, to nie je. Jak poprosi, dostanie o dowolnej porze dnia i nocy. Słodycze leżą na wierzchu (no może poza cukierkami tatusia, ale on chowa je przede mną, nie przed Kluską, która za nimi nie przepada). Przez co je jeden posiłek dziennie, zaczyna rano a kończy go wieczorem. I gdzie te słynne pięć posiłków dziennie zalecane przez lekarzy? Ano ni mo.
Można powiedzieć, że odżywiamy się zdrowo, bo nietłusto i nie w fast foodach, ale niejeden dietetyk wytknąłby nam słodzenie herbaty (mnie i tacie Kluski), lub picie słodkich soków zamiast wody mineralnej (to do mnie). W domu pojawiają się wędliny z solą i salami z rakotwórczymi konserwantami. I kiełbasa, dobrze podsuszona. Olewamy dietetyków. Jemy tak, jak nam podpowiada żołądek. Nie rzucamy się na słodycze, bo możemy je zjeść w każdej chwili. Zamiast liczyć sobie nawzajem kęsy, zwyczajnie dużo się ruszamy. Zamiast jeździć samochodem, chodzimy piechotą lub od czasu do czasu używamy roweru (na dystansach powiedzmy większych niż 10 km, mniejsze nadal głównie per pedes). Babcia Kluski i wujek Paweł regularnie bywają na siłowni i basenie. My z tatą Kluski, jako istoty aspołeczne, wolimy aktywność z dala od innych. Każdy jednak rusza się na tyle, by nie musieć przechodzić na dietę.
I to wszystko. Dzieci nie muszą dużo jeść. Dorośli nie muszą dużo jeść. Zwierzęta nie muszą dużo jeść. Lepiej zjeść częściej a mniej, niż dużo a rzadko. Lepiej przynieść zakupy ze sklepu, niż przywieźć samochodem. Niby oczywiste rzeczy, a jednak nadal trudne do przyswojenia. Po wielu latach pustych półek ludzie muszą się nachapać, tak myślę. Kupują mnóstwo rzeczy dzieciom, bo w ich czasach tego nie było. Chyba po drodze gdzieś gubią zdrowy rozsądek i nie wierzą, że zwykłym jabłkiem też można się najeść. Naprawdę można! Tylko trzeba spróbować :)
Co robię, by moje dziecko miało dobry apetyt? Jak to się stało, że Kluska je wszystko chętnie i nie mogę na to w żaden sposób narzekać? Zdradzę Wam pewien sekret:
Nie robię kompletnie nic.
W domu panuje zasada, że jedzenie jest przyjemnością. Jemy to, co lubimy i tyle, ile lubimy. Nic nie jest zakazane, ale też w lodówce jest mnóstwo osobnego żarcia. Dopiero podczas posiłku każdy decyduje, co znajdzie się na jego talerzu. Mało jest mieszania smaków, mało różnokolorowych dań rodem z blogów kulinarnych. Jest surowy pomidor, gotowana kukurydza, ogórek, podsmażona cukinia, ugotowane na parze warzywa. Jakieś mięso, zazwyczaj kurczak lub schabowe usmażone przez babcię, największy o średnicy ośmiu centymetrów. Dziecko zjada z niego parę kęsów. Tak jak wszystkiego innego. Ugryzie plasterek żółtego sera i nam odda. Zje serek z kanapki, kanapkę odda. Zje pół pomidora (tę lepszą, z ziarenkami) i nam odda. Jabłko zamieni w biedronkę i nam odda. Nie chodzimy za nią z jedzeniem, gdy odmówi obiadu. Nie chce, to nie je. Jak poprosi, dostanie o dowolnej porze dnia i nocy. Słodycze leżą na wierzchu (no może poza cukierkami tatusia, ale on chowa je przede mną, nie przed Kluską, która za nimi nie przepada). Przez co je jeden posiłek dziennie, zaczyna rano a kończy go wieczorem. I gdzie te słynne pięć posiłków dziennie zalecane przez lekarzy? Ano ni mo.
Nie jest łatwo znaleźć płatki kukurydziane
bez cukru, ale da się ;)
Można powiedzieć, że odżywiamy się zdrowo, bo nietłusto i nie w fast foodach, ale niejeden dietetyk wytknąłby nam słodzenie herbaty (mnie i tacie Kluski), lub picie słodkich soków zamiast wody mineralnej (to do mnie). W domu pojawiają się wędliny z solą i salami z rakotwórczymi konserwantami. I kiełbasa, dobrze podsuszona. Olewamy dietetyków. Jemy tak, jak nam podpowiada żołądek. Nie rzucamy się na słodycze, bo możemy je zjeść w każdej chwili. Zamiast liczyć sobie nawzajem kęsy, zwyczajnie dużo się ruszamy. Zamiast jeździć samochodem, chodzimy piechotą lub od czasu do czasu używamy roweru (na dystansach powiedzmy większych niż 10 km, mniejsze nadal głównie per pedes). Babcia Kluski i wujek Paweł regularnie bywają na siłowni i basenie. My z tatą Kluski, jako istoty aspołeczne, wolimy aktywność z dala od innych. Każdy jednak rusza się na tyle, by nie musieć przechodzić na dietę.
I to wszystko. Dzieci nie muszą dużo jeść. Dorośli nie muszą dużo jeść. Zwierzęta nie muszą dużo jeść. Lepiej zjeść częściej a mniej, niż dużo a rzadko. Lepiej przynieść zakupy ze sklepu, niż przywieźć samochodem. Niby oczywiste rzeczy, a jednak nadal trudne do przyswojenia. Po wielu latach pustych półek ludzie muszą się nachapać, tak myślę. Kupują mnóstwo rzeczy dzieciom, bo w ich czasach tego nie było. Chyba po drodze gdzieś gubią zdrowy rozsądek i nie wierzą, że zwykłym jabłkiem też można się najeść. Naprawdę można! Tylko trzeba spróbować :)
11.6.14
Mleko
Czym jest karmione dziecko przez pierwsze lata swego życia urasta do rangi problemu narodowego. Zdania są podzielone, naukowcy średnio co pięć lat zmieniają wytyczne, weź tu bądź człowieku mądry. Pomijając już nawet sławną wojnę laktacyjną.
