31.12.13

2013 / 2014

Kończy się wspaniały trzynastkowy rok. Pełen jak zwykle w moim życiu: podróży, przygód i niespodzianek. Przerobiliśmy rodzinnie kilka katarów, jedno przeziębienie pęcherza (to ja), rozciętą skórę na nodze (to tata Kluski) i kilka porządnych guzów (to Kluska). Zupełnie niepechowo biorąc pod uwagę dwie wyprawy w góry, jedną krótszą w okolicę Gór Świętokrzyskich, wielką wyprawę rowerową do Norwegii i kilkadziesiąt pomniejszych po Mazowszu i Ziemi Łódzkiej. Feralne cyfry jak i czarne koty zawsze przynosiły mi szczęście. W związku z tym z pewnym niepokojem oczekuję roku kolejnego, niczego nie potrafię powiązać z czternastką. Nie jestem typem robiącym podsumowania i plany na przyszłość. Dlatego tak ciężko mi idzie z tym na blogu ;)

Kreacja sylwestrowa, 
nawet makijaż zrobiłam, a co!

Kluska wczoraj skończyła siedemnaście miesięcy. Został miesiac do mitycznej półtoraroczniówki, kiedy to ponoć zachodzą duże zmiany. Ciekawe czy mała zacznie coś mówić? A może jak z tym brodatym dowcipem o kompocie, odezwie się dopiero, gdy zabraknie żarcia na stole? Zobaczymy.

Okres  międzyświąteczny upływa nam w sielskiej rodzinnej atmosferze bez przymusu. Poprzestawialiśmy trochę meble w salonie, kojec jest dalej od okna, za to tuż przy wyjściu na balkon udało się wygospodarować kącik czytelniczy. Trafiłam na alledrogo świerkowe mebelki, krzesła mają pojemniki, upchnęłam tam buty i rzadziej używane zabawki. Miałam je w planach pomalować białą bejcą, ale są takie śliczne, że się waham. Może tylko matowy lakier po uprzednim pomalowaniu środkiem przeciw ciemnieniu drewna? Stolik zamienił się w bibliotekę, ale u nas w domu to norma, książki są wszędzie, aż brakuje regałów. W związku z czym zdarza się, że stoją w słupkach na podłodze. I ciągle ich przybywa. Tylko od gwiazdki do sylwestra przybyło z dziesięć (wliczając cztery nowe książki Kluski). Tak to jest, jak się wchodzi w grudniu na strony Merlina ;)


Jeśli chodzi o moją pozakluskową aktywność, to ostatniego dnia roku pojechałam rowerem po kawę i czekoladę do ekspresu (kapsułki) i dobiłam do pięknej liczby 3355,33 kilometrów przejechanych w tym roku. Centrum handlowe było obstawione samochodami, ale na szczęście w środku jest dużo stojaków na rowery i mogłam wygodnie zaparkować bez strachu, że na rower najedzie mi niewprawny kierowca. Praca jako tako, na pieluchy i rachunki starcza, ale różowo nie jest. Mam nadzieję, że do wiosnę coś się ruszy. Optymizm przede wszystkim! Czyli ciesz się chwilą, jutro może być gorzej! ;)

I tym optymistycznym akcentem kończę staroroczny wpis, a swoim czytelnikom życzę wielu niezapomnianych chwil, ciekawych podróży, dużo ruchu i przepysznego żarcia w nadchodzącym roku 2014 :)

25.12.13

Święta Srenta

U nas zawsze wszystko inaczej. Zamiast wigilijnej wieczerzy jak rasowi Pastafarianie jedliśmy każdy po misze spaghetti, babcia Kluski z wujkiem Kluski płynęli statkiem po rzece w Gambii, a prezent sprawiliśmy Klusce także oryginalny. Wycieczkę rowerową po Żyrardowie. Tym razem nie jeździliśmy po lesie, bo było za duże błoto. Czuliśmy, że nam przyśnie, więc zabraliśmy kocyk (oczywiście zapomniałam i musiałam się wracać), dzięki czemu mała mogła o niego oprzeć głowę podczas snu. 


