13.3.14

Nie kupujcie butów z dzieckiem

Do tej pory udawało mi się nabyć obuwie za pomocą alledrogo, albo babci z wujkiem, czyli bez mojego udziału. To nie wiedziałam, jak to wygląda. A szkoda, bo bym może wymyśliła jakiś plan, a nie szła na żywioł. Buty były konieczne, nie wiedzieć czemu mojemu dziecku stopy rosną skokowo, kilka miesięcy nic i nagle ponad centymetr do góry. I w ten oto piękny sposób przez zimę z rozmiaru 21 wskoczyła płynnie w 23. Nagle wszystkie buty zrobiły się za ciasne, a jedne dużo za duże, kiepskiej jakości tanie trampki zrobiły się akurat.

Nie kupujcie butów z dzieckiem. To znaczy nie wybierajcie z sześciu regałów sprawdzając przy pomocy pani sprzedawczyni, czy jest właściwy rozmiar, podczas gdy dziecko utknie przy regale z męskimi gumowymi klapkami 40-46 i za Chiny Ludowe nie będzie chciało stamtąd wyjść. Trochę ciężko jednocześnie wybierać but ignorując delikatne sugestie pani, że regał dla dziewczynek jest z drugiej strony oraz namawiać dziecko do przymiarki. Na szczęście nie byłam sama tylko z babcią Kluski. Co nie znaczy, że było łatwiej, bo jak pilnowałam Kluskę, to babcia wybierała buty i mi nimi machała z daleka albo odwrotnie. Cyrk normalnie. W końcu babcia utknęła z Kluską przy regale z klapkami, a ja zignorowawszy wszystko i wszystkich zaczęłam pomału się przyglądać wszystkim butom z osobna i wybrałam. Brązowe. Sznurowane. Z suwakiem z boku. Z miękkiej skóry i trochę wyższym zapiętkiem (spontanicznie zdecydowałam, że skoro Kluska nieco koślawi stopy, to może lepsze będą wyższe buty). Idealne! I nawet nieco hipsta w dizajnie.


Ale to nie koniec. Buty wybrane, przymierzone, zapłacone. Teraz trzeba wytłumaczyć dziecku, że nie bierzemy klapek. Pomruki niezadowolenia, ale w końcu można pobiegać po sklepie (do którego nie chciała wejść i wpadła w ryk na początku). W końcu dotarła w pobliże drzwi, a potem do wystawy i zaczęła na niej porządki. Po zwaleniu drugiego buta zlitowałam się nad obsługą i zabrawszy czapkę od babci wyciągnęłam dziecko ze sklepu. Ryk. No dobra, przeszło. Ciągnie mnie gdzieś przed siebie. Idę. Apteka. W aptece jest bardzo fajny stolik z zabawkami dla dzieci. Powinni tego zabronić. W efekcie utknęłam w aptece i czekałam na babcię Kluski, może mnie uratuje. Na szczęście przypomniało mi się, że zbrakło mi Cetalerginu, mojego leku na kichanie z powodu kurzu i załatwiłam to przy okazji.

Ale to nie koniec. Leki kupione, trzeba dziecku wytłumaczyć, że wychodzimy. Ryk, łapanie się za drzwi i inne takie. Przez całą drogę do następnego sklepu, czyli kiosku w którym można nabyć losy lotto. Ponieważ ostatnio ptak narobił mi na twarz i gwóźdź wbił mi się w oponę (roweru, patrz fotka niżej, nie przebił dętki) odczytałam to jako ZNAK i postanowiłam zagrać w grę losową. Jak wygram milion, to kupię sobie mały drewniany domek na zadupiu i będę tam uciekać, gdy zapragnę świętego spokoju. Ale póki co babcia Kluski zabroniła Klusce rozrzucać batoniki z regału nisko nad ziemią (powinni tego zabronić), więc musiała rozwrzeszczaną Kluskę zabrać z podłogi i wyjść.


