Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szczepionki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą szczepionki. Pokaż wszystkie posty

21.2.14

Czwarta dawka 5w1 i Pneumokoków

No to zaszczepiliśmy Klusce kolejną dawkę wściekłych bakterii. To znaczy raczej Kluska się wściekła, że chcieliśmy jej je zaszczepić. Wściekła się najpierw na panią dohtórkę, a dokładniej na ten cholerny stetoskop, którego szczerze nienawidzi. Potem wściekła się na rodziców, że ją chcieli na wadze posadzić, więc z ważenia nici. Jakoś dało się ją zmierzyć, na oko 87cm czyli urosła centymetr przez 6 tygodni (jak na nią mało, ale w sumie dobrze, nogi się nie będą krzywić). Jeszcze krótki wściek na patyczek do sprawdzania gardła i po wszystkim. Uszy jej odpuszczono. Może powinnam dopilnować, ale szczerze miałam już dość trzymania w dwie osoby wijącego się wściekłego dziecka. Zwłaszcza że za chwilę miała być powtórka z rozrywki, czyli dwa zastrzyki. Jak sobie pomyślę, że gdybyśmy brali refundowane, to zamiast dwóch zastrzyków dostałaby cztery... to mi się słabo robi.

Ale to nie koniec.

Jak się Klusce humor pogorszy, to nie ma zmiłuj. Oberwało się jeszcze po szczepieniu bardzo grzecznej na oko trzyletniej dziewczynce, której Kluska najpierw zabrała jeden samochodzik, a potem chciała drugi i już jej zabroniłam, więc się wydarła dziewczynce w twarz. Potem oberwało się tacie, bo Kluskę zabrał w wózku bez mamy, która poszła po parkę i nauszniki, co by w samej bluzce nie latać po dworze.


W końcu rodzice wpadli na pomysł, by dziecku dać pić i jeść. Nie można tak od razu? Żłoby cholerne. Od razu się cisza zrobiła, ale minę Kluska miała taką, że gdyby mogła nią zabijać, trup siał by się gęsto. Po paruset metrach spaceru uciekłam do domu pilnować Wujka Finia, który miał mi wiercić dziury w ścianach na kabel od internetu (na moim komputerze wifi odmawia współpracy mimo braku racjonalnych przesłanek). Już się cieszyłam, że się zemszczę na wiecznie wiercących i hałasujących narzędziami sąsiadach. W końcu dziury w żelbetowych działówka miały mieć 12 milimetrów średnicy. Niestety Wujek Finio ma profesjonalny sprzęt, wiertła do żelbetu, trwało to kilka minut i nawet nie było głośno. Szlag. Chyba jednak trzeba będzie dziecku kupić skrzypce w podstawówce. ;)

Cały dzień był trochę nie teges, za dużo emocji z rana, dziecko nie chciało spać. Ale koło 16 było już upiornie zmęczone i wpadało w ryk o byle co. Podjęłam męską decyzję i zapakowałam do "parasolki" by na szybko wyskoczyć z domu i przy okazji pospacerować z bratem i spokojnie z nim pogadać (w naszym wydaniu jest to głośne pokrzykiwanie na siebie na ulicy). Kluska usnęła za drugim zakrętem od domu i nie obudziła się mimo żywej dyskusji. Nie obudziła się nawet podczas wnoszenia jej po schodach (wzięłam ją ze spacerówką pod pachę), nie obudziła się po wstawieniu jej do salonu i zdjęcia jej butów, czapki i co tam mi się udało z niej zdjąć. Bidol padł z nadmiaru wszystkiego. W końcu trzeba było ją obudzić, bo by spała do nocy, a gdzie kąpiel i kolacja? Humor się znowu popsuł, ale kolejna butla z mlekiem jakoś ją ugłaskała i potem już w zasadzie nic się nie działo. Reakcji poszczepiennych póki co brak, zobaczymy jutro, ale raczej wątpię.

10.1.14

Foszek poszczepienny

Dziś mieliśmy szczepienie drugą dawką przeciw odkleszczowemu zapaleniu mózgu. Ryk się zaczął już praktycznie na widok pani doktor. Niestety było tak jak przewidywałam, za krótka przerwa między wizytami, Kluska ją po prostu poznała. Za 6 tygodni lecimy z ostatnią dawką Pneumokoków i 5w1, więc będzie zapewne powtórka z rozrywki. Podczas robienia zastrzyku Kluska tak się nie darła, jak podczas osłuchiwania stetoskopem. Pocieszam się, że zdrowa jak rydz to i badanie było formalnością.