Ostatnio późno zasypia w ciągu dnia, a na rowerze momentalnie. Turbulencje i świeże powietrze robią swoje. Dziś i tak dopiero w połowie wycieczki, po pół godzinie jazdy. Po drodze wpadliśmy na pomysł, by jej nie wyjmować z fotelika (na pewno by się obudziła), tylko wypiąć fotelik z roweru i tak wnieść do mieszkania. Udało się, dzięki temu jeszcze pospała z kwadrans.


Jest cieplej niż dwa tygodnie temu! To przez Halny. W ciągu dnia było ze 6 stopni, a w słońcu chyba nawet więcej. Prawie jak w marcu, więc grzechem by było nie skorzystać :)

22.12.13

1:0 dla Kluski

Dziecię me od wielu tygodni ćwiczy namiętnie szuranie stołkiem po podłodze. Do tej pory myśleliśmy, że tylko po to, by biegać wokół niego po salonie, ale wczoraj wyszła naga prawda. Kluska dopadła mnie w przedpokoju, chwyciła silnie za nogi (tak jak robi ze stołkiem) i zaczęła ciągnąć do pokoju taty. Zaciągnęła mnie (kurczę, ale ona silna jest!) przed komputer i wydała rozkaz ( e! e!). Oczywiście chodziło o to, by z nią razem posłuchać piosenek. Grunt by siedzieć na fotelu prezesa. Poczułam się taka zdominowana ;)

I po co gadać, jak bez gadania i da się dom terroryzować?


A ja oczywiście się martwię, zawsze coś wymyślę. W zeszłym miesiącu martwił mnie za duży moim zdaniem brzuch Kluski, teraz mi przeszło i się martwię jej stopami i nogami. Od jakiegoś czasu widzę, że stawia krzywo stopy zaginając je wzdłuż do środka. Nogi już nie są tak proste jak latem, pomału robią się iksy. Ortopedy nie unikniemy, tym bardziej że ostatnio uświadomiono mnie na forum, że powinnam pójść z nią, jak tylko zaczęła chodzić. Czy pediatra coś wspomniała? Dwa razy byłam u niej z chodzącą Kluską, nawet nie zasugerowała. Tylko waga, wzrost, osłuchanie, gardło i sio.


Mogliby jakiś kalendarz wywiesić w gablocie, albo mejle wysyłać, skąd ja mam wiedzieć takie rzeczy. W szkołach tego nie uczą. Jeśli człowiek nie dowie się u lekarza, to zostaje przypadek. Nie wiem co bym zrobiła bez internetu. Pewnie czeka nas obuwie korekcyjne, ale może rozejdzie się po kościach, w tym wieku sporo dzieci ma nieproste nogi i potem wszystko się normuje. U mnie się jednak nie unormowało, mam krzywulce w drugą stronę (czyli dziura między kolanami), więc tym bardziej się na siebie gniewam, że nie pomyślałam o wizycie u lekarza wcześniej. A tu trzeba skierowanie, kolejka z zapisami, ciekawe czy dopchamy się do wiosny.

18.12.13

Musi czeka nas przemarsz wojsk...

bo sraczka opanowana. Metodami naturalnymi, czyli hektolitrami soku z marchwi i rozgotowanym ryżem na obiad. Poza tym ziołami, szałwią i miętą do picia. Mamy też winowajcę, otóż idzie pierwsza trójka czyli kieł!

Mam idealne dziecko, najwyraźniej odporne na ból. Śpi normalnie (no, czasem się obudzi w środku nocy i zażąda smoka, ale wystarczy ją opatulić kołdrą i natychmiast zasypia), budzi się średnio o 9, w ciągu dnia śpi między 14-16, zasypia o 22. Plus minus pół godziny w każdą stronę. Czaaasem zaśnie o 23, ale to jak jej pozwolę pospać do 17, moja wina ;)


Rano je butlę sama, w ciągu dnia trzeba ją łapać. Jedzenie odbywa się w towarzystwie. Najpierw jeść dostają misie i lalki, potem Kluska.

Tylko guzów przybywa, ostatnio mała wyrżnęła o kant ławy, bo bawiła się w karuzelę (biegała wokół stołka) i jej się zakręciło w głowie. Jak nie ma stołka, to kręci się wokół własnej osi. Śliwka nawet nie była duża, na pewno pomógł lód przykładany na ranę, ale płaczu było dużo (dokładniej: płacz był od przykładania lodu, a nie od urazu).