Idąc za głosem intuicji zrezygnowałam z mm. Nie z dnia na dzień, zaczęliśmy wprowadzać zwykłe mleko jak Kluska skończyła rok. I obserwowaliśmy jak reaguje. Reagowała o tyle, że chciała dokładki. Zero reakcji alergicznych. Byliśmy już po pierwszym kryzysie mlecznym, kiedy to wszystko smakowało lepiej niż butla.W zasadzie stopniowe dolewanie zwykłego mleka wzmogło apetyt Kluski. Kartonowe smakowało jej bardziej. Kilka miesięcy temu przestaliśmy mieszać i Kluska żyła już tylko na zwykłym mleku, bez dodatkowych witamin i probiotyków. Jako że prócz tego je normalnie warzywa, mięso i większość owoców - niespecjalnie się martwiłam, że jej czegoś zbraknie. Tym bardziej że prócz mleka jadła już jajka i sery (w tym twaróg) oraz jogurt. BLW nas w tym wypadku bardzo uniezależniło.
Przeżyła. Co zmieniło się po całkowitym odstawieniu mm?
1. Może to przypadek, ale skończyły się problemy z zaparciami. Najbardziej dokuczało to nam w pierwszych miesiącach życia Kluski, potem jakoś szło dzięki śliwce ze słoika, ale nadal bywały problemy. Przeszło jak ręką odjął.
2.Początkowo wzrósł apetyt. Nie wiem jak przelicza się kalorycznie mm/krowie, ale krowiego wypijała więcej. Przykładowo butla 180 przeszła na butlę 220-240 2x dziennie (na wieczór kasza na wodzie).
3.Czkawka. Raz ma, raz nie ma, choć ostatnio jakby mniej (po mm miała często). Nie sądzę jednak, by był związek z przejściem na zwykłe mleko. To raczej przypadek. Ale kto wie.
4.Choroby. Nie choruje częściej (ale ona z tych mało chorowitych). Większość katarów była związana z ząbkowaniem. Ostatnia infekcja na wiosnę wzięła się z Warszawy. Ktoś mnie zaraził, a ja Kluskę. Potem jeszcze był jeden katar odzębowy i wsio.
Co jeszcze? Ano apdejt z ostatniego tygodnia.
Dziecko zaczyna mi z butli wyrastać w ogóle. W pierwszym odruchu zaczęłam panikować. Jak to moje dziecko nie chce jeść, chora czy co? A potem mi się przypomniał mały kryzys mleczny z zeszłego roku. Też nie chciała mleka. Wtedy nie chciała mm. Teraz wypije tylko czekoladowe z kartonu. Nie bardzo chce mi się ją szprycować dosładzanym mlekiem, zwykłym wlanym po kryjomu do kartonu oszukać się nie da.
Jako że bywają dzieci, które odstawione od piersi nie zaczynają pić mleka krowiego w ogóle, postanowiłam iść tym trybem. Czyli nie mleko jest priorytetem, ale wapń. Sery, jogurty i warzywa bogate w wapń. Nie wiem,czy uda się wyrobić nimi normę, ale jakby nie mamy wyjścia. W teorii najwięcej wapnia mają sery żółte i pleśniowe. Ale są one ciężkostrawne i zawierają dużo soli, więc nie można ich dawać zbyt dużo. Zatem mieszamy żółty ser, twaróg, robimy kluski z serem, dzielimy się z nią jogurtem (sama z siebie nie chce, tylko od nas). Oczywiście butlę nadal proponujemy, jak odmawia, zużywamy do kawy.Czasem trochę wypije. Co do warzyw - kapusta się trafi, marchewka i brokuł także. Ale one zawierają mniej wapnia i na dodatek trudniej wchłanialnego. Nie ma sensu wciskać dziecku brukselki, jeśli nie lubi. Trzeba jeszcze spróbować ziaren słonecznika, sezamu itd. Z tofu raczej symbolicznie, za dużo soli. Muszę znów rozejrzeć się za maślanką. Był moment, gdy wolałam ją od mleka, potem mi przeszło. Ale może Klu piłaby ją zamiast kompotu? Jest plan. Kefir też się przyda. Półki z nabiałem to moje ulubione miejsce w sklepie, zwłaszcza podczas upałów. ;)
Żeby wapń się dobrze wchłaniał, trza mu przygotować odpowiednie środowisko, bogate w witaminę D. Mała ciągle ma ją suplementowaną, latem co drugi dzień. Tutaj przydają się ryby, których Kluska je zdecydowanie za mało i tu chcę przeprowadzić zmianę radykalną. Na pewno przyda się żółtko - od tego jest omlet smażony przez tatusia, za którym Klusię przepada.To chyba mamy załatwione. Mleko u starszych dzieci nie jest niezbędne, o ile mają dietę zdrową, opartą głównie warzywach (to my!) i jeśli nie mają innych problemów zdrowotnych.
By w organizmie utrzymywał się pożądany poziom witaminy D, dzięki której wapń lepiej się wchłania, potrzeba dużo czasu na powietrzu. Tu trochę żałuję, że nie mam domu z ogródkiem. Ale nic. Dziecko na balkon, rano na spacer, wieczorem na przejażdżkę rowerową lub do piaskownicy. Mało, ale to się zmieni.
Niektórzy mówią, że mleko od krowy to trucizna. Mamy ich w... nosie. :)
7.11.13
Mamo parzy!
Jeśli czytujecie moje komentarze na cudzych blogach, pewnie często widziałyście lavinkowe westchnienia w kwestii mowy. To znaczy jak cudownie jest posiadać mówiące dziecko. I że moje nie gada. No nie gada gałgan jeden, to znaczy nie po ludzku. Wszystko powie za pomocą westchnień, machania łapką, pokazywania gestów całymi rękami, brzęczeniem, pojedynczymi sylabami. Czasem powie coś na kształt mama, czasem coś na kształt baba, ale to jest zwykłe gaworzenie. Oczyma wyobraźni widzę regularne wizyty u logopedy, bo postanowiłam nie diagnozować autyzmu metodą "na forum internetowe" ;)
Tym bardziej zadziwia mnie mądrość mego dziecka w każdym innych dziedzinach. A to wejdzie na sofę, by włączyć kinkiet (i nie zleci). A to opiekuje się zabawkami jak prawdziwymi dziećmi, wkładając je do wózka lub przytulając (ostatnio nawet o zgrozo zaczęła karmić je z butelki naśladując matko wyrodno). A to ogląda coraz to "mądrzejsze" książeczki. Ale żeby nie poparzyła się za gorącą potrawą? Otóż moje dziecię sprawdza, w jakiej temperaturze jest żarcie. Odkryłam to przypadkiem, ziemniaki jeszcze za gorące, ale już studziły się w misce. Miskę położyłam w jej zasięgu, ale wzięłam kawałek ziemniaka i zaczęłam nań dmuchać, by choć jeden na szybko się ostudził i dał się zjeść. W tym momencie Kluska dotknęła jedzenia przed sobą i wtem! Aa! Zaczęła machać rączką i pokazywać, że za ciepłe!
