29.5.13

10 m

Ten miesiąc był przełomowy pod tyloma względami (dziesięć miesięcy Kluska kończy jutro). Ledwo ruszające się dziecko nie tylko zaczęło pełzać, zaraz potem siadać, wstawać i raczkować. Chyba nigdy dotąd jej rozwój nie był tak gwałtowny. Poszło do przodu chyba wszystko poza mową. Trwam w permanentnym szoku. Na dodatek mało z nią przebywam, bo się dużo rzuciło roboty i innych wyjazdów, więc czas szybciej leci. Mała dobrze znosi rozłąkę. W lipcu czeka mnie co najmniej jeden dłuższy wyjazd, w sierpniu drugi jeszcze dłuższy, trochę boję się nadwyrężyć kluskowe przywiązanie. Ale też serce wyrywa się w świat, co robić.

Im dłużej Kluska jest na świecie, tym mniej się czymkolwiek przejmuję, chwilami zapominam o jej istnieniu. Aż tak. Nie tęsknię ani przez minutę, gdy wyjeżdżam do innego miasta. A jednak gdy się przytulamy, czuję że jest dobrze, że jest fajnie, że wcale nie musimy być wtulone w siebie cały czas, żeby odczuwać tę szczególną radość z bycia razem. Niemowlak pomału zamienia się w małe dziecko, które coraz więcej rozumie i wybacza. Na to ostatnie liczę niezmiennie od wielu miesięcy. Mało która kobieta "tak" kocha swoje dziecię, że by tylko od niego uciekać przy każdej sposobności. Coś mi się wywróciło na lewą stronę i chyba już tak zostanie. Nie mam wizji mojego najlepszego na świecie dziecka. Kiedyś dawno temu miałam jakieś marzenia odnośnie przyszłego potomstwa, ale rozwiały się one dość solidnie i mam nadzieję nie być rozczarowaną, że Klu będzie inna niż bym chciała. Czasami zastanawiam się jaka będzie. Jak bardzo będziemy się nienawidzić i czy w dorosłym życiu w ogóle będziemy mieć ochotę ze sobą rozmawiać. Czy będę obecny okres wspominać z rozrzewnieniem, czy przeciwnie - cieszyć się, że nareszcie minął. Wielka niewiadoma. Nie cierpię równań z wielkimi niewiadomymi.


Poza tym czytam sobie książkę o BLW. Trochę mi przy tym śmieszno, trochę straszno. Mało stykam się z beletrystyką, a już dziecięcą w szczególności, trudno mi o brak emocji. Jak każda książka o stylu życia zakłada pewne rzeczy na starcie, jest tak i tak, będzie tak i tak, jakie to proste. Tylko że w życiu nic nie jest proste i przewidywalne. Gdyby poradniki o najlepszych sposobach na robienie czegokolwiek podchodziły do swoich porad w ten sposób, raczej by się nie sprzedały. O czym by się nie czytało, zawsze będzie najlepsze, a metoda konkurencyjna zła i krzywdząca. To jest już nawet trochę nudne. Chyba wrócę do czytania fikcji o lataniu do innych galaktyk i innych problemów kosmitów lądujących pośrodku Rosji. Aczkolwiek książkę (Bobas Lubi Wybór) bardzo polecam, dość ładnie mówi, że każdy ma prawo jeść to co chce i ile chce, a dziecko to już najbardziej. I daje nadzieję, że za parę lat nie będą to frytki z chipsami, hamburger i słoik z Nutellą ;)

Kluska pomału uczy się żuć coraz większe kawałki jedzenia, prawdopodobnie mogłaby jeść to samo co my, ale wtedy jej dieta byłaby mało zróżnicowana. Słoikowo wychodzi dużo ciekawiej. Więc mój "niejadek" porywający wszystko co się da w zasięgu łapek jeszcze trochę poleci na papkach. Chyba że upoluje udko babci z talerza, jak w zeszłym miesiącu. ;)


Tup tup tup zbliża się szybkimi krokami, nabyłam paputki z mięciutkiej skóry. Zakupy w sieci to moje hobby i uzależnienie, czasami boję się wejść na alledrogo, bo znów coś wynoram i nie powstrzymam się od kupienia. A ze mną jest tak, że jak się nie mogę zdecydować między kwiatkiem a rekinkiem, to kupują oba i tak to się skończyło i teraz. Jestem niemożliwa. Dla kontrastu Tata Kluski liczy każdą złotówkę, więc się nam to jakoś kalkuluje. Cały czas na minusie, ale pojawiło się światełko w tunelu i póki co nie słychać dźwięku nadjeżdżającego pociągu ;)

Zęby postanowiły iść nie do końca symetrycznie, wdzięczny scerbulek miewa się obecnie tak:


I to by było na tyle, sama nuda i nie ma o czym pisać. Oby jeszcze trochę.