Idą Święta, matko wyrodno jak zwykle nic nie planuje, nie sprząta, nie pierze, nie gotuje, nie kupuje ani nie ubiera choinki, tylko się zamierza do Sylwestra wylegiwać i czytać książki. Sezon rowerowy zawieszony do 1 stycznia, dziś osiągnęłam dystans roczny 3333 kilometry i mam nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się przejechać więcej. Na przykład 4444 kilometry!

14.12.13

Mały bibliofil

Nie mam pojęcia, co robić, by zachęcać dziecko do czytania. Nie pamiętam momentu, w którym zainteresowałam się literami. Były w mim życiu "od zawsze". A mimo to i tak najbardziej lubiłam książki z ładnymi obrazkami. Nie musiały być kolorowe, musiały być ładne. Miałam szczęście dorastać w czasach, gdy co prawda książek dla dzieci nie było zbyt dużo, ale za to każda z nich była perełką, majstersztykiem, nie tylko jeśli chodzi o treść, ale i o formę. Najpiękniejsze ilustracje robili prawdziwi artyści, a nie graficy komputerowi po rocznym kursie fotoszopy. To się naprawdę czuło. Każda książka miała duszę.

Dziś w natłoku kapitalistycznej konkurencji książki dla dzieci walczą o klienta. Strzelają kolorami, bajerami, im bardziej się książka wyróżnia na półce, tym lepiej. Gorzej z treścią, ale na szczęście jeszcze nie jesteśmy na etapie treści. Póki co liczą się ilustracje. Kilka miesięcy temu kupiłam serię książeczek z różnymi pytaniami odnośnie świata ożywionego i nieożywionego. Trochę na zapas, liczyłam że przydadzą się w przedszkolu. Jakieś było moje zdziwienie, gdy moje dziecko odkrywszy zawartość, kazało sobie je pokazywać. Ostatnimi miesiącami trochę nas terroryzowała pod tym względem, bo o ile przeglądanie tekturowych pozycji nie sprawiało jej już żadnych trudności, o tyle cienkie "dorosłe" kartki to już trudniejsza sprawa.



Najpierw wujek jej pokazał, jak się przegląda cienkie strony na przykładzie swojej książki. Potem ćwiczyła na górskich przewodnikach taty z twardymi okładkami. Co z tego, że w środku głównie same litery. W końcu dorosła i do tego. Wdrapała się na fotel, wzięła książkę i zaczęła przeglądać. A potem nawet sama do siebie gadać, tak jakby opowiadała o tym, co widzi (w swoim tajemnym języku). Miała z tego taką radochę, że w pewnym momencie zaczęła sobie klaskać. Co nie przeszkodziło jej jednocześnie oglądać bajki w telewizji i po chwili zacząć się bawić pilotem. Ani trochę się nie zdziwiłam, w czasach dziecięcych to była dla mnie oczywista oczywistość: jednocześnie czytać książkę i oglądać film. Fajnie nie? :)



Z innych wieści, Kluska od nowa polubiła dużą spacerówkę. Czyli super, bo po śniegu "parasolkę" pcha się ciężko. Niestety jest i zła wiadomość, pasy są przykrótkie. Dziecko mi z wózka wyrosło!

Kupiłam też zęboodporne lampki choinkowe. To znaczy nieszklane, z kolorowymi diodami. Choinki ubierać nie będziemy, pewnie zawisną z czasem na palmie w salonie. Kiepsko wychodzą na zdjęciach, bo mam ciemny obiektyw i zero doświadczenia studyjnego, może jeszcze kiedyś uda mi się zrobić porządniejsze zdjęcie. Grunt że dziecko ma zabawę. Kiedy wieczorem znudzi ją absolutnie wszystko - oto nadchodzi ratunek.



Wreszcie idą kolejne zęby, dolna trójka na przykład. Okropność, bo generuje to problemy pieluchowe i zaczynam się pomału martwić, czy to nie początki biegunki. No ale szeroko pojmowana sraczka to jeden z typowych objawów ząbkowania, przechodziliśmy parę razy, ale mi się to ani trochę nie podoba. No nic, dajemy małej dużo pić, sok z marchwi, dużo ryżu i obserwacja. Dziecko to kupa szczęścia. Z przewagą kupy ;) Jak się zacznie pogarszać, to kontrolnie pójdę do lekarza. A może to alergia na coś co do tej pory ją w mniejszej ilości nie uczulało, zaczęło dopiero w większej? I tak bywa. Tego najbardziej nie lubię - niepewności, grr.