Po wyjściu z gabinetu mała strzeliła focha. Obraziła się. Dała się ubrać, włożyć do wózka, zażądała pieluszki i udawała, że nas nie ma. Nawet później w sklepie. Półki interesowały ją jak zwykle, na nas nawet nie spojrzała. Na szczęście nie gniewała się długo. Po jakimś czasie rozdzieliliśmy się, ja poleciałam do domu zanieść zakupy, a tata Kluski z Kluską pojechał dalej. Złapałam ich jadąc na wycieczkę rowerową tuż pod blokiem. Inne dziecko, rozgadane, śmiejące się przy łaskotaniu (łaskotałam ja).

Zaczęliśmy dzień wcześniej niż zwykle, mam nadzieję że i wcześniej skończymy. Nie uśmiecha mi się balująca Kluska do 23. Poza tym babcia wyjeżdża na dwa tygodnie, więc nie będzie już tak różowo jak zwykle. Ale jakoś sobie poradzimy. Tylko dziecko będzie bardziej rozpuszczone ;)

30.11.13

Pobudka!

Ósma dwadzieścia - szczepienie. A tu wstać wcześniej trzeba, sprawdzić czy tata Kluski też wstaje, dwa łyki kawy wypić, szybkie płatki na mleku na śniadanie i to najgorsze. Obudzić Kluskę. Jak to zniesie? Zniosła nadspodziewanie dobrze, uśmiechnęła się na mój widok i zaczęła przeciągać. Uff, z głowy. Szybka butla, szybkie przebieranie, przewijanie, dziecko w jedną rękę, wór ze śmieciami w drugą, prikaz do taty Kluski by zabrał wózek i do nas dotarł do przychodni.

A w przychodni okazało się, że i tak jeszcze sobie poczekamy mimo spóźnienia. Jeszcze jakąś mamę ze starszym chłopcem przepuściłam, bo się śpieszyła do pracy, a ja wszak wiadomo mogę sobie w nocy popracować, żebym tylko jeszcze miała siłę po takich pobudkach!



No i poza tym gites marinez, przy okazji mi Kluskę zważono i zmierzono i aże się zdziwiłam, bo okazało się, że waży 11,2 kg (plus grzechotka), a czubek głowy trzyma na 83 centymetrze. Ale skoczyła! Trochę ryczała przy osłuchiwaniu, bo stetoskop był za zimny i to ją wkurzało (ech Ci lekarze!). Osłuchiwanie było pro forma, wszak nawet kataru nie miała. Kłucie też nie obyło się bez wrzasków, ale bez histerii, kilka wdechoryków i cisza, bo trzeba gabinet zabiegowy dokończyć oglądać.

A potem jeszcze wycieczka okolicznościowa na rynek i wycyganienie jabłka gratis przy okazji zakupów owocowych. I ukrojenie chleba przez panią sprzedawczynię, bo dziecko w wózku głodne przecie i na pusto jechać nie będzie. A potem to ja już chciałam wracać, bo mi dłonie zmarzły. Przez to wychodzenie w pośpiechu pod cienką letnią wiatrówką (przecież wychodzę tylko na moment, do przychodni pięć minut piechotą) miałam tylko jedną warstwę ubrania, bluzkę z długim rękawem i żadnych rękawiczek. I tak dobrze, że nauszniki zabrałam i szal.