26.5.13

Dzień Matki Wyrodnej

Jeśli co dzień patrzycie w lustro na siebie i wydaje się Wam, że nie dość poświęcacie się dla swoich dzieci, nie dość wypruwacie sobie żył i innych flaków, spędzacie z dzieckiem każdą minutę jego życia, prasujecie jego ubranka sześć razy dziennie (kiedy śpi oczywiście) - a nadal nie czujecie się dość dobre i idealne, więc potrzebujecie się dowartościować oraz poczytać o złej kobiecie, która tego wszystkiego nie robi - trafiłyście we właściwe miejsce.

Wyrodna matka tak kocha swoje dziecko, że zamiast oddawać się niewątpliwym urokom macierzyństwa w swe święto, które do tej pory obchodziła jako imieniny - wybrała się spontanicznie z rana na wycieczkę rowerową na pół dnia. Oczywiście same rudery i krzaki, bo co to za wycieczka bez rozsypujących się chałup i dworów, włażenia pod most i jedzenia kanapek nad kubkiem z herbatą. Od kilku lat mam zwyczaj jeżdżenia na specjalną wycieczkę imieninową i tylko w zeszłym roku się nie udało (leżąca ciąża). Przed wyjściem popatrzyłam na świeżo uśpioną Kluskę i poleciałam w plener jak na skrzydłach. Wróciłam pod koniec kluskowego spaceru, przywożąc świeże kwiatki (chyba z kaliny), złupione opodal jakiejś przydrożnej kapliczki. Wyjątek, bo zazwyczaj wolę kwiaty doniczkowe, ale wstyd było kapliczkę okradać ;) Zrobiłam tylko 56 km, w sam raz na lajtową majową wycieczkę. Nie wiem co bym zrobiła bez pomocy babcinej, chyba bym została Matko Polko albo już dawno uciekła kajakiem na Madagaskar. Prędzej to drugie. Takie wycieczki ładują mi wewnętrzne baterie na długo. Teraz próbuję pracować, ale kiepsko mi idzie, za bardzo majówkowy nastrój mi się włączył. A tu trzeba zarabiać na kluski i Kluskę :)

Tak, to poniżej kolan to pokrzywy. 
Z tyłu zrujnowany dwór z bocianem na kominie,
niech go piekło pochłonie (ptaka oczywiście)

Dziś Kluska miewała humory i humorki. To źle, tamto nudne, na spacerze fajnie, bo coś się dzieje (tylko w parku zwaliło się drzewo i nie można było wejść), na zakupy zabiorą, zabawki nowe kupią, ale co z tego, gdy człowiek chciałby chodzić, tylko się nie udaje. A więc dawała upust swym frustracjom od czasu do czasu. Co się odbijało na apetycie, niby głodna, szybko odechciewało jej się butli, dajcie tamto drugie oraz dlaczego kwiatki są niejadalne??? I dlaczego nie mogę wejść na stół, buuułłłłuuuu! Wspinała się wszędzie i na wszystko, oka z niej spuścić nie można. Kojec? Wypuście mnie natychmiast! Zaraz po przebudzeniu pełznie do miejsca, gdzie się kojec zaczyna się otwierać i skrobie łapką jak piesek. Ledwo zdążyliśmy zjeść obiad korzystając z jej drzemki. A jednak nadal podoba mi się ten etap, trzeba bardziej uważać, ale i zabawa z Kluską lepsza, cudownie jest patrzeć jak przekłada klocki z jednego pudełka do drugiego, albo układa je na trzecim. A mimo to kilka razy w ciągu reszty dnia miałam ochotę schować się w pokoju i nie wychodzić, nawet raz mi się udało ;)

