21.1.13

Być rodzicem jest ciężko...

Nikt nie mówił, że będzie łatwo. Przed urodzeniem Kluski opieka nad niemowlakiem jawiła mi się jako coś najgorszego na świecie i trzeba przyznać, że nie pomyliłam się bardzo. Być może są matki, którym uśmiech dziecka wynagrodzi wszystko, ja się niestety do nich nie zaliczam. Mała jest fajna, nie sposób jej nie lubić, ale bycie rodzicem to coś więcej niż obcowanie z dzieckiem. To użeranie się ze służbą zdrowia, z barierami architektonicznymi, tak zwanym dniem powszednim. Ale to akurat można przewidzieć.

Czy coś mnie zaskoczyło? Co jest dla mnie najtrudniejsze w samej relacji rodzic - dziecko? 


Wczoraj przed snem długo nad tym myślałam i doszłam do wniosku, że kiedy jesteśmy dziećmi, posiadanie mamy i taty jest dość oczywiste. Po prostu są. Z czasem relacja zaczyna się komplikować, różnice poglądowe i tak dalej, ale fakt posiadania rodzica pozostaje niezmienny. Podobnie z dzieckiem, kiedy pojawia się na świecie, oczywistym wydaje się fakt jego posiadania. Miałam rodziców, teraz mam dziecko, prosta sprawa.

Otóż nie.

Co mnie najbardziej zdziwiło i z czym najtrudniej mi się było przez pierwsze miesiące uporać? To nie ja mam dziecko, to dziecko ma mnie. Wydawałoby się drobna różnica, dla mnie jednak okazała się fundamentalna. Tego się nie spodziewałam. Już w ciąży dziecko decydowało, co mam jeść, ograniczało mi aktywność fizyczną, trzymało się mnie kurczowo ze wszystkich sił, kiedy pojawiły się problemy z macicą. Po narodzinach wydawało mi się, że jest lepiej, bo nareszcie jesteśmy oddzielnie. Ale nie. W pierwszych tygodniach Kluska nadal mnie miała. Chwytała łapkami za sukienkę, przywoływała głosem, zasypiała na mnie. Trochę tego było za dużo. Ratowałam się ucieczką, wyjeżdżałam do innego miasta na parę dni, by choć trochę odpocząć. Udawało się odespać, odetchnąć, ale nie udawało się uwolnić. Niewidzialne macki trzymały mnie na odległość kilkuset kilometrów. W końcu się poddałam. 
Dopiero teraz, po prawie sześciu miesiącach od urodzenia małej, zaczynam rozumieć, że tak miało być i nie ma w tym nic dziwnego. Ani trochę jej nie mam, to ona ma mnie. Odkąd to do mnie dotarło, jest mi o niebo łatwiej być rodzicem. Mój świat nie stanął na głowie. Na głowie stanął świat mojego dziecka. Pojawiłam się w czyimś życiu i jestem jego bardzo ważną częścią. Do mnie się ucieka, kiedy jest głodno, zimno i strasznie. Nie muszę Kluski kochać wielką miłością, dzięki której przeniosę góry. Wystarczy, że jestem obok, gdy mnie potrzebuje. Obie potrzebujemy czasu, by się siebie nauczyć i poznać. To nie musi być na tip-top, na już-teraz. Cierpliwości.

14 komentarzy:

  1. masz dobre podejście;))

    ja zaś mam takie, że poświęcam im każdą chwilę...w ich wychowanie wkładam mega dużo energii.....by wyrosły na tak zajebistych ludzi jak ja;P.....jak jest mi mega ciężko to wynagradzają mi to ich uśmiechi, nowe umiejętności......ale nie wyborażam sobie zycie bez chodzniea do pracy;) i nie mogę sie doczekać powrotu;) uwielbiam moje dzieci, ale czasem aż coś mnie trafia jak kolejny dzień za dniem mija mi w drechach i z rowalonym wlosem...


    ale podoba mi się twoje podejście;) tak popsotu nic na siłę, może i fajerwerki nie wybuchają ale Kluska wie że zawsze będzie mogła na ciebie liczyć. dużo zdrowego rozsądku bez totalnego wariactwa na punkcie macierzyństwa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też mam problem z "dresem". Ale nic, powiedziałam sobie na początku - przeżyć pierwszy rok, potem jakoś będzie i się tego trzymam. Choć z tego co widzę, najgorsze były pierwsze trzy miesiące. Teraz jeszcze zęby... no i przeżyjemy ;)

      Usuń
  2. Bardzo zdrowe podejście. Pamiętam takie zdanie, które ktoś wypowiedział przy mnie, że dzieci nie dostajemy na własność; że są one formą dzierżawy i za te 20 lat musimy je zwrócić. Dlatego zawsze pamiętajmy o sobie, o relacji z innymi ludźmi, zatopienie się całkowite w dziecku może naprawdę prowadzić do frustracji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może coś w tym jest. Nie można żyć wyłącznie swoimi dziećmi, bo one szybko dorastają, mają własne życie, zostaje po nich pustka i żal za tym, jak były malutkie. Frustrujące, jeśli człowiek nie robił nic innego poza zajmowaniem się nimi.

      Usuń
  3. "To nie ja mam dziecko, to ono ma mnie" - fundamentalne!

    OdpowiedzUsuń
  4. wiez matka-dziecko jest mocna i tak jak piszesz niewidzialne macki trzymaja na uwiezi;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. A mnie własnie te macki najbardziej wykańczały:-p, w sumie nadal czasem mi doskwierają, choć kocham je z każdym dniem mocniej. Ta relacja z czasem sie zmienia, ale po kliku latach dziecko i tak potrzebuje matki, chociazby po to aby usłyszec zwykła pochwałe i upwenic sie, że ktoś czuwa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetnie napisany post, bycia rodzicem uczymy się cały czas:) Ciekawy blog:) Zapraszam do siebie. Pozdrawiam ciepło:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Lavinko, zakochałam się w moim dziecku, kiedy w wieku dziewięciu miesięcy usmiechnęło się radosnie na mój widok, po dwóch dobach niewidzenia.
    Tyle na temat:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Świetnie napisane.
    Masz rację te macki czuję na sobie wszędzie, gdziekolwiek jestem :)
    "To nie ja mam dziecko, to ono ma mnie" - zabieram do siebie na blog to zdanie:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Za pozwoleniem:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A proszę bardzo. Tak mi się pomyślało, teraz po jakimś czasie przeczytałam jeszcze raz, rzeczywiście fajnie wyszło :)

      Usuń
  10. Dokładnie tak jak piszesz :) nie dość, że dzieci nas mają, to jeszcze nami rządzą! :D

    OdpowiedzUsuń