Ale to nie koniec. Poszłyśmy jeszcze do spożywczaka, jak szaleć to szaleć. Tam się zrobiło trochę spokojniej, mała chciała pomarańczę - to dostała i przez chwilę był spokój. Dopóki dziecko nie zapragnęło pomidora i go tym razem nie dostało. Znów ryk. Eeee, po tylu awanturach byłam już nieco znieczulona, ale bardzo współczuję wszystkim osobom przebywającym na terenie sklepu, bo dziecię me potrafi ryknąć upiornie. Zatkaliśmy ją waflem i na jakiś czas starczyło.

Ale to nie koniec. Kolejka coś wolno szła, więc zabrałam małą na zewnątrz. Znów ryk, bo ona chce z powrotem do sklepu. Ale jaka histeria, no total. Na szczęście trzymałam ją na rękach, więc dało się dziecko spacyfikować za pomocą słupów. Jak się pacyfikuje dziecko za pomocą słupów? Najlepiej stalowych i cienkich? Biega się wokół nich w kółko jednocześnie podskakując, czyli zabawa w karuzelę. Jeśli kiedyś zobaczycie matkę z dzieckiem na ręku skaczącą wokół słupów, to będę ja. Czego się nie robi, by nie dzwoniło w uszach od nadmiaru decybeli. W końcu znalazłam duży metalowy wózek, wsadziłam małą i zaczęłam wozić przed sklepem. Jakoś dotrwałyśmy do powrotu babci.

Ale to nie koniec. Teraz trzeba wytłumaczyć dziecku, że wracamy do domu. Nie tak prędko. Ryk. W końcu poszłyśmy skrótem ścieżką przez krzaki i tam dziecko zechciało chodzić. To ją postawiłam na ziemię i zrobiło się przyjemnie. Zrobiliśmy spore kółko wokół bloku i placu zabaw, aż dziecię trafiło do właściwej klatki schodowej, poczekało grzecznie aż włączę domofon, weszło z naszą pomocą po schodach na trzecie piętro i pięć minut później grzecznie i cicho bawiło się klockami.

Bunt dwulatka uważam oficjalnie za rozpoczęty. ;)

13 komentarzy:

  1. Brzmi znajomo:)...moja też w obuwniczym biegnie męskich klapek...hmm..:)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. przerabiałam. teraz zmuszona jestem znowu;) i już opracowuję taktykę bojową i modlę się o cierpliwosć i o dobry humor Gadów;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czekam na relację, albo choć porady taktyczne, w tm roku czeka nas jeszcze zakup sandałków ;)

      Usuń
  3. O widzę i u Was temat zakupowo-butkowy na czasie ;))

    OdpowiedzUsuń
  4. Ja bym jej te klapki kupiła ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na tej zasadzie mamy pełną siatę skarpet, bo był moment, gdy z każdego sklepu je wynosiła. Wolałabym tego uniknąć z klapkami ;)