Kluska bawi się oświetleniem 
swojej przyczepki rowerowej

Poza tym nadal główną paszą Kluski (poza mlekiem) są dania gotowe ze słoików, wykańczamy resztki zapasów 4m+, bo tata Kluski wynorał jakieś promocje i kupiliśmy w efekcie ich trochę za dużo. Za chwilę przechodzimy na stałe na te dla starszych dzieci (do tej pory w kratkę, bo tamtych szkoda było wyrzucać). Dużymi kawałkami mała nadal się krztusi, więc trzeba jej dawać jedzenie pokrojone w kostkę. "Prawdziwe" mleko dostaje w postaci paru łyżek owsianki babci. Odpukać zdrowa i bez żadnych innych rewelacji. Odkąd się urodziła, uwielbiam się pod tym względem nudzić. Z zębów nietypowo idą jej górna i dolna lewa dwójka, podejrzewam że prawe także, ale są bardziej nieśmiałe i jeszcze nie przebiły się przez dziąsła. Z tymi zębami nie jest tak źle, jak się spodziewałam, raz na kilka dni Kluska ma gorszy dzień. Być może dziś był jeden z nich, a jutro pojawią się kolejne zęby na wolności.

To był pod wieloma względami jeden z lepszych dni w moim życiu, mam nadzieję że dzięki tej wycieczce będę go pamiętać i wspominać. W innym wypadku raczej niekoniecznie, bo z pamięcią u mnie krucho. :)

20.5.13

Ona stoi!

Miałam dodać wpis radosny, otóż dziecię moje postanowiło wczoraj zacząć siadać z pozycji do raczkowania. Kluska nadal zamiast raczkować pełza, ale potrafi stanąć na czworaka z wyprostowanymi nogami i właśnie z tej pozycji zaczęła siadać. Najpierw z podparciem, potem bez. Tylko że natłok innych spraw powstrzymał mnie przed dodaniem wpisu i dziś jest podwójny. Wczoraj umiała sama siedzieć tak? Dziś z siadu podciągnęła się i stanęła przy fotelu do spania babci, na którym siedziałam. Już nie pamiętam co jadłam (Klusię nabywa cudownych umiejętności, jeśli chodzi o dostanie się do żarcia), zatkało mnie na ułamek sekundy, ledwo zdążyłam ją złapać, żeby nie poleciała w bok lub tył. I tak ma sporo siniaków od pełzania i siadania (a raczej upadania z siadu, bo nadal nie raczkuje, więc nie umie "wrócić").Póżniej powtórzyła ten wyczyn, żeby pochwalić się tatusiowi. Za drugim razem pamiętam, że jadłam jabłuszkową pulpę świeżo z garnka, którą oczywiście chwilę później musiałam się z małą podzielić.


Ratunku! Jak ona zacznie chodzić do końca miesiąca, to nie wiem, co zrobię. Dom nijak nieprzystosowany, wszystko na wyciągnięcie ręki, w łazience detergenty, w kuchni to nawet nie będę wyliczać, rowery w przedpokoju (co my zrobimy z rowerami!), balkon ciągle bez siatki zabezpieczającej.

Niestety nie mam zdjęć ani filmu z siadania, ponieważ dziecię nabyło jeszcze jedną umiejętność w bonusie. Szantaż płaczem. Jak nie dostanie tego czego chce (telefonu mamy, aparatu lub kamery), to ryczy na pół Żyrardowa. Ryczy również, gdy ją zabieram z balkonu do domu, ryczy gdy ona chce zostać w kuchni, a ja ją zabieram, ryczy gdy ją przenoszę z przedpokoju (z rowerami) do salonu, a ona chciała dotknąć roweru! Ale mamo!

Okres dziecka-aniołka uważam oficjalnie za zamknięty.