8.12.13

Alisa w teatrze

  Wiecie, że już półrocznego malucha można zabrać do teatru? Są takie przedstawienia dla najmłodszych. Na przedstawienie "Śpij" albo "Nie ma, nie ma, jest" można pójść do warszawskiego Teatru Baj (repertuar lepiej się ogląda na stronie mobilnej, bo nie ma flasha). Bilety trzeba kupić z wyprzedzeniem, bo przedstawienia są rzadko, a popularność mają sporą. Bajowe Najnaje mają swój fanpejdż na Facebooku, tam można dowiedzieć się o najnowszych wydarzeniach. Oczywiście robią też przedstawienia dla starszych dzieci.

Fotkę "ukradłam" z fejsbukowej galerii, 
dla zachęty i reklamy ;)

  Kluska była na "Nie ma, nie ma, jest" na jesieni. Oglądała ponoć jak zahipnotyzowana (zabrali ją wujek i babcia). Przedstawienie jest niedługie, oparte na kolorach, fakturach i dźwiękach. Podczas przedstawienia nie można robić zdjęć (organizatorzy bardzo o to prosili, by nie rozpraszać dzieci) i to jest bardzo mądre. Dlaczego? Będzie o tym niżej. Inne przedstawienie pt. "Śpij" odbywa się w ogromnym białym namiocie. Ciekawskich odsyłam do albumu ze zdjęciami. Przed przedstawieniem dzieci mogą się pobawić w kącie z zabawkami, więc nie trzeba czekać w nudnej szatni i w kółko uspokajać znudzone oczekiwaniem dzieci.

  Polecam nie tylko Warszawiakom. Klu podjechała na przedstawienie pociągiem i autobusem, mieszkamy 40 km od Warszawy, w sumie półtorej godziny jazdy. Samochodem być może szybciej, ale biorąc pod uwagę korki nie wiem, czy pociągiem i zbiorkomem nie szybciej. Dla chcącego nic trudnego!

  W ostatnią sobotę poszliśmy na przedstawienie "O koniku Garbusku" do klubu osiedlowego "Koliber". Klub w klimacie peerelowskim nie do końca mi się spodobał. Ciasne wejście, ciasne korytarze, zero kąta do zabaw dla mniejszych dzieci (poniżej 3 lat), w sali ze sceną kawałek wykładziny, małe krzesełka dla dzieci i większe dla rodziców. Trochę słabo, ale za to przedstawienie bardzo mi się podobało. Teatr lalkowy przyjechał do nas aż z Białegostoku. Bajka rosyjska, pewnie mało które współczesne dziecko ją zna w natłoku bajek z zachodu, tym bardziej było posłuchać o naiwnym Wani i zachłannym carze, i żarptaku którego pióra świecą w ciemnościach, i o wielorybie, który połknął ogromne statki. Bajkę pamiętałam z wersji książkowej, jeszcze z dzieciństwa, ale fabuła mi się nieco zapomniała, tym milej było ją sobie przypomnieć.

Zwróćcie uwagę na strój dziewczyny - wzorowany na ludowym rosysjskim

  Kluska trochę się niecierpliwiła i zebrałyśmy ochrzan za latanie po kablach od reflektorów. No trudno, tak to jest jak się ma "żywe dziecko". Inne dzieci wydawały się przy niej takie anemiczne i bez życia, hihi. Przedstawienie na zmianę dziecko spędzało u mnie noszone na rękach (U taty nie!-Tata źle chodził najwyraźniej) albo biegając z tyłu za krzesłami, lub do szatni, lub chciało wyjść z budynku i tak w kółko. Trochę byłam zmęczona po tym wszystkim i spocona, bo dźwiganie ponad 11 kilogramów to jednak spory wysiłek, zwłaszcza w przegrzanych i dusznych pomieszczeniach.

Lalki były wykonane w całości z wełny, rekwizyty ze szmatek i wikliny. Pełna ekologia. Tym fajniej się to oglądało. Minimum efektów specjalnych, maksimum treści. Miła odmiana od telewizji.

