26.12.16

I po świętach

Nieco inaczej obchodziliśmy w tym roku święta, bo tym razem Kluska stwierdziła, że palma z ozdobami nie ma magii i trza było wykombinować zielone drzewko. Zastanawiałam się między sztuczną a w doniczce. Wybrałam tę ostatnią, bo w piwnicy brakuje już miejsca, a doniczkową jest nikła szansa ukorzenić na nowo w większej donicy z nową ziemią, a potem wysadzić na podwórku. Może się uda.

Co do reszty, miałam wielki plan choinkę ubrać ozdobami wspólnie robionymi z dzieckiem. Częściowo się udało, to znaczy np. narysowałyśmy skrzata i potem go robiłam wg projektu kolorystycznego Kluski. Łatwiejsze ozdoby pomagała mi kleić i wycinać. W międzyczasie przypomniał mi się genialny patent na szybki łańcuch z krepiny, tj. obcinanie jej końców grubości 0,7cm i oplecenie nim drzewka. Roboty minuta, a efekt moim zdaniem bardzo fajny.




Nie robiłyśmy nic ambitnego, bo chodziło o frajdę, a nie efekt. Zresztą nadal coś tam czasem powycinamy i dorzucimy, na zdjęciach jest tylko ułamek, bo ciemno i mi fotki nie wychodzą. Dużo ich nie było, bo Klusię ma cierpliwości niewiele i łatwo się wkurza. Więc trzeba było na raty i szybko.


Co jeszcze. Trochę ostatnio chorowaliśmy. Na tyle porządnie, że Kluska niestety skończyła na antybiotyku. Wiele nocy z gorączką i postępujące zapalenie oskrzeli. Może ciut na wyrost, ale groziły nam święta w szpitalu, więc wolałam tak. Czasem trzeba. Zadziałał błyskawicznie i do świąt młodzież była zdrowa. Niestety zaraziła wujka, babcię i na koniec mnie, więc nieco umieraliśmy na gardło. Mnie się chyba udało ominąć oskrzela, babci i wujkowi niekoniecznie. Paskudna bakteria i paskudna pogoda. Najlepiej nie wyściubiać nosa za drzwi. Ale że ostatnio biorę udział w akcji liczenia choinek z lampkami na wycieczkach rowerowych, to dość często wychodzę pojeździć nocą. Co oznacza czasem jazdę w strugach deszczu. Ale mam nową, dobrą lampkę, więc nie narzekam.




A od jutra powrót do normalnego kieratu, Kluska do przedszkola (ciekawe ile tym razem pochodzi), ja do pracy i jakoś trzeba dotrwać do końca roku. ;)

7.12.16

Dziecko podczas śnieżycy na rowerze

Jeśli pewnego grudniowego poranka, gdy wokół będzie biało, a z nieba prószyć będą małe gwiazdki, zobaczycie mamę z dzieckiem w foteliku, nie padnijcie na zawał. W wielu krajach to zupełnie normalne i nikt z tego powodu nie umiera.


Co robi dziecko jadąc w foteliku podczas śnieżycy? Je bułę. :)



A potem włazi do przedszkola tak samo jak inne dzieci, żadna różnica. Nikt nie zginął, wcale nie było ślisko, już chodniki były w gorszym stanie niż posypana solą jezdnia. Przejechałyśmy tak jak zwykle, bez większych przeszkód, bocznymi uliczkami z małym natężeniem ruchu. Nawet nie było bardzo zimno (bywało gorzej w tym roku z racji wiatru). Można? Można!

13.11.16

Wyjazdy, wyjazdy

Ostatnio Kluska jak co roku dogrzała się na ciepłym, afrykańskim lądzie, toteż wrzucę tu parę plażowych fotek. Przy okazji przypomniało mi się, że nie wrzucałam relacji z wrześniowej wycieczki do Disneylandu. Atrakcji co niemiara, ale na zdjęciach słabo widać. Grunt, że jakaś pamiątka jest.