A na co szczepiliśmy tym razem? Na kleszczowe zapalenie mózgu. Pierwsza dawka, jeszcze dwie, druga za 6 tygodni, trzecia w okolicach wakacji i spokój na trzy lata. W naszych okolicznych lasach kleszczy za trzęsienie, paskudy cholerne, z jednego wyjścia do lasu dwa wyjęłam z dresu Kluski po powrocie, a trzeciego osobiście strzepnęłam z włosów na głowie, na szczęście nie zdążył dotrzeć do skóry. Gadziny przebrzydłe. Żałuję, że nie ma nic przeciboreliozowego, bo te "nasze" niestety ponoć zarażone. Jak by się Klusce wbił, to od razu trzeba wysyłać do analizy i lecieć do lekarza, grr.
Koszt szczepionki w sumie nieduży, ok.110 za dawkę. Więcej zapłacimy pod koniec lutego, bo się nam kumulują ostatnie 5w1 i pneumokoki. A potem jeszcze ospa i teoretycznie meningokoki, ale z tymi ostatnimi przed drugim rokiem życia Klu się nie wyrobimy, więc będzie jedna dawka a nie dwie. W sumie lepiej, i tak się dziecko traumy strzykawkowej nabawi. A jeszcze trzeba by morfologię zrobić. Chociaż raz w roku powinnam, ale po tylu strzykawkowych atrakcjach.... chyba jeszcze zaczekam.

29.10.13

Czwarta czwórka

Tak jak podejrzewałam, idzie dwunaste zębiszcze. Przebił się w połowie. Dziś popołudniu Kluska była nieco rozdrażniona i cierpiąca, więc nas kapkę przeczołgała. Płaczu nie było wiele, ale wymagała więcej uwagi niż zwykle. Poza tym zła matka uległa proszącym oczom Kota w butach ze Shreka i dała się napić mleka czekoladowego. Za co została pokarana, bo dziecko zaczęło latać radośnie ze słomką i kartonikiem po całym domu, potem słomkę wypluło i jeszcze radośniej rozlewało resztki gdzie się dało. Do prania moje obie poduszki z powłoczkami, fragment kapy, Kluski bodziak i skarpetki. I jakoś wątpię, by plamy udało się wywabić. Z dywanu jakoś udało mi się usunąć gąbką. Reszty plam na podłodze nie liczę, bo kto by się przejmował trzydziestoletnim pcv i nieco młodszym linoleum w kuchni.

Będziemy satanizować nasze nosy i pupy ;)


Poza tym cholewa jasna, przesunęli mi szczepienie na odkleszczowe zapalenie mózgu. Ciasno się zrobiło na osiedlu, wyż demograficzny, co chwilę rodzi się nowy obywatel (podejrzewam pochodna wydłużonych urlopów macierzyńskich) i się nie wyrabiają z obowiązkowymi, więc nierefundowane przesuwają na wolniejsze terminy. To się nazywa w skrócie reorganizacja, szlag jej mać. No i termin mamy w połowie wyjazdu babci Kluski do Gruzji. Przeżyłam chwilę zwątpienia, czy w ogóle szczepić. Tym bardziej byłam wkurzona, że mi telefon z przychodni obudził Kluskę (komórkę z włączonymi dzwonkami zgubiłam w pokoju, w którym spała i nie mogłam znaleźć, więc to moja wina, ale pozwólcie mi ją zwalić na panią od szczepień). A potem na koniec przypaliłam ryż w papsocie, bo nalałam za mało wody (tak to jest, jak do ryżu dosypuje się mięsa i kalafiora, żeby się razem ugotowały na parze). Dobrze że dałam ryżu na zapas, to nieprzypalonego z wierzchu starczyło i dla mnie i dla Kluski. Poza tym przyszedł listonosz z paczką z nowymi bodziakami (od razu widać, że matce zaległy przelew dotarł na konto), więc podpisywałam się opierając kartkę o ścianę i trzymając Kluskę na rękach. Po roku z dzieckiem takie rzeczy robi się bez najmniejszego wysiłku. :)

Tata Kluski został oddelegowany w ciągu dnia do sprzątania liści z grobów oraz ścieżek i nie uczestniczył w radosnym przypalaniu ryżu, za to jakimś fartem uniknął zalania czekoladą. Zrobił też nam na wieczór pyszne spaghetti, dziecko miało makaron nawet na głowie, ale byliśmy zbyt zajęci jedzeniem, by to uwiecznić. Może następnym razem. ;)

3.10.13

MMR czyli szczepionka przeciw odrze, śwince i różyczce

Tak, dziś był ten dzień. Mrożące krew w żyłach przestrogi o autyzmie i innych nadprzyrodzonych mocach z for matek i łojców nam nie straszne, ruszyliśmy do przychodni o świcie (po dziewiątej było) i o dziwo zastaliśmy ją niemal pustą. Okazało się, że tego dnia do szczepienia była prócz nas tylko trójka dzieci. Lista była długa (pamiętam z zapisów), ale zdaje się wszystkie inne dzieci się z tego zimna pochorowały. My Kluskę mroziliśmy tydzień wcześniej na rowerze, to akurat wszelkie bakcyle zabiliśmy i do weekendu była zdrowa. Zero glutów, zero kaszlu. Pani doktor ze zdziwieniem to potwierdziła (prócz nas były tylko noworodki , które jeszcze nie miały kiedy się przeziębić oraz starsza dziewczynka - pewnie jakiś mutant jak tata Kluski, co nawet w przedszkolu na nic nie chorował).