Przez ostatnie dni Kluska nauczyła się tylu rzeczy na raz, że nie nadążam z zapisywaniem. Na przykład jeszcze zanim zaczęła siadać stabilnie, nauczyła się wkładać klocki do pudełka-sortera. Sześcian otwarty z jednej strony idealnie się nadawał. Dziś nauczyła się nakładać krążki na "kijek" z podstawką od wieży (do tej pory tylko wyjmowała klocki z pudełka i zdejmowała krążki). Nie zawsze jej wychodzi, bo "kijek" się chwieje (strasznie się wkurza, gdy jej nie wyjdzie), ale to coś po prostu niesamowitego. Coraz lepiej jej wychodzi mma-mma. Mam wrażenie, że oznacza to: Mama, daj mi to co masz na talerzu, ale natychmiast! Ostatnio jadłaby wszystko prócz mleka, mleko jest takie nudne. Jakoś ją namawiamy, doprawiając kaszką malinową, ale zaczynam na serio rozglądać się za zamiennikami.

Kocykowo.pl czyli piknik 15km od domu :)

Ponoć podróże kształcą. Wszystkie nowe umiejętności zaczęły się od wystartowania z przyczepką rowerową. Do tej pory pojechaliśmy dwa razy, planuję dodać większy wpis na ten temat, mamy sporo przemyśleń w temacie. Wiemy już co się sprawdza w praktyce, a co nie, ale za dużo tego na jeden akapit. Zatem skrótowo: za pierwszym razem było fantastycznie, za drugim za gorąco i komary. W związku z koszmarnym słońcem i wysoką temperaturą powietrza wycieczki zostały chwilowo odwołane.


Z innych wieści, górna dwójka która zaczęła była wychodzić na początku maja i przystopowała - teraz zaczęła iść na nowo i chyba po cichu goni ją druga. Klusię marudne, zmęczone (bo szaleje cały czas), śpiące ale nie mogące ze zmęczenia zasnąć - sielanka to to nie jest, ale i tak jestem szczęśliwa :)

15.5.13

Jeśli majówka to tylko z babcią!

   Od jakiegoś czasu babcia zabiera małą kilka razy w tygodniu na długi spacer. Trwa on pół dnia niemal, dzięki czemu mogę pracować, albo odkurzyć dywan (niestety akcja z użyciem katarku spowodowała, że mała boi się odkurzacza), albo leżeć i pachnieć ;)
Podczas spaceru Klusię dostaje obiad i deser ze słoików (podgrzanych na okoliczność i zawiniętych w szmatę). Podczas jedzenia skupia na sobie uwagę gapiów. Rzadko się zdarzają dzieci, które tak chętnie rozdziawiają pyszczek do jedzenia, apetyt to ona ma na wszystko prawie. Po prostu już wiemy, że brokuły i pasternak nie baudzo, ale za to marchewka z dodatkami zawsze i wszędzie. Z owoców pozasłoikowych mała dostaje banana, bo łatwo go przechować w plenerze oraz rozdrobniony chlebek. Wczoraj dostała w prezencie biszkopta od cioci, którą babcia przypadkiem spotkała w parku. W ogóle Kluska nabiera ogłady towarzyskiej, a to jakiś dziesięcioletni chłopak jej kwiatki przynosi, a to jakiś półtoraroczniak się zaleca - strach się bać, co to będzie, jak ona dorośnie ;)


   Przy okazji Kluska zadaje szyku najnowszą kiecką z kotkiem oraz kapeluszem, który dorwałam w H&Mie. Najważniejsze że biały, odbija słońce i głowa się nie grzeje. Sprawdziłam nosząc małą w nosidle parę dni temu, żar z nieba lał się okropny, a podwójna warstwa wytrzymała. Od środka jest wyściełany cienkim płótnem, chyba jakiś batyst albo co, w każdym razie kapelusz "oddycha". W wielkie upały i kapelusz nie da rady, ale na majowe słońce w sam raz. Gdyby było cieplej, Kluska pewnie zostałaby z gołą głową i od słońca chroniła by ją ukraińska chusta oraz wózkowa budka. Mała ma tendencję do potówek, więc staramy się jej nie przegrzewać, zresztą ona woli chłód. Trochę dziwne jak na dziecko urodzone w środku lata, ale tak właśnie jest. Przegrzana nie usiedzi w wózku ni minuty. Dlatego ubieramy ja raczej "za cienko" i mamy w zapasie cienką kurtkę, bolerko lub po prostu kocyk (przydaje się, gdy mała śpi).