Jedno trzeba przyznać metodzie BLW, dziecko uczy się nie tylko normalnie jeść, ale też szybciej od innych dzieci łapie różnicę w temperaturze posiłku. Wie co to oznacza za ciepłe, zanim włoży do paszczy. A to bardzo ważny odruch. Takie małe, a już wie!
Nie mam pojęcia, skąd wiemy, co chce nam przekazać. Wyraża się w swoim niemowlęcym jeszcze języku, a my jakoś ją rozumiemy. I jestem w kropce, bo z jednej strony chciałabym ją zachęcać do mówienia, ale z drugiej wiem, że zbytnia presja zazwyczaj daje skutek odwrotny od zamierzonego. Niecierpliwie więc czekam i czekam i czekam... jej, jak ten czas się dłuży! ;)
Sytuacja z żarciem zdarzyła się kilka tygodni temu, zapomniałam o niej napisać. Dziś mi się przypomniało, to wrzucam ku potomności zgodnie z obietnicą zapamiętywania "chwil niezapomnianych".
Tym bardziej zadziwia mnie mądrość mego dziecka w każdym innych dziedzinach. A to wejdzie na sofę, by włączyć kinkiet (i nie zleci). A to opiekuje się zabawkami jak prawdziwymi dziećmi, wkładając je do wózka lub przytulając (ostatnio nawet o zgrozo zaczęła karmić je z butelki naśladując matko wyrodno). A to ogląda coraz to "mądrzejsze" książeczki. Ale żeby nie poparzyła się za gorącą potrawą? Otóż moje dziecię sprawdza, w jakiej temperaturze jest żarcie. Odkryłam to przypadkiem, ziemniaki jeszcze za gorące, ale już studziły się w misce. Miskę położyłam w jej zasięgu, ale wzięłam kawałek ziemniaka i zaczęłam nań dmuchać, by choć jeden na szybko się ostudził i dał się zjeść. W tym momencie Kluska dotknęła jedzenia przed sobą i wtem! Aa! Zaczęła machać rączką i pokazywać, że za ciepłe!
Jedno trzeba przyznać metodzie BLW, dziecko uczy się nie tylko normalnie jeść, ale też szybciej od innych dzieci łapie różnicę w temperaturze posiłku. Wie co to oznacza za ciepłe, zanim włoży do paszczy. A to bardzo ważny odruch. Takie małe, a już wie!
Nie mam pojęcia, skąd wiemy, co chce nam przekazać. Wyraża się w swoim niemowlęcym jeszcze języku, a my jakoś ją rozumiemy. I jestem w kropce, bo z jednej strony chciałabym ją zachęcać do mówienia, ale z drugiej wiem, że zbytnia presja zazwyczaj daje skutek odwrotny od zamierzonego. Niecierpliwie więc czekam i czekam i czekam... jej, jak ten czas się dłuży! ;)
Sytuacja z żarciem zdarzyła się kilka tygodni temu, zapomniałam o niej napisać. Dziś mi się przypomniało, to wrzucam ku potomności zgodnie z obietnicą zapamiętywania "chwil niezapomnianych".
5.9.13
Mała dziewczynka ściąga obrus
Od ponad roku jest się na tym świecie,
a na tym świecie nie wszystko zbadane
i wzięte pod kontrolę.
Teraz w próbach są rzeczy,
które same nie mogą się ruszać.
Trzeba im w tym pomagać,
przesuwać, popychać,
brać z miejsca i przenosić.
Nie każde tego chcą , na przykład szafa,
kredens, nieustępliwe ściany, stół.
Ale już obrus na upartym stole
-jeżeli dobrze chwycony za brzegi-
objawia chęć do jazdy.
A na obrusie szklanki, talerzyki,
dzbanuszek z mlekiem, łyżeczki, miseczka
aż trzęsą się z ochoty.
Bardzo ciekawe, jaki ruch wybiorą,
kiedy się już zachwieją na krawędzi:
wędrówkę po suficie?
lot dokoła lampy?
skok na parapet okna, a stamtąd na drzewo?
Pan Newton nie ma jeszcze nic do tego.
Niech sobie patrzy z nieba i wymachuje rękami.
Ta próba dokonana być musi.
I będzie.
- Wisława Szymborska
Ostatnio wujek Kluski wynorał ten wiersz i wypisz wymaluj moja pociecha. Tyle że obrus głęboko w szafie schowany od jakiegoś czasu ;)
Niedawno Klusię skończyło trzynaście miesięcy i powinnam wysupłać jakieś podsumowanie. Rośnie pomalutku (ok. 3 cm ponad kojec), żre na potęgę, szaleje po domu i na powietrzu oraz od paru dni pcha się na świat jej dziewiąty ząb. W związku z czym mała jest coraz bardziej marudna, ale nadal daje się z nią wytrzymać (noce odpukać jakoś przesypia). Dziś na ból dziąsła podziałało przytulanie mamy z dodatkiem dentinoxu na szczoteczce do zębów (to już nie te czasy, gdy można było bezkarnie włożyć jej palec do buzi, teraz to grozi amputacją).
Z innych przyjemności, kupiłam jej drewniany wózek dla lal, bo poprzedni kupiony przez babcię był trochę za lekki i nie można się było o niego oprzeć bez ryzyka wywalenia się. Ten jest cięższy to i mniej wywrotny. A jakie baby są głupie, łatwo opisać, dla zabawy włożyłyśmy do niego Kluskę i dziś mała zaczęła włazić do wózków. Obu, tamtego drugiego też, tylko tamten nijak się do tego nie nadaje. Ot nauczyłyśmy małą nowej sztuczki. Tia.
Daj dziecku na chwilę swój telefon, a wynajdzie Ci funkcję, której do tej pory nie znałaś. Kluska zdecydowanie ma dryg do elektroniki, dzięki niej wiem jak się szybko włącza menedżer zadań w moim telefonie. Nie przyszło mi do głowy, by dłużej przytrzymać środkowy przycisk. A jej tak. No i właśnie :)
Jedzenie palcami idzie Aliszce coraz lepiej. Do tego stopnia, że łatwiej jej dać zupę w miseczce niż podawać ją łyżeczką. Jakoś wygarnie gęste, a wodę sobie odpuści albo wyleje (znajomi pracodawcy nie mający styczności z metodą BLW są pod wrażeniem). Uczy się też operowania łyżeczką. Umie ją oblizywać (takoż i paluszki), ale niekoniecznie chce nabierać i trafiać do buzi. Nabrać nabierze, tylko potem wyrzuca na zewnątrz. Taka zabawa! Na szczęście nigdy nie byłam specjalnie porządnicka i mi ten syf po niej zupełnie nie przeszkadza - raczej bawi, bo obserwowanie Kluski jak je - to niezłe kino :)
a na tym świecie nie wszystko zbadane
i wzięte pod kontrolę.