Trochę musieliśmy poczekać po badaniu, bo noworodek przed nami miał kilka wkłuć i to trwało. Klusię z nudów zabrało się za stołek i zaczęło go nosić, a ja trzymałam ją, bo już była bez butów i w każdej chwili mogła rymsnąć na twarz. Skończyło się tym, że jak nas zawołali na szczepienie, to już myślałam, że wejdziemy ze stołkiem - tak mocno go trzymała, a ja nie miałam siły jej go wyrwać. Na szczęście w porę go wypuściła. I tu mała dygresja. Kluska od jakiegoś czasu nosi rożne rzeczy. Ciężkie rzeczy. Pal sześć buty taty Kluski. Dziś nosiła półtoralitrową butelkę mineralki po kuchni, aż sobie upuściła na ręce podczas zabawy i skończyło się rumakowanie. Nie wiem skąd ona ma tyle siły. 


Zastrzyk okazał się być mało bolesny, odwagi dodawał małej klown, którego kurczowo ściskała w rękach. Trochę płaczu było, ale tak na trzy - cztery wdechy. Więcej płaczu było podczas ubierania, bo mi się Kluska wyślizgnęła z rąk i uderzyła czołem o posadzkę. Na szczęście ją trochę trzymałam i nie uderzyła się mocno, ale jednak guza sobie nabiła. Cholerny gres w przychodni. Mogliby chociaż w kąciku dla dzieci wykładzinę położyć. Cały dzień mam moralniaka, że jestem beznadziejną matką, co własnego dziecka nie potrafi trzymać. Dziurawe ręce, melepeta i strach się bać co jeszcze. Ciągle pocieszam się słowami Werrony, że małe dzieci są niezniszczalne i bardzo trudno je "uszkodzić".

Wracaliśmy inną trasą, jak zwykle ponad sto metrów Kluska przeszła per pedes, przy okazji domagając się kwiatków i dmuchawców oraz oglądając betonowe posadzki. W końcu wzięliśmy ją na ręce i zanieśliśmy do domu, bo ziąb straszny był rano, a ona za lekko ubrana na siedzenie na zimnym betonie.


Nie wiem czy to reakcja poszczepienna czy nie, ale po odespaniu stresu Kluska obudziła się wesoła jak skowronek i zaczęła po swojemu gadać, wygłupiać się, a wieczorem dała prawdziwy popis swoich umiejętności. Sezon na dynie, więc tata i babcia Kluski do spółki ugotowali zupę dyniową z zacierkami. Mała dostała w butli, ale zjadła połowę. Potem dorwała się do zupy babci w talerzu i wyrwała jej łyżkę. I nagle okazało się, że ona tą łyżką tak po prostu je, nawet dużo nie rozlewając. Jestem pod wrażeniem!


No i tak to, dzień minął dość spokojnie. Wykąpaliśmy Kluskę zapomniawszy po raz kolejny o przestrodze pielęgniarki, by dziecka nie kąpać w dniu szczepienia. Przy okazji zaczęłam guglać i wychodzi, że to jakiś mit. Pół internetu się pyta o co chodzi z tym niekąpaniem i nikt nic nie wie. Rozsiewają to położne i pielęgniarki, natomiast lekarze z reguły dementują. Zwariować można. Na dodatek przypadkiem trafiłam jeszcze na coś innego, że niby nie można podawać owoców, bo szczepionka się nie przyjmie. Wut? Co ma jedzenie owoców do żywych kultur bakterii, pozostaje dla mnie zagadką. Może ktoś z czytających ten blog jest dyplomowanym lekarzem medycyny i mnie oświeci, bo zgłupiałam do reszty.