Zawsze byłam fanką rodzin wielopokoleniowych, mieszkających pod jednym dachem. Sprawdza się u nas wyśmienicie, raz że ja nie muszę ciągle myśleć "co z dzieckiem", dwa że mała nie jest przyzwyczajona do jednej osoby. To bardzo ważne, właśnie wchodzimy w okres tak zwanego lęku separacyjnego, który objawia się tym, że mała zauważyła moją i taty Kluski nieobecność drugiego dnia wieczorem. I się rozglądała znudzona na zasadzie "gdzie moja służba?". Ano tak to jest, że im więcej osób do opieki na stałe przy dziecku, tym mniej ono płacze "za mamą". Bo tych mam jest kilka, wszystkie bawią, dają jeść, przewijają, kąpią, śpiewają, przynoszą zabawki... to dlaczego płakać za tą czy za tamtą? Grunt by coś się działo.


W weekend, kiedy z tatą Kluski zniknęliśmy, by szlajać się po łódzkich urbeksach i uczestniczyć w rowerowej grze miejskiej na Rudzie, mała została z babcią i wujkiem Pawłem. Zabrali Kluskę na basen. To był jej pierwszy raz, basen w Żyrardowie nowy, może nie ma zbyt wielu atrakcji dla niemowlaków, ale Klusce do szczęścia potrzebna tylko woda. Mieli pójść na pół godziny, wyszli po półtorej, każda próba opuszczenia wodnego przybytku kończyła się ponoć krzykiem. Kto by tęsknił za mamą, gdy wokół wszędzie jest WOOODAAA. Większość dzieci uwielbia się kąpać, Klusię mogłoby siedzieć w basenie cały dzień.


Ostatnio kąpiemy ją w wannie, to jest dopiero zabawa. To co wyprawia ten dzieciak podczas kąpieli, nie mieści się w głowie. Pije wodę, krztusi się, szaleje, próbuje raczkować (w wodzie łatwiej), przekręca się o 180 stopni, rzuca się na zabawki, wali rękami i nogami o taflę wody, pryska sobie w oczy, wszystko z krzykiem radości. Nawet jak w ferworze zabawy huknie się o wannę, a metalową mamy, więc siniak murowany - nic. Żadnego płaczu, żadnej pretensji, lepiej nie płakać, bo szybciej wyjmą i co wtedy? Po wyjęciu z wanny, przebraniu i położeniu na podłodze mała pełza w kierunku łazienki z prędkością światła i trzeba jej pokazywać, że już nie ma wody, że bez wody to nie zabawa. Ale nie jest lekko ;)


   Co do postępów, coraz częściej prócz bababa pojawiają się połączenia bapa mapa maba. Chyba próbuje nas nazywać, ale jej się myli. Na pewno dużo rozumie z tego co mówimy, zwłaszcza komunikaty negatywne typu "zostaw to, bo się uderzysz", "puść, bo zniszczysz" itd. Staram się unikać sformułowań typu "nie wolno", "nie ruszaj", wolę tłumaczyć dlaczego i zachęcam resztę rodziny do tego sposobu komunikowania się z małą. Niedawno na forum jedna bardziej doświadczona mama poradziła nam, że dziecko woli coś robić, niż czegoś nie robić. I lepiej jest mówić "zejdź z parapetu" niż "nie wchodź na parapet". Coś w tym jest, staram się stosować w praktyce, choć nie jest łatwo, bo odruchowo chce się mówić "nie". Aż sama się dziwię, jak dużo "nie" jest w moim i Kluski życiu. Chyba za dużo.


   Raczkować nadal nie raczkuje, ale próbuje stawać na czworakach z prostymi nogami. Więc albo niedługo zacznie, albo sobie odpuści i za miesiąc zacznie biegać. Czasami wygląda jak lekkoatleta wpinający się w blok. Przez ostatnie tygodnie robi niesamowite postępy, aż czasem przecieram oczy ze zdumienia. Po prostu odkryła wolność, jaką daje samodzielne poruszanie się i stara się jak najczęściej z niej korzystać. A my tuptamy za nią, by nie wyszła na balkon, by nie wpełzła pod rowery, by nie znalazła zakamuflowanego kabla lub gniazdka. Przewijak poszedł papa, przewijamy ją na podłodze, albo w wózku. Tak jest bezpieczniej, ale niekoniecznie łatwiej ;)

