21.7.16

Na jagody

W tym roku jest niespodziewany urodzaj w kwestii jagódek. To niesamowite, że kubek można nazbierać nawet bez wchodzenia w las, z paru metrów kwadratowych, a owoce widzi się po horyzont. Tata Kluski codziennie przywozi z lasu niezłe pudełko. Zjadamy je w formie naturalnej lub w plackach czy kompocie.


Nasze kochane wyrodne dziecko twierdzi jednak, że jagody są niesmaczne, nie chce nawet spróbować, placki jagodowe też błe. Chyba kiedyś zjadła jakąś kwaśną jagodę i się obraziła. No trudno, więcej będzie dla nas! ;)


Mnie już te jagody trochę bokiem wychodzą, ale że do tej pory mało zbierałam, wymyśliłam wspólną wycieczkę. Kluska stanęła na wysokości zadania, zebrała trzy jagody i się znudziło. Potem to już klasyczna leśna zabawa, ale humor średni, a to droga krzywa i piłka źle się turla, a to jeść, a to tatuś znów gdzieś polazł, a to mama książkę czyta, no zwariować można z tymi grzybami.


Wycieczka się udała, ale wszyscy byliśmy nieziemsko zmęczeni. Ja się chyba nie nadaję na matkę. ;)

Na pocieszenie zostały jagody, grzybki i placki.


13.7.16

Sensoryka naturalna, czyli zabawa w błocie i kałuży.

Na czym polegają ćwiczenia sensoryczne odnośnie dotyku? Głównie na poznawaniu faktur, temperatury i konsystencji. Można chodzić na specjalne zajęcia, a można też wbić dziecko w kalosze i pozwolić mu taplać się w błocie. Może nie wiecie, ale błoto spiera się dużo lepiej niż jedzenie. Sprawdzone. Rzecz jasna najlepiej wybrać kolory ciemniejsze (wyjątek: lycra, chyba tylko blady róż i biel trwale ciemnieją), ale poza tym pełna dowolność. Dziecko będzie mokre i brudne, dlatego warto mieć ze sobą jeden komplet zapasowych ciuchów, żeby nie zmarzło.


Chyba że się jest wyrodną matką, jak ja i bierze się na drogę tylko butelkę picia i dwa suchary (no i chustę lub nosidło, na wypadek gdyby nóżki szacownej młodzieży odmówiły posłuszeństwa). A potem samemu dziecku znajduje się nowe kałuże. Zobacz Kluska, jaka fajna, betonowa podstawa billboardu, choć sobie powłazimy. ;)


Inwentaryzuje się wtedy wszystkie skupiska wody na osiedlu, sprawdza ich głębokość, ocenia współczynnik ubłocenia, wrzuca do nich kamienie i grzebie badylem, albo włazi na górkę i bawi się mokrą ziemią, nawet nie piaskiem. Frajda jakich mało. O, jeszcze ślimaka znalazłyśmy. Niestety nie było glizd.


Najlepsza zabawa jest wtedy, kiedy mama też się bawi. Dlatego jak wychodzę z młodą, mam na sobie sandały odporne na wodę, jakieś znoszone spodenki i pierwszą z brzegu bluzkę. Jest spora szansa, że ubłocone będziemy obie. I wrócimy do domu po dwóch godzinach ledwie żywe, za to pierdząc ustami i wygłupiając się po drodze.


Tylko nie wiem po co młodej kalosze. Jak by nie były zawiązane i tak po powrocie wylewam z nich wiadro wody. :)

8.7.16

Coverover znów się przydaje

Wydawałoby się, że softshellowe pelerynki są idealne na zimę czy okresy przejściowe, a jednak latem też się przydają. Ostatnio mieliśmy mikroanomalię pogodową, nagle z 30 zrobiło się 18 stopni. A tu dziecko się biesi i nie chce włożyć wiatrówki. To bęc w przyczepkę, parę ruchów suwakiem przy Coverover i już wiatr niestraszny. Wychodzi słońce, bach suwak do dołu i dziecko się nadmiernie nie grzeje.

Tatuś Kluski specjalizuje się w robieniu bukietów na zamówienie, tak zwana "niespodziajka" dla cioci czy babci w drodze powrotnej. Na specjalne zamówienie córeczki rzecz jasna, bo ja zamiast padlinki wolę rośliny w doniczkach.


Ostatnie upały trochę nas wyautowały rowerowo, młoda jeździ głównie na plac zabaw albo dworzec, mieliśmy jechać dalej, to się rozpadało i żeby nie marnować dnia, wbiliśmy się spontanicznie do wujka i cioci po sąsiedzku. Piękne miejsce, poprzedni właściciel hodował choinki i tak pośrodku pustej, polnej enklawy domów jednorodzinnych jest kawałek iglastego lasu. Mieszkają w nim wiewiórki, węże, żaby, a w stawie małe rybki. No i wujek z ciocią oczywiście. Kluska od poprzedniej wyprawy na jaśmin wierciła nam dziurę w brzuchu, że chce do wujka dziadka i juś!


U cioci i wujka zawsze moc zabawy, bo duży dom ze schowkiem pod schodami i ciemną komórką obok garażu, a tym razem Kluska jeszcze odkryła strych, więc była bieganina po trzech kondygnacjach plus po dworze z piłką. Rzecz jasna biegaliśmy z nią na zmianę, żeby jedna ze stron mogła pogadać z ciocią lub wujkiem, a przy okazji odpocząć. I zmiana.


Dziadkowie Kluską zachwyceni, bo wreszcie można z nią pogadać, a poza tym uczynne dziecko, garnie się do roboty. Pomagałyśmy cioci robić pierogi. Dziecię me samo się dorwało do wałkowania i wywałkowało chyba z połowę, jak nie więcej. Ona chyba zostanie jakimś szefem kuchni, albo coś. Jej życie kręci się wokół żarcia i karmienia, to na pewno.


Z innych wieści, wreszcie progres z pieluchą, nocnik i toaleta przestały parzyć, młoda kontroluje się całkiem nieźle w domu, jest szansa, że uda się też ją nauczyć pod krzaczkiem, póki co jest oswajana psychicznie, bo u niej łatwo o bunt, więc trzeba ostrożnie. Trochę się złamałam i pozwoliłam na dawanie prezentów motywacyjnych, czasem też w formie słodyczy, ale na swoje usprawiedliwienie powiem, że byliśmy pod ścianą (ona ma prawie cztery lata, ratunkeo!), a jakby się mleczaki popsuły, to i tak za dwa lata zaczną wypadać, więc może uda się uniknąć próchnicy na wielką skalę.