29.10.15

Moje dziecko się brudzi

Brzmi trochę jak coming out, prawda? Wszystkie dzieci się brudzą, ale nie wszyscy rodzice je... no tego.. czyszczą. Czyszczenie Kluski bywa zajęciem tyleż pasjonującym, co nieskutecznym. A i samochodem w głowę można oberwać. To po co się narażać. Wieczorem i tak się to tałajatajstwo w wannie wymoczy. A co się nie zmyje, to wyschnie i wykruszy. Nie, nie mówimy do Kluski, żeby nie bawiła się brudną ziemią, ani nie siedziała na zimnym piasku, ani nie zjeżdżała po mokrej zjeżdżalni. Jeśli koniecznie chce pochodzić na czworakach w kałuży... to w sumie czemu nie?


Ponieważ nadal stoję na stanowisku, że choruje się nie od zimna, a od zarazków, muszę brać pod uwagę, że te zarazki prędzej czy później nas dopadną. Ale dlaczego akurat w piaskownicy? Wszak wiadomo nie od dziś, że najwięcej bakterii i wirusów jest w naszych domach. Zwłaszcza jesienią i zimą. Tak, tak. W klawiaturze komputera, w kuchni, w toalecie, w ubraniu i na naszych dłoniach. Ostatnio bawimy się mikroskopem i znaleźliśmy podejrzane okrągłe żyjątka z nibywypustkami na kawałku zardzewiałej blaszki. Tak naprawdę chcieliśmy obejrzeć fakturę rdzy... a coś bakteriopodobnego trafiło się gratis. Jak porządnie pogrzebać, zawsze się coś znajdzie. W zasadzie wystarczy zakasłać nad szkiełkiem i powiększyć.


Czy brudne dziecko jest szczęśliwsze? Trudno powiedzieć. Poczucie ogólnej szczęśliwości podczas przeżywania dzieciństwa to chyba jednak rzadkość. Najczęściej jest to jednak walka z ograniczeniami, z niespodziewanie twardą ścianą, z szorstkim chodnikiem, który nagle uderzył nas w nos, czy żalem za ukochaną zabawką, która jak na złość należy do kogoś innego. Buaaa! Dominuje jednak ciekawość. Po prostu wszystko jest takie nowe!


Piasek jest taki piaskowy. Woda taka wodnista. Kosz na śmieci taki... intrygujący. Aż trzeba nad tym pomyśleć.


Ciekawe są również interakcje międzygatunkowe. Gołębie i kaczki w parku z Kluską są już chyba po imieniu. Siadają na rowerze, wręcz jedzą z ręki. Oczywiście to także siedlisko bakterii i pasożytów, nie bądźmy naiwni. Tylko no... to ma jakieś takie małe znaczenie chwilowo. Na czymś układ odpornościowy trenować musi. Być może za chwilę czeka go poważniejsze zadanie?


Bo i owszem, jakiś wirus się przykleił. A może bakteria. Trzymamy się środków naturalnych, jakaś cebula, napary ziołowe, witamina C pod każdą postacią i czekamy. Albo się dziecię rozchoruje porządnie, albo wyzdrowieje bez ingerencji. Póki co chrypka, ale bez gorączki. Temperatura była raz, ale szybko znikła. Pewnie mała przywlokła zarazę z tak zwanego "dużego skupiska ludzkiego". Czyli centrum handlowego, zajęć sportowych albo pociągu. Póki co trwają modły w temacie "oby nie angina", "oby nie szkarlatyna", "oby nie zapalenie płuc". Węzły chłonne wyczuwalne, ale chyba w rozsądnej wielkości. No nic. Zobaczymy.


Na dwór mała wychodzi, ale na krótko, bo jak chora, to się szybko wkurza i nikt, nawet tata Kluski, nie ma aż tyle cierpliwości. Za to w domu jest jeszcze gorzej, bo dziecię znielubiło odbiornik telewizyjny do końca i nawet błaganiem nie daje się przekonać, żeby włączyć choć film (słynne dwie minuty spokoju). Nie ma bata. Mama tańcz. Albo poczytaj. O tak, nastąpił wielki przełom, dziecko które do niedawna rzucało książkami albo robiło z nich garaże, teraz żąda czytania. Pławię się w budyniu, nawet jeśli po raz piąty tego dnia czytam tę sam wiersz Brzechwy czy Tuwima, bo akurat w tym gustuje chwilowo moja pociecha. Co gorsza, wiersz o kaczce dziwaczce muszę śpiewać. No co mnie podkusiło zanucić coś z Pana Kleksa...