21.3.13

Trzecia dawka szczepionki przeciw WZW - B

Dzień rozpoczął się niezaszcześliwie dla taty Kluski, bo mała obudziła go o siódmej. Przeczuwałam, że tak będzie, usnęła grubo po północy nieziemsko zmęczona, w takich wypadkach zazwyczaj budzi się o świcie. Na szczęście nie codziennie (choć coraz częściej, dobrze że niedługo będziemy przesuwać godzinę, to się jakoś przyzwyczaimy). Wstałam tuż przed dziewiątą z paniką w oczach, przeca szczepienie mamy 9:50! Zapomniałam ustawić budzik i pakowałam się w pośpiechu, mało przytomna, przez co zapomniałam zabrać tetrowej pieluszki na wagę i przewijak. No trudno. Wyglądamy za okno, a tam zaczyna się odwilż i breja... patrzymy się na wózek, z powrotem na breję, na wózek... zapada decyzja - bierzemy małą w nosidło, co okazało się strzałem w dziesiątkę.



Na miejscu okazało się, że trochę jeszcze poczekamy. Dzieci w przychodni sporo, głównie maluszki w wieku Kluski, ale najwięcej hałasu narobiła dziewczyna na oko dziesięcioletnia. Po jakimś czasie mała zaczęła się nudzić, nie spała od siódmej, a tu ani spać, ani jeść. W trakcie badania cierpliwość się jej skończyła i ryknęła ze złością na wszystko i wszystkich. Badanie z gatunku mierzenie i ważenie, sprawdzanie płuc, gardła. Zdrowa jak rzepa na szczęście. Tylko jakaś paskuda wylądowała na policzku, dostaliśmy na nią maść z witaminami A oraz E, może szybciej się zagoi. Po badaniu Kluska wylądowała na rękach u mamy i trochę się uspokoiła. Ale nadal była w złym humorze. Zastrzyk zapowiadał się hałaśliwy i owszem, ale tylko podczas wkłucia. Minutę później na zmianę na rękach mamy i taty była już spokojna, choć umordowana nieziemsko. I tu przydało się nosidło. Odłożona znów do wózka pewnie  rozryczała by się na nowo, w nosidle spokojna, blisko mamy, cieplutko (na nosidło narzuciłam polar od Pentelki, dzięki czemu nie zmarzły jej nogi i grzbiet). W sam raz, żeby spać. No i tak się ululała bujana. Poszliśmy z tej okazji na krótki spacer po Żyrku dla przewietrzenia. Wracamy do domu, a mała dalej śpi. Delikatnie odpięliśmy nosidło i wrzuciliśmy do wózka, niech odpocznie biedactwo.

Z danych statystycznych:

Wzrost 72cm
Waga 8600g
Obwód główki 43cm
Obwód brzuszka 44cm

Tym razem mniej urosła, za to więcej przytyła. Zatem wzrostowo wracamy do 90 centyla, a wagowo podbijamy do "mocnego" 75. Polecam siatki centylowe na gazecie, Kluska ma tam fajne wykresy, widać jak ładnie rośnie, aż pani doktor była pozytywnie zaskoczona.

Siatka centylowa wagi
Siatka centylowa
Siatka centylowa wzrostu
Siatka centylowa

Przy okazji dowiedzieliśmy się trochę odnośnie następnych szczepień, mamy w planach szczepionki przeciwko odkleszczowemu zapaleniu opon mózgowych i ospie. Odkleszczowe ma trzy dawki, więc pierwszą podamy na jesieni przy okazji szczepienia przeciw odrze, różyczce i czemuś tam jeszcze. To akurat do marca 2014 powinniśmy się wyrobić z trzema. Z ospą póki co się wstrzymujemy, mała nie idzie do żłobka. Dowiedzieliśmy się także, że ospa jest refundowana, gdy dziecko chodzi do prywatnego przedszkola lub klubiku (nie wiem jak z państwowymi, być może też). Kosztuje ok. 215zł, więc nie majątek, przeżyjemy. Cen odkleszczowego jeszcze nie znam, będę się orientować przy zapisach w lipcu. Co do szczepienia przeciwko grypie, chyba prędzej sama się zaszczepię, choć z drugiej strony mam naturalną odporność, jak złapię wirusa - po kilku dniach jestem zdrowa, nie licząc tygodniowego kataru, nawet nie mam gorączki. A bywa, że starczy aspiryna i jestem zdrowa na drugi dzień. W ogóle gorączkę miewałam tylko przy bakteryjnych zapaleniach gardła, ostatnie przechodziłam z 10 lat temu. Ale ostatnio lata po mieście tyle mutantów, że wolałabym nic nie złapać i nie zarazić małej. Temat do przemyślenia na później.

