Pokazywanie postów oznaczonych etykietą skansen. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą skansen. Pokaż wszystkie posty

7.9.17

Piknik na skraju lasu

Lato minęło nie wiadomo kiedy. Przyjęłam ten fakt z niebywałą ulgą, jako że o ile lubię słońce, to upały już niekoniecznie. Nie przepadam też za nawałnicami i huraganami, które w tym roku mocno spustoszyły Polskę. Na szczęście ominęły szczęśliwie naszą okolicę, tylko jedna topola poległa (ale w zasadzie i tak nadawała się do wycięcia, spróchniała i pusta w środku). Mimo wszystko w taką pogodę trudno się podróżuje, jeśli lubi się spać w lesie, wśród pajączków, mrówek i innego wielonoża. Dlatego wyjazd odkładaliśmy na święte nigdy. Kleszcze i komary odstraszamy chemią, pajączki lubimy, bo zżerają paskudy, które nas gryzą. Mimo alergii Kluski na jad komarzy nie ograniczam jej bytności w lesie. Traktuję je jako odczulanie. Ileś razy ją pogryzie, wreszcie się organizm przyzwyczai.


Rozbijanie namiotu to niełatwa sprawa.


Mamy swoją tajną miejscówkę na skraju lasu z głazem narzutowym. Mówimy sobie, że tak naprawdę jest większy od Głazu Mszczonowskiego, tylko ten malutki kawałek wystaje. Kiedyś go odkopiemy. Ktoś próbował, ale odpuścił. To taki magiczny "Święty Gaj", w którym ładujemy akumulatory.



Na koniec lata wybraliśmy się na krótką wycieczkę do Radziejowic, gdzie znajduje się mało znany, ale przepiękny park i kilka budynków z XVIII wieku, w tym cudowny drewniany dworek i czworaki. Zwiedzając zgodnie z Kluską stwierdziłyśmy, że mogłybyśmy w takim drewnianym dworku mieszkać. A że jest ogromny, to sprosiłybyśmy jeszcze znajomych i krewnych, w tym rodzinę przyjaciółki Kluski. Tak jaak porządna szlachta (tak naprawdę pochodzimy z kmieciów, ale kto by się przejmował). Jest tam też pałac, ale odbudowany, w zasadzie rekonstrukcja na oko, więc niespecjalnie się nim zachwycam, bo to raczej wariacja na temat przeszłości.


Upiekliśmy dwie pieczenie na jednym ogniu. Wreszcie pojechaliśmy pod namiot, o który Kluska nam wierciła w brzuchu dziurę od dawna, wreszcie pokazałam Klusce Arkę Wilkonia, dość znanego artysty (po raz pierwszy Arkę ujrzałam w Zachęcie i była brzydka jak nieszczęście, wepchnięta w kąt i smutna - w parku jest właściwie wyeksponowana, choć "turyści" zaharcerzyli co mniejsze zwierzątka niestety, taki kraj).





Ale jednak wolę las, hamaczek i wieczną labę. Kluska bawi się moim śpiworem, sielanka.


Spaliśmy prawie na grzybie. ;)


Zwierzątka



W drogę...


Jeśli ktoś zapyta, co wozimy w sakwach, to odpowiem, że oprócz śpiworów, karimat i namiotu - głównie żarcie. Nieprawdopodobne, jaki Kluska ma ostatnio apetyt, zwłaszcza pod wieczór. Musieliśmy nawet podjechać o Biedronki uzupełnić zapasy, bo zwyczajnie na kolację Kluska zeżarła nasze śniadanie i zostały tylko resztki "na czarną godzinę" i kawa zbożowa. czy ona znów zaczyna rosnąć?

Permanentne "żryyć".


Buju buju.


Zaraz ktoś powie, oesu, dziecko w ciemnym lesie w nocy, na pewno umiera ze strachu. Może i tak, nie wiem. Kluska biegała po lesie z latarką, więc wcale jej ciemno nie było. ;)

Dobra kawa (zbożowa) z rana jak śmietana.


W lesie było nam tak dobrze, że do parku pojechaliśmy dopiero popołudniu. Końcówka lata uraczyła nas paskudnym upałem, ale jakoś przeżyliśmy w cieniu drzew. Myślę, że to dobra wycieczka na zakończenie bogatego we wrażenia lata (które mam nadzieję niedługo opiszę, bo trochę tego było, kolejny wyjazd do Legendii, piknik Lego i pływanie promem po Bałtyku do Szwecji i z powrotem).

16.7.17

Czerwcowe szaleństwa

Wpis zbiorczy. Nie nadążam z obrabianiem zdjęć, co weekend jakieś atrakcje. Odbyło się też kilka pikników tematycznych, wielka wymiana smerfów na Bemowie (tych z Lidla), byczenie się na warszawskich plażach i spędzanie mnóstwa czasu na placu zabaw z przyjaciółmi. Bo moja córka ma już przyjaciół, takich od serca, którzy krzyczą z radości na jej widok z daleka. Serce moje się cieszy podwójnie.

Nadal dziecię moje uwielbia wszelkie zabawy wspinaczkowe, czyli albo sieć, albo rura, albo cokolwiek, byle się można było poruszać i zmęczyć. I dobrze, przynajmniej zasypia w miarę łatwo, choć nie zawsze o 22, bywa że ciut później.



Pod koniec czerwca przedszkole fundnęło dzień na sportowej polanie, do której jechali kolejką z przerobionego traktora (sądząc po odgłosach). Kluska uczyła się strzelać z łuku, jechała na quadzie, skakała po czymś dmuchanym i korzystała z placu zabaw, by na koniec otrzymać kiełbaskę z grilla.




Odbył się też kolejny w tym roku wyjazd do lunaparku w Chorzowie, który zmienił nazwę na Legendia.


A skoro lunapark, to koniecznie trzeba zajrzeć do pobliskiego skansenu.


Kluska była też na pikniku smerfów w Żyrardowie, nazwa grupy przedszkolnej zobowiązuje. Trzeba było zdobyć wiele sprawności, za co otrzymywało się naklejkę. Za komplet naklejek należał się darmowy lód. Lód zeżarto, ale zainteresowanie chyba przerosło organizatorów, kolejki były okropne.

Własnoręcznie ozdobiona babeczka
Ćwiczymy z osiłkiem
Robimy sobie słitfocie ze Smerfetką
I koniecznie malujemy buzię w biedronkę
Papa Smerf uczy gry na bębnach i opowiada, że leworęczni często zostają bębniarzami. No, zobaczymy. :)
I wakacje! Co prawda chwilowo w mieście, ale na pewno to już nie te czasy, kiedy w mieście było nudno. Plażing i smażing z babcią i wujkiem nad Wisłą.

Oraz wreszcie jest czas na jazdę rowerem z przyjaciółmi (to już lipcowe).