Teraz w próbach są rzeczy,
które same nie mogą się ruszać.
Trzeba im w tym pomagać,
przesuwać, popychać,
brać z miejsca i przenosić.
Nie każde tego chcą , na przykład szafa,
kredens, nieustępliwe ściany, stół.
Ale już obrus na upartym stole
-jeżeli dobrze chwycony za brzegi-
objawia chęć do jazdy.
A na obrusie szklanki, talerzyki,
dzbanuszek z mlekiem, łyżeczki, miseczka
aż trzęsą się z ochoty.
Bardzo ciekawe, jaki ruch wybiorą,
kiedy się już zachwieją na krawędzi:
wędrówkę po suficie?
lot dokoła lampy?
skok na parapet okna, a stamtąd na drzewo?
Pan Newton nie ma jeszcze nic do tego.
Niech sobie patrzy z nieba i wymachuje rękami.
Ta próba dokonana być musi.
I będzie.
- Wisława Szymborska
Ulubiony przysmak Kluski - gotowana kukurydza.
Córeczka tatusia ;)
Ostatnio wujek Kluski wynorał ten wiersz i wypisz wymaluj moja pociecha. Tyle że obrus głęboko w szafie schowany od jakiegoś czasu ;)
Niedawno Klusię skończyło trzynaście miesięcy i powinnam wysupłać jakieś podsumowanie. Rośnie pomalutku (ok. 3 cm ponad kojec), żre na potęgę, szaleje po domu i na powietrzu oraz od paru dni pcha się na świat jej dziewiąty ząb. W związku z czym mała jest coraz bardziej marudna, ale nadal daje się z nią wytrzymać (noce odpukać jakoś przesypia). Dziś na ból dziąsła podziałało przytulanie mamy z dodatkiem dentinoxu na szczoteczce do zębów (to już nie te czasy, gdy można było bezkarnie włożyć jej palec do buzi, teraz to grozi amputacją).
Pamiętacie bajkę o rzepce? ;)
Z innych przyjemności, kupiłam jej drewniany wózek dla lal, bo poprzedni kupiony przez babcię był trochę za lekki i nie można się było o niego oprzeć bez ryzyka wywalenia się. Ten jest cięższy to i mniej wywrotny. A jakie baby są głupie, łatwo opisać, dla zabawy włożyłyśmy do niego Kluskę i dziś mała zaczęła włazić do wózków. Obu, tamtego drugiego też, tylko tamten nijak się do tego nie nadaje. Ot nauczyłyśmy małą nowej sztuczki. Tia.
Jakby kto pytał, to kosztował 190zł + pościel 34zł, więc nie majątek,
guglajcie drewniany wózek dla lalek, leśna dziewczynka
Daj dziecku na chwilę swój telefon, a wynajdzie Ci funkcję, której do tej pory nie znałaś. Kluska zdecydowanie ma dryg do elektroniki, dzięki niej wiem jak się szybko włącza menedżer zadań w moim telefonie. Nie przyszło mi do głowy, by dłużej przytrzymać środkowy przycisk. A jej tak. No i właśnie :)
Jedzenie palcami idzie Aliszce coraz lepiej. Do tego stopnia, że łatwiej jej dać zupę w miseczce niż podawać ją łyżeczką. Jakoś wygarnie gęste, a wodę sobie odpuści albo wyleje (znajomi pracodawcy nie mający styczności z metodą BLW są pod wrażeniem). Uczy się też operowania łyżeczką. Umie ją oblizywać (takoż i paluszki), ale niekoniecznie chce nabierać i trafiać do buzi. Nabrać nabierze, tylko potem wyrzuca na zewnątrz. Taka zabawa! Na szczęście nigdy nie byłam specjalnie porządnicka i mi ten syf po niej zupełnie nie przeszkadza - raczej bawi, bo obserwowanie Kluski jak je - to niezłe kino :)
1.7.13
11 miesięcy
Miałam zrobić post podsumowujący 30 czerwca, bo różne rodzinne problemy z terminami wyjazdów sie ponakładały i mieliśmy nie jechać na bazę. Szykował się weekend w domu. Ale w ostatniej chwili okazało się, że babcia jednak zdąży wrócić i miałam na pakowanie kilka godzin. Zapomniałam tylko czołówki i leków na alergię. No i wybyliśmy rozstawiać bazę namiotową w Regetowie (Beskid Niski), którą serdecznie polecam, zwłaszcza rodzicom z biegającymi dziećmi, nudzić się tam nie sposób. No i po wpisie, musiałam go wydziubdziać po powrocie.
Jedenasty miesiąc Kluski to przede wszystkim doskonalenie umiejętności wspinania się na wszystko. Poza tym mała coraz częściej się przytula. Do nas, do pluszaków, do drewnianych klocków... tak okazuje pozytywne uczucia... albo że chce jej się spać.
To drugi temat. Pod koniec miesiąca, gdy byliśmy z nią sami, w związku z czym głównie ja ją usypiałam - odmówiła spania w spacerówce. I siedzenia. No to musiałam ją uśpić na rękach. Też nie chciała. No to ją posadziłam na fotelu obok siebie i zaczęłam głaskać to po głowie, to po plecach, gdy się odwracała tyłem i stawała opierając się o fotel. To wstawała, to siadała, wreszcie usiadła na dobre bawiąc się pieluszką. Dalej ją głaskałam a ona bawiła się, bawiła i wreszcie sama usnęła. Bez noszenia! Bez bujania! Tak po prostu. Miało to związek z przejściem na jedną, góra dwie drzemki dziennie. Za to dwugodzinne. Mój kręgosłup odetchnął z ulgą.
Kiedy dotarło do mnie, że przyzwyczaiłam ją do usypiania podczas noszenia i w związku z tym będzie problem, doszłam do wniosku, że to nie potrwa przecież wiecznie. Wszelkie próby odzwyczajenia były traktowane z wielkim oburzeniem, więc odpuściliśmy. Najwyraźniej po czasie mała sama doszła do wniosku, że wygodniej jest usypiać przytulając się do kogoś. No i dobrze!
Trzecia sprawa to samodzielne jedzenie. Nareszcie mała zaskoczyła z gryzieniem, żuciem i połykaniem bez krztuszenia, więc nie mamy oporów w odwiedzaniu restauracji. Jedenastomiesięcznicę Kluska wybalowała w weekend najpierw za barem (nie chciała zejść), a potem w krzesełku jedząc obiadek. Barman był zachwycony! Ale głos oddaję autorowi zdjęć, wujkowi Pawłowi.
Wujek Paweł: W sobotę udaliśmy się z Kluską do restauracji. Najbardziej wprawdzie podobał jej się barman i bar z alkoholami, ale w końcu udało się ją usadzić przy stole i trzeba przyznać, że zachowywała się całkiem przyzwoicie.