      Usuń
  5. Buty zawsze trzeba kupować z dzieckiem. Ono musi je przymierzyć, przejść się. Sama jak kupuję buty dla siebie tak robię, gdyż sprawdzam czy są wygodne, dobrze leżą itd. A przy dzisiejszych rozmiarówkach to jest nawet konieczne. Ostatnio teściowa kupiła bez naszej małej ładne buciki i pytała się jaki rozmiar wziąć, a że mała jest już na wykończeniu numeru 24 powiedzieliśmy by wzięła 25, bo but dopiero na kwiecień maj miał być. Okazało się, że but jest za duży nie cm, a co najmniej 4 cm. Buty będą na za rok jeśli w ogóle trafi.
    Ale buty kupione, przymierzone to fajnie, że się udało. Nie potrzebnie się przejmujesz innymi ludźmi. Co z tego, że dzieciaczek marudził? Jest mały ma do tego prawo, a że ludzie się krzywią i czasem potrafią dogadać trudno. Zapomniał wół jak cielęciem był. Zakupy, szczególnie takie kiedy czegoś wymaga się od dziecka, nigdy nie są dla niego przyjemne, gdy i Ty się stresujesz, że lata nie tam gdzie trzeba, że krzyczy, że wybierasz buty z kimś i gadasz przez całą jego przestrzeń. Czasem wato spojrzeć na świat oczami dziecka. Ono tam widzi mnóstwo nowych i ciekawych rzeczy, a stres rodzica także mu się udziela. A pani doradzającej bym po prostu podziękowała. Strasznie tego nie lubię. Niech pokaże gdzie jest to czego szukam, niech powie, który but jest najczęściej wybierany przez rodziców, niech spróbuje przekonać dziecko, zabawić je, ale niech nie wpływa na decyzję namolnie.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie no pani była przydatna przy wyszukiwaniu konkretnej pary butów, bo na półkach był diabelny bałagan i tylko ona wiedziała, gdzie co leży ;) Do tej pory kupowałam buty na wyrost (czyli tak jak się kupowało w PRLu, mnie to babcia z Włoch w paczkach przysyłała, potem jeszcze mój brat i cioteczne rodzeństwo dodzierało), dlatego mam zdrowy dystans to tych przeraźliwych teorii zaraźliwego platfusa. Więcej, Klu nawet chodziła trochę w używanych sandałkach z alledrogo, ale przez moment, no i mało używanych (buty z gatunku założonych kilka razy). Sama mam po niej dwie pary, które miała może cztery razy na sobie i to głównie w wózku, więc w nich za bardzo nie chodziła. Pewnie je wystawię na aukcję.

      Sklepów z butami organicznie nienawidzę, bo mam nietypową stopę i co z tego, że przymierzam, jak nic nie pasuje, w efekcie chodzę w obuwiu sportowym i sandałach. Klusce też szukam butów miękkich i wygodnych, ale jakieś bardziej wyjściowe na zmianę chcę mieć na wszelki wypadek. Jednak po ostatnim wyjściu doszłam do wniosku, że chyba machnę ręką i poczekam do lata. W razie czego ma jeszcze nieco za duże trampki z internetu kupione jeszcze na jesieni, na lato będą w sam raz. A sandałki łatwiej się przymierza na szczęście, więc mam nadzieję pójdzie szybciej :)

      Usuń
  6. ja przestanę wchodzić do sklepu z brzdącem :D ostatnio wrzeszczał w bierdonce jak zobaczył banany - tam niestety nie można nabić sobie samemu ceny i zjeść, trzeba iść do kasy niestety. Tak więc póki mąż nie kupił banana to pół sklepu już wiedziało że jest dziecko :D i wyrodna matka! Co do butów to wybierałam z małym 2 razy i jednak zostanę przy allegro :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tej pory Klu była raczej grzeczna w sklepach, ale może dlatego ze dostawała do ręki bochenek chleba i to ją na jakiś czas zajmowało. ;)

      Usuń
  7. Znamy z doświadczenia. Z czasem zmienia się (nawet jak widać u nas w opcji mały mężczyzna) na wybieranie sobie butów samemu. Najczęściej podobają się dziecku te, które są koszmarne w wykonaniu, mają jakieś badziewne obrazki, nie są ani trochę pro-zdrowo-stopowe i do tego kosztują w trzy i trochę. Takie i żadne inne. I też jest ryk, bunt (np. czterolatka) i wyzwiska pod adresem paskudnych rodziców.
    Samo życie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pocieszam się myślą, że w czasach naszego dzieciństwa buty były raczej kiepskie, na dodatek przechodnie i jakoś żyjemy. Bunt czterolatka sobie wyobrażam, najbardziej mnie martwi epoka wściekłego różu, oby trwała jak najkrócej ;)

      Usuń