10.3.14

Dziecko w marcu na rowerze

Nieprzyzwoicie ciepło jak na tę porę roku, najwyższa pora dziecię przewietrzyć. Odwykliśmy przez parę tygodni od szykowania się do wyjścia, a od szykowania się na trasy do lasu to już zupełnie. I przez to nie zabraliśmy pieluch na zmianę, co oczywiście nie skończyło się najlepiej. Po ponad półgodzinnym postoju na polanie rekreacyjnej ze stolikami, koszami na śmieci i tylko kilkoma rozbitymi butelkami (jak na ten kraj to warunki wręcz idealne) musieliśmy szybko wracać do domu i pakować małego smrodka wprost do wanny.
Ale za to jakiego szczęśliwego smrodka! Nie powiem, żeby było łatwo ją wsadzić z powrotem do fotelika. Ale jakoś się udało.


Widać że sroce spod ogona nie wypadła, las jest jej żywiołem. Ledwo ją postawiliśmy na nogi, zaczęła układać ognisko z patyczków na betonowym bloku. Po jakimś czasie poszła macać kamienie wokół miejsca na ognisko właściwe, a potem jak to mama i tata od razu w krzaki. Kiedy już pozwiedzała, co się dało, ruszyła na wycieczkę do płotu pobliskiego gospodarstwa. Prawdopodobnie usłyszała kury (tata Kluski je słyszał, ja nie) i potem bardzo gniewała się na płot, że żerdki nie dają się odsunąć i nie można wejść do środka.

Jutro robimy powtórkę z rozrywki, już spakowałam wszystko co się dało, pieluszki, zasypkę, wafle i precle, resztę żarcia zapakujemy rano, bo wymaga lodówki. W końcu obiecaliśmy Klusce, że następnego dnia też pojedziemy. A z dziećmi lepiej uważać z obietnicami, gadziny pamiętliwe i każde potknięcie latami wypominają. Tak jak tata Kluski babci Kluski wypomina czasem pewną zmarnowaną roślinkę na balkonie (nie przetrwała jesiennych przymrozków).


Na szczęście mamy już nową czapkę, przez zimę mała wyrosła ze wszystkich cienkich, a widoczny na niektórych zdjęciach beret z haemu jest za gruby na wiosenne słońce. Ale i tak cieńszy od czapki pilotki, coś trzeba było dziecku założyć, żeby uszy od wiatru nie poodpadały. W lesie jej zdjęliśmy, niech się dziecko hartuje. W tym czasie babcia Kluski poszła na zakupy i trafiła małej zieloną cienką czapkę z Hello Kitty. Zieloną, nie różową! Jestem przeszczęśliwa.


Oczywiście czapkę trzeba przetestować. Tata Kluski przypomniał sobie późnym popołudniem, że warto może by przetestować nosidło turystyczne. Już prawie o nim zapomniałam, schowane za przyczepkę rowerową w moim pokoju ani piśnie. Wyjęłam, jako tako poszerzyłam paski zapięcia i poszliśmy do ekoparku zdobyć najwyższą górkę w Żyrardowie. Zdobyć per pedes, nosidło było jako transport na miejsce. Kiedyś przymierzaliśmy do niego Kluskę, ale wtedy nie miała jeszcze roku i była doń zupełnie za mała. Teraz jak ulał, nawet odkryłam, do czego służą dziwne paski na dole. Otóż one są na nogi dziecka! Po prostu dokładnie tam trafiły buty Kluski po włożeniu jej w to ustrojstwo.


O dziwo żadnego krzyku ani protestu. Do niektórych rzeczy trzeba po prostu dorosnąć. Kluska w ogóle lubi pozycję na plecach, bo wtedy więcej widzi. A w turystycznym to już w ogóle ma Kanadę. Gdyby ktoś pytał, McKinley Kiddy Plus, kupiłam używane na alledrogo od innych mobilnych rodziców (kupili je w Intersporcie). Jest przystosowane do osób o różnym wzroście, ma zapas na większe dziecko, mały plecak pod spodem na duperele dzieckowe i z boku uchwyt na butelkę (jeszcze nie testowałam). Klu przebiła już 12kg wagi, noszenie jej w czymś innym to prawdziwe wyzwanie dla kręgosłupa. Nosidło jest przeznaczone dla dzieci do 15kg, mam nadzieję, że Kluska nie będzie przez najbliższy rok zbyt intensywnie tyć, bo za szybko z niego wyrośnie ;)


W ogóle w nosidłach turystycznych ważne jest, by dziecko nie wisiało na pieluszce, by miało jak najszerzej nogi. To znalezione przeze mnie nie jest najszczęśliwsze pod tym względem, ale też da się wytrzymać dzięki podpórkom na nogi, dzięki którym dziecko jest w prawidłowej pozycji. Plecy nosidła można odchylać do tyłu (pasy), więc od biedy dziecko może tam drzemać. Ma też daszek od deszczu, ale jest on tak mizerny, że chyba lepsza będzie zwykła parasolka. Co mi przypomina, że czas najwyższy zrobić chałupniczo daszek przeciw deszczowy na fotelik (przy użyciu rurki z tworzywa i daszka do fotelika samochodowego). Widziałam coś takiego u pewnej amerykańskiej zrowerowanej mamy i pałam chęcią zrobienia czegoś podobnego. Uwielbiam wyzwania w postaci technicznych prowizorek.