11.5.13

Testujemy: MAM Mini Cooler


Cała zabawa z gryzakami polega na tym, by nieco ulżyć dzieciakowi w tym trudnym momencie. Co tu dużo ukrywać, ząbkowanie jest nieciekawe. Dziąsła jak nie swędzą to bolą. Gryzie i żuje się co popadnie. Gryzaki dzielą się na parę typów, jednym z nich są tak zwane chłodzące, wypełnione płynem. Wrzuca się je na jakiś czas do lodówki, by płyn się ochłodził i potem daje maluchowi. Zimny gryzak przynosi ulgę dziąsłom na jakiś czas. Nie trzeba tłumaczyć nikomu, jakie to ma znaczenie dla rodzica, zyskać kilka lub nawet kilkanaście bezcennych minut świętego spokoju ;)


   Od paru miesięcy testujemy z Kluską gryzak firmy MAM - Minicooler. Przeznaczony jest on dla dzieci powyżej drugiego miesiąca życia i składa się z dwóch połączonych na stałe elementów. Jednego ze zwykłego twardego plastiku i drugiego gumowego, wypełnionego płynem. Jest to rozwiązanie o tyle sprytne, że dziecko trzymając za twardszą część gryzie schłodzoną gumę. Czy ma to znaczenie? I owszem. Mamy parę gryzaków tego typu innej firmy, które składają się wyłącznie z jednostki chłodzącej. Po krótkim czasie małej marzną paluchy i nici z gryzienia. Chłodząca część posiada specyficzny kształt, końcówki mają zgrubienia do masowania dziąseł. Do gryzaka dołączona jest specjalna smyczka z zapięciem, które można przypiąć np. do ubrania lub chusty.


   Czy się sprawdził? No cóż, z początku muszę napisać, że z tym produktem wiązałam największe nadzieje, ząbkowanie ostatnio nabiera intensywnego tempa, wszystko do ulżenia dziąsłom jest na wagę złota. Ale dziecko jak to dziecko, ma własne zdanie i priorytety. I o ile przy pierwszych zębach gryzaki jeszcze były tolerowane, teraz poszły w niełaskę. Gryzak od MAM jest ostatnim, który jeszcze w ogóle bierze do ręki, choć po prawdzie bardziej zainteresowana jest zapinką od smyczy niż nim samym. Do żucia i gryzienia służą kaczuszki do kąpieli, gumowe magnesy na lodówkę oraz gumowa podkładka pod kubek taty Kluski. Cała reszta traktowana jest jako zabawki, które można rzucać na podłogę, ale niekoniecznie gryźć. Nie mam więc możliwości przetestowania, czy guma jest odporna na silne gryzienie. Jak dotąd jest tylko w paru miejscach zarysowana, nic więcej. Mała żuje go od czasu do czasu, ale nie na tyle często i mocno, by zaistniało ryzyko zniszczenia.


   Wiele osób ma obawy co do gryzaków wypełnionych płynem, ponieważ niektóre dzieci je przegryzają. Kluska jak dotąd nie przegryzła ani jednego, ale też niespecjalnie jej na tym zależało. Wydaje mi się, że jest to sprawa indywidualna. Jedne dzieci po prostu przegryzą wszystko i ten produkt nie jest dla nich. Inne nie dadzą rady i gryzak będzie im służył całe ząbkowanie, o ile go oczywiście zaakceptują. Z pozostałych spostrzeżeń - Kluska często gryzakiem potrząsa i jest zawiedziona, że nie grzechocze. Szkoda, że nie jest to standard w gryzakach tej firmy, choć posiada ona w swej ofercie gryzaki łączące funkcję coolera i grzechotki, np. MAM Bitee&Play.


 
   Zawiodłam się trochę na samej smyczy, jest moim zdaniem za krótka, by gryzak swobodnie przyczepić, przez co ma trochę za mało zastosowań. Przydaje się przy zabieraniu małej do nosidła, ale już nie do wózka, chyba że przypnie się go Klusce do ubranka, ale nie zawsze jest taka możliwość. Nie umiem też zapinać smyczy jedną ręką. Potrzebuję dwóch, co stanowi pewne utrudnienie. Jak wiemy sprawność: "mama" zazwyczaj polega na umiejętności robienia wielu rzeczy na raz jedną ręką. ;)

Sam gryzak oceniam bardzo dobrze, Kluska woli kaczuszki, smyczka do przemyślenia. Mam nadzieję, że nasz test się przyda, chętnie odpowiem na wszystkie pytania zawarte w komentarzach pod wpisem.