7.2.13

Po szczepieniu (trzecia dawka 5w1 i Pneumokoków)

Kluska miała być szczepiona pod koniec stycznia, ale mamy na osiedlu mikro wyż demograficzny i się nie zmieściła. Wrzucili nas na siódmego lutego, na jedenastą. Trochę głupia pora, bo akurat wypada tuż przed karmieniem. Na szczęście zwolniło się miejsce i przepisali nas na godzinę wcześniej. Dzięki temu wstaliśmy jak zwykle (no, może ciut wcześniej), zjedliśmy i potruptaliśmy do przychodni, którą mamy na szczęście pięć minut od domu.
A jak Alisa

Przyjmowała nowa pediatra (ta szybsza i bezstresowa), miała do pomocy "naszą" położną, nie było żadnych opóźnień. Położna zabawiała dzieciaki, mierzyła je i ważyła, a lekarka odbębniała biurokrację. Było bardzo sympatycznie. W ferworze oczywiście zapomniałam spytać o gluten i chyba musimy sami podjąć decyzje, kiedy zacząć go podawać. Położna nie mogła się nadziwić, jak mała urosła. Ostatni raz widziała ją mierzącą 54 cm (jesteśmy charakterystycznymi rodzicami, dlatego nas poznała). A teraz Klusię ma 71 cm (to już 97 centyl) i waży 8 kg (75 centyl). Obwód głowy ma w 50c. Całkiem nieźle jak na dziecko, które w piątym tygodniu życia ważyło niewiele więcej niż po urodzeniu czyli 3,3 kg. Kluska ani trochę nie płakała podczas badania, zajęta gryzakiem. Tylko przy sprawdzaniu gardła bąknęła obrażona. Szczepienie zapowiadało się optymistycznie. I faktycznie, pierwszego wkłucia mała nawet nie zauważyła. Rozryczała się tylko przy drugim, na szczęście na krótko. Teraz wiem dlaczego. Pierwsza szczepionka miała igłę od producenta, druga miała inną, większą, bardziej bolesną w efekcie. Tylko nie wiem która była która. Nowa pani od szczepień wyjaśniła, ale ja mało pojętna jestem. No to z głowy, została jeszcze tylko trzecia dawka wzw B 21 marca (akurat na święto wiosny).


Zapakowaliśmy się do wózka i pojechaliśmy zwiedzać graffiti na pobliskich garażach. Mogłaby z tego wyjść cała galeria, wrzucam tylko parę fotek z małą. Z nadmiaru wrażeń i turbulencji od trawnika Kluska usnęła, a my poszliśmy po pączki na rynek i do kilku cukierni, by sprawdzić gdzie są najlepsze. Trwało to chyba z półtorej godziny albo więcej, nareszcie sensowny spacer (wczoraj byliśmy w gościach, ale to były symboliczne dwie półgodzinówki, dla nas piechurów długodystansowych to zdecydowanie za mało). Z godzinę po naszym powrocie zaczął padać śnieg. A nie wierzyłam w prognozy ;)


Dzień obfity we wrażenia, okazało się że babcia Kluski wraca nie jutro ale dziś. Ledwo co mieszkanie ogarnęliśmy, ale po prawdzie burdel był jak zwykle. Kluska została przestymulowana nadmuchiwanym młotkiem, ogromnym brzęczącym słoniem oraz stukającym bębenkiem. Ja też właściwie byłam przestymulowana, zwłaszcza szarym sweterkiem z ażurowymi plecami! Zastanawialiśmy się, jak Klusię zareaguje na babcię po tylu tygodniach rozłąki. Na początku była nieufność i głębokie zastanawianie się "skąd ja znam ten głos?", "co to za gęba?" - po paru minutach mała powiedziała coś w rodzaju "Baaa!" i już się nie bała. Jeszcze trochę czasu minęło, zanim znalazła się na rękach u babci, ostatecznie przekonał ją słoik zupki jarzynowej. Teraz sobie obie smacznie śpią w salonie. Babcia wróciła! :)

