Niestety jeździmy bez kasku, bo wciskanie go na grubą czapkę nie zdaje egzaminu. Jeździmy ostrożnie po mało uczęszczanych uliczkach. Pocieszam się, że tu w Żyrku mało które dziecko jeździ w kasku i jakoś nie ma tragedii (a dzieci w fotelikach jeździ tu sporo). Ale jak tylko zrobi się cieplej, kask wróci do łask. Dla mego spokoju sumienia. Za to doskonale przydają się ochraniacze na stopy od babci i kombinezon przeciwwiatrowy trafiony od kogoś na alledrogo. Tylko nie ma kaptura, ale tu jakoś dajemy radę. Pod spodem Klu ma najczęściej bluzę z kapturem albo wysokim kołnierzem. Problemem są rękawiczki, nie tylko podczas jazdy. Takie zwykłe są mocno przewiewne, muszę poszukać czegoś z ortalionem na wierzchu. Albo czas poświęcić jakiś używany polar tatusia i uszyć dłuższe polarowe. Tradycyjne jakoś nie zdają egzaminu.
Wiadomo że nie ma lepszej zabawy,
niż zabieranie obierek tatusiowi.
Dzisiaj był w ogóle dzień bogaty we wrażenia, prócz wycieczki rowerowej rano było bujanie do upadłego na huśtawce, a popołudniu do domu zjechała babcia, świeżo po wyprawie do Gruzji. I przywiozła granat rozprasowany jak cerata, wyglądający jak cerata i smakujący jak cerata. Przywiozła też świeczki z granatu, smakujące jak świeczki. I przemyciła kamienia z nad Morza Czarnego (to znaczy pani celnik pozwoliła wywieźć kilka "dla wnuczki"). Nie wiem jak smakowały, bo nie próbowałam ;)
Też bym na grubą czapę nie próbowała już kasku wciskać ;)
OdpowiedzUsuńТак держать!
OdpowiedzUsuńSerdecznie i skutecznie pozdrawiam Kluseczkę , Tomiego i Lavinkę. To znaczy Lavinka powinna być na pierwszym miejscu :)
OdpowiedzUsuńZarowerowani, szczęśliwi, wiedzą po co żyją.
Trzymajcie się
rower...hmmm.. super-ale u nas na wiosnę dopiero chyba :)POZDRAWIAM WAS :)
OdpowiedzUsuńhttp://swiatamelki.blogspot.com/
Fajnie, że macie tyle atrakcji. U nas marazm, rutyna i zaczątki jesiennej depresji;)
OdpowiedzUsuńU nas też i właśnie dlatego leczymy się endorfinami wydzielanymi podczas jazdy rowerem. :)
Usuń