 Wycieczka do klubu nauczyła mnie, że dzieci poniżej trzeciego roku życia raczej są mało uważne, zwracają uwagę tylko na niektóre bodźce (Klu uwielbiała momenty, gdy latał konik Garbusek, bo wtedy była muzyka) i przedstawienia teatralne dla starszych dzieci mogą znosić różnie. Zwłaszcza gdy na etacie siedzi fotograf strzelający fleszem po oczach.Wrrr. Jeny, jak ja byłam wkurzona. Kluska jak Kluska, byle czego się nie boi, ale jakiś maluch się rozpłakał, starsze dzieci po wtargnięciu tego debila przestały zwracać uwagę na to co się dzieje na scenie, tylko gapiły się tam, gdzie strzelał flesz (albo były nim totalnie oślepione, gdy strzelał im w oczy). Ja swoim marnym sprzętem dałam radę zrobić zdjęcie ciężkim aparatem, jednocześnie trzymając dziecko na ręku. Można? Można. No nic, tu mają sporego minusa, ale to jednak prowincjonalny klub osiedlowy, a nie warszawski teatr z wieloletnim doświadczeniem, trzeba brać na to poprawkę. Dobrze, że w ogóle jest. Dzieci mieszkające na wsi mają dużo gorzej, dlatego dość marudzenia!

6.12.13

Ale wieje!

Przechodzący przez Polskę huragan zbiegł się terminowo z Mikołajkami i urodzinami taty Kluski. Od rana więc dużo się działo. Właściwie zaczęło się już po drugiej w nocy, gdy nad Żyrardów nadeszła ogromna zawieja połączona ze śnieżycą oraz... uważajcie... burza! Śnieg padał w każdym kierunku, błyskawice strzelały z nieba, grzmoty upiorne - dziecko spało jak zabite. Ja też przysnęłam, bo szum wiatru dobrze lulał do snu.



Rano było nieco spokojniej, trochę duło ale bez przesady, śnieg nie padał. Do buta "Mikołaj" podrzucił mi czekoladki. Czekoladki dla babci znalazła Kluska i trzeba było je schować jeszcze raz ;) Tata Kluski postanowił skoczyć na rynek po chleb i inne codzienne zakupy, to zabrał małą ze sobą. Kombinezon przeciwwiatrowy przydał się kolejny raz, tak samo ozdobne okularki na czapce-pilotce. Całkiem nieźle spisały się jako ochrona przed wiatrem. Chyba czas kupić gogle.



Ale najlepiej było w ciągu dnia. Zaraz po ewakuacji co bardziej latających rzeczy z balkonu zrobiło się cicho. Padł prąd. Potem go włączyli, ale znów padł i tym razem na dłużej. A tu dziecko chce spać. Jak tu zasnąć bez bajki? Jak żyć bez piosenek Potema? Buuułuuuu! Na szczęście mamy w domu gitarę, która zajęła na trochę. Wreszcie już niemal "ugotowaną" Kluskę wrzuciłam do kojca, dałam pieluch tetrowych do przytulania i czerwone światełko rowerowe do zabawy. Bawiła się, bawiła, podśpiewywała sobie coś pod nosem i zasnęła. Sama! Po raz pierwszy od miesięcy! Prąd w międzyczasie włączyli i wyłączyli dwa razy. Dom pogrążył się w egipskich ciemnościach, ale jakoś znaleźliśmy czołówki i lampki rowerowe. Zapowiadał się ciekawy wieczór.

Nowy przybysz w zabawkach Kluski 
"handmade" Łosiek trafiony na alledrogo :)

Wieczorem wróciła babcia i niestety znów padł prąd. Tym razem Kluska już była biegająca. Jako że na Mikołajki dostała między innymi nowy plecak-smycz ze skrzydełkami nietoperka, przypięliśmy doń czerwoną lampkę rowerową, żeby było ją lepiej widać. A na głowę założyliśmy lekką czołówkę tatusia, żeby dla odmiany ona coś widziała. Wyobraźcie sobie biegające dziecko z przodu świecące na biało, z tyłu migające na czerwono. Suupeeer Kluuuskaaa!

Jakimś cudem w nic nie wyrżnęła. A my się nie mogliśmy zw śmiechu pozbierać z podłogi. ;)


W końcu prąd wrócił, znalezioną w międzyczasie świeczkę można było zgasić i rozpocząć śpiewanie "Sto lat" tatusiowi Kluski oraz degustację ciasteczek, które sobie upiekł z okazji urodzin. W prezencie dostał dwie ogromne siaty cukierków, tak jak sobie życzył  Mniam, mniam, pycha pycha! :)

4.12.13

Tata złaź!