Następnego dnia byliśmy na koncercie muzyki klasycznej ale niestety nie zabrałem telefonu i nie mam zdjęć.
Niestety w domu już nie ma takiej kultury jak w restauracji. Jest branie żarcia pełnymi garściami i łapczywe pożeranie.
Dziecko coraz starsze, więc obawiałam się czy nie zacznie się nam objawiać lęk separacyjny. Ale nie było źle. W piątek wieczór, kiedy jechaliśmy z tatą Kluski w góry, Kluska tylko wędrowała do mojego pokoju. Bardziej do Lovelka (tato! A spacer?!?) niż szukając mnie. Ale jednak zachwycona nagłym opustoszeniem mieszkania nie była. W sobotę i niedzielę miała tyle atrakcji, że nie wyglądała na smutną. W poniedziałek znalazła mnie budzącą się w łóżku i była zachwycona. Żadnego obrażania, fochów i tak dalej. Kochane dziecko :)
Co do statystyczek, rośnie i tyje powoli. Urosła nie więcej niż centymetr czyli ma jakieś 75 cm z groszami (ciężko ją zmierzyć, bo się rusza), waży około 10 kg. Wcześniej wyrosła ponad normę, więc się nie stresuję tym zahamowaniem, w końcu potroiła wagę urodzeniową. Prędzej zastanawia mnie całkowity brak rozwoju mowy. Tylko ma-ma (daj jeść i mama) oraz ba-ba (bawmy się!). I to by było na tyle, poza tym różne dziwne dźwięki gardłowo - piskliwe na przemian. Z drugiej strony teraz intensywnie uczy się poruszać i łączyć klocki Duplo, bo rozłączać już się nauczyła. Kto by miał czas na co innego!
Przybywa też jej włosów, którym kibicuję by ciemniały. Jednak cały czas uparcie trzymają się ciemnego blondu. Oczy ma swoje to włosy też będzie mieć swojego koloru. Grunt by rozumu w porę nie zabrakło ;)
Jedenasty miesiąc Kluski to przede wszystkim doskonalenie umiejętności wspinania się na wszystko. Poza tym mała coraz częściej się przytula. Do nas, do pluszaków, do drewnianych klocków... tak okazuje pozytywne uczucia... albo że chce jej się spać.
To drugi temat. Pod koniec miesiąca, gdy byliśmy z nią sami, w związku z czym głównie ja ją usypiałam - odmówiła spania w spacerówce. I siedzenia. No to musiałam ją uśpić na rękach. Też nie chciała. No to ją posadziłam na fotelu obok siebie i zaczęłam głaskać to po głowie, to po plecach, gdy się odwracała tyłem i stawała opierając się o fotel. To wstawała, to siadała, wreszcie usiadła na dobre bawiąc się pieluszką. Dalej ją głaskałam a ona bawiła się, bawiła i wreszcie sama usnęła. Bez noszenia! Bez bujania! Tak po prostu. Miało to związek z przejściem na jedną, góra dwie drzemki dziennie. Za to dwugodzinne. Mój kręgosłup odetchnął z ulgą.
Kiedy dotarło do mnie, że przyzwyczaiłam ją do usypiania podczas noszenia i w związku z tym będzie problem, doszłam do wniosku, że to nie potrwa przecież wiecznie. Wszelkie próby odzwyczajenia były traktowane z wielkim oburzeniem, więc odpuściliśmy. Najwyraźniej po czasie mała sama doszła do wniosku, że wygodniej jest usypiać przytulając się do kogoś. No i dobrze!
E! Barman! Gdzie to żarcie?!?
Trzecia sprawa to samodzielne jedzenie. Nareszcie mała zaskoczyła z gryzieniem, żuciem i połykaniem bez krztuszenia, więc nie mamy oporów w odwiedzaniu restauracji. Jedenastomiesięcznicę Kluska wybalowała w weekend najpierw za barem (nie chciała zejść), a potem w krzesełku jedząc obiadek. Barman był zachwycony! Ale głos oddaję autorowi zdjęć, wujkowi Pawłowi.
Myślicie, że nie widzę tego talerza!?!
Wujek Paweł: W sobotę udaliśmy się z Kluską do restauracji. Najbardziej wprawdzie podobał jej się barman i bar z alkoholami, ale w końcu udało się ją usadzić przy stole i trzeba przyznać, że zachowywała się całkiem przyzwoicie.
Następnego dnia byliśmy na koncercie muzyki klasycznej ale niestety nie zabrałem telefonu i nie mam zdjęć.
Niestety w domu już nie ma takiej kultury jak w restauracji. Jest branie żarcia pełnymi garściami i łapczywe pożeranie.
No! Nareszcie dokładka!
Dziecko coraz starsze, więc obawiałam się czy nie zacznie się nam objawiać lęk separacyjny. Ale nie było źle. W piątek wieczór, kiedy jechaliśmy z tatą Kluski w góry, Kluska tylko wędrowała do mojego pokoju. Bardziej do Lovelka (tato! A spacer?!?) niż szukając mnie. Ale jednak zachwycona nagłym opustoszeniem mieszkania nie była. W sobotę i niedzielę miała tyle atrakcji, że nie wyglądała na smutną. W poniedziałek znalazła mnie budzącą się w łóżku i była zachwycona. Żadnego obrażania, fochów i tak dalej. Kochane dziecko :)
W domu już nie muszę jeść jak dama ;)
Co do statystyczek, rośnie i tyje powoli. Urosła nie więcej niż centymetr czyli ma jakieś 75 cm z groszami (ciężko ją zmierzyć, bo się rusza), waży około 10 kg. Wcześniej wyrosła ponad normę, więc się nie stresuję tym zahamowaniem, w końcu potroiła wagę urodzeniową. Prędzej zastanawia mnie całkowity brak rozwoju mowy. Tylko ma-ma (daj jeść i mama) oraz ba-ba (bawmy się!). I to by było na tyle, poza tym różne dziwne dźwięki gardłowo - piskliwe na przemian. Z drugiej strony teraz intensywnie uczy się poruszać i łączyć klocki Duplo, bo rozłączać już się nauczyła. Kto by miał czas na co innego!
Przybywa też jej włosów, którym kibicuję by ciemniały. Jednak cały czas uparcie trzymają się ciemnego blondu. Oczy ma swoje to włosy też będzie mieć swojego koloru. Grunt by rozumu w porę nie zabrakło ;)
11.6.13
Baby-Led Weaning dla opornych
Kiedyś już pisałam, że wprowadzanie niepapkowych pokarmów się nie bardzo udało. Mała zamiast gryźć, starała się wszystko połknąć od razu, co kończyło się krztuszeniem, dławieniem i moją palpitacją serca. Apetyt moje dziecko ma na normalne żarcie straszny. Do tego stopnia, że jak jej damy za dużo obiadu, to nie wyrabia normy mlecznej. Po prostu woli jeść to co my, a nie jakieś tam butle z płynem. Czasami woli od mleka nawet sok marchwiowy.