Kluska po wyjazdach robi się jakaś taka doroślejsza, ale przez to zaczyna się też wymądrzać. Bywa nawet specjalnie niegrzeczna, chyba testuje nasze granice, ale sromotnie przegrywa, bo nie dajemy się sprowokować i raczej trujemy, że powinno się postępować inaczej. W efekcie to jej jest przykro i się obraża.

Coraz częściej twierdzi, że jest "mądla i dolosła". I że "nie lubi taty" i że ma iść on "do swojego pokoju". To nie miało być jakoś na odwrót?

No dobra, to może chronologicznie jesień. Wrześniowy wyjazd do Myszki Miki.

Księżniczka Alisa Anna
I inne takie

A tu Egipt, hotel po środku pustyni daleko od niebezpieczeństw. Klu wróciła przeszczęśliwa, lekko śniada i nawet w przedszkolu po powrocie się jej podobało. Stęskniła się chyba za starą ferajną z grupy, choć na wyjeździe koleżanek nie brakowało. ;)


1.10.16

Nowy rower dla czterolatki

Wiem, wiem, miałam kupić dopiero w przyszłym roku. Ale tak mi dziecko jęczało, tak marudziło, że w końcu się złamałam. Na jesieni lecą promocje i obniżki po sklepach rowerowych, to nawet w rozsądnej cenie (Mexler, 16 "). Choć też po tej cenie nie ma co się spodziewać nie wiadomo jakiej jakości, przedni hamulec tata Kluski zdemontował po kilku nieudanych próbach jego regulacji. Lepiej brak niż byle jak. Toteż młodzież uczy się hamować pedałami, stare dobre torpedo rządzi.


Co prawda Klusię zażyczyło sobie czerwony, a mamusia jak to mamusia, wybrała coś podług swego gustu, ale trzeba przyznać, że strzał w dziesiątkę. Bardziej słodkiego nie widziałam nigdy i Kluska też tak twierdzi. Wystarczy jej pokazać rower, a z marszu leci do drzwi, choć wcześniej twierdziła, że jest "zmęciona, nogi bolą i cie spać".


Początkowo chciałam ją od razu wbijać na dwa kółka, ale że rower jest ciut na wyrost i ciężki, nijak nie może złapać pionu. Po kilku dniach łażenia z nią z samym kijem dostałam prikaz od taty Kluski, że mam zamontować kółka boczne. No dobraaa, z wielką niechęcią, ale trudno. W przyszłym roku planuję znów odkręcić i spróbować ponownie normalną jazdę. Kiedyś trzeba. Mam nadzieję, że młoda nie powtórzy wyczynu mamusi i nie zacznie jeździć na dwóch kółkach dopiero w podstawówce (i to nie w pierwszej klasie, strasznie mi nie szło).


Poza tym wykańczamy jesienne przeziębienie, a raczej przedszkolnego bakcyla, po którym ma się paskudnego gluta i czasem gardło boli. O i takie objawy, więc z rana odkasłać i do przodu. A fe. Przez to Kluska do przedszkola chodzi w kratkę i nie ma się kiedy przyzwyczaić. Może w październiku będzie lepiej.


We wrześniu był też Dzień bez samochodu - dzięki darmowym przejazdom kolejowym dotarliśmy na plac zabaw do Skierniewic. On jest trochę dla starszych dzieci, ale ujdzie. Przy okazji Klusce przypomniało się, że chce pojechać pociągiem piętrusem i w ten piątek się jej udało, specjalnie zapolowaliśmy na konkretny skład. Gdyby ktoś chciał wiedzieć, toaleta jest na jednym końcu wagonu, na poziomie pośrednim, przy schodach oraz w rejonie gdzie może siedzieć osoba niepełnosprawna. Piętrusy są o tyle śmieszne, że prócz lokomotywy mają jeszcze wagon sterowniczy, który jej każe jechać. Dlatego pociąg nie musi zawracać i może kursować jak metro. Maszynista w jednym kierunku jedzie w lokomotywie, a w przeciwnym w wagonie sterowniczym, a lokomotywa pociąg pcha, zamiast ciągnąć.