2.12.12

Drażliwy temat szczepionek

  A to dlaczego? A, bo jak to zwykle bywa w naszym kochanym kraju, nigdy nie może być normalnie, zawsze tylko czarne albo białe, za albo przeciw, nic pośrodku. Chcąc nie chcąc z Kluską siedzimy po uszy w czarnym wg jednych, a białym wg drugich. Otóż szczepimy się... uwaga... werble... na wszystko! Byśmy się szczepili nawet na głupotę, niestety jeszcze nikt nie wymyślił, a szkoda. Początkowo mieliśmy szczepić się pakietem obowiązkowym i nie cudować. Ale że mała w piątym tygodniu życia wylądowała w szpitalu z zapaleniem płuc, spowodowanym przez cholernego szpitalnego mutanta odpornego na zwykłe antybiotyki (streptococcus salverius), nie mieliśmy ochoty przeżywać tego ponownie i postanowiliśmy przeciwdziałać wszelkimi dostępnymi środkami. Przy okazji Kluska obaliła mit w temacie przeciwciał w mleku naturalnym, na nic się zdały jak widać i przed infekcją jej nie uchroniły. Koniec końców wybraliśmy szczepionki nierefundowane: 5w1 by ograniczyć ilość wkłuć do minimum, szczepionkę przeciw pneumokokom i przeciw rotawirusom. W sumie jedna dawka pełnej puli szczepionek kosztuje 750zł, całość przebija 2k, na szczęście babcia Kluski zasponsorowała, za co babci Kluski jesteśmy niezmiernie wdzięczni!
  Kluska na pierwszą dawkę nie zareagowała jakoś straszliwie, miała podwyższoną temperaturę, po przebiciu 38 stopni i mojej krótkiej paniczce (bo nie mieliśmy w domu nic przeciwgorączkowego i tata Kluski musiał skoczyć do apteki), daliśmy jej odrobinę truskawkowego panadolu i po godzinie temperatura spadła do bezpiecznych rejestrów. Drugą dawkę niektóre dzieci znoszą gorzej, Kluska przeciwnie, obyło się bez panadolu, może była nieco bardziej marudna przy 37 i 4, ale poza tym nic się nie działo. Trzecia tura pod koniec stycznia.
  Oczywiście szczepionki te nie uchronią jej przed zachorowaniem w stu procentach, jednakże dzięki nim niepotrzebna będzie hospitalizacja, na przykład przy rotawirusowej biegunce, której boję się najbardziej. Szpital w Żyrardowie ma wspaniałych specjalistów i bardzo kochane panie pielęgniarki, ale to jednak prowincjonalny ośrodek o ograniczonych możliwościach. Poza tym budynek ma ponad sto lat, warunki w nim są dalekie od luksusów (np. skrzynkowe, nieszczelne okna). Tym bardziej wolałabym wpadać doń jak najrzadziej. Kluska raczej też. Czy obawiam się ewentualnych powikłań? Jak wszystkiego, obawiam się oczywiście. Ale mając do wyboru bardzo rzadkie powikłania, które dotyczą malutkiego ułamka dzieci, albo szprycowanie dzieciaka antybiotykami przez minimum tydzień - wolę szczepić na co się da.


   Jak to wygląda w praktyce? Ano, przy szczepieniu Kluskę trzyma tata Kluski, bo ja nie mogę patrzeć na strzykawkę, a już strzykawkę wbijaną we własne dziecko to na pewno. Mała zastrzyków nie znosi, bo i trudno to lubić. Zwłaszcza w przypadku domięśniowych (dla odmiany pobieranie krwi przy innej okazji zniosła super dzielnie, nawet nie pisnęła). Po drugiej dawce płakała bardziej, podejrzewam że pielęgniarka boleśniej zrobiła jej zastrzyk, bo płakała jeszcze długo po nim (tzn. może z 10 minut wliczając drogę powrotną do domu, która trwa jakieś 5). W ogóle trafił się nam model "de luxe", niepłaczący, marudzący w ostateczności, jak potrafi ryknąć, dowiedziałam się dopiero podczas szczepienia. Oby jej to zostało, zwłaszcza w temacie zębów ;)