Odpuściłam sobie zatem zabawę w jedzenie zwykłych rzeczy i pozostawiłam słoikowe żarcie jako stały element krajobrazu. Ale się nie poddałam, w końcu kiedyś Klu musi zacząć jeść jak człowiek. Zaczęłam od małych kawałków. Skoro ryż umiała jeść bez problemu, to chleb pokrojony w kostkę czy banana też zje. No i faktycznie, dała radę. Z kluskami było łatwiej, bo się dość łatwo same rozpuszczały w buzi. Dawaliśmy jej jedzenie do zabawy, zazwyczaj pod wieczór, kiedy już wiedziałam, że odbębniła te 400-500ml mleka (na raty w trzech posiłkach) i zjadła papkę na obiad.
Za namową koleżanki blogerki Luci postanowiłam jednak przeczytać książkę o BLW, wiedzy nigdy za wiele. Trochę mnie początek zabił śmiechem, bo z książki wynikało, że dzieci "niejadki" biorą się z karmienia łyżeczką, a BLW pomaga wykryć alergie pokarmowe. I co jeszcze. Albo że karmienie łyżeczką jest jednoznaczne z wpychaniem dziecku jedzenia na siłę. A dziecko nie ma wówczas prawa decydować, co chce jeść. Akurat! Półroczne dziecko w dość jasny sposób potrafi pokazać co mu smakuje, a co nie. Że niektórzy rodzice ignorują oczywiste komunikaty, nie jest winą łyżeczki, tylko ich mentalności. Książka jednak okazała się pomocna, trochę mi ułożyła w głowie plan przestawienia małej na jedzenie bezpapkowe. Tu będę ją reklamować konsekwentnie. Porządkuje wiedzę z zakresu dietetyki dziecięcej, uspokaja zaniepokojonych, rozwiewa wątpliwości. Uczy też, jakich argumentów używać w rozmowach z ludźmi, którym ta metoda jest obca.
Przygodę z BLW można rozpocząć, gdy dziecko potrafi samodzielnie siedzieć. Większość dzieci zaczyna siadać około 6 -7 miesiąca życia. Ale nie wszystkie. Kluska stabilnie siedziała tydzień po ukończeniu 9 miesiąca. Miałam ją trzymać trzy miesiące na gołym mleku? No nie bardzo, anemia murowana. Papki nas uratowały, od razu jej się poprawiła cera (przez pierwsze 4 miesiące życia była bardzo blada, choć morfologię miała koncertową, ale parę miesięcy później krew mogła się pogorszyć). Co nie oznacza z marszu, że idea BLW jest zła. Przeciwnie, to świetne podejście do odżywiania się w ogóle. Z perspektywy dziecka oznacza to mniej więcej: "Poznaję nowe smaki i jem to co chcę w ilości jakiej potrzebuję". Tylko nie każde dziecko jest na to gotowe w tym samym czasie i należy mieć tego świadomość.
Minęło trochę czasu, dziecię me wreszcie zaczęło raczkować, a ja zaczęłam jej dawać coraz większe kawałki jedzenia, takie które mogła już swobodnie chwycić. Coś drgnęło, w przeciągu paru dni nauczyła się wciągać kluski spaghetti i odgryzać kawałki z gotowanych warzyw. Nawet surowe jabłko, tak jak na okładce książki. Przy okazji doszedł jej drugi obiadowy posiłek w ciągu dnia. Po prostu jadła razem z nami, częściej na kolanach lub na podłodze z talerza niż w foteliku.Czasami ją karmiliśmy łyżeczką (zupy), czasami jadła sama (marchewka, cukinia, ziemniaki, ryż, chleb). Trochę jej też pomagaliśmy podając jej kawałki jedzenia na dłoni, a ona sobie z naszej dłoni chwytała, bo chwyt pęsetowy ma opanowany od dawna. Wbrew temu, co było napisane w książce, dawałam jej też małe kawałki prosto do buzi. Dziecko nauczone karmienia zamiast wyciągać po jedzenie rączki - nachylało się ku mnie i otwierało buzię. No i jak tu takiej nie dać? Jeśli o mnie chodzi to jestem bardzo miękka, jak się na mnie ktoś patrzy oczami kota ze Shreka ;) Zachęcałam ją do samodzielnego jedzenia, ale królewny mają to do siebie, że od niektórych spraw mają służbę i już.
Dziś był dzień pod wezwaniem przenajświętszej truskawki, zajadaliśmy się w domu całą czwórką. Parę truskawek Kluska zjadła własnoręcznie, odgryzając po kawałku. Kilka podał jej tata. Ona sobie odgryzała czubek, a tata zjadał resztę. Truskawki były duże, więc nie było ryzyka, że połknie którąś w całości. Wychodzi na to, że nie ma co się zniechęcać. Jeśli coś ze stałymi pokarmami idzie nie tak, jak opisują w lekturze, oznacza mniej więcej tyle, że mamy przypadek atypowy i trzeba się uzbroić w cierpliwość. Są dzieci, które w wieku 7 miesięcy jedzą normalne kanapki, są i takie, które są na to gotowe mając grubo ponad rok. W książce o tym nie piszą, bo jeszcze by wyszło, że to metoda nie dla każdego ;) Czytając tego typu lektury zawsze trzeba mieć świadomość, że zostały wydane, by zarabiać pieniądze i muszą się podlizywać jak największej liczbie potencjalnych czytelników. To nie jest podręcznik ani oficjalna broszurka z ministerstwa. Pewnie dlatego poleca dawanie dziecku słonego masła orzechowego jako sosu, choć trzy czwarte książki poświęcone jest opisywaniu, jaka ta sól jest zła i szkodliwa, oraz że najlepiej podawać dziecku żywność maksymalnie naturalną i nieprzetworzoną. Że sól jest w większości chlebów, wędlin, gotowych sosów i nawet takich produktów jak "jogurty naturalne", mało kto wie. I może lepiej, bo się nie denerwuje. Ja sobie podczytuję etykiety tu i ówdzie, więc mam świadomość, że soli po prostu nie da się uniknąć bez hodowania własnego świniaka i krowy w obórce. Mieszczuch jest na sól skazany, tym bardziej soli jako przyprawy należy używać z rozwagą i może nie należy dziecka od małego przyzwyczajać do produktów solonych nieco więcej. Zwłaszcza że żyjemy w czasach, gdy milion przypraw jest na wyciągnięcie ręki za grosze. Ale że książka jest na rynek amerykański, gdzie masło orzechowe jest traktowane chyba jak u nas opłatek na Wigilię, namawianie na odstawienie tego świństwa książce sprzedać by się nie pomogło. Takie życie :)
Tak że czytając książki dla rodziców nigdy nie należy wyłączać myślenia. Intuicja to podstawa. :)
edit: A tu jak Kluska pięknie je dwa lata później.