No i kasztany, kasztany, kasztany, mamy ich znów w domu tony i robimy koniki, bo Kluska kucyponki nazywa konikami. Musi być dzidziuś konik, mama konik, tata konik, babcia konik, wujek konik, drugi wujek konik... aaaa


Cały czas mam niedosyt, chciałabym pojechać w jakieś fajne miejsce, ale te ciągłe katary, losowo wpadające zlecenia i życie na wariata mi to strasznie utrudniają. A podobno jak się zostaje rodzicem, to się łatwiej zorganizować. Cuś nam nie wychodzi. ;)

16.9.16

Pierwsze dni w nowym przedszkolu

Od września Kluska chodzi do przedszkola. Chodzi jest raczej sformułowaniem na wyrost, ponieważ już pierwszego września złapała brzydkiego gila, to się złamałam i zostawiłam w domu. Poszła od poniedziałku na kilka dni i... wypadł wyjazd do Disneylandu zaplanowany rok wcześniej. Jak wróciła, poszła w piątek. No i tyle łażenia. Teraz ma szansę pochodzić dłużej, bo następny wyjazd dopiero na przełomie października i listopada.

Do przedszkola oczywiście jeździmy rowerowo i planujemy tak cały rok, bez przerwy na zimę.


Jak młodzież znosi pobyt? Różnie. Z naciskiem na "nigdzie nie idę". Główną przyczyną jest zbyt wczesna pobudka, dostarczyć na śniadanie muszę ją do 8.30. I tu się pojawia problem, bo to oznacza pobudkę nieco przed ósmą. Godzinę wcześniej niż zwykle z brakiem czasu na rozcmokanie. Toteż Kluska jest w złym humorze, żąda a to smoczka, a to wafelka, a to w ogóle "nie cie iiiiiść" i koniec. Wyrodna mama jest odporna na ten teatr i zawozi dziecko na miejsce, a potem odstawia do sali po przebraniu w szatni. A po wyjściu z przedszkola robi wielkie "ufff, z głowy".


Efekty? Jest coraz lepiej, choć trudno powiedzieć, na ile na stałe, a na ile jeszcze się nie znudziło. Grupa na zmianę choruje, więc z 23 dzieci na sali jest niewiele ponad połowa, co wiele ułatwia. Odbieram młodą między 14 a 15 po podwieczorku. Mogę trzymać ją tam do 17, ale póki co nie ma takiej potrzeby. 5 godzin mi w zupełności wystarcza, by obrobić się ze zleceniami i nawet przeczytać internet. Dla młodej to akurat by zjeść 3 posiłki i pobiegać na niedużym placu zabaw.


Integruje się średnio, jest cicha i wycofana. Olewa panią doskonale, jeśli chodzi o zajęcia z podręcznika (a to mi nowina), ale za to nie ma większych problemów z toaletą, czego bałam się najbardziej. Na pewno z dnia na dzień staje się bardziej samodzielna i ładniej mówi (coraz lepiej odmienia przez przypadki i używa prawidłowo czasu teraźniejszego, przyszłego i przeszłego w prostych formach).


Z przedszkola odwożę ją jednak nieco wyczerpaną nadmiarem bodźców. Jest senna i widać, że z przyjemnością bawi się po swojemu nie uprzykrzając nam życia. Nie licząc "mama nie uciekaj, pocitaj", ale to akurat nie jest problem. Grunt, że nie każe nam już tańczyć, śpiewać i skakać po całym domu. :)


Chyba pora zacząć palić kadzidełka w intencji jej "niechorowania". Albo chorowania na pół gwizdka bez zarażania mamy, bo ja niestety umieram mając katar i stan podgorączkowy. ;)