8.5.13

W oczekiwaniu na raczkowanie

   Chodzenie na czworakach bardzo dużo zmienia w życiu niemowlaka. Nagle cały świat robi się bliższy, dziecko niezależne od rodzica, a jednak nadal bardzo go potrzebujące. Jedne dzieci zaczynają szybciej, inne w ogóle nie raczkują, tylko od razu zaczynają chodzić. Nieraczkowanie Kluski od paru miesięcy mnie trochę martwiło, bo długo trwała mniej więcej na tym samym etapie i ni dudu do przodu. Uczyła się klaskać i machać ręką, ale ani trochę nie chciało jej się ruszać. Kiedy nareszcie, ze dwa tygodnie temu, zaczęła nieudolnie pełzać do przodu, pomyślałam, że coś drgnęło. I faktycznie, ostatnie dni to jakiś niesamowity przyrost umiejętności. Nieporadne pełzanie stało się bardzo poradnym. Do tego stopnia, że mała potrafi sama wyjść śluzą z kojca, gdzie różnica "terenu" wynosi z 10 cm. Do tego doszła pozycja na czworaka. Wcześniej potrafiła stanąć na czworakach tylko w kojcu, zapierając się nogami o ścianę (albo przez sen, nieświadomie). Od paru dni potrafi to sama, ot jak ma ochotę to bach na cztery łapki, nawet próbuje już poruszać się tak do przodu, choć nie bardzo jej to jeszcze wychodzi. To niesamowite, jak zmieniła się przez ostatni tydzień.
Mam wrażenie, że to ostatnie chwile na brzuchu i za chwilę będzie ją można wyprowadzać na smyczy jak pieska. Może zaoszczędzimy na pieluchach, jakby tak ją nauczyć załatwiać się najpierw na gazecie, a potem pod drzewkiem? Jak myślicie? ;)

Coraz rzadziej śpiące Klusię

   Przyłapałam ją też na innej rzeczy. Od jakiego czasu mała bawi się sześcianem z dziurami w różnych kształtach z klockami, które do nich pasują. Dużo jest tego i połowę już zgubiliśmy, ale zabawa jest na całego. Ustawiam klocki na sześcianie i oglądam widowisko pod tytulem: Kluska pełznąca z drugiego końca pokoju, żeby zrzucić piramidę z klocków na ziemię. Do tej pory tylko tak to wyglądało, ale widać mnie podpatrzyła i dziś postawiła na sześcianie pierwsze klocki własnoręcznie. Daleko jej do budowania wież, ale to już było coś zupełnie innego, niż rozmontowywanie wieży z pierścieni czy rozwalanie tego, co ja ułożyłam. To było świadome postawienie klocka na czymś. Taka mądrusia!

Cyklonik "Alisa"

   Kiedy ma się dziecko, które rozwojowo zamyka stawkę, wszystko robi ostatnie "w grupie" i w ogóle na każdym kroku sprawia wrażenie totalnego lenia, rodzic czasem się frustruje. Często jest tak, że porażki naszych dzieci odczuwamy jak własne. Ich trudności to często nasze niespełnione marzenia lub pragnienia. Czasami trzeba przystopować, powiedzieć sobie: to nie ja, to inny człowiek. To że moje dziecko z czymś sobie nie radzi, albo czegoś wolniej się uczy, nie stawia mnie z marszu pod ścianą, nie czyni złym rodzicem. Jednak nawet wiedząc o tym, kiedy nasze oporne dziecię wreszcie, nareszcie robi krok do przodu, radość jest ogromna. A może i ulga. Ponoć nigdy później człowiek nie uczy się tyle, co w pierwszym roku życia. Koordynacja wzroku, słuchu, kończyn i całego ciała to naprawdę ciężka robota. Wiedzą o tym ludzie po wylewach, którzy muszą się tych rzeczy często uczyć od początku. Kiedy widzę Kluskę bawiącą się do upadłego, z radości piszczącą, że udało jej się przesunąć o 5 cm na czworakach, wiem co czuje. Patrząc na nią - czuję to samo :)