Odpuściłam sobie zatem zabawę w jedzenie zwykłych rzeczy i pozostawiłam słoikowe żarcie jako stały element krajobrazu. Ale się nie poddałam, w końcu kiedyś Klu musi zacząć jeść jak człowiek. Zaczęłam od małych kawałków. Skoro ryż umiała jeść bez problemu, to chleb pokrojony w kostkę czy banana też zje. No i faktycznie, dała radę. Z kluskami było łatwiej, bo się dość łatwo same rozpuszczały w buzi. Dawaliśmy jej jedzenie do zabawy, zazwyczaj pod wieczór, kiedy już wiedziałam, że odbębniła te 400-500ml mleka (na raty w trzech posiłkach) i zjadła papkę na obiad.
Za namową koleżanki blogerki Luci postanowiłam jednak przeczytać książkę o BLW, wiedzy nigdy za wiele. Trochę mnie początek zabił śmiechem, bo z książki wynikało, że dzieci "niejadki" biorą się z karmienia łyżeczką, a BLW pomaga wykryć alergie pokarmowe. I co jeszcze. Albo że karmienie łyżeczką jest jednoznaczne z wpychaniem dziecku jedzenia na siłę. A dziecko nie ma wówczas prawa decydować, co chce jeść. Akurat! Półroczne dziecko w dość jasny sposób potrafi pokazać co mu smakuje, a co nie. Że niektórzy rodzice ignorują oczywiste komunikaty, nie jest winą łyżeczki, tylko ich mentalności. Książka jednak okazała się pomocna, trochę mi ułożyła w głowie plan przestawienia małej na jedzenie bezpapkowe. Tu będę ją reklamować konsekwentnie. Porządkuje wiedzę z zakresu dietetyki dziecięcej, uspokaja zaniepokojonych, rozwiewa wątpliwości. Uczy też, jakich argumentów używać w rozmowach z ludźmi, którym ta metoda jest obca.
Przygodę z BLW można rozpocząć, gdy dziecko potrafi samodzielnie siedzieć. Większość dzieci zaczyna siadać około 6 -7 miesiąca życia. Ale nie wszystkie. Kluska stabilnie siedziała tydzień po ukończeniu 9 miesiąca. Miałam ją trzymać trzy miesiące na gołym mleku? No nie bardzo, anemia murowana. Papki nas uratowały, od razu jej się poprawiła cera (przez pierwsze 4 miesiące życia była bardzo blada, choć morfologię miała koncertową, ale parę miesięcy później krew mogła się pogorszyć). Co nie oznacza z marszu, że idea BLW jest zła. Przeciwnie, to świetne podejście do odżywiania się w ogóle. Z perspektywy dziecka oznacza to mniej więcej: "Poznaję nowe smaki i jem to co chcę w ilości jakiej potrzebuję". Tylko nie każde dziecko jest na to gotowe w tym samym czasie i należy mieć tego świadomość.
Minęło trochę czasu, dziecię me wreszcie zaczęło raczkować, a ja zaczęłam jej dawać coraz większe kawałki jedzenia, takie które mogła już swobodnie chwycić. Coś drgnęło, w przeciągu paru dni nauczyła się wciągać kluski spaghetti i odgryzać kawałki z gotowanych warzyw. Nawet surowe jabłko, tak jak na okładce książki. Przy okazji doszedł jej drugi obiadowy posiłek w ciągu dnia. Po prostu jadła razem z nami, częściej na kolanach lub na podłodze z talerza niż w foteliku.Czasami ją karmiliśmy łyżeczką (zupy), czasami jadła sama (marchewka, cukinia, ziemniaki, ryż, chleb). Trochę jej też pomagaliśmy podając jej kawałki jedzenia na dłoni, a ona sobie z naszej dłoni chwytała, bo chwyt pęsetowy ma opanowany od dawna. Wbrew temu, co było napisane w książce, dawałam jej też małe kawałki prosto do buzi. Dziecko nauczone karmienia zamiast wyciągać po jedzenie rączki - nachylało się ku mnie i otwierało buzię. No i jak tu takiej nie dać? Jeśli o mnie chodzi to jestem bardzo miękka, jak się na mnie ktoś patrzy oczami kota ze Shreka ;) Zachęcałam ją do samodzielnego jedzenia, ale królewny mają to do siebie, że od niektórych spraw mają służbę i już.
Dziś był dzień pod wezwaniem przenajświętszej truskawki, zajadaliśmy się w domu całą czwórką. Parę truskawek Kluska zjadła własnoręcznie, odgryzając po kawałku. Kilka podał jej tata. Ona sobie odgryzała czubek, a tata zjadał resztę. Truskawki były duże, więc nie było ryzyka, że połknie którąś w całości. Wychodzi na to, że nie ma co się zniechęcać. Jeśli coś ze stałymi pokarmami idzie nie tak, jak opisują w lekturze, oznacza mniej więcej tyle, że mamy przypadek atypowy i trzeba się uzbroić w cierpliwość. Są dzieci, które w wieku 7 miesięcy jedzą normalne kanapki, są i takie, które są na to gotowe mając grubo ponad rok. W książce o tym nie piszą, bo jeszcze by wyszło, że to metoda nie dla każdego ;) Czytając tego typu lektury zawsze trzeba mieć świadomość, że zostały wydane, by zarabiać pieniądze i muszą się podlizywać jak największej liczbie potencjalnych czytelników. To nie jest podręcznik ani oficjalna broszurka z ministerstwa. Pewnie dlatego poleca dawanie dziecku słonego masła orzechowego jako sosu, choć trzy czwarte książki poświęcone jest opisywaniu, jaka ta sól jest zła i szkodliwa, oraz że najlepiej podawać dziecku żywność maksymalnie naturalną i nieprzetworzoną. Że sól jest w większości chlebów, wędlin, gotowych sosów i nawet takich produktów jak "jogurty naturalne", mało kto wie. I może lepiej, bo się nie denerwuje. Ja sobie podczytuję etykiety tu i ówdzie, więc mam świadomość, że soli po prostu nie da się uniknąć bez hodowania własnego świniaka i krowy w obórce. Mieszczuch jest na sól skazany, tym bardziej soli jako przyprawy należy używać z rozwagą i może nie należy dziecka od małego przyzwyczajać do produktów solonych nieco więcej. Zwłaszcza że żyjemy w czasach, gdy milion przypraw jest na wyciągnięcie ręki za grosze. Ale że książka jest na rynek amerykański, gdzie masło orzechowe jest traktowane chyba jak u nas opłatek na Wigilię, namawianie na odstawienie tego świństwa książce sprzedać by się nie pomogło. Takie życie :)
Tak że czytając książki dla rodziców nigdy nie należy wyłączać myślenia. Intuicja to podstawa. :)
edit: A tu jak Kluska pięknie je dwa lata później.
