16.9.16

Pierwsze dni w nowym przedszkolu

Od września Kluska chodzi do przedszkola. Chodzi jest raczej sformułowaniem na wyrost, ponieważ już pierwszego września złapała brzydkiego gila, to się złamałam i zostawiłam w domu. Poszła od poniedziałku na kilka dni i... wypadł wyjazd do Disneylandu zaplanowany rok wcześniej. Jak wróciła, poszła w piątek. No i tyle łażenia. Teraz ma szansę pochodzić dłużej, bo następny wyjazd dopiero na przełomie października i listopada.

Do przedszkola oczywiście jeździmy rowerowo i planujemy tak cały rok, bez przerwy na zimę.


Jak młodzież znosi pobyt? Różnie. Z naciskiem na "nigdzie nie idę". Główną przyczyną jest zbyt wczesna pobudka, dostarczyć na śniadanie muszę ją do 8.30. I tu się pojawia problem, bo to oznacza pobudkę nieco przed ósmą. Godzinę wcześniej niż zwykle z brakiem czasu na rozcmokanie. Toteż Kluska jest w złym humorze, żąda a to smoczka, a to wafelka, a to w ogóle "nie cie iiiiiść" i koniec. Wyrodna mama jest odporna na ten teatr i zawozi dziecko na miejsce, a potem odstawia do sali po przebraniu w szatni. A po wyjściu z przedszkola robi wielkie "ufff, z głowy".


Efekty? Jest coraz lepiej, choć trudno powiedzieć, na ile na stałe, a na ile jeszcze się nie znudziło. Grupa na zmianę choruje, więc z 23 dzieci na sali jest niewiele ponad połowa, co wiele ułatwia. Odbieram młodą między 14 a 15 po podwieczorku. Mogę trzymać ją tam do 17, ale póki co nie ma takiej potrzeby. 5 godzin mi w zupełności wystarcza, by obrobić się ze zleceniami i nawet przeczytać internet. Dla młodej to akurat by zjeść 3 posiłki i pobiegać na niedużym placu zabaw.


Integruje się średnio, jest cicha i wycofana. Olewa panią doskonale, jeśli chodzi o zajęcia z podręcznika (a to mi nowina), ale za to nie ma większych problemów z toaletą, czego bałam się najbardziej. Na pewno z dnia na dzień staje się bardziej samodzielna i ładniej mówi (coraz lepiej odmienia przez przypadki i używa prawidłowo czasu teraźniejszego, przyszłego i przeszłego w prostych formach).


Z przedszkola odwożę ją jednak nieco wyczerpaną nadmiarem bodźców. Jest senna i widać, że z przyjemnością bawi się po swojemu nie uprzykrzając nam życia. Nie licząc "mama nie uciekaj, pocitaj", ale to akurat nie jest problem. Grunt, że nie każe nam już tańczyć, śpiewać i skakać po całym domu. :)


Chyba pora zacząć palić kadzidełka w intencji jej "niechorowania". Albo chorowania na pół gwizdka bez zarażania mamy, bo ja niestety umieram mając katar i stan podgorączkowy. ;)



Przedszkole Kluski jest samo w sobie bardzo ciekawe. Chodzą do niego dzieci od 140 lat. Dokładnie czytacie, grubo ponad setkę! Było przewidziane na 1500 dzieci (ochronka fabryczna), na początku chodziło doń trochę ponad tysiąc. Do tej pory nie wiem, jak one się tam mieściły. Teraz chodzi niecałe 300 i ledwo się mieszczą. Ogromny moloch, ale w środku się tego nie czuje. Niewielkie, kameralne sale z prostymi szafkami i niewielką ilością zabawek.Sympatyczne panie, które są cierpliwe i przemiłe. Wyposażenie szatni pamięta mroki PRLu, co trochę dodaje uroku zważywszy, że być może ten i ów tatuś lub mamusia wieszali na tym samym kołku swoje worki z ubraniami. Bo dziadkowie, pradziadkowie i prapradziadkowie to chyba mieli starsze i się nie zachowały. ;)

8.9.16

Klub czytelniczy panny Kluski

Okołoprzedszkolne zawirowania pochłonęły nas na tyle, że umilkliśmy blogowo. Warto jednak opisać końcówkę wakacji. Kluska polubiła zabawę w czytanie na tyle, że zaczęła wozić swoje książeczki na plac zabaw i "częstować" kolegów.


I tak odbywały się sesje w altankach.


Póki co nie potrafię polecić konkretnych lektur dla czterolatka. Każde dziecko jest inne i woli inne rzeczy. Klu weszła w fazę kucyponków i nie ma lepszego prezentu, jak książeczka za 5zł z kiosku z ich przygodami i małą figurką. Inne książki też lubi, np. bajkę o Smoku Wawelskim, która kosztowała mnie całe 2zł. Albo inne klasyki typu bajka Brzechwy o grzybach.O tę: LINK


Jak tylko kupię nową drukarkę (stara wyzionęła ducha po 6 latach), chyba zacznę zbierać takie wiersze i osobo domalowywać ilustracje. Kluska lubi domalowywać różne rzeczy do obrazków i trochę mi szkoda na to przeznaczać droższe lektury.

Nadal też pozostajemy fanem Świerszczyka. Mamy ich tonę i zawsze się jakiś przyda jako czytanka oraz miejsce do rozwiązywania łamigłówek. Kluska najbardziej kocha labirynty.


Całkiem nieźle sprawdzają się też książeczki z ruchomymi elementami, czyli takie, w których można wyjmować tekturowe kawałki.


W książkach mamy straszliwy bałagan, ciągle jakichś szukamy, ale co tam. Frajda jest.


O pierwszych dniach w przedszkolu napiszę następnym razem.