Przedszkole Kluski jest samo w sobie bardzo ciekawe. Chodzą do niego dzieci od 140 lat. Dokładnie czytacie, grubo ponad setkę! Było przewidziane na 1500 dzieci (ochronka fabryczna), na początku chodziło doń trochę ponad tysiąc. Do tej pory nie wiem, jak one się tam mieściły. Teraz chodzi niecałe 300 i ledwo się mieszczą. Ogromny moloch, ale w środku się tego nie czuje. Niewielkie, kameralne sale z prostymi szafkami i niewielką ilością zabawek.Sympatyczne panie, które są cierpliwe i przemiłe. Wyposażenie szatni pamięta mroki PRLu, co trochę dodaje uroku zważywszy, że być może ten i ów tatuś lub mamusia wieszali na tym samym kołku swoje worki z ubraniami. Bo dziadkowie, pradziadkowie i prapradziadkowie to chyba mieli starsze i się nie zachowały. ;)

8.9.16

Klub czytelniczy panny Kluski

Okołoprzedszkolne zawirowania pochłonęły nas na tyle, że umilkliśmy blogowo. Warto jednak opisać końcówkę wakacji. Kluska polubiła zabawę w czytanie na tyle, że zaczęła wozić swoje książeczki na plac zabaw i "częstować" kolegów.


I tak odbywały się sesje w altankach.


Póki co nie potrafię polecić konkretnych lektur dla czterolatka. Każde dziecko jest inne i woli inne rzeczy. Klu weszła w fazę kucyponków i nie ma lepszego prezentu, jak książeczka za 5zł z kiosku z ich przygodami i małą figurką. Inne książki też lubi, np. bajkę o Smoku Wawelskim, która kosztowała mnie całe 2zł. Albo inne klasyki typu bajka Brzechwy o grzybach.O tę: LINK


Jak tylko kupię nową drukarkę (stara wyzionęła ducha po 6 latach), chyba zacznę zbierać takie wiersze i osobo domalowywać ilustracje. Kluska lubi domalowywać różne rzeczy do obrazków i trochę mi szkoda na to przeznaczać droższe lektury.

Nadal też pozostajemy fanem Świerszczyka. Mamy ich tonę i zawsze się jakiś przyda jako czytanka oraz miejsce do rozwiązywania łamigłówek. Kluska najbardziej kocha labirynty.


Całkiem nieźle sprawdzają się też książeczki z ruchomymi elementami, czyli takie, w których można wyjmować tekturowe kawałki.


W książkach mamy straszliwy bałagan, ciągle jakichś szukamy, ale co tam. Frajda jest.


O pierwszych dniach w przedszkolu napiszę następnym razem.

19.8.16

Sport to zdrowie

Miliony kibiców zasiadają przed ekranami telewizorów i ekranów komputerów, by oglądać, jak inni się męczą. To nie dla nas. My ćwiczymy naprawdę. To znaczy... yyy... nie mamy wyjścia. Dziecię odkryło, że na ścieżce zdrowia, na tablicach, są przykłady ćwiczeń. Więc musimy wszystkie przetestować.

Stacji jest dziewięć, ale tym razem dobiliśmy do siedmiu. W zeszłym roku je zwiedzaliśmy, ale nie aż tak dokładnie. Tym razem wybraliśmy się wcześniej, ale i tak spędziliśmy kilka godzin. Świetna zabawa dla całej rodziny, ale trzeba mieć kondycję.



Na co dzień z tatą Kluski sportu nie uprawiamy, jakoś nas nie ciągnie. Bieganie za Kluską i wycieczki rowerowe nam w zupełności wystarczają. Ale raz na jakiś czas, nie ma sprawy.


Zresztą okoliczności przyrody są wielce przyjazne, więc nie ma co marudzić. No i oglądanie radości na buzi swego dziecka - bezcenne. Bardzo polecam. :)

A poniżej ulubiona stacja Kluski - siódma.