I to by było na tyle. O tym co w domu, napiszę innym razem :)

14 komentarzy:

  1. Już nie mogę się doczekać wycieczek rowerowych, uwielbiam je!
    Natalkę wsadzimy do przyczepki rowerowej, a latem do fotelika ;)
    Na Waszych zdjęciach widać zadowolenie Waszej pociechy, mam nadzieję, że Natalka będzie nadal lubić takie wycieczki jak rok temu;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja bym chciała, żeby Kluska w przyczepce jeździła, ale co robić, tylko fotelik akceptuje, co nam nieco utrudnia dalsze wyprawy. Ale na krótkie wycieczki wystarcza. Mamy ten luksu, że w tym roku zima była łagodna i mogliśmy z nią pojechać raz w styczniu i raz w lutym. Mała pamięta, że wycieczki są fajne i nie protestuje przy wkładaniu do fotelika. Tylko kask nam zimą na czapkę nie właził i tu spodziewam się problemów z nadejściem cieplejszych dni.

      Usuń
  2. Jesteście dla mnie wzorem :)
    Na szczęście mogę powiedzieć, że zrobiłem już taką wycieczkę jakiś czas temu. Tak więc nie jest źle. Taki plecak również mamy i używamy. Idziemy w dobrym kierunku. Ale celem pozostaje przyczepka Croozer, może się uda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trzymam kciuki za jazdę przyczepkową, to zupełnie inny komfort jazdy. I nie mów o wzorowaniu się na nas, wzorujesz się na wyrodnych! ;) Dziś na przykład chciałam dziecku założyć kask. Ups, dziecko przez zimę z kasku wyrosło, na szerokość jest za wąski, mimo że teoretycznie obwodowo ma zapas. No i trza się rozejrzeć za nowym. Co gorsza teraz już raczej trzeba przymierzać. Meh.

      Usuń
  3. Zazdroszczę takich fajnych okolic na wycieczki. Ja mieszkam w centrum miasta i jestem zdana na łaskę i niełaskę męża;) Jak nas gdzieś nie wywiezie, to zostają nam spacery w okolicy, a to takie średnio przyjemne. Ale pod miastem mamy zalew więc w weekendy jest się gdzie wybrać;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, my do lasu najbliżej mamy trzy kilometry a jeździmy zazwyczaj dalej, więc też nie za blisko. Ale zadję sobie sprawę, że w dużych miastach typu Warszawa/Poznań/Łódź czy Wrocław pół dnia wyjeżdża się z miasta. Jak mieszkała w Warszawie i wybierałam inny kierunek niż na Kampinos - wsiadałam do kolejki podmiejskiej albo w metro na Kabaty, by wyjechać z miasta. Z Kluską musimy kiedyś tak spróbować, ale obawiam się wrzasków podczas wysiadania z pociągu, strasznie lubi nim jeździć ;)

      Usuń
  4. Wasza córka jest ogromną szczęściarą:). Jak tak patrze na te wyprawy, to przypominają mi sie nasze wiejskie pikniki. Szliśmy z rodzicami daleko w pola z kocem i łakociami. A potem rozkładaliśmy koc i delektowaliśmy sie otoczeniem. To własnie te wycieczki wspominam najlepiej, a nie koniecznie wyjazdy do innych miast czy za granicę, choc to tez mi sie podobało:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Większość dzieciństwa spędziłam w mieście, na blokowisku, ale na szczęście w bardzo zielonej dzielnicy, gdzie do lasu był rzut beretem. Znałam go lepiej niż mama i będąc w wieku przedszkolnym potrafiłam mamę z tego lasu doprowadzić do chodnika na skraju, bo się zgubiła. Zdecydowanie mam miłe wspomnienia związane z naturą, dlatego tak mi zależy, by mała bywała w lesie jak najczęściej. Szkoda, że mamy tu masę kleszczy, ale trudno, po każdym spacerze po krzakach mała ląduje w wannie, a ja dokładnie przetrzepuję jej ubranka (swoje później też).

      Usuń
  5. Widać że zadowolona. Nie wyprzecie się jej, bo lubi to samo co wy :) Tata nie powie, że po listonoszu.. he he ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu jest mały problem, bo nasz listonosz też rozwozi przesyłki na rowerze ;)

      Usuń
    2. Oj tam, on musi, a wy nie :)

      Usuń
    3. No, na moim etapie cyklozy to ja też muszę. Bez czestej jazdy rowerem czuję się chora, czegoś mi brakuje, to pewnie uzależnienie od endorfin, które produkuje organizm podczas jazdy. Wiesz, im więcej się jeździ, tym gorzej znosi się dni bezjedne. Starsznie źle się czułam po urodzeniu małej, musiałam pół roku na siebie uważać i unikać wysiłku fizycznego, za dużo szwów. Kto wie, może ten brak roweru na jesieni wpędził mnie w stany depresyjne? W każdym razie odkąd znów wsiadłam na rower, jestem innym człowiekiem.

      Usuń
  6. ale ty wyjątkowo ładnie wyglądasz na tej focie z Klusią.....jakbyś miała niecałe 20;) fajnie że wyprawa się udała;0

    OdpowiedzUsuń