Ostatnio Kluska zgania tatę z krzesła i każe sobie włączać piosenki kabaretu Potem. Nic innego nie chce. I potem tak siedzi nieruchomo i słucha. Będę mieć skrzywione intelektualnie dziecko, te piosenki są nienormalne ;)



Bardzo poważne dziecko na fotelu prezesa wygląda tak:


Poza tym dni i noce upływają nam w sielskiej atmosferze życia rodzinnego. Ktoś tam gotuje obiad, ktoś tam zmywa, ktoś wyrzuca śmieci i robi zakupy. Codzienna domowa rzeczywistość bez specjalnych atrakcji. Nuda, ale nie do końca. Czas się wlecze, książki się czytają, filmy oglądają, internet sam się nie przeczyta!
Ja dla odmiany zbieram się do robienia na szydełku, mam w planach ośmiorniczki, ale mi dziecko zajumało tekturową formę z rolki od papieru toaletowego i nie mam jak zacząć. Wszędzie kłody pod nogi normalnie. Nic tylko szukać kolejnych pretekstów ;)


Kluska jak zwykle dopomina się o żarcie, ostatnio zagustowała w przylepkach. Najlepiej w postaci połowy bochenka chleba. I dokańczamy potem takie coś, co wygląda jakby myszy podżerały. A to Kluseczka ząbki ćwiczy ;)


Pomału zbliżają się Mikołajki i urodziny taty Kluski (dopiero od niedawna zaczęłam pamiętać, kiedy ma urodziny), Kalendarza Adwentowego nie kultywujemy, bo tajemniczy skrytożercy i tak by podwędzili zawartość w ciągu jednej nocy. W tym roku tradycja świąteczna będzie jeszcze bardziej uboga niż zwykle. Choinki nie będzie, Wigilii nie będzie, tylko prezenty będą, ale też bez przesady. Grunt żeby śnieg był!

2.12.13

Nas nie dogoniat!

Zabraliśmy po zwykłym spacerze Kluskę na rower. I zaczęła nam przysypiać, a w drodze powrotnej zasnęła na twardo. I oczywiście natychmiast obudziła, jak tylko zaczęłam ją wyjmować z fotelika. I już nie zasnęła. Kwadrans snu na cały dzień (normalnie śpi minimum 2 godziny) trochę ją zamordował i padła tuż po dwudziestej.


Niestety jeździmy bez kasku, bo wciskanie go na grubą czapkę nie zdaje egzaminu. Jeździmy ostrożnie po mało uczęszczanych uliczkach. Pocieszam się, że tu w  Żyrku mało które dziecko jeździ w kasku i jakoś nie ma tragedii (a dzieci w fotelikach jeździ tu sporo). Ale jak tylko zrobi się cieplej, kask wróci do łask. Dla mego spokoju sumienia. Za to doskonale przydają się ochraniacze na stopy od babci i kombinezon przeciwwiatrowy trafiony od kogoś na alledrogo. Tylko nie ma kaptura, ale tu jakoś dajemy radę. Pod spodem Klu ma najczęściej bluzę z kapturem albo wysokim kołnierzem. Problemem są rękawiczki, nie tylko podczas jazdy. Takie zwykłe są mocno przewiewne, muszę poszukać czegoś z ortalionem na wierzchu. Albo czas poświęcić jakiś używany polar tatusia i uszyć dłuższe polarowe. Tradycyjne jakoś nie zdają egzaminu.

Wiadomo że nie ma lepszej zabawy, 
niż zabieranie obierek tatusiowi.

Dzisiaj był w ogóle dzień bogaty we wrażenia, prócz wycieczki rowerowej rano było bujanie do upadłego na huśtawce, a popołudniu do domu zjechała babcia, świeżo po wyprawie do Gruzji. I przywiozła granat rozprasowany jak cerata, wyglądający jak cerata i smakujący jak cerata. Przywiozła też świeczki z granatu, smakujące jak świeczki. I przemyciła kamienia z nad Morza Czarnego (to znaczy pani celnik pozwoliła wywieźć kilka "dla wnuczki"). Nie wiem jak smakowały, bo nie próbowałam ;)