31.3.13
8 czyli bałwanek
Ósemki od jakiegoś czasu kojarzą mi się z bałwankami. Wystarczy wyjrzeć za okno, by stwierdzić, że nie jest to skojarzenie dalekie. A mogłam kupić sanki, kto by pomyślał, że jeszcze będzie tyle śniegu pod koniec marca. Tak białych wiosennych świąt nie pamiętam, choć urodziłam się pod koniec lat 70, w tamtych czasach zimy bywały konkretne.
Zresztą Klusię i tak ma szlaban na spacery w ciągu najbliższych dni, przez wzgląd na ostatni katar, który zresztą już prawie jej minął, czego niestety nie można powiedzieć o mnie. Bakteryjne zapalenie gardła zawsze przechodziłam źle. Już myślałam, że zdrowieję, gdy wczoraj wieczorem gorzej się poczułam, a dziś rano już obudziłam z prawie gorączką (37i8). Zbijam aspiryną i rutinoscorbinem, ale święta będą niestety przesmarkane.
Ósmy miesiąc minął nadspodziewanie szybko, Kluska nauczyła się (nareszcie!) pełzać do tyłu i całkiem swobodnie przekręca się z brzucha na plecy oraz z pleców na brzuch. Ponieważ u nas na kolanach siedzi już całkiem stabilnie, pomału zaczynamy bawić się w BLW. Głównym pożywieniem nadal jest mleko, kaszka i słoiki, ale pomalutku dajemy jej co łatwiejsze "normalne" pokarmy. Wczoraj zaczęliśmy od ryżu, dziś jadła też rozdrobionego łososia (pokroiłam w cienkie paski). Symboliczne ilości, ale nie chodzi o to, by ją tak karmić, tylko o to, by mogła się zapoznać z normalnym trybem jedzenia. Jak wiecie nie jestem hejterką słoików, ufam producentom, że rzeczywiście ładują tam warzywa ze sprawdzonych źródeł, ale byłoby fajnie, gdyby mała po ukończeniu roku jadła już z nami przy stole, to samo co my. Nigdy u niej nie było problemów z apetytem, nie obawiam się więc, że po zasmakowaniu w słoikach odmówi normalnego jedzenia. Zresztą jak widać na filmie, cztery miesiące jedzenia słoikowego nie wpłynęły negatywnie na jej zapatrywania kulinarne. To dziecko po prostu uwielbia jeść, nawet jeśli jej coś nie zasmakuje (brokułki) to i tak je, tylko się krzywi patrząc na nas z wyrzutem.
Kochane mamy karmiące piersią, które chcą ominąć słoikowanie - nie ma co się bać papek! Dziecko wybredne będzie takim niezależnie od sposobu żywienia. Jeśli będzie miało tendencję do grymaszenia to i przy BLW będzie pluć rzeczami, które nie będą mu smakowały. Nie ma sensu zaczynać BLW już w szóstym miesiącu, kiedy dziecko jeszcze nie siedzi. Słoiki i inne przeciery nie gryzą, każdy ma prawo czegoś nie lubić w jedzeniu, nie ma co wciskać na siłę. Je - proszę bardzo, nie je - widać nie smakuje, posmakuje później, albo wcale. Ja na przykład przez całe życie jestem wybredna, ale jak już coś lubię, to objadam się po sufit. I moje życie wcale nie jest uboższe, choć nie jadam na przykład fasoli, rzodkiewek, karpia czy większości przetworów mięsnych.
Z innych nowości, w związku z niedawnym katarem Kluski kupiliśmy termometr bezdotykowy i jestem zdumiona własną głupotą, trzeba było kupić od razu. Smoczkowy był ok, ale mierzenie temperatury długo trwało. Typowy elektroniczny może sprawdza się u dorosłych, ale przy kręcącym się dziecku nie bardzo. Nasz bezdotykowy (mikrolife) ma przy okazji funkcję mierzenia temperatury powietrza. Obecnie testujemy go głównie na mnie, temperatura skacze mi kilka razy w ciągu doby, gdyby nie aspiryna pewnie już bym miała 39 stopni, hrr. Nie cierpię chorować, smarkam, umieram, jestem opryskliwa, marudzę przy jedzeniu i w ogóle zachowuję się jak rozkapryszony pięciolatek. Chorowanie Kluski to przy tym pikuś ;)
Kochane mamy karmiące piersią, które chcą ominąć słoikowanie - nie ma co się bać papek! Dziecko wybredne będzie takim niezależnie od sposobu żywienia. Jeśli będzie miało tendencję do grymaszenia to i przy BLW będzie pluć rzeczami, które nie będą mu smakowały. Nie ma sensu zaczynać BLW już w szóstym miesiącu, kiedy dziecko jeszcze nie siedzi. Słoiki i inne przeciery nie gryzą, każdy ma prawo czegoś nie lubić w jedzeniu, nie ma co wciskać na siłę. Je - proszę bardzo, nie je - widać nie smakuje, posmakuje później, albo wcale. Ja na przykład przez całe życie jestem wybredna, ale jak już coś lubię, to objadam się po sufit. I moje życie wcale nie jest uboższe, choć nie jadam na przykład fasoli, rzodkiewek, karpia czy większości przetworów mięsnych.
Z innych nowości, w związku z niedawnym katarem Kluski kupiliśmy termometr bezdotykowy i jestem zdumiona własną głupotą, trzeba było kupić od razu. Smoczkowy był ok, ale mierzenie temperatury długo trwało. Typowy elektroniczny może sprawdza się u dorosłych, ale przy kręcącym się dziecku nie bardzo. Nasz bezdotykowy (mikrolife) ma przy okazji funkcję mierzenia temperatury powietrza. Obecnie testujemy go głównie na mnie, temperatura skacze mi kilka razy w ciągu doby, gdyby nie aspiryna pewnie już bym miała 39 stopni, hrr. Nie cierpię chorować, smarkam, umieram, jestem opryskliwa, marudzę przy jedzeniu i w ogóle zachowuję się jak rozkapryszony pięciolatek. Chorowanie Kluski to przy tym pikuś ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)