12.10.15

Październik - mój ulubiony miesiąc w roku

Nareszcie jest chłodno, nareszcie można siedzieć godzinami na słońcu i nie umrzeć z przegrzania, nareszcie można włożyć ulubiony czerwony polar i skarpety do sandałów ;)


Początek października rozpieszczał nas słońcem i złota jesienią. Teraz się niestety spsuło, ale wszystko ma swoje dobre strony, zawsze można włożyć płaszcz przecideszczowy, zabrać parasol i popływać w kałuży.
Jednak na początku października była temperatura idealna. Poranki były chłodniejsze, ale już od dziesiątej było akurat na polar czy bluzę. Ostatnio jakoś słabo nam wychodziło z wycieczkami do lasu, za to pojechaliśmy na plac zabaw w Grodzisku (20 km w jedną stronę) i spędziliśmy tam chyba z pięć godzin. Za rzadko tam bywamy. Zdecydowanie.


Najcześciej Kluska bywa jednak na miejscowym jordanku, do którego jedzie przez inny park. Ale tam jest dużo cienia, a my chcemy naładować się witaminą D. Póki co im więcej słońca, tym lepiej.


Z wieści weekendowych, Kluska została zapisana na piłkę nożną. Kopie od dawna, idzie jej coraz lepiej, przy okazji pobytów u wujka z babcią będzie wpadać na zajęcia sportowe. Ma miesiąc opóźnienia, dokoptowali ją do grupy na Kabatach, ale chyba radzi sobie niezgorzej. Tylko dryblowanie po slalomie jeszcze musi poćwiczyć z tatą na Orliku ;)


A poza tym u nas w domu królują ostatnio ciastka Minionki, foremki kosztowały fortunę, ale... było warto. Kruche ciasto z mąki, masła i jajek (oraz białej wanilinowej śmierci, hi hi), tata ciągle zbiera ochrzan za podjadanie dziecku. I się obraża, bo to on robi całe ciasto i potem wałkuje.Oczywiście Kluska nam wszystkim przeszka... pomaga. Ja tylko odmierzam składniki, a babcia pilnuje piekarnika, który ma popsuty termometr (kuchenka ma ze 35 lat), ale na oko można się połapać, czy temperatura dobra, czy zła. W teorii pieczemy pół godziny w 180 stopniach. Jak piekłam sama bez babci, to oczywiście je trochę osmaliłam, ale na szczęście w porę wyjęłam i są jadalne.


Foremki dostałam w sklepie na DaWandzie, pewnie da się gdzie indziej, ja jednak znam tylko to źródło. Komplet trzech był taniej, dlatego wzięłam. Poniżej udana pierwsza seria.


U Kluski wszystko dobrze, zdrowa, coraz więcej mówi, weszliśmy w etap maaaammaaa to, maaaamaaaa tamto, czasem tylko woła, by sprawdzić czy przyjdę. Tak z sześć razy pod rząd. A jak przyjdę, to mówi heeej, czyli do widzenia. I potem znów maaamaaaa. Zaaaaraaaaazz iiiidę! ;)


Prócz tego mówi głosami zwierząt, nazywa deszcz "kap kap", pojawiają się pierwsze echolalia (czyli powtarza lub przynajmniej próbuje powtarzać po nas słowa), mówi coraz więcej spółgłosek typu w, g, t, n, s, j, nie mówi el, tylko zamiast tego j. Na stałe mówi choj (chodź), czasem niamaj(trzymaj), daj i inne tego typu polecenia. Plus musztra. Podsłuchała w Potemach "Baczność" - czyli Baczność (Gaaa-ko!), Pobiegł (Pobie!) i Hop (Ap! Ap! Ap!, ewentualnie Op!).  Przedstawia się jako Ania (Aja), bo Ania z Frozen, a Alisa za trudno wymówić. Poza tym ma Ania na drugie, więc jej nie zabraniamy.


Nawet jak ją podpuścić, to potrafi się przedstawić innym dzieciom, z którymi coraz częściej bawi się bez awantur. Bywają konflikty okołozabawkowe, ale to w końcu normalne w tym wieku. Tylko ze względu na wysoki wzrost podbijają do niej głównie cztero i pięciolatki, co czasem generuje zabawne sytuacje. Ale zaprzyjaźniła się też z malutkim, na oko rocznym Klimkiem, którego mama nie ma nic przeciwko zabawie na ziemi czy brudnym zimnym piasku. Tylko czasem sobie westchnie, jak dzieci wykopią sobie dołek w piaskownicy i próbują do niego wleźć lub wskoczyć, albo przeskoczyć (to Kluska) i potem się do nich przyłącza cała ferajna z placu. Jest wesoło. :D